Fatalne jaja - Michaił Bułhakow (wypożyczalnia książek .TXT) 📖
Książka wydana w 1924 roku, została przez autora osadzona w przyszłości, w roku 1928, a jej bohaterem jest naukowiec, profesor Włodzimierz Ipatiewicz Piersikow.
Jego wynalazek, skondensowany promień światła o czerwonej barwie, nieoczekiwanie wpłynie na życie ludzi w Związku Radzieckim.
Fatalne jaja to opowiadanie Michaiła Bułhakowa, rosyjskiego pisarza i dramaturga, autora powieści Mistrz i Małgorzata. Książka krótko po opublikowaniu została przetłumaczona przez Edmunda Jezierskiego i wydana w Polsce.
- Autor: Michaił Bułhakow
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Fatalne jaja - Michaił Bułhakow (wypożyczalnia książek .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Michaił Bułhakow
Niczego tego profesor nie czytał, patrzał szklannymi oczyma przed siebie i palił. Oprócz niego tylko dwie osoby były w instytucie — Pankrat i — co chwila zalewająca się łzami, gospodyni Maria Stiepanowna, nie śpiąca już trzecią noc, którą spędzała w gabinecie profesora, za nic nie zgadzającego się na opuszczenie swej jedynej pozostałej zgasłej już skrzynki. Teraz Maria Stiepanowna przytuliła się na ceratowej otomance, w cieniu w kącie, i milczała w żałośliwych rozmyślaniach, patrząc jak czajnik z herbatą, przeznaczoną dla profesora, zagotował się na trójnogu palnika gazowego. Instytut milczał i wszystko rozegrało się nagle.
Z trotuaru naraz dały się słyszeć pełne nienawiści donośne krzyki, tak że Maria Stiepanowna zerwała się nagle i pisnęła. Na ulicy zabłysły ognie latarni i rozległ się głos Pankrata w westybulu. Profesor słabo zareagował na ten hałas. Podniósł głowę na chwilę, zamruczał: „patrzcie, jak się wściekają... cóż ja teraz zrobię”. I znów wpadł w odrętwienie. Lecz było ono naruszone. Straszliwie zagrzmiały okute drzwi instytutu, wychodzące na ulicę Hercena, i wszystkie ściany zatrzęsły się. Potem rozpękł się olbrzymi słój zwierciadlany w sąsiednim gabinecie. Zabrzęczało i posypało się szkło w gabinecie profesora i szary brukowiec wpadł przez okno, rozbijając stół szklanny. Żaby podskoczyły w terrariach i wszczęły wrzask. Zaczęła biegać, piszczeć Maria Stiepanowna, podbiegła do profesora, chwytając go za ręce i krzycząc: „uciekajcie, Włodzimierzu Ipatiewiczu, uciekajcie”. — Ten wstał z krzesła ze śrubą, wyprostował się i zgiąwszy palec haczykowato, odpowiedział, przy czym oczy jego przybrały na mgnienie dawny ostry blask, przypominający dawnego natchnionego Piersikowa.
— Nigdzie nie pójdę — wyrzekł — to po prostu głupstwo — miotają się, jak wariaci... No, a jeżeli cała Moskwa zwariowała, to gdzie ja pójdę. I, proszę bardzo, przestańcie krzyczeć. Co ja mam z tym wspólnego. Pankrat! — zawołał i nacisnął guzik.
Prawdopodobnie chciał, ażeby Pankrat uspokoił całe to zamieszanie, którego on w ogóle nie lubił. Lecz Pankrat nic już nie mógł poradzić. Łomotanie skończyło się tym, że drzwi instytutu rozwarły się i z daleka dobiegły wybuchy wystrzałów, a potem cały murowany gmach instytutu zagrzmiał tupaniem biegnących nóg, okrzykami, biciem szyb. Maria Stiepanowna uczepiła się rękawa Piersikowa i poczęła go gdzieś ciągnąć, on wyrywał się jej, wyprostował się na całą wysokość, i, jak był w białym fartuchu, wyszedł na korytarz.
— No? — spytał. Drzwi roztworzyły się, i pierwsze, co ukazało się w drzwiach, to plecy wojskowego z malinową naszywką i gwiazdą na lewym rękawie. Cofał się od drzwi, na które napierał rozwścieczony tłum, plecami i strzelał z rewolweru. Potem zaczął uciekać obok Piersikowa, wołając do niego:
— Profesorze, niech pan się ratuje, więcej nic nie mogę zrobić.
Słowom jego odpowiedział pisk Marii Stiepanowny. Wojskowy przebiegł obok Piersikowa, stojącego jak biały posąg i znikł w mroku krętych korytarzy w przeciwległym końcu gmachu. Ludzie wybiegli z drzwi, wyjąc:
— Bij go! Zabij...
— światowego zbrodniarza!...
— Tyś rozpuścił gady!...
Wykrzywione twarze, poszarpane ubrania zabiegały po korytarzach i ktoś wystrzelił. Zamigały kije. Piersikow cokolwiek cofnął się w tył, zamknął drzwi, prowadzące do gabinetu, gdzie w przerażeniu na podłodze klęczała Maria Stiepanowna, rozpostarłszy ręce, jak ukrzyżowana... nie chciał wpuścić tłumu i zawołał rozdrażniony:
— To formalny obłęd... wyście zupełnie jak dzikie zwierzęta. Co wam potrzeba? — Zawył: precz stąd! — i zakończył zdanie ostrym, wszystkim znanym okrzykiem — Pankrat, wypędź ich precz!
Lecz Pankrat nikogo już nie mógł wypędzić. Pankrat z rozbitą głową, podeptany i poszarpany na strzępy, leżał nieruchomo w westybulu i nowe tłumy pędziły obok niego, nie zwracając uwagi na strzelanie milicji na ulicy.
Niski człowiek, na małpich, krzywych nogach, w rozerwanej marynarce, w rozerwanym półkoszulku, przekrzywionym na bok, wyprzedził innych, dopadł do Piersikowa i strasznym uderzeniem pałki rozbił mu głowę. Piersikow zachwiał się, zaczął padać na bok i ostatnie słowa jego były:
— Pankrat... Pankrat...
Nic niewinną Marię Stiepanowną zabili i rozszarpali w gabinecie, kamerę, w której zgasł promień, rozbili na drzazgi, roznieśli terraria, wybiwszy i podeptawszy oszalałe żaby, rozmiażdżyli stoły szklanne, rozmiażdżyli reflektory, a po godzinie instytut płonął, obok niego walały się trupy, otoczone szeregiem uzbrojonych w rewolwery elektryczne, i samochody straży ogniowej, czerpiące wodę z kranów, lały strumienie we wszystkie okna, z których z sykiem długo jeszcze wydobywały się płomienie.
W nocy z 19 na 20 sierpnia 1928 roku zapanował niesłychany, nigdy jeszcze nie notowany przez ludzi starych, mróz. Przyszedł i przetrwał dwa dni, dosięgając do 18 stopni. Zezwierzęciała Moskwa zamknęła wszystkie drzwi, wszystkie okna. Dopiero pod koniec trzeciego dnia zrozumiała ludność, że mróz uratował stolicę i te bezgraniczne przestrzenie, nad którymi panowała i na które spadła straszliwa klęska 2. roku. Armia konna pod Możajskiem, po utracie trzech czwartych swego składu, zaczęła słabnąć i eskadrille gazowe nie mogły powstrzymać posuwania się wstrętnych gadów, półkolem posuwających się z zachodu, południowo-zachodu i południa w kierunku na Moskwę.
Zadusił je mróz. Dwóch dni po 18 stopni nie wytrzymały obrzydliwe stada i w dniu 20 sierpnia, kiedy mróz znikł, pozostawiając tylko wilgoć i błoto, pozostawiając wilgoć w powietrzu, pozostawiając zwiędłą skutkiem nieoczekiwanego zimna zieleń na drzewach — walczyć już więcej nie było z kim. Klęska się skończyła. Lasy, pola, nieprzebyte błota były jeszcze zawalone różnobarwnymi jajami, pokrytymi czasami dziwnym, obcym, niewidzianym rysunkiem, który bez śladu zaginiony Rokk brał za brud, lecz jaja te były zupełnie nieszkodliwe. Były martwe, zarodki w nich zamordowane.
Nieprzejrzane przestrzenie ziemi gniły jeszcze długo od niezliczonych trupów krokodyli i żmij, powołanych do życia przez tajemniczy, zrodzony na ulicy Hercena w genialnych oczach promień, lecz nie były już one niebezpieczne, nietrwałe stworzenia zgniłych gorących błot podrównikowych zgniły w przeciągu dwóch dni, pozostawiając na przestrzeni trzech guberni straszliwy smród, rozkład i zgniliznę.
Panowały długo epidemie, panowały długo choroby zaraźliwe z trupów gadów i ludzi, i długo jeszcze chodziła armia, lecz już nie uzbrojona w gazy, a w narzędzie saperskie, cysterny naftowe i węże, oczyszczając ziemię. Oczyścili i wszystko skończyło się na wiosnę.
A wiosną znów zatańczyła, zapłonęła i zakręciła się ogniami Moskwa, i znów jak dawniej huczał ruch pojazdów mechanicznych, i nad kopułą świątyni Chrystusa wisiał, jak na niteczce, sierp księżycowy, i na miejscu spalonego w sierpniu 1929 roku dwupiętrowego instytutu zbudowano nowy pałac zoologiczny i zarządzał nim prywat-docent Iwanow, lecz Piersikowa już nie było. Nigdy nie wznosił się przed oczami ludzi zgięty przekonywująco w haczyk palec i nikt więcej nie słyszał skrzypiącego kwaczącego głosu. O promieniu i katastrofie 2. roku jeszcze długo mówił i pisał cały świat, lecz potem imię profesora Włodzimierza Ipatiewicza Piersikowa okryło się mgłą i zgasło, jak zagasł i sam wynaleziony przez niego w noc kwietniową czerwony promień. Promienia zaś tego otrzymać na nowo nie udało się, choć niekiedy wytworny gentelman, i obecnie profesor zwyczajny, Piotr Stiepanowicz Iwanow, i próbował. Pierwszą kamerę zniszczył rozwścieczony tłum w noc zabójstwa Piersikowa. Trzy kamery spłonęły w Nikolskim sowchozie „Czerwony Promień” podczas pierwszej walki eskadrilli z gadami i odbudować ich nie udało się. Choć bardzo prostym było połączenie szyb z lustrzanymi pęczkami światła, nie skombinowano go po raz drugi, pomimo wszelkie starania99 Iwanowa. Widocznie dla tego potrzebne było coś szczególnego oprócz wiedzy, co posiadał na całym świecie jeden tylko człowiek — zmarły profesor Włodzimierz Ipatiewicz Piersikow.
Uwagi (0)