Maria. Powieść ukraińska - Antoni Malczewski (jak czytac za darmo ksiazki w internecie TXT) 📖
Krótki opis książki:
Maria autorstwa Antoniego Malczewskiego to pierwsza polska realizacja gatunku (została napisana w 1824 roku, a opublikowana w 1825), jakim jest powieść poetycka.
Malczewskiego do napisania tego utworu zainspirowała historia o zbrodni dokonanej na Gertrudzie Komorowskiej, pierwszej żonie Szczęsnego Potockiego, na polecenie teścia, Franciszka Salezego Potockiego. Autor nie odtworzył jednak historii dokładnie, zmienione zostały także czas i miejsce wydarzeń — w powieści odbywają się one w XVII wieku na Ukrainie. Utwór charakteryzuje specyficzny byronowski pesymizm (Malczewski silnie inspiorwał się Byronem) – mówi się, że to „poemat skrajnego pesymizmu” — a także nastrój grozy, konfrontacja z tajemnicą istnienia i śmierci.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Antoni Malczewski
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Maria. Powieść ukraińska - Antoni Malczewski (jak czytac za darmo ksiazki w internecie TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Antoni Malczewski
szczęśliwej nici:
Nasz Wacław powrócony — Tatarzy pobici —
Spokojna Ukraina, bogdaj na czas długi —
Fortuny to szczodroty nad moje zasługi.
Lecz kiedy dusza, zda się, dzierży, czego żąda,
Coś Wasze na zwycięzcę smutnie mi wygląda?
Patrz no, jakże ci pięknie księżyc oto wschodzi —
Zadość sławie, i sercu sfolgować się godzi283;
Siadaj na koń, śpiesz wesół, kędy szczera żona
I wierna wam drużyna, przyjmieć284 utęskniona285:
Ja tu objażdżki286 dojrzę — a jutro ze świtem
Brzęknę wam na dobry dzień witanym kopytem287.
Siadaj — twój dzielny rumak prędko cię dostawi;
Bądź zdrów! niech ci Bóg zawsze jak ja błogosławi!»
XIV
Powstał z pośpiechem Wacław i dawnym zwyczajem
Uściskał starą rękę — co jemu nawzajem
Szorstkie, silne, lecz szczere oddała ściśnienie;
I już bystry koń z jezdcem288 przesadza drzew cienie —
A stary Miecznik wziął się do zwykłych pacierzy —
O! jak ślicznie przez pole młody Wacław bieży!
Srebrny pobłysk na włosach, na piórach, a w zbroi
Twarz ogromna księżyca malutka się dwoi.
O! jak ślicznie, wśrzód ciszy w naturze rozlanej,
Lecieć z stęsknionym sercem do swojej kochanej!
I każdy przedmiot witać z przychylną pamięcią;
I wszystkie je wyścigać nieścignioną chęcią289.
Wtedy to słodkie tony, brzmiące przerywanie290,
Śpiew słowika, szmer wody i żab skrzekotanie
W dzikiej, tęsknej, i żywej, i tkliwej muzyce,
Mówią ocknionym czuciom swoje tajemnice;
Wtedy to luby zapach, co z kwiatów ulata,
Lekkim tchnieniem rozkoszy mgłę trosków odmiata
I dusza rozjaśniona291, jakby ujście miała
W niebiosa swego tworcy, z kajdan swego ciała.
Wtedy matką Natura — wszystko z człekiem dzieli;
I wszystko się uśmiecha, i wszystko weseli;
Wtedy w schowanej szabli uraz zapomnienie,
W pysznym spojrzeniu — dobroć, w ustach — przebaczenie.
I tak to leciał Wacław — błogi, gdyby nagle292
Piorun rozdarł w tej chwili jego życia żagle,
Boby nim wicher świata miotać nie był w sile,
Chybaby szumiał wściekły po zimnej mogile.
I tak to mijał stepy — lecz świetne marzenie,
Co nim ćmi dzieci ziemi szczęścia upojenie,
Oh! zbyt krótkie! jak widmo wstaje Przypomnienie;
I budzi martwą przeszłość, i w wonne kotary
Szepczą droszcz293 i niepokój zgromadzone mary.
«Tak ją mdłą, słabą widział; a wszak bez obrony
Więdnie pieszczotny powój — a wszak bez osłony
Nie trwa tu słodki owoc — i cóż? ledwo wrócił,
Ujrzał swój raj stracony i zaraz porzucił!
Dlaczego? dla czczej sławy, której blask nie waży
Jednego uśmiechnienia ukochanej twarzy.
Gdybyż przynajmniej w los swój wierzyć miał powody;
Lecz ledwo burza przeszła, już pewny pogody,
Niepomny, jak to gorszko czas zgryzotą liczyć294,
Płochy, wydarł się szczęściu, co mógł odziedziczyć295».
Ah! dalej, prędzej! Lekko przez chwasty i rowy
Sunie koń wyciągnięty — a brzękiem podkowy,
Hukiem pędu, błyszczącą postacią rycerza,
Ocknionego wieśniaka pierwszą myśl uderza;
«Ha! ha!» — nim otarł oczy i serca mógł dowieść296,
Znikł rycerz i zostawił o upiorach powieść.
I tak to leciał Wacław — szczęśliw, trwożny razem,
Śliczny, straszny — był wiernym śmiertelnych obrazem.
XV
Do wrót wreszcie koń doparł swe piersi spienione;
I zarżał — nozdrza chłodząc, to w tę, to w tę stronę:
Lecz chociaż księżyc jasny, nie widać nikogo;
Ni giermek do strzemienia szybką skoczył nogą.
«Musi być bardzo późno — niech śpią — trosk nie czując».
Tak myślał młody Wacław, konia przywiązując;
I z tą żywą pociechą, w której serce tonie,
Kiedy już bić ma wkrótce przy kochanym łonie,
I z tym świetnym wejrzeniem, gdzie kona obawa297,
Jednym radości skokiem — u drzwi domu stawa:
Ah! ileż wdzięków, pieszczot jemu się obudzi!
Chwila jeszcze, a będzie szczęśliwszym od ludzi,
Od Aniołów! — zastukał — raz — drugi — i trzeci298
Trzy razy czujne echo z odpowiedzią leci,
I milczy — to jedyny znak ruchu lub życia,
Który tam, drzymiąc, czekał rycerza przybycia;
Ni chodu śpiesznych kroków, zgiełku w nagłej mowie,
Ni światła — w ciemnej — cichej — zamkniętej budowie.
Oh! jakże sen ich twardy! Niecierpliwość radzi,
Że szabla jednym cięciem przez próg przeprowadzi —
Lecz tę gwałtowną radę musiał on odrzucić;
Wnosić jej niespokojność, żeby swoją skrócić?
Raczej niech w jego piersiach burz kończy się droga,
Byleby nigdy do niej nie doszła ich trwoga!
Jeszcze stukał — lecz słabiej — bo już w serca niebie299
Rosło anielskie czucie, zapomnienie siebie;
I wolnym odszedł krokiem — nieraz wpośrzód ciszy
Zatrzymując się nagle — czy kogo nie słyszy?
Spojrzał na księżyc w pełni — co jego postawę
W czarnych, olbrzymich kształtach, obalał na trawę —
Jak słodko i spokojnie bieg swój jasny toczy!
Ah! bo na swoje słońce ma zwrócone oczy!
Uchylił rycerz głowę; widzieć mu się marzy
Jakby szyderski uśmiech w tej pyzatej twarzy.
I tak dumając smutnie, lub nie myśląc wcale,
W odmęcie sprzecznych uczuć, gdzie trwogi i żale,
Miłość, wspomnienia, szczęście, wszystko w zawieszeniu300,
Błąkał się koło domu śpiącego w milczeniu —
Co cichy, głuchy, martwy i skarb drogi mieści,
Jak te zaklęte zamki arabskich powieści.
Lecz cóż to? Już w zupełnej nadziei utracie,
Postrzega ruch nareszcie — w sypialnej komnacie
Widzi otwarte okno — i lekka zasłona,
Co tam nocnym tułaczom na straż rozwieszona301,
Z nieśmiałego wietrzyka płochliwie urąga,
Wypycha go z pokoju i znowu go wciąga.
O! jaki luby ogień zbiegł rycerza żyły!
A wszystkie blaski szczęścia do lic pośpieszyły;
Jak tu szalonym myślom stawić się oporem?
Trzeba być cnót najczystszych lub kamieni wzorem;
Nie był jednym ni drugim — umiał walczyć w boju —
Kochać — być wiernym — wdzięcznym — już Wacław w pokoju.
XVI
Na nierozsłanym łożu, w żałobnej odzieży302,
Rozciągnięta niewiasta uśpiona tam leży;
Ale jej snu twardego Wygoda nie pieści;
I jakby nagłą przerwą gwałtownych boleści303,
Jeszcze w jej sinej twarzy cierpienie zostało,
Choć spokojne, bez ruchu, wyprężone ciało;
I długie jej warkocze spadały w nieładzie,
Nie w takim, w jaki Miłość śpiące wdzięki kładzie;
I smutnie się nadęła, wysileniem tłusta304
Jakby się skarżyć chciała, tylko że jej usta
Ścięte silniejszą władzą; a promień księżyca,
Co tę posępną postać migając oświéca,
Tak dziką tkliwość rzucał w przymrużone oczy,
Z jaką mizg upiorzycy, gdy kochanka zoczy305.
To młoda śliczna Maria — rycerz przed nią stoi —
Przyniósł jej ziemskie szczęście — i czegóż się boi?
To młoda śliczna Maria? oh! jakże zmieniona!
Czy już się będzie robak tulić do jej łona?
Ale niedługo Wacław stał tam w podziwieniu,
Prędko się w nim duch oparł swego ciała drżeniu;
Schyla się na jej lica, usta do ust łączy
I słodycz swego serca rozkosznie w nie sączy.
«O! moja droga Mario! ty zimna i niema —
A dla nas już jest szczęście»— echo mówi: «nie ma»306
«Mario! kochana Mario! w boju mnie widzieli —
Ojciec mię z tobą spoi» — echo mówi: «dzieli».
Znowu ją pieści — cuci — z miłością stroskaną,
Co by się pocieszyła choć westchnień zamianą;
Jej głowa nagłym rzutem na piersi mu spada
I w uderzonej zbroi jękiem odpowiada.
Krzyczał — szukał ratunku — pusty dom przebiegał —
Tylko się marny zapęd po ścianach rozlegał.
Wraca — znalazł nadzieję — może czy nie zetrze
Mroku z jej czarnych oczów otwarte powietrze?
Lecz gdy silne rycerza unosi ją ramię,
W jakież okropne ruchy jej kibić się łamie!
Nie z tą giętką lotnością, co w dół nie przyciska,
Lecz w całym opuszczeniu świeżego zwaliska307,
Zwieszone ręce, głowa, zdrętwiałe już nogi
Czynią z niej przedmiot straszny, jemu jeszcze drogi.
«Oh! wody! wody!» — wołał z przeraźliwym wrzaskiem,
Ogromne drzwi budynku wywalając z trzaskiem.
XVII
W szarej chwastów zarośli lekki ruch się zdaje —
Rozsuwają się liście, i czapka wystaje —
I głowa się podnosi — i stanęło ciało,
Co tam w cichym czekaniu ukryte siedziało,
Młodego pacholęcia, co na świat płakało. —
I wzrokiem rozczulonym patrzy się w rycerza,
Co jego zwiędłą młodość podziwieniem zmierza;
Czy strachu, czy uroku schowane tam siłą,
Nie wiem — wyszło z gęstwiny, i tak przemówiło:
«Niech rycerz drżącym sercem nie pragnie tak wody,
Bo w niej zgasnął dopiero blask ziemskiej urody;
To te obrzydłe maski, w swej zdradnej zabawie,
Śliczne łono tej Pani zatopiły w stawie,
A kto raz ludzi porzuci,
Nigdy już do nich nie wróci.
Wszyscy domowi — szlachta, panny, giermki, draby308,
Pobiegli w pogoń — drudzy, po księży i baby;
I dom teraz w cichości — lecz nim zorza znijdzie,
Mrucząc — kadząc — śpiewając — służba Śmierci przyjdzie —
A kto im raz się dostanie,
Zawsze już u nich zostanie.
Zawsze — oh! smutne brzmienie, kiedy srogim losem309
Ciężkiej straty i żalu stanie się odgłosem!
W miłości i przyjaźni, w każdej życia dobie,
Tak często powtarzane, a prawdziwe — w grobie,
Bo kto raz ludzi porzuci,
Nigdy już do nich nie wróci»
I podniosłszy na palcach swoją małą postać,
Żeby się rycerzowi do ucha mógł dostać,
Szeptał, szeptał swą powieść — a w twarzy rycerza
Czarna, czarniejsza chmura coraz się rozszerza;
I znów nagle, rozpaczą zaciemnione lica
Zapał gniewu i wzgardy jak piorun oświéca:
Aż w nim powstała wreszcie ta Ponurość dzika,
Co patrzy w jeden przedmiot — w trumnę przeciwnika,
Kruszy najświętsze węzły w ogniu swego piekła,
Gdy i w najbliższym sercu trucizny dociekła!
Aż w nim powstała wreszcie ta Chciwość szalona
Krwi — krzyku — dzwonów — płomień popsutego łona,
Co domowej niezgody rozpala pochodnię,
I w własnym swoim gnieździe — zbrodnią karze zbrodnię!
Lecz jeśli takie były najwyższe w nim męki,
Zgon najdroższego szczęścia z błogosławieństw ręki —
O! jak bezecnej Zemście, co nim słusznie miota,
Towarzyszy okropnie Rozpacz i Zgryzota!
A wszystkie razem bole, w osłupiałym oku
Łączy myśl przeraźliwa — Niezmienność Wyroku!
Mniej straszna w swym nieszczęściu, od wężów jedzona310.
Wzór najsroższych męczarni — postać Laokona.311
XVIII
I tak Wacław od razu wszystko w świecie traci312:
Szczęście, cnotę, szacunek dla ludzi, swych braci;
I już nigdy swej lubej ze snu nie obudzi,
Co mu miała zastąpić wszystkie cnoty ludzi,
Której blask, czysty, słodki anielskim promieniem
Fałsz przyjaźni — serc próżność — powłóczył złudzeniem;
I tak Wacław pozostał samotny w pustyni —
Jakże zniknienie Marii ciemną ją uczyni!
Długo on przy jej zwłokach stał w niemej żałobie,
Jakby z kamienia posąg przy kochanki grobie;
Bo zgroza srogiej złości, i widok jej skutku
Wygnały nawet z duszy rozczulenie smutku;
Tylko ten gorzki pomysł do żalu go wrócił:
«Ah! czemu ufał ludziom, czemu ją porzucił!»
I gdy w jej zbrzękłej twarzy widzieć mu się zdało,
Co tam w walkach ze Śmiercią mimo niej zmartwiało313:
Pierwszy — ostatni wyrzut — i to z tym wyrazem,
Że ich szczęście i siebie — zagubił z nią razem;
Wtedy dopiero serce odzyskało bicie —
Twarz ukrył w obie ręce — i płakał jak dziécie314!
Lecz niedługo — już serce zdradzone, pokłute315,
Zepsuło się w truciźnie przez jedną minutę;
Już duszy wprzód wyniosłej, zatknięte to godło316,
Co wygnańców swych myśli w sromotę zawiodło:
Czyż ten bujny młodzieniec już ziemi ohyda?