Prowincjałki - Blaise Pascal (książki online biblioteka .txt) 📖
Prowincjałki (fr. Lettres Provinciales) to polemika filozoficzna w formie epistolarnej: pojedynek Pascala z potężnym zakonem jezuitów i spór osobistej, głęboko przeżywanej pobożności oraz interpretacji Pisma i prawd wiary z jednej strony z religią instytucjonalną z drugiej.
Generalnie więc rzecz aktualna, choć zapewne niełatwa to dziś lektura. Dziś; ponieważ w XVII wieku dzieło to budziło wielkie emocje i zyskało sobie niemałą popularność. Forma listów paryżanina do przyjaciela z prowincji dla współczesnych była atrakcyjna, i to czytelnicy zmienili długi, iście barokowy tytuł nadany przez wydawcę (Listy napisane przez Ludwika de Montalte do przyjaciela-mieszkańca prowincji i do WW.OO. Jezuitów w sprawie nauki o moralności i polityki tych Ojców) na poręczniejszy, pod którym dziś teksty Pascala są znane. Pióro tłumacza, równie lekkie jak autora, i Wstęp Boya Żeleńskiego — to ważne ułatwienia w odbiorze Prowincjałek.
Może kwestie: na ile łaska Boga jest potrzebna człowiekowi do wydobycia się z grzechu czy też różnice interpretacji między św. Augustynem a św. Tomaszem — nie spędzają już snu z powiek zwykłym zjadaczom chleba. Ale istota sporu dotyczy wolności i władzy. Otóż czy można wprowadzić do składu orzekającego 32 pozaregulaminowych osób, żeby przeforsować swoją rację? Można, jeśli ma się władzę. Chociaż… panowie, tak nie można!
- Autor: Blaise Pascal
- Epoka: Barok
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Prowincjałki - Blaise Pascal (książki online biblioteka .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Blaise Pascal
— Jak to! — wykrzyknął Ojciec — należy do naszego Towarzystwa; czy nie wiesz jeszcze że Towarzystwo odpowiada za wszystkie książki naszych Ojców? Trzeba cię o tym pouczyć; dobrze, abyś to wiedział. Jest ustawa w naszym Towarzystwie, która broni jakiemukolwiek księgarzowi drukować wszelkiej książki naszych Ojców bez aprobaty teologów naszego Zgromadzenia i pozwolenia przełożonych. Jest to regulamin postanowiony przez Henryka III-go 10 maja 1583 i potwierdzony przez Henryka IV-go 20 grudnia 1603 oraz przez Ludwika XIII 14 lutego 1612; tak iż całe nasze ciało odpowiedzialne jest za książki każdego z naszych Ojców. Stąd pochodzi, iż nie wychodzi od nas żadne dzieło, które by nie wyrażało ducha Towarzystwa. Trzeba cię było pouczyć o tym.
— Mój Ojcze — rzekłem — cieszę się, że to słyszę; żałuję, że nie wiedziałem o tym wcześniej, świadomość ta skłania bowiem do tym większej baczności wobec waszych autorów.
— Byłbym cię objaśnił o tym — odparł — gdyby się nastręczyła sposobność; ale skorzystaj z tego na przyszłość, i idźmy dalej.
Ukazałem ci tedy środki do osiągnięcia zbawienia dość łatwe, pewne i dość obfite; ale nasi Ojcowie pragnęliby aby ludzie nie poprzestawali na owym pierwszym stopniu, polegającym na tym aby robić tylko to, co ściśle potrzebne do zbawienia. Ponieważ dążą bez przerwy do większej chwały bożej, chcieliby skierować świat do bardziej nabożnego życia, że zaś ludzie światowi stronią zazwyczaj od dewocji wskutek dzikiego obrazu jaki im wszczepiono w tej mierze, Ojcowie nasi uważali za niezmiernie ważne usunąć tę pierwszą przeszkodę. O. le Moine nabył w tym zakresie wielkiej sławy książką Łatwa Dewocja, napisaną w tym celu; maluje w niej obraz dewocji zupełnie uroczy. Nigdy nikt nie zgłębił jej tak jak on: oceń to z pierwszych słów tego dzieła: „Cnota nie objawiła się jeszcze nikomu, i nie posiadamy jej trafionego portretu. Nic dziwnego, że tak mało ludzi kwapi się drapać na jej skałę. Uczyniono z niej złośnicę która miłuje jeno samotność; przydano jej za towarzyszkę ból i trud; uczyniono ją wreszcie nieprzyjaciółką igraszek i zabaw, będących kwiatem radości i zaprawą życia”. Tak mówi na str. 92.
— Ależ, mój Ojcze, wiem wszelako, że istnieją wielcy święci, których życie było nadzwyczaj surowe.
— To prawda — odparł — ale też „bywali zawsze dworni święci i ludzie pobożni pełni ogłady”, wedle tego Ojca., str. 191. Zajrzyj na str. 86, a dowiesz się, że rozmaitość ich obyczajów wypływa z rozmaitości usposobienia. Posłuchaj: „Nie zaprzeczam, iż widuje się ludzi nabożnych, bladych, kompleksji melancholicznej, którzy miłują ciszę i samotność, mają jedynie flegmę w żyłach a pył na twarzy; ale widuje się dość i innych, szczęśliwszej kompleksji, pełnych owego łagodnego i ciepłego soku oraz ludzkiej i raźnej krwi z których rodzi się wesele”.
Widzisz stąd, iż miłość samotności i ciszy nie jest wspólna wszystkim ludziom nabożnym, i że, jak ci powiadałem, jest to raczej wynik ich natury niż nabożeństwa; natomiast surowe obyczaje o których mówisz są właściwie cechą dzikości. Jakoż O. le Moine, kreśląc ich obraz w VII księdze swoich Wizerunków moralnych, mieści je pomiędzy śmieszne i zwierzęce obyczaje melankolicznego wariata: „Jest ślepy na piękności natury i sztuki. Jakakolwiek przyjemność, którą by zaczerpnął dla siebie, byłaby mu jakoby nieznośnym ciężarom. W dnie świąteczne chroni się pomiędzy umarłych; bardziej podoba sobie w dziupli drzewa lub w grocie, niż w pałacu albo na tronie. Na zniewagi i obelgi tak jest nieczuły jak gdyby miał oczy i uszy z kamienia. Cześć i chwała, to bałwany, których nie uznaje i przed którymi nie pali kadzideł. Piękna kobieta jest dlań upiorem; owo tryumfalne i władcze oblicza, owi lubi tyrani, którzy wszędy czynią niewolników dobrowolnych i bez kajdanów, równie mało działają na nich co słońce na oczy sowy” etc., etc.
— Mój Czcigodny Ojcze, wierzaj mi, iż, gdybyś mnie nie uprzedził, że to O. le Moine jest autorem tego wizerunku, myślałbym że to jakiś bezbożnik, który go skreślił umyślnie, aby obrócić świętych w pośmiewisko. Jeśli to bowiem nie jest obraz człowieka ze wszystkim oderwanego od uczuć, których Ewangelia każe się wyrzec, wyznaję że nic nie rozumiem.
— Widzisz tedy — rzekł — jak mało znasz się na tych sprawach; są to bowiem „cechy słabego i nieokrzesanego umysłu, wyzutego z uczciwych i przyrodzonych skłonności, które powinien by mieć”, jak to O. le Moine powiada na końcu tego opisu. Tym-to sposobem „uczy cnoty i filozofii chrześcijańskiej”, wedle zamiaru powziętego w tym dziele, jak to oznajmia na wstępie. I w istocie, nie można zaprzeczyć, że ta metoda pojmowania dewocji o wiele lepiej smakuje światu niż owa którą posługiwano się przed nami.
— Nie ma porównania — rzekłem — i zaczynam mieć nadzieję, że dotrzymasz mi słowa.
— Ujrzysz to o wiele lepiej w dalszym ciągu — rzekł. — Mówiłem ci dopiero o pobożności w ogóle; ale teraz pokażę w szczegółowo, jak bardzo Ojcowie nasi ulżyli jej ciężaru. Czy to nie jest rzecz bardzo luba dla pyszałków dowiedzieć się iż mogą pogodzić prawdziwą pobożność z wybujałem umiłowaniem wielkości?
— Jak to, Ojcze! choćby ściganych najbardziej nieumiarkowanie?
— Tak — odparł — zawsze bowiem jest to grzech powszedni; o ile ktoś nie pragnie wywyższenia jedynie po to, aby tym dogodniej obrażać Boga lub Państwo. Otóż, grzechy powszednie nie wykluczają pobożności, skoro nawet najwięksi święci nie byli od nich wolni. Posłuchaj tylko Eskobara, tr. 2, ex. 2, n. 17: „Ambicja, która jest wybujałym pożądaniem godności i władzy, jest sama z siebie grzechem powszednim; ale, kiedy się pragnie potęgi po to, aby szkodzić Państwu lub mieć większą łatwość obrażania Boga, te zewnętrzne okoliczności czynią z niej grzech śmiertelny”.
— Dobrze się zaczyna, mój Ojcze.
— A czyż to nie jest, ciągnął, nauka wielce łaskawa dla skąpców, gdy ktoś, jak Eskobar (str. 5, ex. 5, n. 154) mówi: „Wiem, że bogaci nie grzeszą śmiertelnie, kiedy, mając do zbytku, nie dają jałmużny ubogim będącym w potrzebie: Scio in gravi pauperum necessitate divitem non dando superflua, non peccare mortaliter”.
— W istocie — rzekłem — jeżeli tak jest, widzę, że zgoła się nie rozumiem na grzechach.
— Ukażę ci to jeszcze lepiej — rzekł. — Czy nie sądzisz, iż dobre mniemanie o sobie samym i przywiązanie do swoich dzieł jest jednym z najniebezpieczniejszych grzechów? i czy nie byłbyś zdziwiony, gdybym ci pokazał, iż, choćby nawet to dobre mniemanie było bez podstawy, nie tylko nie jest ono grzechem, ale, przeciwnie, jest to dar boży?
— Czy podobna, Ojcze?
— Tak — odparł — a pouczył nas o tym nasz wielki O. Garasse162, w swojej francuskiej książce pod tytułem: Suma głównych prawd religii163, cz. 2, str. 419. „Jest to godziwe i słuszne” (mówi), „aby wszelka uczciwa praca miała za nagrodę pochwałę albo zadowolenie... Kiedy zdatny człowiek uczyni wyborne dzieło, znajduje sprawiedliwą nagrodę w pochwałach publicznych... ale kiedy ubogi duchem napracuje się wielce nie zdziaławszy nic do rzeczy, i kiedy nie może uzyskać publicznej pochwały, wówczas — iżby praca jego nie została bez nagrody — Bóg zsyła mu osobiste zadowolenie, którego żałować mu byłoby barbarzyństwem. Tak sprawiedliwy Bóg dał żabom zadowolenie z ich śpiewu”.
— Oto — rzekłem — nadobne uprawnienie próżności, ambicji i chciwości. A zawiść, Ojcze, czy też można usprawiedliwić?
— To delikatny punkt — rzekł Ojciec. — Trzeba się posłużyć subtelnością O. Bauny z jego Sumy grzechów (c. VII, pag. 123, wydanie 5 i 6te): Sądzi on, iż „zazdrościć bliźniemu dobra duchowego, to grzech śmiertelny, natomiast dobra doczesnego tylko powszedni”.
— I czemuż to tak, mój Ojcze?
— Zaraz usłyszysz — odparł — „ponieważ dobro zawarte w rzeczach doczesnych jest tak błahe i tak małej wagi dla nieba, iż nie ma ono żadnego znaczenia w obliczu Boga i świętych”.
— Ale, mój Ojcze, jeżeli to dobro jest tak „błahe” i tak małej wagi, w jaki sposób pozwalasz dlań zabijać człowieka?
— Źle to ujmujesz — rzekł Ojciec — mówię że to dobro jest bez znaczenia wobec Boga ale nie wobec ludzi.
— Nie pomyślałem o tym — rzekłem — widzę tedy, iż, przy pomocy tego rozróżnienia, nie zostanie już w ogóle na świecie grzechów, przynajmniej śmiertelnych.
— Mylisz się bardzo — odparł Ojciec — istnieją bowiem takie, które zawsze, z natury swojej, są śmiertelne, jak lenistwo.
— O, mój Ojcze, zatem przepadły wszelkie wygody życia?
— Zaczekaj — rzekł Ojciec — kiedy przeczytasz określenie tej przywary, które podaje Eskobar, tr. 2, ex. 2, n. 81, może będziesz o tym sądził inaczej. Posłuchaj: „Lenistwo, jest to smutek płynący z tego, iż rzeczy duchowe są duchowymi, jak np. martwić się, iż sakramenty są źródłem łaski. I to jest grzech śmiertelny”.
— Och, mój Ojcze! — rzekłem — nie sądzę aby kto kiedy wpadł na pomysł, aby być leniwym w ten sposób.
— Toteż, odparł Ojciec, Eskobar powiada dalej, n. 105: „Przyznaję, iż rzadkim jest, aby kto kiedy popadł w grzech lenistwa”. Rozumiesz teraz, jak ważnym jest dobrze określić każdą rzecz?
— Tak, Ojcze, i przypominam tu sobie inne wasze określenia np. morderstwa, zasadzki i zbytniego mienia. I czem się dzieje, Ojcze, że nie rozciągacie tej metody na wszystkie wypadki, i nie dacie wszystkim grzechom swojej własnej definicji, iżby już nikt nie grzeszył folgując swoim przyjemnościom?
— Nie zawsze jest na to potrzebne zmieniać określenia rzeczy. Zaraz to zobaczysz na przykładzie dobrego stołu, który jest z pewnością jedną z największych przyjemności w życiu. Eskobar pozwala nań w Praktykach naszego Towarzystwa n. 102, w tych słowach: „Czy wolno jest jeść i pić nadmiernie bez potrzeby i dla samej rozkoszy? Niewątpliwie, wedle naszego O. Sanchez, byle to nie szkodziło zdrowiu, jako iż wolno jest naturalnemu apetytowi zadość czynić swoim skłonnościom: An comedere et bibere usque ad satietatem absque necessitate ob solam voluptatem, sit peccatum? Cum Sanctio negative respondeo, modo non obsit valetudini: quia licite potest appetitus naturalis suis actibus frui”.
— Och, mój Ojcze! — rzekłem — oto najbardziej znamienny ustęp i najwymowniejsza zasada całej waszej moralności; i zaiste można zeń wyciągnąć bardzo dogodne konkluzje. Jak to! zatem obżarstwo nie jest nawet grzechem powszednim?
— Nie — odparł — w ten sposób jak powiadam; ale byłoby grzechem powszednim wedle Eskobara, n. 56, „gdyby ktoś, bez żadnej potrzeby, opchał się jadłem i napojem aż do wymiotów: Si quis usque ad vomitum ingurgitet”.
To wystarczy w tym przedmiocie; obecnie chcę ci wspomnieć o ułatwieniach, które wprowadziliśmy dla uniknięcia grzechów w rozmowie i stosunkach światowych. Jedną z najkłopotliwszych rzeczy bywa tu uniknąć kłamstwa, zwłaszcza kiedy by się chciało wmówić rzecz fałszywą. Tutaj oddaje cudowne usługi nauka nasza o dwuznacznikach, wedle której „wolno jest posługiwać się terminami dwuwykładnymi, pozwalając je rozumieć w innym znaczeniu niż się je rozumie samemu”, jak powiada Sanchez, Op. Mor. cz. II, l. 3, r. 6, n. 13.
— Słyszałem o tym, Ojcze.
— Tyleśmy razy o tym pisali, ciągnął, że w końcu wszyscy to już znają. Ale czy wiesz, jak należy czynić, kiedy się nie znajduje dwuznacznego słowa?
— Nie, rzekłem.
— Domyślałem się — odparł — to nowość: jest to nauka o zastrzeżeniach myślowych. Sanchez podaje ją w tym samym miejscu. „Można przysiąc”, powiada, „że nie uczyniło się rzeczy, którą się uczyniło w istocie, rozumiejąc to w duchu tak, iż nie uczyniło się jej pewnego dnia, albo zanim się przyszło na świat, albo podsuwając jakąś inną podobną okoliczność, choćby słowa, którymi się posługujemy przy tym, nie miały żadnego znaczenia pozwalającego się tego domyślać. I to jest bardzo dogodne w wielu wypadkach, i zawsze bardzo godziwe, kiedy jest potrzebne lub pożyteczne dla zdrowia, czci lub mienia”.
— Jak to, Ojcze? i to nie jest kłamstwo, a nawet krzywoprzysięstwo?
— Nie — odparł. — Sanchez dowodzi tego w tym samym miejscu, i nasz Filiucjusz takoż, tr. 25, c. II, n. 331, ponieważ, mówi, „intencja stanowi o jakości uczynku”; i podaje jeszcze, n. 328, inny jeszcze pewniejszy sposób uniknięcia kłamstwa. Mianowicie, powiedziawszy głośno: „przysięgam, że nie uczyniłem tego”, dodaje się po cichu: „dziś”; albo też rzekłszy głośno: „przysięgam”, powiada się po cichu: „iż mówię”, i ciągnie się dalej głośno: „że nie uczyniłem tego”. Widzisz dobrze, że w ten sposób mówi się szczerą prawdę.
— Przyznaję — rzekłem — mimo iż mógłby ktoś znajdować, że to znaczy mówić prawdę po cichu a kłamstwo głośno. Obawiałbym się przy tym, iż wiele osób nie posiada dość przytomności umysłu, aby się posługiwać tymi metodami.
— Nasi Ojcowie — odparł — pouczyli w tym samym miejscu osoby, które nie umiałyby znaleźć tych zastrzeżeń, iż, aby nie skłamać, wystarczy im powiedzieć po prostu że „nie uczynili” tego co uczynili, „byleby mieli w ogólności intencję dać swej mowie znaczenie, które nadałby jej przemyślny człowiek”.
Powiedz prawdę: czy nie zdarzyło ci się niekiedy znaleźć w kłopocie, z powodu nieznajomości tej nauki?
— Czasami — rzekłem.
— I przyznasz, że bardzo często byłoby dogodnym być zwolnionym w sumieniu od dotrzymania danego słowa?
— To byłaby, mój Ojcze, rzecz najwygodniejsza w świecie!
— Posłuchaj tedy Eskobara, tr. 3, ex. 3, n. 48, gdzie podaje to ogólne prawidło: „Przyrzeczenie nie obowiązuje,
Uwagi (0)