Studnia i wahadło - Edgar Allan Poe (biblioteka dla dzieci i młodzieży TXT) 📖
Czasy hiszpańskiej inkwizycji. Więzień czeka na wydanie wyroku przez okrutnych sędziów. Jego nadzieje na wolność — podobnie jak płonące świece — bardzo szybko się zmniejszają.
Zostaje skazany na śmierć i zamknięty w pomieszczeniu, które przypomina grobowiec. Wizja nadchodzącej śmierci przeraża go, kilkakrotnie traci przytomność, a namalowany na suficie obraz Ojca Czasu oraz śmiercionośne wahadło i tajemnicza studnia wcale nie pomaga w znalezieniu ukojenia i przygotowania się na śmierć.
Studnia i wahadło to opowiadanie autorstwa Edgara Allana Poego, wydane po raz pierwszy w 1842 roku. Autor sięga w nim do podań o więźniach hiszpańskiej inkwizycji, o ich przesłuchiwaniu i torturach. Utwór jest doskonałym studium strachu przed śmiercią.
Edgar Allan Poe to amerykański pisarz epoki romantyzmu, przedstawiciel nurtu gotyckiego. Zasłynał przede wszystkim jako autor fantastyki i horroru.
- Autor: Edgar Allan Poe
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Studnia i wahadło - Edgar Allan Poe (biblioteka dla dzieci i młodzieży TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Edgar Allan Poe
Wciąż niżej — nieprzerwalnie — nieuchronnie niżej! Dyszałem ciężko i wiłem się wobec każdego drgnienia. Malałem kurczowo przy każdym rozkołysaniu. Oczy moje śledziły wahadło w jego locie wzwyż i w dół z zapalczywością ogłupiałej doszczętnie rozpaczy — w chwili jego opadania mrużyły się spazmatycznie, pomimo że śmierć byłaby ulgą — o, jakże niewymowną ulgą! A jednak od stóp do głów drżałem na myśl o tym, że wystarczy owemu narzędziu o jeden karb się obniżyć aby mi zwalić na piersi ten ostry, połyskliwy toporzec. Nic innego, jeno właśnie nadzieja przyprawiła me nerwy o drganie, a całą moją istotę — o kurczenie się w sobie — nic innego, jeno właśnie nadzieja — nadzieja, która triumfuje nawet na ławie katowskiej — która szepce do ucha skazańca, nawet w więzieniach inkwizycji. Stwierdziłem, że mniej więcej dziesięć lub dwanaście kołysań bezpośrednio zderzą ostrze z moją szatą, i z chwilą tego postrzeżenia duch mój wypełnił się bolesną i skupioną ciszą rozpaczy. Po raz pierwszy od szeregu godzin — od szeregu — być może — dni jąłem myśleć. Przyszło mi do głowy, że taśma czy też pas, który mię okalał, był jednolity. Krępował mnie sznur z jednego motka. Jedno ukąszenie brzytwy półksiężyca w byle jakim miejscu pasa — winno było rozluźnić go o tyle, że zyskałbym możność odmotania go do reszty z mego ciała lewą dłonią.
Ileż grozy w tym razie miała pobliskość ostrza! Jakże śmiertelnym w swych skutkach było najlżejsze drgnięcie! Czyliż istniało zresztą prawdopodobieństwo, ażeby braciszkowie-oprawcy nie przewidzieli i nie zapobiegli owej możliwości? I czyż można się było spodziewać, ażeby więzy przekreślały mi pierś w kierunku ruchów wahadła?
Drżąc na myśl o zawiedzionej, aczkolwiek wątłej i prawdopodobnie ostatniej nadziei, dźwignąłem głowę do tyla wzwyż, że ujrzałem wyraźnie moje piersi. Pas ściśle spowijał mi członki i kibić we wszystkich kierunkach prócz drogi, wytkniętej zabójczemu półksiężycowi.
Zaledwie przywróciłem głowie położenie pierwotne, gdy nagle uczułem rozbłysk czegoś, co mogę jeno określić jako niedokształtowaną połowę tej myśli o wyzwoleniu, o której już napomknąłem, a której jedna tylko połowa mgliście świtała mi w mózgu wówczas, gdym pokarm do warg spalonych unosił. Obecnie myśl w całej pełni zjawiła się przede mną — niepewna, zaledwo do życia powołana, zaledwo ukształtowana, lecz w każdym razie całkowita. Niezwłocznie, z rozpaczliwym wysiłkiem przystąpiłem do jej wykonania.
Od kilku godzin bezpośrednie pobliże wzniesienia, na którym leżałem, roiło się po prostu od szczurów. Zgiełkliwe, zuchwałe, żarłoczne — przeszywały mię czerwonym ślepiem, jakby wyczekując jeno mego znieruchomienia, aby swój łup ze mnie uczynić. Jakiż to pokarm — myślałem — dawała im zazwyczaj ta studnia? Prócz małej odrobiny pożarły wbrew usilnie czynionym przeze mnie przeszkodom — zawartość półmiska. Dłoń moja nabyła nałogowego krążenia tam i z powrotem oraz kołysania się nad półmiskiem — i, po pewnym czasie, machinalna jednostajność ruchu pozbawiła go skutecznego działania. Plugastwo to, gnane żarłocznością, częstokroć kły ostre grążyło mi w palcach.
Ochłapami przesiąkłego oliwą i korzeniami mięsa namaściłem więzy — wszędzie, gdziekolwiek mogłem dosięgnąć, po czym cofnąwszy dłoń z ziemi, trwałem bez ruchu i z tchem zapartym.
W pierwszej chwili żarłoczne zwierzaki stropiły się i przeraziły zmianą: zamarciem ruchu. Doznały popłochu i pierzchły precz. Niektóre schroniły się do studni. Trwało to jedno okamgnienie. Niedaremnie liczyłem na ich żarłoczność. Zważywszy, iż trwałem bez ruchu, jeden lub dwa, co zuchwalsze, wpełzły na wzniesienie i jęły węszyć pas. Było to, zda się, hasłem powszechnego natarcia. Nowe stada wychynęły ze studni. Czepiały się drzewa, biegały po nim jak po drabinie i secinami pląsały po powierzchni mego ciała. Zgoła ich nie trwożył miarowy ruch wahadła. Unikały jego przelotu i pilnie przykładały zębów do omaszczonego rzemienia. Śpieszyły się — rojąc się i pagórzyście kupiąc się na mnie bez ustanku. Zwijały się wokół mego gardła. Ich zimne wargi szukały moich. Zadławił mię na poły ich wzmożony ciężar. Wstręt, któremu jeszcze nazwy nie nadano, wezbrał mi w piersiach i przyprawił o zimne poty, jak przy gwałtownych wymiotach. Jeszcze chwila, a czułem, że skończą się potworne zabiegi. Czułem dobitnie rozluźnienie więzów. Wiedziałem, że zostały przecięte więcej niźli w jednym miejscu. Z nieludzką stanowczością trwałem — nieruchomy. Nie omyliły się moje rachuby — męki moje nie spełzły na niczym. Po pewnym czasie uczułem — żem wolny. Pas zwisał strzępami wokół mego ciała. Wszakże wahadło w swym biegu już dotarło do mych piersi. Już przecięło sukno mej szaty. Już przebodło pod nią — koszulę. Jeszcze dwa przeloty — i uczułem ból ostry, przenikający wszystkie moje nerwy. Lecz wybiła godzina zbawienia. Na jedno skinienie mej dłoni — tłum mych oswobodzicieli pierzchnął zgiełkliwie. Ruchem spokojnym i stanowczym — obmyślonym a nieznacznym — wymknąłem się — powolny i spłaszczony — kleszczom rzemienia i ciosom szablicy. W tej chwili przynajmniej byłem wolny.
Wolny! — w szponach inkwizycji! Zaledwo opuściłem mój barłóg przerażeń, zaledwo dałem kilka kroków po ziemi więziennej, a ustał ruch piekielnego narzędzia i niewidzialna siła dźwignęła je wzwyż poprzez pułap. Była to przestroga, która przepełniła mi serce rozpaczą. Każdy mój krok śledzono nieodparcie. Wolny! Śmierci pod postacią męki — wydarłem się jeno po to, aby stać się łupem czegoś, co — ukryte pod jeszcze inną postacią — przerastało śmierć samą. Na myśl o tym pobrnąłem kurczowo oczyma wzdłuż ścian żelaznych, które mnie spowiły. Rzecz szczególna — zmiana, której na razie nie mogłem określić dokładnie — odbyła się w komnacie — zmiana niezaprzeczona. Po kilkuminutowym, majaczeń i dreszczu pełnym roztargnieniu, jąłem się gubić w nadaremnych i luźnych domysłach. W tym właśnie czasie po raz pierwszy postrzegłem źródlisko światła siarkowego, które rozwidniało celę. Światło owo wynikało ze szczeliny mniej więcej pół cala szerokości, szczelnie okalającej więzienie u podstaw murów, które w ten sposób zdawały się i naprawdę były całkowicie oderwane od ziemi. Próbowałem, lecz, ma się rozumieć, zgoła na próżno — zajrzeć do tego otworu. Gdym, zniechęcony, powstał — tajemnica przeobrażania się komnaty odsłoniła się znienacka mym domysłom.
Zauważyłem, że chociaż zarysy postaci ściennych były dość wyraźne, barwy za to zdawały się zatarte i niepewne. Barwy te nabrały przed chwilą i co chwila jeszcze nabierały wyraźniejszego i bardziej skupionego połysku, nadającego owym fantastycznym i szatańskim postaciom pozór, który mógłby przyprawić o dreszcz nerwy o wiele od moich mocniejsze. Drapieżnie i złowieszczo migotliwe ślepia demonów wpijały się we mnie z tysiąca zakątków, gdziem się pierwotnie nie spodziewał ich obecności, i płonęły grobowym zarzewiem ognia, który koniecznie, lecz na próżno chciałem uważać za — urojony.
Urojony! — Dość mi było odetchnąć, aby przywiać nozdrzom wypar rozgrzanego żelaza! Dławiący zaduch szerzył się w więzieniu! Coraz wnętrzniejszy żar trawił się w ślepiach, utkwionych w mej męce. Coraz możniejsza purpura utwierdzała się na powierzchni tych potwornych, krwawych malowideł! Zbrakło mi tchu! Dyszałem z trudnością! Nie mogłem wątpić o zamiarach mych katów — o! najnielitościwszych — o! najdemoniczniejszych na ziemi! Uskoczyłem daleko od rozżarzonego metalu — ku środkowi więzienia. Wobec grożącej mi zagłady w ogniu myśl o ochłodach studni skusiła mą duszę jak woń balsamu. Rzuciłem się na oślep ku jej śmiertelnym obrzeżom. Wpiłem się wzrokiem w jej głębie.
Blask płonącego sklepienia rozwidniał najtajniejsze jej zakamarki. Lecz oszołomiony przez mgnienie rozum mój wzbraniał się zadumie nad treścią tego, com zobaczył. W końcu — owo ujrzane — wdarło się do mej duszy — przemocą, zwycięsko! Ognistymi zgłoskami wyryło się w mym przerażonym umyśle! O, słów, słów, aby to wypowiedzieć! O, co za zmora! O! wszelkie zmory, prócz tej tam jedynej! Z krzykiem odrzuciłem się wstecz od ocembrowania i, ukrywszy twarz w dłoniach, płakałem rozpaczliwie.
Upał wzmagał się pośpiesznie — i raz jeszcze dźwignąłem wzwyż oczy, dygocąc jak w febrze. Jedna jeszcze zmiana odbyła się w celi, i tym razem owa zmiana uwidoczniła się kształtem. Początkowo, jak za pierwszym razem, nadaremnie starałem się określić lub zrozumieć to, co się odbywało. Lecz niedługo pozostawiono mię w mej niewiedzy. Zemsta inkwizycji, po dwakroć zboczona z drogi, dzięki sprzyjającym mi wypadkom, szła teraz na przełaj i nie było już żartów z Władyką Zmór! Komnata więzienna miała kształt kwadratu. Postrzegłem, że dwa z jej kątów żelaznych były teraz — ostre, a przeto dwa inne — rozwarte. Straszliwa odmiana dopełniła się szybko — z głuchym jękiem i grzmieniem. W okamgnieniu komnata przeobraziła się w czworobok skośny. Lecz nie na tym był koniec przemiany. Nie pożądałem, nie spodziewałem się końca. Te mury rozżarzone wdziałbym chętnie na pierś moją jako szatę wieczystego uciszenia.
— „Śmierci — rzekłem w duchu — jakiejkolwiek śmierci prócz tej, która w studni czyha!” — Bezrozumny! Jakże się stało, żem nie pojął, iż studnia jest niezbędna — i że tylko ta studnia uzasadnia obecność płonącego ognia, który mię oblega. Czyż mogłem się przeciwić jego żarom? A gdyby nawet tak się zdarzyło — czyż mogłem oprzeć się jego ciśnieniu? A teraz właśnie skośny czworobok zwężał się, zwężał z szybkością, która mi nie pozostawiała czasu do namysłu. Jego środek, położony na linii największej szerokości, przypadał właśnie na otchłań ziejącą. Chciałem się usunąć, lecz zwężające się mury nacierały na mnie nieodparcie. Wreszcie nadeszła chwila, gdy poparzone i pokurczone ciało moje zaledwo mogło znaleźć niezbędny dla siebie kęs przestrzeni w chwili, gdy na ziemi więziennej starczyło zaledwo miejsca dla mej stopy. Poniechałem walki, lecz duch mój wyzionął całą swoją mękę w jednym, wielkim, długim, ostatecznym krzyku rozpaczy. Uczułem, że się chwieję nad brzegiem otchłani — odwróciłem oczy...
I nagle coś, jakby zgiełk powaśnionych głosów ludzkich! Wybuch, huragan surmowych dźwięków11! Ryk potężny jak ryk piorunów tysiąca! Jakaś dłoń wyciągnięta pochwyciła dłoń moją, gdym — nieprzytomny — zapadał się w otchłań. Była to dłoń generała Lassalle’a12.
Armia francuska wkroczyła do Toleda.
Inkwizycja była w rękach swych wrogów.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
1. Impia tortorum (...) salusque patent — Nikczemny tłum oprawców niesyty krwi niewinnej przez długie czasy dawał tu żer swym szałom. Dziś, gdy ojczyzna pozyskała spokój, dziś, gdy pokruszono pieczarę grabarzy, życie i zbawienie jawią się tam, kędy śmierć złowroga panowała. [przypis redakcyjny]
2. z umysłu — umyślnie, specjalnie. [przypis edytorski]
3. gędźba (starop.) — muzyka, gra na instrumencie. [przypis edytorski]
4. stos Volty — a. ogniwo Volty; rodzaj ogniwa galwanicznego czyli ogniwa wytwarzającego prąd dzięki reakcjom chemicznym zachodzącym między elektrodą a elektrolitem. Alessandro Volta (1745–1827) skonstruował swoje ogniwo w 1801 r., używając jako elektrod płytek cynkowej i miedzianej zanurzonych elektrolicie z roztworu wodnego kwasu siarkowego. Siła elektromotoryczna (różnica potencjałów elektrod, gdy przez ogniwo nie płynie prąd) ogniwa Volty wynosi ok. 1,1 V. [przypis edytorski]
5. w (...) okresie czasu — dziś popr. w czasie a. w okresie. [przypis edytorski]
6. autodafé (z port. auto-da-fé: akt wiary) — końcowy etap procesu inkwizycyjnego polegający na publicznej deklaracji przyjęcia lub odrzucenia religii katolickiej przez osoby oskarżone o herezję, powrót do judaizmu, uprawianie czarów itp. Wyznaniu wiary towarzyszyła uroczystość zakończona spaleniem skazańców na stosie (wyrok był niezależny od treści deklaracji, choć tej wymagano). [przypis edytorski]
7. jard — anglosaska jednostka miary, dzieląca się na 3 stopy lub 36 cali i wynosząca ok. 0,9 metra. [przypis edytorski]
8. zbywać się letargu — pozbywać się, wydobywać się z letargu. [przypis edytorski]
9. znijście (daw.) — zejście. [przypis edytorski]
10. piędź — daw. miara długości, określana przez odległość między opuszkiem kciuka i małego palca rozwartej dłoni; równa ok. 20 cm. [przypis edytorski]
11. surmowy dźwięk — dźwięk wydawany przez surmę czyli rodzaj używanego w wojsku dętego instrumentu sygnałowego. [przypis edytorski]
12. Lassalle, Antoine Charles Louis de (1775–1809) — generał wojsk napoleońskich, słynny z brawury kawalerzysta. Uczestnik obu kampanii włoskich (1796, 1800) i wyprawy do Egiptu (1798); zdobywca twierdzy szczecińskiej w wojnie z Prusami (1806) oraz twierdzy Raab w wojnie z Austrią (1809). Zdobycie przez niego więzienia inkwizycji w Toledo jest
Uwagi (0)