Darmowe ebooki » Poemat » Mnich - Juliusz Słowacki (książki naukowe online za darmo .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Mnich - Juliusz Słowacki (książki naukowe online za darmo .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Juliusz Słowacki



1 2
Idź do strony:
Juliusz Słowacki Mnich Powieść wschodnia

 

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

Mnich Powieść wschodnia
Jeden z braciszków zakonu w klasztorze na górze Sinai w Arabii, trudniący się zwyczajem średnich wieków przepisywaniem dzieł starożytnych pisarzy, na ostatniej karcie przepisanej księgi dodaje następujące słowa.
W samotnej celi w Sinaju klasztorze  
Czekam posępny, aż wiek mój przeminie.  
Modlę się, patrząc na Czerwone Morze,  
Albo na skwarne Arabów pustynie.  
Oto jest owoc pracy zakonnika;  
Oto na białym księgi pargaminie1,  
Co się na klamry srebrzyste zamyka,  
Są dzieje Rzymian, są dumania Greków,  
Wskrzeszone myśli, które się zatarły,  
Wskrzeszona pamięć dawnych wielkich wieków,  
Które bez pisma jak ludzie pomarły.  
Moja to praca nadal je zachowa,  
Pod mojem piórem wzrastały wyrazy.  
Różnie barwiłem początkowe słowa,  
Po ścianach błyszczą święcone obrazy.  
Purpurę, złoto i drogie błękity  
Łączyłem cudną malowidła sztuką.  
Księga ta będzie dla wieków nauką,  
Księgę tę pisał mnich w celi ukryty.  
 
Oto została karta nieskalana,  
Zapiszę na niej zdarzenie klasztorne.  
Było to w roku... Narodzenia Pana...  
W dniu, gdyśmy zbójców odparli napady;  
Gdy już ucichły modlitwy wieczorne,  
Stałem przy łożu śmiertelnem z gromnicą,  
Brat jeden konał, posępny i blady,  
Tak pod spowiedzi mówił tajemnicą:  
 
Spowiedź mnicha
I
W zakonnej celi pod habitem mnicha  
Konam samotny. Włóż kamień pod głowę,  
Niech na nim zasnę. Noc ciemna i cicha.  
Myśl moja wyschła jak źródło stepowe,  
Ja sam jak palma usycham i więdnę.  
 
Niegdyś na czele pokolenia ludu  
Ścigałem w piaskach z płócien miasta błędne.  
Niegdyś szczęśliwy wśród nędzy i trudu,  
Pogardy okiem patrzałem na nędzę.  
A gdy mnie rozpacz przyciśnie gwałtowna,  
Nie zwykłem jęków tłumić pod namiotem;  
Sam cierpiąc, drugim cierpienia oszczędzę,  
I cisnę sztylet; stal jego hartowna,  
Tak można było pisać na nim złotem2,  
Jako ty piórem piszesz w swojej księdze.  
 
Marzyła dusza. Ileż razy w spieki  
Ścigałem w stepach znikome obrazy;  
Często myślałem, że już niedaleki  
Odpocznę w cieniu kwiecistej oazy;  
Płoche to było i marne złudzenie.  
Ale raz z wiatru zachodnim powiewem  
Doszło mię dzikie, melodyjne pienie,  
Wypuszczam konia i gonię za śpiewem.  
Śpiew ten brzmiał w niebie, na ziemi, dokoła,  
Coraz doganiam wyraźniejsze tony;  
Wkrótce ujrzałem złoty krzyż kościoła,  
Tym smutnym śpiewem brzmiały wasze dzwony.  
 
Wchodzę, stanąłem przy ciemnym filarze,  
Już nie pamiętam wrażenia tej chwili.  
W oczach się lśniły złociste ołtarze,  
Wyście śpiewali i światła palili.  
Ściana jak niebo gwiazdami okryta;  
Każda kolumna jak palma stepowa,  
A na jej czole złoty liść rozkwita,  
A pod jej stopą skała marmurowa.  
Promień z barwionych bijąc szyb kościoła,  
Niósł z sobą obraz na szkle malowany,  
A potem w dymie kadzideł zbłąkany,  
W mglistych błękitach utworzył anioła;  
Nie znałem wówczas sztuki malowidła,  
Widziałem tylko, że anioł nade mną  
Roztaczał złotem malowane skrzydła,  
Spływał i patrzał w duszę moję ciemną...  
Wtenczas rzuciłem ojców moich wiarę....  
 
Ty mówisz mnichu, że to dzieło cnoty?  
Ale Bóg ciężką zesłał na mnie karę:  
Dni moje gorzkie zatruły zgryzoty,  
Wszyscy odbiegli, bracia się zaparli,  
Sam ojciec przeklął... «Idź, wyrodne dziecię!  
Idź w świat i zostań sam jeden na świecie!»  
Przeklął — i wszyscy przede mną pomarli.  
 
Jej piękność wiecznie tkwi w sercu wyryta!  
Piękność dziewicy jest jak piękność kwiatu,  
Cudnie się błyszczy, lecz prędko przekwita.  
Ale gdy róża strojna w liść szkarłatu  
Utonie kiedy do mogiły piasku,  
Jeśli ją tuman nakryje stepowy,  
Róża w nim uschnie, lecz nie straci blasku;  
wiecznie zachowa swój liść rubinowy,  
Jak gdyby wczoraj rosła wśród oazy,  
Jak gdyby wczoraj zerwana na błoni;  
Tak postać Zary kwitnącą od skazy  
Mogiła myśli gasnących ochroni...  
 
Pamiętam dotąd jej dziecinne słowa,  
Patrząc na śnieżne gór Iranu szczyty,  
Raz mnie pytała: «Tam, pod gwiazd błękity,  
Co to za lampa błyszczy kryształowa?  
Patrz, jakim blaskiem gór wierzchołek spłonął;  
Zapewne księżyc w ich łono utonął,  
I w alabastrach błyszczy się ukryty...»  
 
Nie przeszła chwila, już byłem na górze  
Wśród śniegów lodu; i w tak prędkim biegu  
Wróciłem nazad, że doliny róże  
Kwitły utknięte w wazonie ze śniegu.  
 
Ja miałem brata... Całe pokolenie  
Było mi niegdyś jak wierna rodzina,  
Dzieliło razem i głód, i pragnienie;  
A teraz każdy z braci mię przeklina  
I chce mi szkodzić jawnie lub obłudnie.  
 
Raz zapędzony na łowach daleko,  
Wracałem w skwarne pustyni południe.  
Koń mój spod kopyt miotał piasek wrący,  
Chwiał się znużony pragnieniem i spieką,  
W rozwarte nozdrza chwytał wiatr gorący.  
 
Wtem jedzie Arab przez pustyni błonia.  
Rzekłem do niego: «Słuchaj, bracie młody!  
Musisz mieć wodę, daj mi kroplę wody.  
Widzę, że pełne twe juki podróżne,  
Wody! nie dla mnie, lecz dla mego konia».  
 
A on mi na to: «Czary moje próżne,  
Ostatnia pełna, ciskam ją o głazy;  
Umieraj zdrajco! Giaur niech nie żyje!  
Gdybym gdzie wiedział pobliskie oazy,  
Z których ty pijesz albo koń twój pije,  
Zatrułbym wody — Bogdaj nie ochłódło  
Niebo, skąd chłodu twa dusza wygląda».  
 
Krzyknąłem wściekły: «W żywocie wielbłąda  
Dla mego konia znajdę wody źródło!».  
 
I oba3 zbrojni zwarliśmy się razem  
Jako dwa wichry wśród piasków tumanu.  
Upadł przeciwnik przebity żelazem...  
Koń mój pił wodę!!! Turban wroga zlata4,  
Patrzę się, przebóg! ta twarz spod turbanu  
Dobrze mi znana... Już nie miałem brata.  
 
Lecz koń mi został i biegł przez pustynie,  
Koń, który myśli Araba przenika.  
Jak struś na stepach, gdy skrzydła rozwinie,  
Ledwie się ziemi stopami dotyka;  
I grzywa konia z wiatrami igrała.  
 
Lecz przebóg! koń mój chwieje się, upada.  
Patrzę! a w piersiach tkwi zbójecka strzała....  
Ojcze mój! Ojcze! okropna to zdrada!  
Tę strzałę w twoim widziałem kołczanie!  
 
Rumaka mego przeszło śmierci drganie,  
Parsknął i głowa na piasku zaległa.  
Wtenczas spojrzałem na pustyni błonia,  
Pierwszy raz mi się zdała tak rozległa...  
Stepy bez końca... Już nie miałem konia.  
 
Patrz! czy to śmierci posłaniec ponury  
Wleciał do smutnej celi zakonnika?  
Motyl niestrojny w złoto ni w lazury,  
Ledwo z jedwabnej dziś zmartwychwstał truny5,  
I znów tak blisko pogrzebu świecznika.  
Skrzydła czernieją jak zmarłych całuny  
I ma na skrzydłach pisany gniew boży6  
Co mu tak cięży, że je w ogniu pali...  
Tak dziki Arab, gdy się los rozsroży,  
W dzień jest spokojny i zatłumi7 jęki;  
Lecz gdy noc ciemne przywdzieje zasłony,  
Lśni przed nim jasność samobójczej stali,  
Patrzy posępny na niebios sklepienia,  
Twarz ma pobladłą i wzrok zapalony,  
I widać drzenie8 wstrzymywanej ręki,  
Silne jak drzenie głodu lub pragnienia.  
 
Piękny nasz kościół! u stóp jego wały9  
Spienione miecą10 na głazy ukropy;  
Stoi na skale, jego krzyż nad skały  
Jak ptak uleciał aż pod nieba stropy;  
A cudne palmy, pustyni królowe,  
Przy nim się zdają jak powiewne zioła;  
Czołem zmiatają ganki marmurowe,  
Jak gdyby chciały w prochu złożyć czoła...  
 
Lecz wczoraj! wspomnij godzinę przestrachu,  
Kiedy na kościół napadli Araby11.  
Straszliwy odgłos rozbiegł się po gmachu,  
W klasztornej sali zebrały się mnichy12,  
Ale cóż znaczył mnichów odpór słaby?  
Już miano wydać kościelne kielichy,  
Gdy ja stanąłem: «Bracia! czyż niegodnie  
Mamy się poddać? niech nas Bóg ośmiela!  
Weźcie do ręki psalmy i pochodnie  
I czarne szaty, i krzyż Zbawiciela».  
Rzekłem — i zbrojny rzuciłem się pędem  
W sam tłum Arabów, niósłem ślepe ciosy.  
Za mną się światła snuły długim rzędem  
I brzmiały hymnów pobożne odgłosy.  
Pod mieczem mnicha legł niejeden zbójca;  
A kiedy wodza spotkałem na błoni,  
Mnichu, widziałeś! on poległ z tej dłoni;  
W twarz mu zaglądam... Już nie miałem ojca.  
 
A gdy nieszczęściu nie mogłem uwierzyć,  
Rzekł mi, konając: «Synu! kryłem lica!  
Abyś się w boju nie wahał uderzyć,  
Abyś wyrzucał sobie śmierć rodzica.  
Teraz, gdy możesz! teraz zapominaj  
O zmarłych, ciesz się z tymi, co zostali...  
Ona... umarła... od zgryzot? od stali?  
Nie wiem, nie pytaj... lecz ojca przeklinaj!»  
 
I pokolenie płacze po swym królu;  
A jam ostatni z królów pokolenia,  
Jako pszczół matka, gdy w wymarłym ulu  
Siedzi posępna nad córek grobami  
I sama szuka grobowego cienia,  
Ale łza moja pamięć przodków plami.  
Myśl moja, niegdyś tak cudna, skrzydlata,  
Błąka się w zbrodni i jak kwiat przekwita,  
Dzisiaj w księżycu widziałem twarz brata;  
Lecz kiedy oko podobieństwo czyta,  
Znowu spostrzegłem rysy ojca twarzy;  
I znów się głębiej oko moje wkrada,  
I znowu patrzy, znowu dziko marzy:  
Z łona księżyca wykwita twarz blada,  
I znów poznałem... to były jej rysy;  
Smutne pamiątki wzrastają bez końca  
I tak się krzewią jak czarne cyprysy;  
Już duszy mojej odjęły blask słońca.  
 
To moje życie... Teraz śmierć się zbliża  
I w sercu czuję nieznaną tęsknotę;  
Wyznam ci mnichu, choć ściskam znak krzyża,  
Noszę na piersiach amulety złote13  
Przez nią mi dane, jej ostatnie dary.  
A w nich Koranu drzemie myśl zamknięta,  
Nie drzyj... myśl godna chrześcijańskiej wiary,  
Tak mówi prorok: «Dusza wiernych święta  
Niechaj miłością nienawiść odpłaca;  
Niech jako muszla srebrzystego łona,  
Kiedy pod ciosem chciwych ludzi kona,  
Morderce swoje perłami zbogaca».  
Mnie przyjaciele zdradzili najszczersi...  
Mnichu, ty gniew mi ukazujesz z czoła,  
Więc zerwij! zerwij talizmany z piersi!...  
Muzułman14 gdy się z amuletem dzieli,  
Słyszy ostatnie westchnienie anioła...  
Zerwij!... Co słyszę! czy to wiatr w tej celi  
Smutnie zaszumiał?... Słyszałem westchnienie!  
 
XI Cień dziewicy arabskiej
Ciebie głos westchnień stłumionych zasmucił?  
Zniknęłam niegdyś jak senne marzenie,  
A obraz drzący i zbladły powrócił  
Do twojej myśli, gdy masz zawrzeć oczy,  
Aby cię znowu do snu ukołysał.  
Pomyśl! sen wieczny wkrótce cię otoczy,  
A ty się wiersza pozbywasz Koranu?  
O luby! pomyśl, kto ten wiersz napisał!  
Wspomnij na piękne krainy Iranu!  
I patrzaj na mnie... tu jestem, tak blisko!  
Czyliż ci moje nieznane wyrazy?...  
 
Pamiętasz skwarów stepowych igrzysko,  
Te cudne, błędne pustyni obrazy,  
Których cień miły podróżnego nęci,  
A gdy się zbliży, we mgłach się rozpływa15:  
W nich teraz żyję, w nich cień mój przebywa,  
Blady jak iskra gasnącej pamięci.  
 
Oto przybyłam na blasku księżyca,  
Patrzaj! cień Zary ciebie nie przerazi;  
Śmiertelna bladość twarzy mi nie kazi.  
Chciałam być piękną, ukrasiłam lica  
Kolorem róży
1 2
Idź do strony:

Darmowe książki «Mnich - Juliusz Słowacki (książki naukowe online za darmo .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz