Sława - Janusz Korczak (biblioteki naukowe TXT) 📖
Opublikowana w 1913 roku krótka powiastka dla dzieci. Relacjonuje rok życia chłopca, którego losy gwałtownie się odmieniły, gdy ojciec stracił pracę, a rodzina przeprowadziła się do biedniejszej dzielnicy.
Sława to opowieść o tym, że przyjaźń pozwala przetrwać najgorszą biedę, nauka jest ważna, a sława bywa całkiem zwyczajna. Banalne? Nie dla dziecka, które nie widzi przed sobą żadnych perspektyw. Żeby uwiarygodnić swe optymistyczne przesłanie, Korczak sięga po bardzo prosty język, trzyma się blisko zwyczajnych spraw i codziennego życia. Niczego też przed dziećmi nie ukrywa: śmierci, nierówności społecznych, niesprawiedliwości świata wokół, kłopotów i bezradności dorosłych. Szczerze mówiąc, dzieci w tym utworze sprawiają wrażenie dużo dojrzalszych i bardziej poukładanych niż rodzice.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Sława - Janusz Korczak (biblioteki naukowe TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Dopiero teraz mama powiedziała wszystko od razu.
Ojciec będzie miał dzienną robotę i lepiej płatną, bo go tam znają jeszcze z dawnych czasów, kiedy był młody i nie miał dzieci ani żony. Mania chodzić będzie do fabryki kwiatów. Władek pójdzie do mydlarni, gdzie musi być bardzo ostrożny, żeby nie zrobić pożaru.
— Nie zdechniemy z głodu w zimie — powiedziała mama wesoło; ale ojciec był smutny i wzdychał.
— Nie o tym ja myślałem — powiedział ojciec.
— Słuchaj, Antoni — tłumaczyła mama — nie bądźże dzieckiem. Wiesz, ile nam zostało z pieniędzy Witolda? Wszystkiego dwanaście rubli. Pamiętaj, że zima się zbliża. Może na wiosnę znów odbierzesz trochę pieniędzy i coś się lepszego obmyśli.
— Ja wiem; ale jakże dzieci tak gonić do pracy. Już i tak się nie uczą. Co z nich wyrośnie?
Pierwszy raz mama rozmawiała o ważnych sprawach przy Władku i Mani; dawniej wysyłano ich zaraz z pokoju.
Mama wzięła ołówek i papier, zaczęła rachować, ile kosztuje komorne, węgle, jedzenie. Potem obliczyła, co trzeba kupić z ubrania. Gdzież myśleć o szkole i książkach? A gdyby nawet darmowa szkoła — i tak nic z tego nie będzie. Władek i Mania zarobią razem ośm36 i pół rubla — bez tych pieniędzy nie można się obyć.
— Wyrzutów ci nie robię — powiedziała mama — ale dużo tu twojej winy.
Wtedy ojciec zerwał się z krzesła, nic nie odpowiedział, włożył czapkę i wyszedł.
Władek dużo myślał tego wieczora.
Już dawno podejrzewał Władek, że jest andrusem37, bo do szkoły nie chodzi, bo z gołą głową schodzi na podwórze i małą Abu nosi na rękach. Ale nie jest jednak andrusem, bo papierosów nie pali, nie mówi brzydkich wyrazów, nie wiesza się przy dorożkach i tramwajach; a jeśli widzi ucznia w tornistrze, chociaż mu bardzo przykro, nie woła przecież:
I Olek nie jest andrusem. Olek chce być sławnym wodzem, ale nie może, bo musi zarabiać.
Są na podwórzu andrusy; ale nie dlatego, że nie mają tornistrów, piórników i pasków z błyszczącymi klamrami, tylko że nikt ze starszych nie ma czasu, aby się nimi zająć, aby im powiedzieć, co dobre, co złe.
I Władkowi przyszła do głowy pewna myśl, o której38 musi naradzić się z Olkiem.
Trzy tygodnie trwały narady. Bo teraz i Władek cały dzień zajęty w mydlarni, więc dopiero wieczorem zbierali się na dachu lodowni. Radzili Olek i Władek, potem wzięli Manię i Natalkę. Przychodziła głuchoniema Michalinka, ale ona tylko patrzała — niech sobie siedzi, kiedy nie przeszkadza.
Wreszcie statut, to jest przepisy stowarzyszenia, był gotów. Nazwa początkowo brzmiała Zeterce — i tak nazywano nowe stowarzyszenie, dopóki Władek nie zauważył, że „honor” napisany był w książce przez h, a nie przez ch. Trzeba więc było Związek Rycerzy Honoru nazwać: Zeterha — i tak było lepiej; bo dlaczego honor w skróceniu miał się mówić: ce?...
Zeterha jest związkiem rycerzy honoru.
Zeterha ma hasło: Sława.
Zeterha ma naczelnego wodza. Naczelnym wodzem może być także dziewczynka, jeśli się zgodzą związkowcy.
Kto należy do Zeterha, temu nie wolno kłamać ani męczyć zwierząt, ani palić papierosów, ani drażnić i śmiać się z małych dzieci; ale powinien bronić je39 w niebezpieczeństwie i pomagać.
Jeżeli na podwórku jest dziecko chore, kaleka albo głuchoniema, a erha, to jest rycerz honoru, ma karmelek, powinien oddać karmelek małemu albo nieszczęśliwemu; tak samo ma zrobić z zabawką, jeżeli rodzice pozwolą.
Erha powinien brać książki z czytelni, ale nie wolno mu niszczyć książek. Erha musi co tydzień przeczytać jedną książkę naukową.
Erha nie może kraść choćby na żarty ani wycyganiać40 od głupszego prezentów, ani mówić brzydkich wyrazów, ani błaznować.
Jeżeli erha ma nieczystą głowę, musi ją umyć. Także musi czyścić sobie ubranie. Jeżeli szyć nie umie, dziewczynki przyszyją mu guziki.
Erha będą zbierali się w zimie co dzień w innym mieszkaniu i będą czytali głośno, jeżeli kto czytać nie umie.
Naczelny wódz naznacza co dzień naczelnika podwórka i schodów, żeby pilnowali.
Obowiązki naczelnika podwórka:
1. Żeby malcy się nie bili.
2. Żeby nie byli nieprzyzwoici.
3. Żeby nie oszukiwali.
4. Żeby nie śmiecili.
5. Żeby się nie sprzeciwiali.
Naczelnikiem może być tak samo chłopiec, jak dziewczyna.
Jeżeli naczelnik podwórza sam nie da rady, daje hasło kukułki i wszyscy erha muszą mu przyjść na pomoc.
Naczelnik podwórka ma buławę, którą otrzymuje od naczelnego wodza.
Wszystko to samo robi naczelnik schodów na schodach. Także musi zbierać pestki, kawałki szkła i wszystko, o co można się skaleczyć albo przewrócić.
Wszyscy erha pomagają stróżowi, żeby było czysto.
Żadnych pieniędzy ani składek tymczasem nie zbieramy, bo musimy zobaczyć, czy nam się uda.
Jeżeli rodzice niesprawiedliwie biją dzieci, dwaj posłowie z Zeterha idą tam i proszą, żeby tego nie robili.
Każdy nowy rycerz odczytuje taką rotę przysięgi:
„Ja... (imię i nazwisko) przystępuję do Zeterha, to jest do Związku Rycerzy Honoru. Przyjmuję hasło: Sława, która jest rzeczownikiem nieśmiertelnym. Wiem, czego mi robić nie wolno, a jeżeli coś takiego zrobię, przyznam się, powiem prawdę i niech mnie osądzą, na jaką zasłużyłem karę”.
Pięć razy trzeba było przepisać statut Związku Rycerzy Honoru, bo jeden egzemplarz wziął Władek, jeden Olek, po jednym Natalka i Mania, a piąty włożono do butelki i zakopano późnym wieczorem koło telegraficznego słupa jako statut węgielny.
Nadeszła zima, zasypała śniegiem podwórko i lodownię, przepędziła dzieci do izby. Ucichły głośne zabawy, opustoszały sienie i schody.
Wicuś nie chodzi do ochrony, bo nie ma ciepłego palta. Władek odmroził uszy, które spuchły i pieką. Rano tak zimno w pokoju, że para idzie z oddechu. Ojciec i mała Abu kaszlą bardzo głośno. A węgiel jest coraz droższy.
O imieninach Pchełki dopiero wieczorem przypomniano sobie; o gwiazdce i choince nie mówi nikt w domu, choć do mydlarni przyszły już dwie skrzynki świeczek czerwonych i niebieskich.
Nadszedł list ze wsi, że babcia jest chora — czyby ojciec nie chciał przyjechać?
Ojciec poszedł do wuja, wrócił późno wieczorem i mówił bardzo wiele i głośno.
Mówił, że dawniej ludzie nie znali węgla i żyli; że go nic nie obchodzą dzieci, bo każdy powinien myśleć o sobie; że najlepiej iść do lasu i żyć między wilkami, bo wilka można oswoić; że ludzie są gorsi od wilków, bo syty wilk pozwoli się najeść głodnemu. Potem mówił ojciec, że kiedy był dzieckiem, jadał od niedzieli do niedzieli suchy chleb razowy z wodą, a przecież wyrósł i w wojsku dosłużył się rangi; że wódka wcale nie jest zła, bo człowiekowi rozum oświetla jak lampa elektryczna.
Władek głowę schował pod kołdrę, bo zrozumiał, że ojciec tak mówi, jak starszy brat Bronka, kiedy jest nietrzeźwy.
Mama próbowała ojca uspokoić:
— Mów ciszej, Antoni, bo dzieci pobudzisz.
Ale ojciec odpowiedział, że chce mówić głośno, bo to jego mieszkanie; a komu się nie podoba, niech się wynosi.
Mama chciała dać ojcu herbatę, ale ojciec rzucił szklankę na ziemię.
Wtedy obudziły się dzieci, zaczęły płakać, a ojciec zaczął krzyczeć; powiedział, że wcale nie chce być tatusiem, że mama wcale mu niepotrzebna, że do Ameryki pojedzie.
— Władka zabiorę z sobą. W Ameryce wyrośnie na człowieka; tu zmarnieje, na psy zejdzie, pijakiem zostanie.
Położył głowę na stół i nic więcej nie mówił, tylko trząsł się, jakby mu zimno było. A mama głaskała ojca po głowie i szeptała:
— Cicho, Antoś, nie trać zdrowia, bo go nam jeszcze długo potrzeba. Nie jest znowu tak źle — byle zimę jakoś przebiedować.
Przecież nie oni jedni się męczą — wszędzie to samo. Ci, co obok mieszkają, komornego nie zapłacili jeszcze — gospodarz chce ich na bruk wyrzucić; szwaczka na dole już drugi tydzień nie ma roboty; u dorożkarza nędza taka, że wczoraj musiała im mama dwa złote pożyczyć.
— I pożyczyłaś? — zapytał ojciec.
— A cóż miałam robić?
Ojciec się bardzo ucieszył.
— Widzisz, na mnie mówiłaś — ty to samo robisz. Bo czy można odmówić bliźniemu w potrzebie?
Chwalił ojciec mamę, że ma dobre serce, całował ją w rękę i dziękował, że dorożkarzowi dwa złote pożyczyła.
I Władek pomyślał, że byłoby dobrze, żeby ojciec chciał należeć do Związku Rycerzy Honoru, że wtedy ojciec byłby naczelnym wodzem, jako najstarszy, i ustałyby ciągłe kłótnie, bo starszego wszyscy musieliby słuchać.
Trzeba by zmienić statut i dodać, że erha nie wolno pić wódki i nie wolno plotkować.
Bo przez plotkę wypisała się od nich Natalka; bo powiedzieli, że jej ojciec siedział w więzieniu wcale nie za politykę.
A Natalka bardzo była pożyteczna, bo jej nawet chłopcy słuchają.
Sześć razy na tydzień zbierali się „rycerze honoru” na wspólne głośne czytania, co wieczór w innym mieszkaniu: w poniedziałek u pana Józefa, ślusarza z fabryki żelaznej, we wtorek u rodziców Olka, we środę u Władka, w czwartek w sklepiku, gdzie Władek prowadził rachunki, w piątek u konduktora i w sobotę u matki Michalinki. W sklepiku częstowano ich nawet herbatą, a każdy rycerz otrzymywał bułkę z twarogiem. Prócz tego grywano niekiedy w warcaby. A więcej nie było co robić.
Dopiero w lutym odbyło się przedstawienie z fantową loterią41. Bilety na przedstawienie kosztowały po dziesięć groszy dla dorosłych i po cztery dla dzieci. A bilety fantowej loterii były po dwa grosze.
Najgłówniejsze fanty są takie: dewizka z globusem, serwis dla lalki, scyzoryk z dwoma ostrzami, pachnące mydło, cebulka hiacyntu, ciastko z kremem, plecione z papierków ramki do fotografii i złota rybka w słoiku. Niektóre fanty zebrali między sobą, inne dostali od starych w budzie; złotą rybkę kupili za dwadzieścia groszy, bo jeden fant musi być żywy. Na prawdziwych fantowych loteriach jeden fant jest42 także albo kucyk, krowa, albo co43 innego żywego.
Przedstawienie miało być z początku dramatyczne. Olek razem z Manią napisali dramat napoleoński, potem historyczny, z Potopu. Władek już wie teraz, że Potop — to powieść Sienkiewicza, i wie, że Mania dlatego wszystko dziwnie opowiada, bo ma talent literacki. Tak mówi Olek.
W dramacie jedna rzecz jest niedobra: jeżeli się tylko ktoś jeden pokłóci — wszystko od razu popsute. Już się niby wszyscy zgodzili, że Olek będzie Napoleonem — znowu mieli pretensje, że Napoleon najwięcej mówi, a inni stoją tylko — i nic.
— Cały świat podbiję! — woła Napoleon. — Podbiję Europę, Azję, Afrykę, Amerykę i Australię. Patrzcie, moi wierni towarzysze: oto ten brelok dewizki, ta mała kulka — to cały świat, to jest globus. Bo trzeba wam wiedzieć, że Ziemia ma kształt kuli. Wszystkie ludy będą mi posłuszne — i będę sławny.
— Napoleonie, a co z nami będzie? — zapytuje generał Dąbrowski44.
— Bądź spokojny, włos wam z głowy nie spadnie, umiłowany wodzu bohaterskiego narodu!
Jaki ten Julek głupi: powiada, że Napoleon nie może na scenie mówić po polsku! Chyba nigdy do teatru nie chodził; bo Olek był już pięć razy.
Tak czy inaczej, dramatu nie było; a był koncert.
Grał gramofon, Olek deklamował, brat Bronka udawał głosy rozmaitych zwierząt i ptaków, Stefek z Józią tańczyli krakowiaka45 przy akompaniamencie harmonii; potem były śpiewy i śmieszny monolog.
Bawiono się doskonale i śmiano się, że ciastko z kremem wygrał stary pan Piotr, który się niedawno dopiero ożenił, a rybkę wygrała sklepiczarka46, która dzieci nie ma.
Natalka przeprosiła się, była na zabawie i śpiewała nad program. A głuchoniema Michalinka cieszyła się najbardziej, bo zarobek z zabawy był przeznaczony na to, żeby jej kupić paltocik47, bo całą zimę nie mogła wychodzić.
Lekkomyślna Pchełka i mały Wicuś tacy byli zadowoleni, tak się śmiali, kiedy brat Bronka udawał starego i młodego koguta, rozgniewanego indyka, psa, który z kotem rozmawia, kokoszkę, co jajko zniosła, i szczeniaka, którego biją, że zrobił nieporządek!
Długo, bardzo długo pamiętał Władek tę zabawę.
Kiedy umarli Wicuś i Pchełka, kiedy Olek wyjechał na zawsze do Łodzi, wspominał ich Władek nie inaczej, jak na pięknej zabawie z fantową loterią.
Władek dostał lekcję48, miał uczyć Kazia i Zosię liter i rachunków.
— Tylko czy dasz radę, kawalerze? Bo sam masz jeszcze mleko pod nosem — powiedział ojciec dzieci.
— Dam radę, postaram się — odrzekł Władek.
— A wy, raki zatracone, żebyście się nie spoufalali — pamiętajcie! Na przywitanie się kłaniać grzecznie i mówić mu „pan” — rozumiecie? Nauczycie się czytać — to tak, jakbyście drugi raz oczy dostali. To będzie wasz dobrodziej, po ojcu i księdzu trzecia osoba. Jak się poskarży na które, tak skórę wyłoję, że popamiętacie, wisielce! Głowę do góry trzymać, w oczy patrzeć, gałgany! — Jak to łby pospuszczali! — A ty, kawalerze,
Uwagi (0)