Fatalne jaja - Michaił Bułhakow (wypożyczalnia książek .TXT) 📖
Książka wydana w 1924 roku, została przez autora osadzona w przyszłości, w roku 1928, a jej bohaterem jest naukowiec, profesor Włodzimierz Ipatiewicz Piersikow.
Jego wynalazek, skondensowany promień światła o czerwonej barwie, nieoczekiwanie wpłynie na życie ludzi w Związku Radzieckim.
Fatalne jaja to opowiadanie Michaiła Bułhakowa, rosyjskiego pisarza i dramaturga, autora powieści Mistrz i Małgorzata. Książka krótko po opublikowaniu została przetłumaczona przez Edmunda Jezierskiego i wydana w Polsce.
- Autor: Michaił Bułhakow
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Fatalne jaja - Michaił Bułhakow (wypożyczalnia książek .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Michaił Bułhakow
Piersikow powrócił do gabinetu, do wykresów, lecz zająć się pracą mimo wszystko mu się nie udało. Telefon wyrzucił świecący krążek i kobiecy głos zaproponował profesorowi, że jeżeli życzy sobie ożenić się w wdową interesującą i namiętną, mieszkanie z siedmiu pokoi. Piersikow zawył do słuchawki:
— Radzę pani leczyć się u profesora Rossolimo49... — i otrzymał drugi dzwonek.
Tu Piersikow cokolwiek ochlapł, gdyż osoba, dostatecznie znana, dzwoniła z Kremla, długo i z zainteresowaniem dopytywała się Piersikowa o jego pracę i wyraziła życzenie odwiedzenia laboratorium.Odszedłszy od telefonu, Piersikow wytarł czoło i zdjął słuchawkę. Wtedy w mieszkaniu na górze zagrzmiały straszne trąby i pomknęły skargi Walkirii — radioodbiornik u dyrektora trustu50 sukiennego przyjmował koncert wagnerowski w Wielkim teatrze. Piersikow przy wyciu i grzmotach, sypiących się z sufitu, oznajmił Marii Stiepanawnie, że odda dyrektora do sądu, że mu połamie ten jego odbiornik, że wyjedzie z Moskwy do diablej matki, dlatego że, widocznie, wzięto sobie za cel wysiedlenie go stąd. Rozbił lupę i położył się spać w gabinecie na otomanie i zasnął przy delikatnych dźwiękach klawiszy znakomitego pianisty, dobiegających z Wielkiego teatru.
Niespodzianki ciągnęły się i następnego dnia. Przyjechawszy tramwajem do instytutu, Piersikow spotkał na ganku nieznanego mu obywatela w modnym zielonym meloniku. Ten uważnie obejrzał Piersikowa, lecz nie zwracał się do niego z żadnymi zapytaniami i dlatego Piersikow zniósł go. Lecz w przedsionku instytutu, oprócz roztargnionego Pankrata, na spotkanie Piersikowa wstał drugi melonik i uprzejmie go przywitał:
— Jak się pan ma, obywatelu profesorze?
— Co pan sobie życzy? — spytał strasznie Piersikow, zrywając przy pomocy Pankrata palto z siebie. Lecz melonik szybko uspokoił Piersikowa, najczulszym głosem szepnąwszy, że profesor na próżno niepokoi się. On, melonik, właśnie po to tu się i znajduje, ażeby wybawić profesora od wszelkich uprzykszonych gości... że profesor może być spokojny nie tylko o drzwi gabinetu, ale i o okna. Potem nieznajomy odwrócił na chwilę wyłóg51 marynarki i pokazał profesorowi jakiś znaczek.
— Hm... jednakże u was zdrowo postawione są sprawy — mruknął profesor i dodał naiwnie: a co wy tu jeść będziecie?...
Na to melonik uśmiechnął się i wyjaśnił, że go będą zmieniać.
Trzy dni potem minęły wspaniale. Odwiedzali profesora dwukrotnie z Kremla, i jeden raz byli studenci, których Piersikow egzaminował. Studenci poobcinali się co do jednego, i z twarzy ich widać było, że teraz już Piersikow wzbudza w nich po prostu lęk przesądny.
— Idźcie na konduktorów!... Wy nie możecie zajmować się zoologią — dobiegało z gabinetu.
— Surowy? — dopytywał się melonik Pankrata.
— Uh — nie daj Boże — odpowiedział Pankrat — jeżeli którykolwiek zda, wychodzi gołąbek z gabinetu i chwieje się. Siedem potów na niego uderzy. I zaraz do piwiarni.
Przy wszystkich tych sprawach profesor i nie zauważył trzech dni, lecz na czwarty wrócono go znów do życia realnego, a powodem tego był cienki i piskliwy głos z ulicy.
— Włodzimierzu Ipatiewiczu! — zawołał głos przez otwarte okno z ulicy Hercena. Głosowi udało się: Piersikow zbyt się przemęczył w ostatnich dniach. W tej chwili akurat odpoczywał, leniwie, osłabiony, patrzał oczyma w cerwonych obwódkach i palił, siedząc w fotelu. Więcej nie mógł. I dlatego nawet z pewną ciekawością wyjrzał przez okno i zobaczył na trotuarze Alfreda Brońskiego. Profesor od razu poznał utytułowanego posiadacza biletu po śpiczastym kapeluszu i block-notesie. Brońskij czule i z szacunkiem pokłonił się oknu.
— Ach, to pan? — spytał profesor. Brakło mu wprost sił rozgniewać się i nawet wydało mu się ciekawym, co takiego będzie dalej. Zakryty oknem, czuł się bezpiecznym przed Alfredem. Niezmienny melonik na ulicy natychmiast zwrócił ucho ku Brońskiemu. Najmilszy uśmiech zakwitł na twarzy tego.
— Parę minutek, drogi profesorze — przemówił Brońskij, natężając głos z trotuaru: — i tylko jedno pytańko i czysto zoologiczne. Pozwoli pan sobie zadać?
— Niech pan zadaje — lakonicznie i ironicznie odpowiedział Piersikow i pomyślał: „jednak w tym szubrawcze jest coś amerykańskiego”.
— Co pan powie co do kur, drogi profesorze? — krzyknął Brońskij, złożywszy dłonie jak tubę.
Piersikow zdumiał się. Usiadł na desce okiennej, potem zlazł, nacisnął guzik i zawołał, wskazując palcem na okno:
— Pankrat, wpuść tego z trotuaru.
Kiedy Brońskij zjawił się w gabinecie, Piersikow na tyle okazał swą uprzejmość, że warknął do niego: niech pan siada!
I Brońskij, uśmiechając się z zachwytem, usiadł na taborecie ze śrubą.
— Niech pan mi objaśni, proszę bardzo — przemówił Piersikow: pan pisze tam, w tych waszych gazetach?
— Tak jest — z szacunkiem odpowiedział Alfred.
— I oto dla mnie jest niezrozumiałe, jak pan może pisać, jeżeli pan nie umie nawet mówić po rusku. Co to za „parę minutek” i „co do kur”? Pan, prawdopodobnie chciał spytać „o kurach”?
Brońskij z przymusem i szacunkiem roześmiał się:
— Walentyn Piotrowicz poprawia.
— Kto to taki Walentyn Piotrowicz?
— Kierownik działu literackiego.
— No, pięknie. Zresztą nie jestem filologiem. Na bok waszego Piotrowicza. Co właściwie chce pan wiedzieć o kurach?
— W ogóle wszystko, co pan powie, profesorze.
Tu Brońskij uzbroił się w ołówek. Zwycięskie iskry błysnęły w oczach Piersikowa.
— Pan na próżno zwrócił się do mnie, nie jestem specjalistą od pierzastych. Lepiej by było panu zwrócić się do Jemieljana Iwanowicza Portugałowa w I uniwersytecie. Ja osobiście wiem bardzo mało...
Brońskij uśmiechnął się z zachwytem, dając do zrozumienia, że zrozumiał żart drogiego profesora. „Żart — mało!” — nakreślił w block-notesie.
— Zresztą, o ile tylko to pana interesuje, proszę bardzo. Kury, czyli grzebiące... gatunek ptaków z oddziału kurzych. Z rodziny bażancich... — przemówił Piersikow donośnym głosem i patrząc nie na Brońskiego, a gdzieś w dal, gdzie przed nim domyśleć się było można tysięcy ludzi... — z rodziny bażancich... fasianide... Wyobrażają z siebie ptaki z mięsisto-skórzanym grzebieniem i dwoma woreczkami pod dolną szczęką... hm... chociaż zresztą bywa i jeden w środku podbródka... No, cóż jeszcze. Skrzydła krótkie i zaokrąglone... Ogon średniej długości, cokolwiek stopniowany, a nawet, powiedziałbym, podobny do strzechy, pióra środkowe wygięte w kształcie sierpu... Pankrat... przynieś z gabinetu modeli model Nr. 705, kogut w przekroju... zresztą, panu to niepotrzebne? Pankrat, nie przynoś modelu... Powtarzam panu, nie jestem specjalistą, niech pan idzie do Portugałowa. No, ja osobiście znam 6 gatunków dziko żyjących kur... hm... Portugałow zna ich więcej... w Indiach i na Malajskim archipelagu. Na przykład, kogut Bankiwski, albo Kaziutu, przebywa na przedgórzach Himalai, w całych Indiach, w Assamie, w Birmie... Kogut z ogonem w ksztacie wideł lub Gallus Varius na Lomboku, Sumbawie i Flores. A na wyspie Jawie przebywa godzien uwagi kogut Gallus Eneus, na południo-wschodzie Indii mogę panu polecić bardzo pięknego koguta Sonneratha... Pokażę panu potem rysunek. Co się zaś dotyczy Cejlonu, to na nim spotykamy koguta Stanley, więcej nigdzie on nie przebywa.
Brońskij siedział z wytrzeszczonymi oczyma i smarował.
— Powiedzieć panu cośkolwiek jeszcze?
— Chciałbym cośkolwiek dowiedzieć się co do chorób kurzych — cichutko szepnął Alfred.
— Hm, nie jestem specjalistą... pan by się Portugałowa spytał... No, soliter52, ssące robaki, świerzbiący kleszcz, żelaźnica, ptasi klesz, wesz kurza albo puchojad, pchły, cholera kurza, grypowo-dyfterytowe zapalenie błon śluzowych. Pneumonomikoz, tuberkuloza53, kurze parchy54... czy mało, co może być... (iskry biegły w oczach Piersikowa)... zatrucie, na przykład wścieklizną, opuchlizny, choroba angielska, żółtaczka, reumatyzm, grzybek Achorion Scherlajni... bardzo ciekawa choroba. Przy zachorowaniu na niego na grzebieniu tworzą się malutkie plamy, podobne do pleśni...
Brońskij wytarł pot z czoła kolorową chustką do nosa.
— A jaka jest, zdaniem pana, profesorze, przyczyna obecnej katastrofy?...
— Jakiej katastrofy?
— Jak to, czyżbyż pan nie czytał, profesorze? — zdumiał się Brońskij i wyciągnął z portfelu zmięty arkusz gazety „Izwiestii”.
— Nie czytam gazet — odpowiedział Piersikow i nachmurzył się.
— Lecz dlaczego, profesorze? — delikatnie spytał Alfred,
— Dlatego, że głupstwa jakieś tam piszą — bez namysłu odpowiedział Piersikow.
— Lecz jakżeż, profesorze? — miękko szepnął Brońskij i rozwinął arkusz.
— Co takiego? — spytał Piersikow i nawet wstał z miejsca. Teraz iskry zaskakały w oczach Brońskiego. Podkreślił ostrym, lakierowanym palcem nieprawdopodobnej wielkości tytuł przez całą stronę gazety: „Dżuma kurza w Republice”.
— Co? — spytał Piersikow, zsuwając na czoło okulary.
Błyszczała, ognie tańczyły, gasły i wybuchały. Na placu Teatralnym kręciły się białe latarnie autobusów, zielone ognie tramwajów; nad byłym Mühr i Merilizem, nad dziesiątym, nadbudowanym piętrem skakała elektryczna, różnobarwna kobieta, wyrzucając po literze różnobarwne słowa: „Kredyt robotniczy”. Na skwerze, naprzeciwko teatru Wielkiego, gdzie biła w nocy różnobarwna fontanna, tłoczył się i huczał tłum. A nad Wielkim teatrem olbrzymia tuba wyła:
— Antykurze szczepionki w Lefortowskim instytucie weterynaryjnym dały wspaniałe wyniki. Ilość... kurzych śmierci w dniu dzisiejszym zmniejszyła się podwójnie...
Potem tuba zmieniła tempo, coś ryczało w niej, nad teatrem wybuchały i gasły zielone promienie i tuba skarżyła się basem:
— Utworzona została nadzwyczajna komisja do walki z dżumą kurzą w składzie narkomzdrawa55, narkomziema56, zarządzającego hodowlą zwierząt towarzysza Ptach-Porosińska, profesorów Piersikowa i Portugałowa... i towarzysza Rabinowicza!... Nowe próby interwencji!... — chichotała i płakała, jak szakal, tuba. — w związku z dżumą kurzą!...
Przejazd Teatralny, Nieglinnyj i Łubianka płonęły białymi i fioletowymi smugami, tryskały promieniami, wyły sygnałami, kłębiły się kurzem. Tłumy ludzi tłoczyły się pod ścianami przed wielkimi arkuszami obwieszczeń, oświetlonych ostrymi czerwonymi reflektorami:
„Pod grozą najsurowszej odpowiedzialności zabrania się ludności używać na pokarm kurze mięso i jajka. Handlarze prywatni w razie usiłowania sprzedawania ich na targu podlegają odpowiedzialności karnej z konfiskatą całego majątku. Wszyscy obywatele, posiadający jajka, winni w określonym porządku oddać je do okręgowych oddziałów milicji”.
Na dachu „Gazety Robotniczej”, na ekranie, stosem do samego nieba leżały kury i zielonkawi strażacy, migając i błyszcząc, polewali je przez węże naftą. Potem czerwone fale chodziły po ekranie, martwy dym rozrastał się i miotał strzępami, pełzał strumieniami, wyskakiwał ognisty napis: „Spalenie kurzych trupów na Chodynce”.
Ślepymi otworami patrzały wśród wściekle płonących witryn magazynów, handlujących do godziny 3 w nocy, z dwoma przerwami na obiad i śniadanie, zabite deskami okna pod szyldami: „Handel jaj. Za dobroć gwarancja”. Bardzo często, wyjąc przeraźliwie, omijając ciężkie autobusy, obok milicjantów mknęły syczące maszyny z napisem: „Moszdrawoddziat. Pogotowie ratunkowe”.
— Obżarł się ktoś jeszcze zgniłymi jajkami — szeptali w tłumie.
W liniach Pietrowskich zielonymi i pomarańczowymi latarniami błyszczała znakomita na cały świat restauracja „Empire” i w niej na stolikach, przy przenośnych telefonach, leżały szyldziki kartonowe, zalane plamami likierów: „Na skutek rozporządzenia — nie ma omletów. Otrzymano świeże ostrygi”.
W Ermitażu57, gdzie jak perełki żałobnie płonęły chińskie latarki, w martwej, miłej zieleni, na mordującej oczy swym przeraźliwym światłem estradzie, kupleciści58 Szrams i Karmanczykow śpiewali kuplety59, utworu poetów Ardo i Argujewa.
i uderzali nogami w podłogę.
Teatr imienia zmarłego Wsiewołoda Meyerholda60, który zginął, jak wiadomo, w 1927 r.61 przy wystawianiu Puszkinowskiego Borysa Godunowa62 , kiedy runęły trapezy z nagimi bojarami63, wyrzucił ruchomy różnobarwny szyld elektryczny, zawiadamiający o wystawieniu sztuki literata Erendorga Kurze zdychanie, pod reżyserią ucznia Meyerholda, zasłużonego reżysera republiki Kuchtermana. Obok, w Akwarium, mieniąc się ogniami reklamowymi i błyszcząc na wpół obnażonymi ciałami niewieścimi, w zieleni estrady, przy grzmocie oklasków, szła rewia literacka Leniwijewa Kurze dzieci. A przez Twerską, z latarkami po bokach mord, szły szeregiem osiołki cyrkowe, niosące na sobie błyszczące plakaty. W teatrze Korszua wznowiono Chanteclaire’a Rostanda64.
Chłopcy-gazeciarze ryczeli i wyli między kołami samochodów:
— Koszmarne odkrycie w podziemiach!... Polska szykuje się do koszmarnej wojny!!... Koszmarne doświadczenia profesora Piersikowa!!
W cyrku byłego Nikitina, na przyjemnie pachnącej nawozem brunatnej arenie trupioblady clown Bom mówił do rozpuchłego w kraciastym worku Bima:
— Wiem, dlaczego jesteś taki smutny?
— Od czego? — piskliwie zapytał Bim.
— Ty zakopałeś jajka do ziemi, a milicja 15 okręgu je znalazła.
— Ha-ha-ha-ha! — śmiał się cyrk tak, że w żyłach zastygała radośnie i tęsknie krew i pod starą kopułą powiewały trapezy i pajęczyna.
— A-ap! — przejmująco krzyczeli clowni i wypasiony biały koń wynosił na sobie cudnej piękności kobietę na zgrabnych nóżkach, w malinowych trykotach.
*
Nie patrząc na nikogo, nikogo nie spostrzegając, nie odpowiadając na popychania i ciche czułe wezwania prostytutek, przemykał się Mochową natchniony i samotny, uwieńczony nieoczekiwaną sławą Piersikow do płomiennego zegara przy maneżu. Tu, nie patrząc wokoło, pochłonięty swymi myślami, zetknął się z dziwnym, staromodnym człowiekiem, boleśnie uderzywszy palcami prosto w drewnianą kolbę rewolweru, wiszącego u człowieka na pasie.
— Ach, czort! — pisnął Piersikow — przepraszam.
— Przepraszam — odpowiedział spotkany nieprzyjemnym głosem, i jakoś rozłączyli się w ludzkiej kaszy. I profesor, kierując się na Preczystienkę, natychmiast zapomniał o spotkaniu.
Nie wiadomo ściśle czy dobre były lefortowskie weterynaryjne szczepionki, czy zdolne były ochronne oddziały samarskie, czy pomyślne ostre środki, przyjęte w stosunku do skupujących jaja w Kałudze i Woroneżu, czy z powodzeniem pracowała nadzwyczajna moskiewska komisja — lecz dobrze wiadomo, że w dwa tygodnie po ostatnim spotkaniu się Piersikowa z Alfredem w sensie kur w Związku Republik było zupełnie czysto. Gdzieniegdzie na podwórkach miasteczek powiatowych przewalały się kurze osierocone pióra, wywołując łzy w oczach, i w szpitalach przychodzili do
Uwagi (0)