Darmowe ebooki » Pamiętnik » Wyprawa Cyrusa (Anabaza) - Ksenofont (czytaj ksiazki za darmo online .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Wyprawa Cyrusa (Anabaza) - Ksenofont (czytaj ksiazki za darmo online .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Ksenofont



1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 40
Idź do strony:
i musimy walczyć. Może wypadłyby nam wróżby lepiej, gdybyśmy zostawili bagaże w obronnym miejscu, a sami wyruszyli gotowi do walki”. Na to żołnierze krzyknęli, że nie trzeba ich wieść do takiego miejsca, tylko ofiarować jak najprędzej. Ponieważ już nie było owiec, kupiono wołu pociągowego389 na ofiarę i Ksenofont prosił Arkadyjczyka Kleanora, by się gorliwie tym zajął, bo może zależy od tego, kto ofiaruje. Ale mimo to ofiara nie wypadła pomyślnie.

Neon zaś, który był wodzem na miejsce Chejrisofosa, widząc jak ciężko wojsko cierpi wskutek tych braków, pragnął mu się przysłużyć. Znalazłszy jakiegoś Herakleotę, który twierdził, że zna wioski w pobliżu, skąd można by nabrać żywności, ogłosił, że każdy może pójść na ochotnika po żywność, a on będzie im przewodził. Wyszło więc około dwa tysiące ludzi z tykami, bukłakami, workami i różnymi naczyniami. Kiedy już byli w tych wioskach i rozproszyli się, by zabierać zdobycz, od razu napadli na nich jeźdźcy Farnabazosa. Ci bowiem przyszli na pomoc Bitynom, pragnąc razem z nimi nie dopuścić, by Hellenowie wtargnęli do Frygii. Konnica zabiła co najmniej pięciuset ludzi, reszta uciekła na wzgórze. Ktoś z tych, którym się udało umknąć, doniósł o tym do obozu. Ponieważ ofiary w tym dniu wypadły niepomyślnie, Ksenofont odprzągł wołu od wozu, gdyż innych bydląt nie było, i zarżnąwszy go, poszedł na pomoc z wszystkimi młodszymi, do trzydziestu lat. Połączywszy się z tą resztą, przybył z powrotem do obozu.

Zbliżał się zachód słońca i Hellenowie w wielkim przygnębieniu spożywali wieczerzę. Wtem wypadło z gęstwiny kilku Bityńczyków i rzuciwszy się na straże, część z nich zabili, a część ścigali aż do obozu. Gdy powstał krzyk, wszyscy Hellenowie rzucili się do broni. Jednak ścigać i zwijać obóz w nocy nie wydawało się bezpieczne, gdyż okolica była lesista. Spędzili więc tę noc pod bronią, zabezpieczywszy się dostateczną strażą. Tak im więc ta noc przeszła.

5. Z brzaskiem dnia wodzowie poprowadzili do owego obronnego miejsca, a żołnierze postępowali za nimi z orężem i bagażem. Zanim nadeszła pora rannego posiłku, zabezpieczyli przejście do tego miejsca rowem i umocnili całość częstokołem, zostawiwszy trzy bramy. Z Heraklei przybył statek naładowany mąką jęczmienną, bydłem na rzeź i winem.

Ksenofont, wstawszy rano, ofiarował na intencję wyprawy i ofiara wypadła pomyślnie zaraz za pierwszym razem. A kiedy już obrzędy się kończyły, wieszczek Areksjon z Parrazji spostrzegł orła wróżącego szczęście i nakazał Ksenofontowi prowadzić wojsko. Przeszli więc przez rów i stanęli pod bronią. Ogłosili przez heroldów wymarsz po śniadaniu: ruszyć mają zbrojni żołnierze, czeladź zaś obozowa i niewolnicy zostają na miejscu. Wszyscy wyszli na wyprawę z wyjątkiem Neona. Wydawało się bowiem najstosowniej jego zostawić na obronę obozu. Ale setnicy i żołnierze, wstydząc się nie brać udziału w wyprawie, gdy inni na nią wychodzą, opuszczali go, zostawiwszy mu tylko ludzi powyżej czterdziestu pięciu lat. Ci więc mieli zostać, a reszta wychodziła na wyprawę.

Nim jeszcze uszli piętnaście staj, już natrafili na zwłoki zabitych. Poprowadziwszy pochód tak, że koniec kolumny stanął przy pierwszych dostrzeżonych zwłokach, grzebali wszystkich których napotkała kolumna. A kiedy pogrzebali pierwszych, podprowadziwszy naprzód, znowu zatrzymywali tyły kolumny przy pierwszych niepogrzebanych. Grzebali w ten sam sposób wszystkich, których wojsko znalazło. A kiedy przybyli do drogi wiodącej ze wsi, gdzie zwłoki leżały w stosach, poznosili je na jedno miejsce i pochowali razem.

Już było po południu i wodzowie, wyprowadziwszy wojsko poza wsie, kazali brać wszelką żywność, jaką tylko było widać na drodze falangi, gdy wtem nagle spostrzegli nieprzyjaciół schodzących ze wzgórz przed naprzeciw nich. Była to wielka liczba jazdy i piechoty, uformowana w linię bojową, mianowicie Spitridates i Ratines, wysłani przez Farnabazosa, przybywali ze swymi siłami. Kiedy wrogowie ujrzeli Hellenów, zatrzymali się w odległości mniej więcej piętnastu staj. Natychmiast helleński wieszczek Areksjon złożył krwawą ofiarę, a już za pierwszym razem wróżba wypadła pomyślnie. Wtedy Ksenofont powiada: „Moim zdaniem trzeba by ustawić za falangą rezerwowe kompanie, aby w razie potrzeby miał kto przyjść z pomocą linii bojowej, a wrogowie, gdy będą w nieładzie, wpadli na uszykowanych i świeżych”. To zdanie podzielali wszyscy. „Wy więc — rzekł — prowadźcie naprzód na nieprzyjaciół, abyśmy nie stali, kiedy nas już dostrzeżono i samiśmy ich zobaczyli. Ja zaś tymczasem rozstawię tylne kompanie według waszego uznania i potem nadejdę”. Wtedy ci spokojnie prowadzili naprzód, a Ksenofont wydzielił z tylnych szeregów trzy oddziały po dwustu ludzi. Jeden skierował na prawe skrzydło, by postępował za nim w odstępie prawie na pletr, pułk ten prowadził Achajczyk Samolas. Drugi pułk ustawił w środku pod wodzą Arkadyjczyka Pyrriasa. Na czele trzeciego, na lewym skrzydle, stał Ateńczyk Frasjas.

Gdy w czasie marszu idący przodem przybyli do głębokiego i trudnego do przejścia wąwozu, stanęli, nie wiedząc, czy mają przez niego przejść, i wołali wodzów i setników, by podeszli do pierwszej linii. Ksenofont, dziwiąc się, co takiego wstrzymuje marsz, i zaraz słysząc wołanie, jak najszybciej nadjechał. Gdy się z nimi spotkał, Sofajnetos, najstarszy spomiędzy wodzów, powiedział, że nawet nie warto zastanawiać się nad tym, czy trzeba przechodzić przez taki wąwóz. Wtedy Ksenofont szybko zabrał głos i rzekł:

„Znacie mnie, towarzysze, z tego, że nigdy samowolnie bez naglącej potrzeby nie doradzałem żadnego niebezpiecznego przedsięwzięcia. Bo widzę, że nie trzeba wam sławy z dzielności, ale ocalenia. Teraz zaś sprawa przedstawia się tak: bez walki stąd odejść nie możemy, bo jeżeli my nie pójdziemy na nieprzyjaciół, tylko zaczniemy odwrót, to oni pójdą naszym śladem i szarpać nas będą napadami. Zastanówcie się, czy lepiej iść na wroga z nadstawioną bronią, czy, odwróciwszy się, patrzeć na nastających z tyłu nieprzyjaciół. Wiecie chyba, że cofanie się przed nieprzyjaciółmi nie wygląda na nic zaszczytnego, a pogoń nawet w serca tchórzliwszych wpaja odwagę. Ja przynajmniej chętniej ścigałbym z połową, niż cofał się z podwójną liczbą. Co do nich, to wiem, iż na wypadek naszego natarcia nie dotrzymają placu; tego i wy się po nich nie spodziewacie. Natomiast jeśli się cofniemy, pójdą w ślad za nami; tyle każdy z nas rozumie. A jeżeli trafia się sposobność przejść przez trudny do przebycia wąwóz i mieć go już za sobą, kiedy dojdzie do walki, to czyż nie warto jak najszybciej skorzystać z takiej sposobności? Chciałbym, by nieprzyjaciołom każda droga wydawała się łatwa do odwrotu, dla nas zaś z samego terenu wypływa nauka: nie ma ratunku, o ile nie zwyciężycie.

Dziwi mnie to, jeśli ktoś ten wąwóz uważa za coś straszniejszego niż inne miejsca, przez które przeszliśmy. Bo zważcie: jakże będzie można przejść przez równinę, jeżeli nie pobijemy konnicy? Jak przez góry, jak te, któreśmy przebyli, jeśli pójdzie za nami w pościg tylu peltastów? A jeżeli nawet uda nam się ocaleć i dojść do morza, to jak dużym wąwozem jest Pont? Nie ma tam statków, które by nas odwiozły, nie ma zboża do wyżywienia nas, jeżeli zostaniemy, a im prędzej tam dojdziemy, tym prędzej będziemy musieli znowu wyprawiać się po żywność. Czyż nie lepiej dziś walczyć po śniadaniu niż jutro na czczo? Towarzysze, ofiary zapowiadają pomyślność, wróżby z lotu ptaków i znaki z ofiar wypadły jak najpomyślniej. Idźmy na nich. Nie powinni już, skoro raz nas zobaczyli, swobodnie zabrać się do posiłku ani też rozłożyć się obozem tam, gdzie by się im spodobało”.

Wtedy setnicy wzywali go, by prowadził, i nikt z wodzów się nie sprzeciwiał. Więc on powiódł ich, nakazawszy, aby każdy przeszedł przez wąwóz z tego miejsca, w którym właśnie stał. Sądził bowiem, że skutkiem takiego gromadnego przejścia wojsko prędzej stanie po drugiej stronie, niż gdyby miało przechodzić po moście nad wąwozem. Gdy już się przeprawili, szedł wzdłuż falangi z taką przemową: „Żołnierze, przypomnijcie sobie, ile to bitw stoczyliście zwycięsko, śpiesząc do spotkania wręcz, pamiętajcie, co czeka uciekających nieprzyjaciół, i to zważcie, że jesteśmy u wrót Hellady. Idźcież za Heraklesem Przewodnikiem i zachęcajcie się wzajemnie, wzywając się po imieniu. Miło jest dzielnym i pięknym słowem i czynem zostawić po sobie pamięć u tych, na których nam zależy”.

Tak mówił, przejeżdżając wzdłuż wojska, i równocześnie zaczął prowadzić linię bojową naprzód. Wszyscy ruszyli na nieprzyjaciół, ustawiwszy peltastów na obu skrzydłach. Rozkazano oprzeć włócznie na prawym ramieniu, aż trębacz da znak trąbą. Wtedy, zniżywszy je do ataku, iść, a posuwać się powoli, nie śpieszyć biegiem. Potem hasło przeszło przez szeregi: „Dzeus Zbawca, Herakles Przewodnik”. Nieprzyjaciele zaś dotrzymywali placu, uważając teren za dogodny dla siebie. Gdy nastąpiło zbliżenie, peltaści helleńscy, zanim jeszcze ktoś dał rozkaz, podnieśli okrzyk wojenny i biegiem rzucili się na wroga. Nieprzyjaciele zaś ruszyli im naprzeciw, konnica i szeregi Bitynów, i zmusili peltastów do odwrotu. Ale gdy szybkim krokiem zbliżyła się falanga hoplitów, a równocześnie zagrzmiał głos trąby i pieśń bojowa, po której hoplici z bojowym okrzykiem nadstawili włócznie, nieprzyjaciele nie wytrzymali, lecz rzucili się do ucieczki.

Timasjon z konnymi puścił się w pogoń i zabili, ilu tylko mogli, było bowiem greckiej konnicy bardzo mało. Lewe skrzydło nieprzyjaciół zaraz poszło w rozsypkę, to, naprzeciw którego stała helleńska konnica. Prawe zaś, jako nie bardzo ścigane, stanęło na pagórku. Gdy Hellenowie zobaczyli, że oni się zatrzymują, uznali za rzecz najłatwiejszą i najmniej niebezpieczną iść natychmiast na nich. Zaśpiewali więc pieśń bojową i od razu natarli, ale tamci nie dotrzymali placu. Wtedy peltaści ścigali ich dopóty, dopóki i prawe skrzydło nie poszło w rozsypkę. Jednak niewielu tylko zginęło, gdyż silna jazda nieprzyjaciół budziła obawę.

Kiedy Hellenowie ujrzeli, że konnica Farnabazosa nadal stoi w porządku, a bityńska do niej dołącza i spoglądają z pagórka na to, co się dzieje, postanowili mimo całego zmęczenia, dobywając ostatka sił, pójść i na tych, by nie dać im czasu na nabranie odwagi i wytchnięcie. Ustawiwszy się więc, ruszają. Wtedy nieprzyjacielska konnica ucieka po stoku w dół tak szybko, jakby ją goniła jazda. Czekał ją bowiem wąwóz, o którym Hellenowie nie wiedzieli. Dlatego zanim tam dotarli, zawrócili z pościgu, gdyż było już późno. Wróciwszy więc na miejsce, gdzie nastąpiło pierwsze starcie, postawili tam pomnik zwycięstwa i o zachodzie słońca odeszli ku morzu. Do obozu zaś było około sześćdziesiąt staj.

6. Nieprzyjaciele następnie zajmowali się swoim dobytkiem i unosili go, jak mogli najdalej, zabierając z sobą także niewolników. Tymczasem Hellenowie wyczekiwali Kleandra, który przecież miał przybyć z trójrzędowcami i statkami. Co dnia, wyprawiając się z bydłem i niewolnikami, zwozili bez najmniejszej obawy pszenicę i jęczmień, wino, owoce strączkowe, jagły, figi. Wszystkiego bowiem kraj dostarczał z wyjątkiem oliwy. Ilekroć zaś wojsko odpoczywało w obozie, wolno było wychodzić na łup na własną rękę i zdobycz należała wtedy do tych, którzy wychodzili na łup. Jeżeli natomiast całe wojsko wychodziło, co kto zabrał, zapędziwszy się gdzieś w pojedynkę, było na podstawie uchwały wspólną własnością. I już była obfitość wszystkiego. Rzeczy na sprzedaż dochodziły zewsząd z greckich miast, przepływający w pobliżu chętnie przybijali do lądu, słysząc, że zakłada się miasto i że jest tam przystań. Także mieszkające w pobliżu ludy nieprzyjacielskie na wieść o tym, że Ksenofonta zakłada miasto, wysyłali do niego posłów z pytaniem, co mają czynić, aby stać się przyjaciółmi. Tych posłów przedstawiał wojsku.

Wreszcie przybywa Kleander z dwoma trójrzędowcami, ale bez żadnego statku handlowego. Przypadkiem, kiedy przybył, wojsko było właśnie poza obozem, a niektórzy, wyprawiwszy się na łup w góry, zdobyli wiele owiec. W obawie, by im ich nie odebrano, umówili się z owym Deksippem, który uciekł z Trapezuntu z pięćdziesięciowiosłowcem, aby przechował u siebie te owce; część z nich może sobie zostawić, drugą im odda. Ten od razu rozpędził otaczających go żołnierzy, którzy wołali, że to wspólna własność, i udał się do Kleandra ze skargą, że chcą go obrabować. Ów każe przyprowadzić przed siebie usiłującego rabować. Deksippos więc, ująwszy kogoś, usiłował go doprowadzić, ale Agasjas, który przypadkiem tam się nawinął, odebrał go, gdyż był to człowiek z jego kompanii. Inni obecni żołnierze zabierali się do rzucania kamieniami na Deksippa, wołając: „zdrajca!”. Wielu z załogi trójrzędowców zlękło się i zaczęli uciekać w kierunku morza, a Kleander uciekał z nimi.

Ksenofont i inni wodzowie starali się żołnierzy uspokoić i tłumaczyli Kleandrowi, że w tym zajściu nie ma nic złego, a powodem tego była uchwała wojskowa. Kleander zaś, podrażniony do gniewu przez Deksippa i rozzłoszczony tym, że pozwolił sobie napędzić strachu, zapowiedział, iż odpłynie i ogłosi rozkaz, by ich żadne miasto nie przyjęło, traktując jako wrogów. A wtedy mieli Lacedemończycy hegemonię nad wszystkimi Hellenami. Sprawa więc wydawała się Hellenom kiepska i prosili go, by tego nie czynił. Ten zaś upierał się, że nie może być inaczej, chyba że mu się wyda tego, co zaczął rzucać kamieniami, i tego, co odebrał aresztowanego. To znaczy Agasjas był tym, o którego mu chodziło, stały przyjaciel Ksenofonta, skutkiem czego też Deksippos go oczerniał.

W tym kłopotliwym położeniu wodzowie zwołali zgromadzenie. Niektórzy lekce sobie ważyli Kleandra, lecz Ksenofontowi sprawa nie wydawała się tak błaha. Zabrał więc głos:

„Żołnierze, sprawa ta nie wydaje mi się niczym błahym, jeżeli Kleander z takim postanowieniem, jak mówi, oddali się. W pobliżu bowiem są helleńskie miasta, a nad Helladą mają Lacedemończycy przewodnictwo, a potrafią, nawet jeden Lacedemończyk, i to każdy, przeprowadzić w miastach to, co zamierzą. On może zamknąć przed nami Bizancjum, następnie zaś do innych miast posłać harmostom polecenie, by nas nie przyjmowano, jako odmawiających posłuszeństwa Lacedemończykom i gwałcicieli prawa. Dojdzie jeszcze takie zdanie o nas do admirała Anaksibiosa, a wtedy zarówno będzie trudno zostać, jak i odpłynąć. Bo i na lądzie, i na morzu rządzą dziś Lacedemończycy. Więc z powodu jednego człowieka czy dwóch nie powinna mieć reszta zamkniętej drogi do Hellady, ale trzeba posłuchać każdego rozkazu. Bo i miasta nasze, z których pochodzimy, są im posłuszne. Otóż Deksippos, jak słyszę, powiada do Kleandra, że Agasjas nie byłby tego

1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 40
Idź do strony:

Darmowe książki «Wyprawa Cyrusa (Anabaza) - Ksenofont (czytaj ksiazki za darmo online .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz