Listy perskie - Charles de Montesquieu (Monteskiusz) (biblioteka polska txt) 📖
Listy perskie to powieść epistolarna autorstwa Charlesa de Montesquieu. Składa się ze 161 listów wymienianych między Persami, Usbekiem i Riką, którzy podróżują po świecie, a ich bliskimi i przyjaciólmi pozostałymi w Persji.
Usbek i Rika to muzułmanie, a ich podróż wynika z chęci poznania świata. Gdy przez kilka lat mieszkają we Francji, próbują oswoić nowy styl życia, z którym przyszło im się zetknąć. Listy perskie w interesujący sposób ukazują różnice obyczajowe, kulturowe i społeczne między dwoma kulturami — muzułmańską i chrześcijańską. Powieść to dla autora doskonała okazja, by podkreślić różne wady obu społeczeństw.
Charles de Montesquieu, znany bardziej jako Monteskiusz, był jednym z najsłynniejszych autorów francuskiego oświecenia. Był również prawnikiem, filozofem i wolnomularzem. Zasłynął przede wszystkim z popularyzacji koncepcji trójpodziału władzy.
- Autor: Charles de Montesquieu (Monteskiusz)
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy perskie - Charles de Montesquieu (Monteskiusz) (biblioteka polska txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Charles de Montesquieu (Monteskiusz)
Moskalom nie wolno opuszczać swego państwa, nawet dla podróży. Odcięci w ten sposób prawem ojczystym od innych narodów, trzymają się tym usilniej dawnych obyczajów, ile że nie wyobrażają sobie, aby można mieć inne.
Obecny książę chciał wszystko to zmienić; miał wielkie nieporozumienia z poddanymi o brody43; księża i mnichy niemniej zajadle walczyli w obronie swej ciemnoty.
Monarcha ów stara się krzewić sztuki, i nie zaniedbuje niczego, aby roznieść po Azji i Europie chwałę swego narodu, zapomnianego do dziś i znanego niemal wyłącznie we własnych granicach.
Niespokojny i pędzony gorączką, błądzi po rozległem państwie, zostawiając wszędzie ślady swej srogości.
To znów opuszcza je, jak gdyby nie mogło go pomieścić, i spieszy do Europy szukać nowych prowincji i królestw.
Ściskam cię, drogi Usbeku. Prześlij mi wiadomość o sobie, zaklinam.
Moskwa, 2 dnia księżyca Chalwal, 1713.
Byłem, przed paru dniami, w towarzystwie, gdzie bawiłem się wcale dobrze. Były tam kobiety w rozmaitym wieku: jedna osiemdziesięcioletnia, druga sześćdziesięcioletnia, inna czterdziestolatka, która miała siostrzenicę lat dwudziestu dwu. Wiedziony jakimś instynktem, zbliżyłem się do tej ostatniej; szepnęła mi do ucha: „Co pan powie o mojej ciotce, która w tym wieku chce, aby jej jeszcze nadskakiwano, i udaje młodą i piękną? — Źle czyni, odparłem; ta zabawa przystała tu jedynie pani”. W chwilę później znalazłem się koło ciotki, która rzekła: „Co pan powie o tej kobiecie, która ma co najmniej sześćdziesiąt lat, a która strawiła dziś więcej niż godzinę przy gotowalni? — Stracony czas! odparłem; trzeba mieć pani wdzięki, aby się oddawać takim staraniom.” Przejęty szczerym współczuciem, zbliżyłem się do nieszczęśliwej sześćdziesięciolatki: szepnęła mi: „Czy może być coś śmieszniejszego? Patrz pan na tę kobietę, która ma osiemdziesiąt lat, a ubiera się w najbardziej krzyczące kolory: chce się odmłodzić, i z dobrym skutkiem: zbliża ją to bowiem do dzieciństwa. — Ach, dobry Boże! rzekłem w duchu, czyż zawsze będziemy czuli jedynie śmieszności drugich! Może to i szczęście dla nas, ciągnąłem w myśli, że znajdujemy pociechę w cudzych słabościach.”
Scena ta zabawiła mnie, rzekłem sobie: Dość już drapaliśmy się pod górę; zejdźmyż na dół; zacznijmy od staruszki, będącej na szczycie. „Pani, jesteście panie tak podobne z damą, z którą rozmawiałem przed chwilą, iż myślałem, że to pani siostra: sądzę, że jesteście mniej więcej w jednym wieku. — Istotnie; odparła; kiedy jedna z nas umrze, druga będzie miała duszę na ramieniu: nie sądzę, aby było między nami więcej niż dwa dni różnicy”. Opuściwszy zgrzybiałą staruszkę, przysiadłem się do sześćdziesięciolatki: „Muszę panią poprosić o rozstrzygnięcie pewnego zakładu: założyłem się, że ta dama (mówiąc, wskazałem czterdziestoletnią) i pani jesteście w jednym wieku. — Na honor, rzekła, nie sądzę, aby było między nami więcej niż pół roku różnicy”. Doskonale, pomyślałem, idźmyż dalej. Zstąpiłem jeszcze głębiej i zbliżyłem się do czterdziestolatki. „Pani, bądź łaskawa mnie objaśnić, czy dla żartu nazywasz siostrzenicą panienkę, siedzącą przy drugim stole? Jest pani równie młoda jak ona: ona ma nawet w twarzy coś zwiędłego, czego u pani nie ma ani śladu: żywe barwy, którymi jaśnieje pani płeć... — Czekaj pan, rzekła, jestem jej ciotką: ale matka jej była co najmniej o dwadzieścia pięć lat starsza ode mnie, byłyśmy tylko przyrodnie. Nieraz słyszałam od nieboszczki siostry, że córka jej i ja urodziłyśmy się w jednym roku. — Tak i ja myślałem, i widzę, że miałem słuszne powody się dziwić”.
Tak, drogi Usbeku, kobiety, które czują zbliżający się zmierzch swych wdzięków, pragnęłyby cofnąć się wstecz. I jakże nie miałyby się starać oszukać drugich? Toć czynią wszystko, aby oszukać same siebie i chronić się przed najprzykrzejszą z myśli.
Paryż, 3 dnia księżyca Chalwal, 1713.
Nie! doprawdy, świat nie oglądał jeszcze gwałtowniejszej i żywszej namiętności, niż miłość Kosru, białego eunucha, do mej niewolnicy Zelidy; żąda jej w małżeństwo z takim uporem, iż nie mogę mu odmówić. I czemuż miałabym stawiać opór, skoro nie stawia go jej matka, a nawet sama Zelida wydaje się rada z myśli o tym ułudnym małżeństwie i czczym cieniu, jaki jej ono podsuwa?
Czego ona się spodziewa po tym nieszczęśniku, który z męża będzie miał jedynie zazdrość; który, jeśli zdolen jest wyjść ze swego chłodu, to tylko po to, aby wpaść w jałową rozpacz? Będzie zawsze rozpamiętywał, czym był, aby jej przypominać, czym nie jest; ciągle drażniąc swą żądzę, a nigdy jej nie sycąc, będzie oszukiwał bez przerwy ją i siebie, i każe jej dźwigać bez ustanku wszystkie niedole własnego stanu?
Och! wiecznie żyć jeno w obrazach i urojeniach! Żyć jeno po to, aby ścigać mary wyobraźni! Zawsze obok rozkoszy, a nigdy w jej objęciach! Więdnąć w ramionach nieszczęśnika, i miast odpowiadać westchnieniom rozkoszy, odpowiadać tylko jego żalom!
Jakąż wzgardę musi kobieta odczuwać dla takiego człowieka, stworzonego jedynie po to, aby strzec, a nigdy, aby posiadać! Szukam miłości i nie widzę.
Mówię do ciebie szczerze, poniewasz lubisz mą prostotę, przekładasz moją swobodę i szczerą wrażliwość nad udaną wstydliwość towarzyszek.
Słyszałam od ciebie wiele razy, że eunuchy smakują z kobietami jakowegoś rodzaju nieznanej nam rozkoszy: że natura umie powetować własne straty; że ma środki, nagradzające ich niedole; że można przestać być mężczyzną, ale nie czującą istotą; i że w tym stanie obleka się niejako trzecią płeć, odmieniając, że tak rzekę, jedynie rodzaj przyjemności.
Gdyby tak było, uważałabym Zelidę za mniej godną współczucia. To już coś znaczy, żyć z człowiekiem nie tak nieszczęśliwym.
Prześlij mi rozkazy w tej mierze i racz oznajmić, czy chcesz, aby małżeństwo odbyło się w seraju. Bądź zdrów.
Z seraju w Ispahan, 5 dnia księżyca Chalwal, 1713.
Siedziałem dziś rano w swoim pokoju, który, jak ci wiadomo, dzieli od innych jedynie cienkie i gęsto podziurawione przepierzenie, tak że słyszy się wszystko, co ktoś mówi obok. Człowiek jakiś przechadzał się wielkimi krokami i mówił do drugiego: „Nie wiem, co to jest, ale wszystko obraca się przeciw mnie: minęło już więcej niż trzy dni, jak nie rzekłem nic, co by mi zaszczyt przyniosło. Ot, przepadłem w zgiełku rozmowy, nikt nie zwrócił na mnie uwagi, zaledwie że ktoś odezwał się do mnie. Przygotowałem parę konceptów, aby ożywić mą konwersację; nie dano mi z nimi wyjechać. Chowałem w zanadrzu niezłą anegdotę; ale, w miarę jak nakręcałem ku niej, zawsze, jakby naumyślnie, ktoś odwracał rozmowę. Miałem kilka ciętych słówek, które od kilku dni pleśniały w mej głowie: nie mogłem z nich zrobić użytku. Jeśli tak pójdzie dalej, wyjdę w końcu na zupełnego głupca; zdaje się, że tak chce moja gwiazda i nie ma na to żadnego sposobu. Wczoraj miałem nadzieję zabłysnąć w towarzystwie kilku starszych damulek; nie imponują mi, to pewna, i miałem wszelkie dane, aby brylować dowcipem. Wystaw sobie, strawiłem więcej niż kwadrans na tym, aby odpowiednio pokierować konwersację; nie sposób było utrzymać ich przy temacie: wciąż, jak złowróżbne parki, przecinały nitkę. Mam rzec szczerze? Reputacja dowcipnisia nie jest lekka. Nie wiem, jak ty radziłeś sobie, aby się przy niej utrzymać. — Mam myśl, odparł tamten; pracujmy na spółkę: stowarzyszmy się. Co dzień umówimy się, o czym mamy rozmawiać; będziemy się wspomagać tak dzielnie, że gdyby nam ktoś przerwał w środku dyskursu, nawiążemy go sami: nie da się po dobremu, to przemocą! Porozumiemy się, gdzie trzeba przytakiwać, gdzie uśmiechnąć, gdzie śmiać się na całe gardło. Zobaczysz, że zaczniemy nadawać ton: wszyscy będą podziwiali naszą swadę i ciętość. Będziemy się porozumiewali za pomocą znaków. Ty będziesz grał pierwsze skrzypce dziś, jutro mi będziesz sekundował. Ot, wchodzę z tobą do salonu i krzyczę, już od drzwi, wskazując na ciebie: „Muszę państwu powtórzyć paradną odpowiedź, jaką ten pan dał właśnie komuś, kogośmy spotkali. (To mówiąc, zwrócę się ku tobie). Nie spodziewał się tego, zgłupiał po prostu! Kiedy będę wygaszał wiersze, ty powiesz: „Byłem przy tym, kiedy je układał: ot, na poczekaniu, przy kolacji”. Często będziemy sobie docinać; każdy powie: „O, jak na siebie nacierają, jak dzielnie się bronią: ho, ho, ci się nie oszczędzają! Zobaczmyż, jak on z tego wybrnie: brawo! co za przytomność umysłu! prawdziwa bitwa”. Nikomu nie przyjdzie do głowy, żeśmy przećwiczyli ten turniej poprzedniego dnia. Trzeba będzie zakupić pewne książki, zbiorki trefnych słówek, na użytek ludzi, którym zbywa na dowcipie, a chcą go udawać: cała rzecz w tym, aby mieć wzory. Chcę doprowadzić do tego, abyśmy, w niespełna pół roku, mogli podtrzymać godzinną rozmowę, całą naszpikowaną kalamburami. Ale trzeba pamiętać o jednym: forsować reputację. Nie dosć powiedzieć dobry dowcip, trzeba go jeszcze obnosić i rozsiewać, inaczej trud poszedłby na marne. Wierzaj mi, nie ma nic żałośniejszego, niż czuć, że się powiedziało dobry dowcip, który umiera w uchu głupca. To prawda, niekiedy ma się kompensatę: zdarza się nam palnąć głupstwo, które przechodzi incognito; to jedyna pociecha. Oto, mój kochany, droga, jaką trzeba obrać. Rób, jak ci mówię, a przyrzekam ci, do pół roku, fotel w Akademii. Widzisz więc, że praca nie będzie długa; wówczas bowiem możesz zawiesić na kołku swą sztukę: co bądź powiesz, będzie przyjęte z zachwytem. Zauważono we Francji, iż z chwilą gdy człowiek wchodzi w jakieś grono, od razu przejmuje ducha korporacji. Będzie tak i z tobą; jeśli czego lękam się dla ciebie, to chyba nadmiaru poklasków”.
Paryż, 6 dnia księżyca Zilkade, 1714.
U ludów Europy pierwszy kwadrans małżeństwa usuwa wszelkie trudności; data ostatecznych dowodów miłości równoczesna jest z błogosławieństwem ślubnym. Kobiety nie są tu jak nasze Persjanki, które walczą o każdą piędź, niekiedy całe miesiące. Tu rozstrzyga jedna chwila; jeśli nic na tym nie tracą, to że nie mają nic do stracenia. Ale, o wstydzie! cały świat zna moment ich porażki; nie zasięgając rady gwiazd, można ściśle przepowiedzieć dobę narodzin ich dzieci.
Francuzi nie mówią prawie nigdy o swych żonach: lękają się, aby się im nie zdarzyło rozprawiać o nich wobec ludzi, którzy znają je lepiej od nich.
Są, między nimi, osobniki bardzo nieszczęśliwe, których nikt się nie lituje: to zazdrośni mężowie; są tacy, których cały świat nienawidzi: to zazdrośni mężowie; są i tacy, którymi wszyscy gardzą: to również zazdrośni mężowie.
Toteż nie znam kraju, w którym byliby oni tak nieliczni jak we Francji. Spokój ich nie polega na zaufaniu do żon; przeciwnie, wspiera się na złej opinii o nich. Wszystkie roztropne środki Azjatów, zasłony, więzienia, czujność eunuchów, wszystko to zdaje się im sposobniejsze, aby pobudzić przemyślność tej płci, niż aby ją znużyć. Tu mężowie starają się, w pogodzie ducha, przyjmować swój los; patrzą na niewierność jako na jego nieuniknione zrządzenie. Męża, który chciałby wyłącznie posiadać swą żonę, uważano by za wroga dobra publicznego; za szaleńca, który chce sam jeden cieszyć się światłem słonecznym, z wyłączeniem innych ludzi.
Mąż, który kocha żonę, uchodzi tu za człowieka, który nie posiada dość zalet, aby zdobyć miłość innej; który nadużywa przymusu prawa, aby nadrobić niedostatki własnych powabów; który wyzyskuje swoje przywileje ze szkodą społeczeństwa; który przywłaszcza sobie to, co mu było dane jedynie w zastaw; który wreszcie chce obalić cichą umowę, gwarantującą szczęście zarówno jednej jak i drugiej płci. Tytuł męża pięknej żony, który w Azji ukrywa się tak starannie, tu nosi się bez obawy. Każdy czuje się na siłach znalezienia gdzie bądź pociechy. Monarcha pociesza się po stracie fortecy zdobyciem innej: kiedy Turcy odebrali nam Bagdad, czyż nie zagarnęliśmy Mogołowi Kandaharu?
Człowiek, który znosi niewierność żony w ogólności, nie spotyka się z przyganą; przeciwnie, chwalą jego rozsądek: potępiają jedynie poszczególne wypadki.
Nie znaczy to, aby nie istniały kobiety cnotliwe; można powiedzieć, że cieszą się wielkim poważaniem. Przewodnik mój zwracał mi zawsze na nie uwagę; ale wszystkie były tak szpetne, iż trzeba chyba być świętym, aby nie znienawidzić cnoty.
Po tym co ci opowiedziałem o obyczajach tego kraju, wyobrazisz sobie łatwo, że Francuzi nie odznaczają się stałością. Uważają, iż równie śmieszne jest przysięgać kobiecie, że się ją będzie kochało wiecznie, jak twierdzić, że ktoś się będzie zawsze cieszył dobrem zdrowiem, albo że zawsze będzie szczęśliwy. Przyrzekając kobiecie, że ją będą kochać zawsze, przyjmują, iż ona znowuż przyrzeka budzić w nich zawsze miłość: jeśli kobieta chybi słowu, i oni nie czują się już związani.
Paryż, 7 dnia księżyca Zilkade, 1714.
Gra jest w Europie bardzo rozpowszechniona: być graczem, to już pozycja; sam ten tytuł zastępuje urodzenie, majątek, uczciwość. Człowiek, który go nosi, stawia się w rzędzie przyzwoitych ludzi, bez dalszych dociekań. Każdy wie, iż sądząc w ten sposób, można się często omylić; ale przyjęte jest być w tym względne niepoprawnym.
Kobiety zwłaszcza oddają się grze. Prawda, iż póki są młode, hołdują jej jedynie po to, aby wspomagać nią
Uwagi (0)