Darmowe ebooki » Opowiadanie » Menażeria ludzka - Gabriela Zapolska (biblioteka złota TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Menażeria ludzka - Gabriela Zapolska (biblioteka złota TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Gabriela Zapolska



1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23
Idź do strony:
to grunt...

Resia zamilkła i znów kiwała się długą chwilę, wpatrzona w odrapane ściany swego pokoju.

— Chciałabym — zaczęła znów powoli — chciałabym mieć dywan na podłodze i atłasową kołdrę, i samowar na szafie, i komodę, i firanki, i taką lampę u sufitu z kolorowym szkiełkiem. Aj, aj, o!... to bym chciała mieć!...

Cmoknęła ustami i znów zakołysała się, obejmując nagimi ramiony211 swe kolana ledwo okryte cienką spódnicą.

Słaby blask płonącej na stoliku świeczki żółtawą linią oznaczał jej kontury. Miała w tej niedbałej pozie, w tym skurczu całej postaci coś z owych Żydówek tkwiących w piasku pustynnym.

— Och, ty puchu mamy! — wyrzekł wreszcie z pogardą.

Resia wzruszyła ramionami.

— Żebym ja puchem była — to dawno bym z siebie pierzynę zrobiła — wyrzekła sentymentalnie.

— Więc bogactw ci się zachciewa, ty kruku żydowski? — ciągnął Dyńdzio — bogactw? Wschodniego zbytku? Nie wystarcza ci skromny dobrobyt, jakim cię otoczyłem? Dobrze, poznasz więc udrękę bogactwa! Pęknę w czternaście kawałków, jeśli od dziś za miesiąc, ty cholero azjatycka, nie będziesz mieć tu dywanów... dzieł sztuki i twego samowara bydlęcego na szafie!...

Resia spojrzała na Dyńdzia z niedowierzaniem.

— Diabeł wie, czy to będzie, a tymczasem może byś jutro mi coś przysłał do zjedzenia, bo ta musztarda już mi łokciem wyłazi!...

— Cicho, córo Izraela! Jutro ci przyślę trzy funty mydła, bo ojciec mi kredę212 na mydło otwiera. Pojutrze u nas goście, więc powiadają, że się umyć trzeba...

Resia przysunęła się do krzesła Dyńdzia, nie wstając z klęczek.

— Ty i tak ładny, Kundlu! — wyrzekła, mrużąc oczy i przeginając się jak kotka.

— To się wie! — odparł Kundel, wyciągając swe brudne ręce i kładąc je na wspaniałych ramionach klęczącej u jego stóp Żydówki.

*

W miesiąc później rodzice Kundla wyjeżdżali na letnie mieszkanie.

W domu pozostawał Dyńdzio i stary stróż.

Ojciec po dwutygodniowym na wsi odpoczynku miał powrócić do miasta i objąć nadal swe zajęcia biurowe.

Rano odjechali wszyscy, odprowadzeni nawet na pociąg przez Dyńdzia, który od tygodnia zachowywał się przyzwoicie, prawie bez zarzutu.

Nawet matka zaczęła się łudzić możliwością poprawy. Chciała mu na samym wyjezdnym zaproponować spowiedź, ale cofnęła się i postanowiła czekać.

Kto wie, co się w tej mózgownicy gnieździło.

Za to ojciec dał się unieść złudzeniu. Przestał nazywać syna „Kundlem”, a natomiast mówił dobitnie „Dionizy”! — lub „synu”! Dał mu trochę pieniędzy, otworzył kredyt u krawca na dwa garnitury letnie i na wyraźne żądanie Dyńdzia sprawił mu pół tuzina koszul z poczwórnymi gorsami. Lecz zdziwienie całego domu dobiegło szczytu, gdy Dyńdzio zażądał fularowych213 chustek do nosa, szkockich skarpetek, Encyklopedii Orgelbranda214 i pasty do zębów. Czym prędzej udzielono mu żądanych przedmiotów i Kundel ostentacyjnie wycierał teraz nos w olbrzymie kolorowe fulary, które zawsze wyglądały mu ze wszystkich kieszeni ubrania.

Skarpetki nosił także — wprawdzie w kieszeni, ale to był już stanowczy zwrot ku lepszemu, i gdy pociąg ruszył, ojciec wychylił się raz jeszcze, aby spojrzeć na Kundla stojącego przykładnie na peronie pomiędzy posługaczami i urzędnikami kolejowymi.

— Stoi, a nawet zdjął kapelusz i ku nam powiewa!... O!... teraz wyciągnął chustkę i ciągle macha!... — mówił biedny ojciec do cisnącej się gromadki — doprawdy wygląda jak porządny człowiek.

— Kto wie! — szepnęła matka — może Bóg go wreszcie raczy... — i ręką opiętą w ciemną rękawiczkę kreśliła w powietrzu znak krzyża... ot... matka!

Tymczasem Dyńdzio, postawszy jeszcze chwilę na dworcu, schował płachtę do kieszeni i szybko skierował się ku domowi.

Wszedłszy do mieszkania, zamknął drzwi na klucz i zaczął systematycznie zdejmować ze ścian obrazy. Zdjęte składał na ziemi jedne na drugich, nie zważając, że ramy wpijają się kantami swymi w płótna i kaleczą cenne oryginały i dobre kopie skrzętnie przez ojca zbierane.

Potem przyszła kolej na dywany.

W gabinecie ojca było kilka wschodnich makat, miękkich, o wytwornych gustownych odcieniach. Makaty te Dyńdzio zerwał ze ścian i nie składając zwalił na obrazy. Po czym rzucił się ku portierom, oberwał je wraz ze strzałami, na których były zawieszone. Jedna ze strzał spadając uderzyła go boleśnie w głowę, lecz on potarł tylko czuprynę i rzucił się do łóżek zdzierać kołdry i poduszki.

Z tualetki matki porwał dwa kryształowe flakony, weneckie lustro, z małego saloniku japońskie maski, sztylety i dwa wypchane ibisy. Z kuchni zwlókł durszlak, patelnię, wałek do ciasta, samowar olbrzymi, mogący pomieścić do czterdziestu filiżanek, worek do piasku, kawał wosku od podłóg i dwie żelazne dusze215. Pomieszał to wszystko z fajkami ojca, poduszką haftowaną, dziełem rąk sióstr, z koszykiem do robót matki, gustowną szyfonierką, zerwaną ze ściany, i malowaną paterą na bilety wizytowe.

Dopełniwszy tego dzieła, zwaliwszy jeszcze na całą kupę tych przedmiotów cztery wyzłacane krzesełka, wschodnie lustra, dwa pufy fortepianowe, prześliczną lampę, biuścik śmiejącego się dziecka, świecznik mosiężny żydowski i kilkanaście sztuk srebra stołowego, usiadł Dyńdzio na tym wszystkim i pogwizdując oczekiwał zmroku.

*

Gdy zmrok nadszedł, dwóch wynajętych posłańców przeniosło na tragach wszystkie te przedmioty do mieszkania Resi. Tragi eskortował Kundel, kroczący z dumą i spoglądający z góry na przechodzących. Wszyscy usuwali mu się z drogi, tylko stary stróż mruczał otwierając bramę, lecz przed podniesioną laską panicza schował się czym prędzej do swej izdebki.

Posłańcy śmieli się, dochodząc do mieszkania Żydówki. Znali oni dobrze Kundla i wiedzieli, że „panicz znów coś ukuł”.

Zapłaceni z góry, wrzucili wszystkie sprzęty do pokoju i życząc „dobrej nocy” — odeszli, śmiejąc się bezustannie.

Kundel zabrał się teraz do urządzenia pokoju Resi, która otworzywszy szeroko oczy, przykucnęła na ziemi, oszołomiona widokiem tylu nieznanych dla niej przedmiotów.

Wreszcie, ośmielając się powoli, wyciągnęła spomiędzy portier poduszki i oszalała z radości, poczęła je ciskać po pokoju.

— Z puchu! aj, aj!... z puchu! — wołała, gniotąc je w ręku i zanurzając twarz w szeleszczącą jedwabiem pościel.

Na widok samowaru chwilę zamilkła, po czym podszedłszy ku niemu, z szacunkiem przyklękła i twarz swą rozpaloną do chłodnej blachy przykładać poczęła.

— Same księżne takiego nie mają! — szeptała drżącym ze wzruszenia głosem.

Tymczasem Dyńdzio na brudnych, odrapanych ścianach rozwieszał obrazy, wbijając z energią przyniesione w kieszeni haki. W braku młotka posługiwał się marmurowym przyciskiem przedstawiającym uśpioną Dianę. W mdłym blasku świecy zamajaczyła Elegia Siemiradzkiego216, energiczna Głowa starca Kotsisa217 i zabieliło się ciało Najady Hennera218.

Ostatni obraz zwrócił uwagę Resi.

— Goła! — wyszeptała, chichocząc się cicho.

Lecz Dyńdzio pracował ciągle.

Portiery wisiały krzywo, zakrywając drzwi wejściowe. Połowa tkaniny leżała na ziemi, maczając się w strudze wody, płynącej z rozbitego dzbanka.

Na podłodze Kundel porozrzucał makaty, a rozsypane po ziemi węgle trzeszczały za każdym krokiem. Stara sofa została nakryta gobelinem, przedstawiającym Pallas Atenę, a złocone krzesełka stanęły dokoła stołu pokrytego batystową kapą ściągniętą z łóżka jednej z siostrzyczek.

Durszlak, patelnię, wałek do ciasta — Resia poustawiała na komodzie wraz z flakonikami kryształowymi i weneckim lustrem.

Zbytkowne wydanie Pana Tadeusza poszło dla219 braku miejsca pod szafę. Ten sam los spotkał wyborną kopię z Ary Scheffera220 i śliczną broń gallo-romańską.

Wreszcie na łóżko Resi rzucono poduszki oszyte cienką, nicianą koronką i na ciemnym z brudu prześcieradle rozłożono atłasową pąsową kołdrę — jeszcze wyprawną matczyną.

Wreszcie Kundel zatarł ręce i czując się znużony, siadł z nogami na sofce, znacząc ślady błota na twarzy Pallady.

— Masz... coś chciała — wyrzekł, dobywając z kieszeni fajkę i zapalając ją ze smakiem.

A Resia, leżąc na ziemi z włosami rozczochranymi, z policzkami rozpalonymi, tarzała się wśród makat, dotykając co chwila ręką samowaru i żydowskiego świecznika, który o mało ją nie wprawił w szaleństwo.

— Aj! aj!... takie bogactwa!... — mruczała cmokając.

*

W trzy tygodnie później inna odbywała się scena.

Ojciec Dyńdzia, powróciwszy do miasta, z najwyższym przerażeniem dostrzegł spustoszenia poczynione w mieszkaniu. Co więcej — Kundel od chwili powrotu ojca wcale się w domu nie pokazał. Zawezwana telegraficznie matka przyjechała i z pomocą stróża i owych posłańców odkryła miejsce, w którym mieściły się wyniesione z mieszkania przedmioty. Również domyślano się, że tam, a nie gdzie indziej kryje się zapewne Kundel, obawiając się skutków swego zuchwalstwa.

Rozpoczęło się parlamentowanie.

Kundel, zaatakowany listem ojca, zagroził w razie użycia środków represyjnych strzeleniem sobie w łeb.

Serce rodziców zadygotało, postanowiono obniżyć kamerton i matka zaproponowała listownie ugodę pokojową.

Kundel odpowiedział zimno i spokojnie, że po głębokim namyśle przychodzi do przekonania, iż rodzice nigdy nie zechcą go uważać za dojrzałego mężczyznę, który wie, co robi i za każdy swój krok przed Bogiem i honorem odpowie. Że znudzony bezczynnością, powróciłby może na łono rodziny, ale tylko w tym razie, jeśli zapewniona mu zostanie stała miesięczna renta i za zwrócenie zabranych przedmiotów pewna suma pieniężna.

Kilka dni ciągnęły się te pertraktacje pokojowe, a w miarę czasu rosły pretensje i zuchwalstwa Kundla. Matka płakała po kątach, a ojciec targał wąsy, patrząc na opustoszałe ściany, w których tkwiły gdzieniegdzie haki lub zwieszały się porwane liny.

Wreszcie dnia jednego zajechała z hukiem przed dom dorożka i wysiadł z niej Kundel, rozczochrany, obdarty, wychudły. Na samym wstępie uderzył w głowę stróża, który go zdradził i wyjąwszy z dorożki Elegię, niebieską szklaną miednicę i potrząsając włosami, które w przeciągu tych tygodni doszły do potwornych rozmiarów, wyrzekł:

— Jestem! Zrobiłem, co mi nakazano. Ponieważ jednak na tym wszystkim ucierpiała najwięcej szacunku godna kobieta — muszę wynagrodzić jej krzywdę i prawdopodobnie się z nią... ożenię!

A spojrzawszy tryumfalnie na zgnębionych tymi słowy rodziców, wyszedł powłócząc nogami i pakując ręce w kieszenie.

Przypisy:

1. matinée (fr.) — tu: poranny strój kobiecy. [przypis edytorski]

2. Nabuchodonozor — imię królów babilońskich. [przypis edytorski]

3. filister (pogardl.) — mieszczanin. [przypis edytorski]

4. patyneczki — rodzaj płytkich pantofli. [przypis edytorski]

5. mikado — tytuł cesarza Japonii. [przypis edytorski]

6. nicować — wywracać na drugą stronę. [przypis edytorski]

7. newchatel — gatunek sera szwajcarskiego. [przypis edytorski]

8. cacko — tu: zabawka. [przypis edytorski]

9. bachantka (mit. rz.) — ogarnięta szałem kobieta z orszaku Bachusa, boga wina. [przypis edytorski]

10. satyr — bożek z kozimi nogami, symbol pożądania. [przypis edytorski]

11. portiera — zasłona. [przypis edytorski]

12. bawić (daw.) — przebywać. [przypis edytorski]

13. suchoty (daw.) — gruźlica. [przypis edytorski]

14. pugilares (daw.) — portfel. [przypis edytorski]

15. white rose (ang.) — biała róża (tu: nazwa perfum). [przypis edytorski]

16. snadź (daw.) — widocznie. [przypis edytorski]

17. dolman — turecki a. węgierski strój pod kurtkę. [przypis edytorski]

18. jour fixe (fr.) — przyjęcie. [przypis edytorski]

19. five o’clock tea (ang.) — herbatka o piątej. [przypis edytorski]

20. receptions matinales (fr.) — poranne przyjęcia. [przypis edytorski]

21. zderanżowany (z fr.) — tu: zdezorganizowany. [przypis edytorski]

22. wcale (daw.) — całkiem. [przypis edytorski]

23. C’est atrocé (fr.) — to okropne. [przypis edytorski]

24. decorum (z łac.) — ozdobność, powaga, także: wysłowienie a. styl właściwe dla tematu. [przypis edytorski]

25. Attention, sales gamins! Ou je vais vous ficher des claques (fr) — Uważajcie, brudne dzieciaki! Albo dam wam klapsa. [przypis edytorski]

26. Taisez ous, tas des salauds (fr.) — spokój, bando łajdaków! [przypis edytorski]

27. j’espère, que vous allez vous tenir tranquilles... autrement — je tire (fr.) — mam nadzieję, że zachowacie spokój... inaczej będę strzelać. [przypis edytorski]

28. Junon, dévorée par la jalousie, épiait Jupiter (fr.) — Junona, pochłonięta zazdrością, śledziła Jowisza. [przypis edytorski]

29. et Jupiter aimait Jo (fr.) — a Jowisz kochał Io. [przypis edytorski]

30. bez (reg.) — przez. [przypis edytorski]

31. dla (daw.) — w celu. [przypis edytorski]

32. jour fixe (fr.) — przyjęcie. [przypis edytorski]

33. tużurek — dwurzędowy, ciemny surdut popularny na przełomie XIX i XX w. [przypis edytorski]

34. oczów — dziś popr. forma D.lm: oczu. [przypis edytorski]

35. jeno (daw.) — tylko. [przypis edytorski]

36. bez (reg.) — przez. [przypis edytorski]

37. barchanowy — wykonany z grubej tkaniny bawełnianej. [przypis edytorski]

38. duchem (daw.) — szybko. [przypis edytorski]

39. subiekt (daw.) — sprzedawca w sklepie. [przypis edytorski]

40. bramowany — dosł.: obszyty po krawędzi pasem materiału. [przypis edytorski]

41. perystyl (z gr.) — termin architektoniczny: przedsionek wsparty na kolumnadzie. [przypis edytorski]

42. wchodowy — dziś popr.: wejściowy. [przypis edytorski]

43. sposponował — dziś popr.: spostponował. [przypis edytorski]

44. aresztować — tu: zatrzymywać. [przypis edytorski]

45. kontent (daw.) — zadowolony. [przypis edytorski]

1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23
Idź do strony:

Darmowe książki «Menażeria ludzka - Gabriela Zapolska (biblioteka złota TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz