Atala - François-René de Chateaubriand (czytaj online za darmo TXT) 📖
Młody Indianin Szaktas zostaje schwytany przez wrogieplemię i oczekuje na śmierć w męczarniach. Zakochuje sięz wzajemnością w córce wodza, Atali, która uwalnia go,po czym razem uciekają na odludzie.
Po latach Szaktasopowiada młodemu Francuzowi Renému historię swojejmłodzieńczej miłości. Opowieść o tragicznej miłości wśród plastycznie opisanej,pięknej, majestatycznej i groźnej dzikiej przyrody.Równolegle do wątku miłosnego autor przedstawia zmiany,jakie w życiu Indian przynosi przyjęcie chrześcijaństwa.
- Autor: François-René de Chateaubriand
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Atala - François-René de Chateaubriand (czytaj online za darmo TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 François-René de Chateaubriand
Indyjska wieś Sticoe, ze swymi grobowcami w kształcie piramidy i szałasami w ruinie, ukazała się nam po lewicy na zakręcie przylądka; po prawej mijaliśmy dolinę Keow, zakończoną perspektywą chat wioski Jore, zwieszających się u czoła góry tegoż samego imienia. Rzeka, która nas niosła, toczyła wody między wysokimi urwiskami, na skraju których widać było zachodzące słońce. Głębokich tych pustkowi nie mąciła obecność człowieka. Ujrzeliśmy jedynie indyjskiego myśliwca, który, wsparty na łuku i nieruchomy na cyplu skały, podobny był do posągu, wzniesionego na górze Geniuszowi tej puszczy.
Oboje z Atalą złączyliśmy nasze milczenie z milczeniem tej sceny. Nagle córa wygnania buchnęła w powietrze głosem pełnym wzruszenia i melancholii; śpiewała swoją straconą ojczyznę:
— „Szczęśliwi ci, którzy nie widzieli dymu biesiad cudzoziemskich i zasiadali jedynie do stołu swoich ojców!
Gdyby niebieska sojka znad Meszasebe rzekła do rajskiego ptaka Florydy: «Dlaczego żalisz się tak smutno? Czy nie masz tutaj pięknych wód i pięknego cienia, i wszelakiego rodzaju strawy jak w swoich lasach?» — «Tak, odpowiedziałby zbłąkany ptak rajski, ale gniazdo moje ściele się w jaśminie, kto mi go tu przyniesie? A słońce moich prerii, zali197 macie je tutaj?»
Szczęśliwi, którzy nie widzieli dymu biesiad cudzoziemskich i zasiadali jedynie do stołu swoich ojców!
Po długich godzinach mozolnej wędrówki podróżny siada smutno. Patrzy dokoła siebie na dachy ludzkich mieszkań; podróżny nie ma miejsca, gdzie by mógł skłonić głowę198. Puka do chaty, stawia łuk za drzwiami, prosi o gościnę; pan domu czyni znak ręką; podróżny podejmuje łuk i wraca w puszczę.
Szczęśliwi, którzy nie widzieli dymu biesiad cudzoziemskich i zasiadali jeno199 do stołu swoich ojców!
Cudowne historie opowiadane przy ognisku, tkliwe wynurzenia serca, trwałe kochanie tak potrzebne dla życia, wyście to wypełniły dni tych, którzy nie opuścili ziemi rodzinnej! Groby ich są w ich ojczyźnie, opromienione zachodzącym słońcem, łzami przyjaciół i słodyczami religii.
Szczęśliwi, którzy nie oglądali dymu biesiad cudzoziemskich i zasiadali jeno do stołu swoich ojców!”
Tak śpiewała Atala. Nic nie przerywało jej skarg prócz nieznacznego szelestu łodzi, unoszącej się na falach. W paru miejscach zaledwie słowa jej podjęło wątłe echo, które podało je drugiemu, słabszemu, to zaś trzeciemu, jeszcze słabszemu: można by mniemać, iż dusze dwojga kochanków, niegdyś nieszczęśliwe jak nasze, zwabione tą wzruszającą melodią, podobały sobie w tym200, aby powtarzać westchnieniem jej ostatnie dźwięki w górach.
Tymczasem samotność, ustawne201 przestawanie z sobą, nieszczęścia nasze nawet, wzmagały z każdą chwilą naszą miłość. Siły zaczynały opuszczać Atalę: namiętność, łamiąc jej ciało, bliska była triumfu nad jej cnotą. Modliła się ustawicznie do matki: zdawało się, iż chce ubłagać jej cień pogniewany. Niekiedy pytała mnie, czy nie słyszę skarżącego się głosu i czy nie widzę wychodzących z ziemi płomieni. Co do mnie, wyczerpany znużeniem, ale wciąż płonący od pragnienia, w mniemaniu, iż przyjdzie mi może bezpowrotnie zginąć pośród tych lasów, po sto razy bliski byłem pochwycić małżonkę moją w ramiona, po sto razy nakłaniałem ją, aby zbudować szałas na tych brzegach i zagrzebać się w nim na wieki. Ale ona opierała się zawsze:
— Pomyśl — mówiła — ukochany mój, iż wojownik winien jest życie swe ojczyźnie. Czymże jest kobieta wobec obowiązków, jakie masz do spełnienia? Odwagi, synu Utalissiego, nie szemraj przeciw losowi. Serce człowieka jest jak gąbka w rzece, która to pije falę czystą w czas pogody, to pęcznieje od błotnego szlamu, kiedy burza zmąci wodę. Czy gąbka ma prawo powiedzieć: „Sądziłam, iż nie przyjdzie nigdy burza, że słońce nigdy nie przypiecze żarem”?
O René, jeśli lękasz się burz serca, strzeż się samotności; wielkie namiętności są samotne; przenieść je w puszczę, to znaczy zdać się na ich władztwo. Przygnieceni troskami i obawą, narażeni na niebezpieczeństwo dostania się w ręce nieprzyjacielskich plemion, na zatopienie w falach, na ukąszenie wężów, szpony dzikich zwierząt, znajdując z trudem nędzne pożywienie i nie wiedząc już, w jaką stronę obrócić kroki, mogliśmy mniemać, iż niedole nasze nie mogą się już zwiększyć, kiedy pewien wypadek dopełnił ich miary.
Było to dwudzieste siódme słońce od czasu naszej ucieczki: Księżyc Ognia202 rozpoczął swój bieg i wszystko zwiastowało burzę. Około godziny, w której matrony indyjskie zawieszają kopaczkę203 na gałęziach jaworu, a samice papuzie chronią się w dziuplę cyprysu, niebo zaczęło się chmurzyć. Głosy pustkowia zamarły, puszcza stała się milcząca i lasy pogrążyły się w olbrzymim spokoju. Niebawem pomruki odległego grzmotu, odbrzmiewając w tych lasach równie starych jak świat, wydobyły z nich cudowne odgłosy. Lękając się zatopienia, pospieszyliśmy, aby dobić do brzegu rzeki i schronić się w głąb lasu.
Grunt w tej okolicy był bagnisty. Posuwaliśmy się z trudem pod sklepieniem smilaksów204, pośród szczepów wina, indygowca205, fasoli, pełzających lian, które pętały nasze nogi jak sznurami. Gąbczasta ziemia drżała dokoła nas; za każdym krokiem groziło nam, iż pochłonie nas trzęsawisko. Niezliczone owady, olbrzymie nietoperze oślepiały nas; grzechotniki hałasiły206 ze wszystkich stron; wilki, niedźwiedzie, jaguary, młode tygrysięta, szukające tam schronienia, napełniały puszczę swoim rykiem.
Tymczasem ciemność stawała się coraz gęstsza: chmury, obniżywszy się, wniknęły w mroki lasów. Rozdzierając obłoki, błyskawice znaczą się szybkim ognistym zygzakiem. Gwałtowny wiatr, zerwawszy się z zachodu, wali chmury na chmury; lasy gną się; niebo otwiera się nagle, i, poprzez jego rozpadliny, widzi się nowe nieba i gorejące stepy. Cóż za straszliwe, cóż za wspaniałe widowisko! Piorun nieci ogień w lesie; pożar rozpościera się niby płaszcz włosów z płomieni; kolumny iskier i dymu oblegają chmury, które rzygają piorunami w bezkresną pożogę. Wówczas Wielki Duch pokrywa góry gęstymi ciemnościami; spośród tego olbrzymiego chaosu wznosi się mętny pomruk, w który zlewa się łomot wiatrów, jęczenie drzew, wycie dzikich zwierząt, trzeszczenie pożaru i powtarzający się trzask piorunu, który z gwizdem gaśnie w wodzie.
Wielki Duch wie! W tej chwili widziałem jedynie Atalę, myślałem jedynie o niej. Pod nachylonym pniem brzeziny udało mi się zabezpieczyć ją od strumieni deszczu. Siedząc sam pod drzewem, trzymając ukochaną na kolanach i ogrzewając w rękach jej bose stopy, byłem szczęśliwszy niż młoda małżonka, która po raz pierwszy uczuje drżenie płodu w łonie.
Nadsłuchiwaliśmy odgłosów burzy; nagle uczułem łzę Atali padającą mi na łono.
— O burzo serca! — wykrzyknąłem — czy to kropla twojego dżdżu? — Następnie, obejmując tkliwie ukochaną: — Atalo — rzekłem — ty coś ukrywasz przede mną. Otwórz mi serce, o piękna moja, to tyle szczęścia kiedy przyjazna dusza zajrzy w naszą duszę! Wyznaj mi tajemnicę swej boleści, którą kryjesz tak uparcie. Ach, widzę to, płaczesz za ojczyzną.
Odparła:
—Synu puszczy, i jak miałabym płakać za ojczyzną, skoro ojciec mój nie pochodził z krainy palm?
— Jak to — odparłem z głębokim zdumieniem — twój ojciec nie pochodził z krainy palm? Któż tedy wydał cię na tę ziemię? Odpowiedz.
Atala rzekła w te słowa:
— Zanim matka moja wniosła w stadło207 z wojownikiem Simaghanem trzydzieści klaczy, dwadzieścia bawołów, sto miar oliwy żołędnej, pięćdziesiąt skór bobrowych i wiele innych bogactw, poznała mężczyznę o bladej twarzy. Otóż matka mojej matki bryzgnęła jej wodą w twarz208 i zniewoliła ją do zaślubienia wspaniałego Simaghana, zgoła podobnego królowi i czczonego od ludów na kształt Geniusza. Ale matka moja rzekła młodemu małżonkowi: „Noszę owoc w żywocie, zabij mnie”. Simaghan odpowiedział: „Niech mnie Bóg strzeże od tak niedobrego uczynku. Nie okaleczę cię, nie utnę ci nosa ani uszu, ponieważ byłaś szczera i ponieważ nie oszukałaś mej łożnicy209. Owoc twoich wnętrzności będzie moim owocem i nawiedzę cię aż po odlocie ryżowego ptaka, kiedy zabłyśnie trzynasty miesiąc”. Wówczas to przebiłam żywot matki i zaczęłam rość, dumna jak Hiszpanka i jak dzika. Matka uczyniła mnie chrześcijanką, iżby jej Bóg i Bóg mego ojca był również moim Bogiem. Następnie przydybało210 ją cierpienie miłości: zstąpiła do małej piwniczki wyłożonej skórami, skąd nigdy się już nie wraca.
Taka była historia Atali.
— A kim był twój ojciec, biedna sieroto? — rzekłem. — Jak nazywali go ludzie na ziemi i jakie imię nosił pośród Geniuszów?
— Nigdy nie umyłam nóg mego ojca — rzekła Atala. — Wiem tylko, że żył wraz z siostrą w Saint-Augustin i że zawsze pozostał wierny mej matce. Filip było imię jego między aniołami, ludzie zaś nazywali go Lopez.
Na te słowa wydałem krzyk, który rozbrzmiał w całym pustkowiu; odgłos moich uniesień zmieszał się z łoskotem burzy. Tuląc Atalę do serca, wołałem, szlochając:
— O moja siostro! o córko Lopeza! córko mego dobroczyńcy!
Atala, przestraszona, pytała, skąd pochodzi moje wzruszenie; ale kiedy dowiedziała się, że Lopez był tym szlachetnym opiekunem, który przyjął mnie za syna w Saint-Augustin i którego opuściłem, aby być wolnym, sama nie mogła się oprzeć uczuciu zdumienia i radości.
Ta braterska przyjaźń, która nas nawiedziła, łącząc swą miłość do naszej miłości, to już było za wiele dla naszych serc. Odtąd opór Atali miał się stać bezużyteczny; na próżno czułem, iż kieruje rękę do łona, robiąc jakiś zagadkowy ruch; już chwyciłem ją, już upiłem się jej oddechem, już ssałem wszystko czarodziejstwo miłości na jej wargach. Z oczyma wzniesionymi ku niebu, przy świetle błyskawic, trzymałem w objęciach mą małżonkę w obliczu Przedwiecznego. O wy, przepychy weselne, godne naszych nieszczęść i ogromu naszej miłości: wspaniałe lasy, których liany i kopuły poruszały się niby sklepienia i baldachim naszego łoża, płonące sosny, które tworzyły pochodnię naszego hymenu211, rzeko rozlana szeroko, góry huczące, straszliwa i wspaniała przyrodo, czyż byłyście jeno czczą pompą przeznaczoną, aby nas oszukać? czyż nie mogłyście, w waszych tajemniczych okropnościach, ukryć na chwilę szczęścia człowieka?!
Atala stawiała już tylko słaby opór; sięgałem momentu szczęścia, kiedy nagle gwałtowna błyskawica, po której nastąpił łoskot gromu, przerzyna gęste pomroki, napełnia las siarką i blaskiem i kruszy drzewo u naszych stóp. Uciekamy. O zdumienie!... w milczeniu, jakie zaległo potem, słyszymy dźwięk dzwonu! Zatrzymawszy się oboje jak wryci, wytężamy uszy w stronę tego dźwięku, tak niezwykłego w puszczy. Równocześnie w oddali zaszczekał pies; zbliża się, szczeka coraz silniej, przybywa, wyje z radości u naszych stóp; stary pustelnik dźwigający latarkę idzie za nim poprzez ciemności lasu.
— Błogosławiona niech będzie Opatrzność! — wykrzyknął. — Dawno już was szukam! Piesek mój zwęszył was od początku burzy i doprowadził mnie tutaj. Dobry Boże, jacy oni młodzi! Biedne dzieci! ileż one musiały wycierpieć! No, chodźmy, przyniosłem tu skórę niedźwiedzia, to będzie dla tej panienki; a ot, trochę wina w tykwie. Bogu niech będzie chwała we wszystkich jego dziełach! wielkie jest jego miłosierdzie, a dobroć nieskończona!
Atala przypadła do stóp zakonnika:
— Ojcze wielebny — rzekła — jestem chrześcijanką, niebo to zsyła cię, aby mnie ocalić.
— Moja córko — rzekł pustelnik, podnosząc ją — zazwyczaj uderzamy w dzwonek misji podczas burzy, aby dać znać podróżnym: za przykładem naszych braci w Alpach i Libanie, wyuczyliśmy naszego psa odszukiwać zbłąkanych wędrowców.
Co do mnie, zaledwie rozumiałem słowa pustelnika; miłosierdzie to zdawało mi się ponad miarę człowieka, miałem uczucie, że śnię. Przy blasku małej latarki, którą trzymał zakonnik, widziałem brodę jego i włosy całe zmoczone wodą; stopy jego, ręce i twarz zakrwawione były od cierni.
— Starcze! — wykrzyknąłem wreszcie — jakież ty serce masz w łonie, iż nie lękałeś się uderzeń piorunu?
— Lękać się! — odparł gorąco misjonarz — lękać się, kiedy są ludzie w niebezpieczeństwie i kiedy mogę być im użytecznym! Byłbym tedy bardzo niegodnym sługą Jezusa Chrystusa!
— Ale czy wiesz — rzekłem — że ja nie jestem chrześcijaninem?
— Młodzieńcze — rzekł pustelnik — czy pytałem cię o religię? Jezus Chrystus nie powiedział: „Krew moja obmyje tego, a owego nie”. Umarł za Żyda i za poganina; we wszystkich ludziach widział jedynie braci i nieszczęśliwych. To, co ja czynię tutaj dla was, to bardzo niewiele; znajdziecie gdzie indziej wydatniejszą pomoc: ale chwała nie powinna stąd płynąć na księży. Czymże jesteśmy my, wątli samotnicy, jeżeli nie niedoskonałymi narzędziami dzieła niebios? Ha! któryż żołnierz byłby tak nikczemny, aby się cofać, kiedy wódz jego z krzyżem w ręku i z czołem uwieńczonym cierniami idzie przed nim, by ratować ludzi?
Te słowa przejęły na wskroś moje serce; łzy podziwu i czułości polały się z mych oczu.
— Drogie dzieci — rzekł misjonarz — opiekuję się w tych lasach małą gromadką braci waszych, dzikich. Grota moja jest dość blisko w górach; chodźcie ogrzać się u mnie; nie znajdziecie tam wygód życia; ale będziecie mieli schronienie, a i za to trzeba podziękować dobroci bożej, wielu bowiem ludziom zbywa212 na nim.
RolnicyIstnieją ludzie sprawiedliwi, których sumienie jest tak spokojne, iż zbliżając się do nich, mimo woli uczestniczymy w spokoju, jaki wydziela się, można rzec, z ich serc i ich mowy. W miarę jak pustelnik mówił, czułem, jak namiętności uspakajają się w mym łonie; nawet burza na niebie zdawała się oddalać pod wpływem jego głosu. Chmury rozproszyły się niebawem na tyle, iż mogliśmy opuścić nasze schronienie. Wyszliśmy z lasu i zaczęliśmy wstępować na pochyłość wysokiej góry. Pies kroczył przed nami, niosąc na końcu kija zgaszoną latarkę. Trzymałem Atalę za rękę i szliśmy za misjonarzem. Odwracał się często, aby się nam przypatrzyć, oglądając ze współczuciem naszą młodość i wynędznienie. Na szyi miał zawieszoną książkę; wspierał się na białym
Uwagi (0)