Róża - Stefan Żeromski (wirtualna biblioteka .txt) 📖
Dramat niesceniczny Stefana Żeromskiego Róża powstał pod wpływem wydarzeń rewolucyjnych 1905 roku w Królestwie Polskim, które ujawniły głębokie rozdarcie polskiego społeczeństwa. Przeciw publicznym wystąpieniom pod hasłami łączącymi postulaty zaprzestania rusyfikacji w szkołach z żądaniami wprowadzenia podstawowych praw pracowniczych (jak ośmiogodzinny czas pracy, wprowadzenie płacy minimalnej i założenie kas chorych) — swoje siły połączyło rosyjskie wojsko z polską endecją, przemysłowcami i kościołem katolickim. Na grobach ofiar krwawo stłumionego buntu (w samych rozruchach po strajku włókniarzy w Łodzi zginęło dwieście osób, a rannych liczono w tysiącach) — wyrosły zastępy donosicieli, tzw. filerów carskiej policji.
Tytuł utworu pozostaje — w duchu młodopolskiego symbolizmu — wieloznaczny. Najważniejszy jednak z punktów odniesienia do jego interpretacji stanowi scena brutalnego policyjnego przesłuchania: chustka zanurzona we krwi skatowanego działacza rewolucyjnego, prostego robotnika o niezłomnej postawie ideowej i etycznej, staje się czerwoną różą przymierza między warstwami inteligencko-szlacheckimi a ludem.
- Autor: Stefan Żeromski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Róża - Stefan Żeromski (wirtualna biblioteka .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stefan Żeromski
Półtora roku tu siedzę. Schną z bezczynności moje ręce. Rwą się do roboty ramiona. Wysycham z tęsknoty do tworzącego trudu. Szarpie się coraz silniej serce. Mam sypać drogi poprzez piachy mazowieckie, mam rznąć rowy przez błota podlaskie. Tysiąc założyłem towarzystw. Tysiąc sklepów puściłem w ruch. Rozkradną własny towar ciemno-szaleni współwłaściciele. Rozejdą się zawiedzeni spólnicy. Plączą się między martwymi ścianami kolana moje. Pęka mi głowa od nawału podjętych zadań. Milion myśli ogniem w niej płonie.
Stoi ziemia moja, jak wdowa, czekając, kiedy dam hasło, że idę. A ręce, lecąc do dzieła, trafiają w mur, głowa uderza o kratę. Puśćcie mię, kraty!
„Znalazłem dziś w nocy tajemnicę ognia. Daj mi możność ucieczki. Muszę do laboratorium!”
Stań się prowokatorem.
Mam zbudować z nowoczesnych przedsięwzięć niepodległość wewnętrzną narodu. Mam, jakoby śrubę zmocowaną mutrami wwiercić w ten naród rozluźniony, rozlatujący się, jak mokre mury mej szkoły — to hasło jedyne. Mam hasło niepodległości wpracować w trudy polskie, zakląć we wszystkie wysiłki, mam ją wszeptać w sztukę nowoczesną. Mam to krótkie, proste, jedyne prawo oddać ludowi. Będę jak pies szczekał to hasło po nocy dookoła siedlisk ojczyzny, żeby go nie przespała w swym gnuśnym śnie.
„Znalazłem na pewno tajemnicę ognia. Muszę do laboratorium. Staraj się! Mój wynalazek...”
Sprzedaj co prędzej twój wynalazek szatanowi. Niech go co prędzej opatentuje Mister Devil. Może on cię stąd za pomocą swych wpływów wydobędzie...
„Znalazłem tajemnicę ognia. Będę mógł z wielkiej odległości zapalać proch i dynamit. Będę wysadzał z oddali fortece, palił armie”.
Puśćcie mię, kraty! Puśćcie mię! Puśćcie mię, kraty! Gdybym wyszedł na tę płaską ziemię, zanurzyłbym w nią dłonie, urobiłbym sobie ręce po łokcie! Ujrzano by naród nowy, spojony, nierozerwalny, olbrzymi. Ujrzano by rasę zapomnianą, pełną prastarej wspaniałości i nowoczesnego geniuszu. Szedłbym przez tę ziemię od karpackich gór do morza, siejąc gąszcz bohaterstwa jak młody las. Szedłbym polami, zdeptanymi od kopyt moskiewskich koni i siałbym świętą pszenicę braterstwa. Szedłbym drogami niemieckich wytępień i siałbym święte żyto ofiary. Stworzyłbym nowy polski gwar zbudzonych miast. Wyważyłbym skarby niekopane z przebogatej ziemi. Sprzedawałbym towar tu wypracowany ludowi na rynkach. Przeorałbym martwe grunta pługiem nowotnym. Tchnąłbym męską miłość współbraci w rozszarpane dzielnice. Poczuliby w żyłach tę nową potęgę, której, mając w sobie, nie mają. Opasałbym kraj wytężonymi ramionami młodych synów Polski nowej.
Puśćcie mię, kraty! Puśćcie mię!
ANZELMTowarzyszu Lechu!
CZAROWICCzy ja śpię? Kto to?
ANZELMTo ja, Anzelm.
CZAROWICJakeś56 tu wszedł?
ANZELMPuścił mię żandarm.
CZAROWICGdzie teraz jesteś?
ANZELMTu obok ciebie siedzę w celi.
CZAROWICCzego ode mnie chcesz?
ANZELMSłyszałem, że szarpiesz kraty.
CZAROWICTyś słyszał?
ANZELMTak.
CZAROWICJakżeś to usłyszał z tamtej celi?
ANZELMSłyszę, gdy ktokolwiek w Polsce szarpie kraty.
CZAROWICZdradziłeś sprawę! Tyś mię wydał!
ANZELMZdradziłem głupstwo, które zowiesz „sprawą”.
CZAROWICSzpiegu!
ANZELMRomantyku!
CZAROWICNic się ode mnie nie dowiesz! Niczego nie usłyszysz! Nie powiem! Ja umiem milczeć. Milczę tu już siedemnaście miesięcy. Idź precz!
ANZELMNic nie wymilczysz. Choćbyś, jak Rawana57 stał na głowie wśród pięciu ognisk przez dziesięć tysięcy lat — ten sam będzie skutek twej sprawy. Ale oto ja ulitowałem się nad tobą... Zresztą — przychodzę do ciebie z prośbą... Tyś to mi dał na pamiątkę ową książeczkę poety... Pamiętasz, gdyś ze mną, nędzarzem, ty, wielki pan, czytywał w polu wiersze Mickiewicza i Słowackiego... Chodziliśmy, pomnisz58, na pylną, daleką szosę za miastem, żeby na pamięć wyczytywać. Serce ściskał słodki i bolesny skurcz obłudy tej poezji. — „A kiedy śpiewa chór — drży serce wroga!” — pamiętasz, towarzyszu Lechu?
CZAROWICIdź, idź! Ja ci nie zapłacę ani grosza. Ja tobą pogardzam!
ANZELMStrasznieś59 mię wtedy skrzywdził, ty, coś mię wywlókł z barłogu niewiedzy, coś ocucił z martwych moją świadomość, a teraz mną pogardzasz. Kłamstwo twoich poetów ukazało mi w całej pełni prawdę o mojej nędzy. Czyś miał prawo do tego, żeby mię wyciągnąć z błota, żeby mi odsłonić raj i kazać iść do niego drogą twojej fantazji? Kto ci na to dał pozwolenie, żebyś mnie przeznaczał na śmierć dla szczęścia przyszłych pokoleń — jakeś to mówił — a w gruncie rzeczy dla ścigania po ziemi chimery poetów? Szeptałeś do mnie: „tyś był głodny, ojciec twój cierpiał nędzę, matka w hańbie umarła, twój syn posiądzie to samo dziedzictwo — broń ich wszystkich i siebie”. Czy miałeś pewność mojego zwycięstwa? Miałeś ją... w wierszach twoich poetów. Pewna była tylko moja śmierć. Tyś o tym wiedział, a ja nie. Jaki mógł być zysk z mojej śmierci? Żaden. Tyś o tym nie myślał nigdy, że lepiej jest żyć w głodzie, niż nie żyć wcale.
CZAROWICMyślałem zawsze, że lepiej jest nie żyć niż żyć w hańbie. Myślałem zawsze, że wszystkich ludzi należy nakarmić, napoić i odziać. Nie miałem czym. Myślałem przez całe moje życie, że dobro świata musi służyć wszystkim ludziom jednako, a nie miałem żadnego innego sposobu, tylko ci w rękę dać broń.
ANZELMA miałeś pewność zwycięstwa?
CZAROWICWierzyłem, że ją mam, gdy wszystek lud powstaje!
ANZELMA czy może powstać wszystek lud?
CZAROWICPrzebiegłość siły rzeczy powiedziała, że nie może.
ANZELMKłamałeś, twierdząc, że gdy ja zginę, zbawiony będzie lud. Ludu z nędzy nic wybawić nie może. Odpowiadaj dziś, co lud z nędzy wybawić może?
DANSłuchaj! Pamiętaj! Znalazłem tajemnicę, znalazłem tajemnicę ognia. Geniusz człowieka wszystko może!
CZAROWICSłyszałeś! Geniusz człowieka wszystko może!
ANZELMPoezja przemawia. Chcę ci się odwzajemnić za wszystko, coś dla mnie zrobił, ja szpieg. Przyniosłem ci, gdy jesteś nędzarzem, ten oto puchar.
Ten sam w nim napój, któryś ty mi dawał. Poezja — vinum daemonum.
CZAROWICSkądżeś to tak możny, jakimi sposoby tak dalece uczony, biedny i ciemny Anzelmie?
ANZELMBardzo są w Polsce uczeni, bardzo ćwiczeni w mądrości prowokatorowie. Przez długie i mordercze studia, w jaskiniach spisku, posiedli wszystką umiejętność, ażeby was pojąć, ażeby nieomylnymi palcami namacać gardziel waszego ducha, zagmatwani panowie, szlachta — socjaliści! Samiście temu winni, romantycy, niezrozumiali dla świata. Wyćwiczyliście nas, swoje z motłochu powstałe sobowtóry, swoje cienie. Taka to już, jak ty mówisz, polska dola, że szpieg musi stać na najwyższym cyplu polskiego intelektu. Pij, towarzyszu polskiej doli, vinum daemonum. Znajdziesz ulgę, pociechę, zapomnienie. Po polsku — poezją zapijesz „sprawę”. Nic większej nie sprawia rozkoszy nad poezję. Jeden z ojców kościoła nazwał ją winem diabelskim — (mówi o tym w rozdziale Of Truth60 poczciwy Francis Bacon61) — ponieważ ona nasyca wyobraźnię jakoby nieustannymi cieniami kłamstwa. Nie jest jasnym, świadomym kłamstwem, w mózgu zrodzonym, lecz chwianiem się prawdy, upadaniem jej stałym i dobrowolnym zaślepieniem. My, Polacy, lubimy żyć cieniami kłamstwa i prawdy. Jest to nasz system filozoficzny, nasza narodowa mądrość stanu. Pij, towarzyszu polskiej doli, to tęgie wino. In vino veritas62!
CZAROWICNudzę się, szpiegu, słuchając twojej mowy. Zostaw mię w spokoju z mymi błędami. Idź precz!
ANZELMWysłuchałem był twoje myśli tajemne, gdyś wstrząsał kratą. Śnił ci się sen o przyszłej Polsce. Chełpiłeś się, że zanurzywszy w nią ręce, wstrząśniesz jej jałową, starą, zatęchłą glebę, że z niej uczynisz cudny kraj, wyśnioną stolicę państwa Kosalów z Ramajany, pełną domów radosnych, świątyń bogatych, parków uroczych — raj, w którym nie ma już nędzy, nie ma złodziejów i nie ma zdrajców. Śmiałem się do rozpuku. Ty, co z taką łatwością zamierzasz zmienić naturę i siły całej tej wiecznie niewolnej ziemi, przerób — proszę cię o to gorąco — nasamprzód duszę jednej istoty, Krystyny...
CZAROWICSkąd wiesz?
ANZELMWiem wszystko.
CZAROWICCo wiesz?
ANZELMPrzekonasz się, gdy powiem. Szedłeś z nią w nocy jesienną aleją. Z niewymownym wdziękiem, jak bezszelestny cień, stąpała po mokrym asfalcie chodnika. Pamiętasz? Skromny, czarny kapelusz, z kształtu podobny do kapeluszów noszonych za Henryka VIII — przy nim z boku czarne, długie, puszyste strusie pióro. Jasnozielona suknia. Krótkie palto pluszowe. Wzór europejskiej piękności i kultury: wszystka ciemno-aksamitna. Strusie pióro! Pamiętasz chwilę, kiedy sekretnie dotykałeś go muśnięciem ust, skoro, odwracając szybko głowę, zbliżała je do twojej twarzy? Pamiętasz tę niewypowiedzianą rozkosz, gdy puch strusiego pióra czułeś na wargach? Miałeś w oczach jej włosy, choćeś ich nie widział — włosy czarne jak woda ślepa w nocy pod nisko nawisłymi olchami. Lśnienia po nich migały jak księżycowy połysk na czarnej, nieznanej, niebezpiecznej wodzie... Miałeś w oczach jej czarne, aksamitne oczy, które się czają w przecudownych podrzęsnych błękitach z niewyśpiewaną pięknością morza otoczonego przez śpiący lazur niebios. Miałeś w oczach jej usteczka, jej usteczka, stworzone — o, straszliwa prawdo poety! — for tenderness or scorn63 — do pocałunków albo do pogardy, do okrutnych skrzywień pogardy, od których serce drży jak ziemia od razów piorunu.
Jeden ich uśmiech, jeden uśmieszek, delikatny, jak cień słaby oliwnego drzewa w skwarze włoskiego wybrzeża — zakrył ci wieczność. Szedłeś wtedy upojony od szczęścia czy od rozpaczy, niosąc w sobie tę chwilę tajemną, kiedy o głuchym północku wschodzi gwiazda wybłyskująca nad bezsennym uczuciem. Wysoko w pustej alei śniły swój sen o wieczności elektryczne księżyce, siejąc różowy półblask na zadumane drzewa jesienne. Suchy liść spływał z wysoka za lada powiewem. Jak suchy liść klonowy poniewierało się u jej stóp twoje serce. Twe serce tak wyniosłe u jej stóp... Czy pamiętasz?
CZAROWICPamiętam...
ANZELMAleja była pusta. Nikogo! Tam i sam pod drzewem ze zwieszonym aż do ziemi łbem drzemał koń powozowy, a dorożkarz spał twardo na koźle, wtuliwszy głowę w wielki kołnierz płaszcza. Lekki wiatr sączył się przez czułe gałęzie lip, od światła elektrycznego martwo-białe albo cielisto-różowe. Pamiętasz głos tego wiatru? Pamiętasz ów lekki huk pod niebem?
CZAROWICPamiętam...
ANZELMZdawało ci się wtedy, że światło elektryczne widzi. Czułeś, że ono zapamięta twoją tajemną radość, że ją na wieki przechowa. Sprawiało ci to rozkosz, że w tej chwili tak wielkiej, tak wysokiej od szczęścia — nie ma nikogo. Nikogo! Umyślnie usnął koń woźnicy i wtulił woźnica w kołnierz swój głowę...
Nie wiedziałeś, oczywiście, romantyku, że ja czuwam, ja, Anzelm. Gdy usnęło miasto, gdy zawarł bramę stróż, gdy odszedł na spoczynek żebrak uliczny, gdy zasnął nawet koń i zamarł nawet wiatr — to ja, zgniły łachman polski, szpieg podbramny, snułem się niewidzialny popod ścianami, przy kratach ogrodów, wtulałem się we wnęki, czaiłem w cieniach, za murowanymi słupami, biegłem za tobą od pnia do pnia — z oczyma wlepionymi w twoją duszę. Na dowód — powtórzę rozmowę.
CZAROWICPowtórz...
ANZELMMówiłeś jej wiele, uczenie i książkowo o sztuce i o pięknie. O pięknie. Parsknęła jadowicie i zdradziecko. Spytałeś — czemu się śmieje? Odpowiedziała, że nic jej bardziej nie śmieszy nad wszelkie gawędy o „pięknie”, dyskusje „estetów” o tym, czego nigdy nie widzieli, ponieważ piękno swoje zna tylko artysta i to wówczas, gdy zamierza tworzyć, a nie wówczas wcale, gdy dokonał dzieła. Rzuciła krótko, że, według niej, sztuka nowoczesna zająć się powinna zniweczeniem owego zjełczałego piękna, które stało się nie do zniesienia wskutek plotkowania o nim estetów — i wydobyciem w sztuce — na przykład — brzydoty. Broniłeś się, mówiąc, że brzydota, jako obiekt sztuki, nie będzie bynajmniej wytworzeniem kultu brzydoty, lecz znowu kultem tego samego piękna. Utrzymywałeś, że to, co nazywamy teraz pięknym, złą ma może nazwę, ale zawiera w sobie intencje słuszne, gdyż stanowi usiłowanie zbadania zjawiska — takiego na przykład jak Los Borrachos64 Velasqueza65 — pojęcia go i zawarcia w sylogizm.
Mówiła: — to mi się podoba, a to mi się nie podoba — ma prawo powiedzieć Goya czy Beardsley. To jest ładne, a to jest brzydkie. Oto wszystko. Żadnego piękna absolutnego nie ma. Jest tylko wola artysty, jego prawo. Esteci mogą sobie rozprawiać, ile im serce dyktuje, gdyż to, co się im podoba lub nie podoba w dziełach artystów, jest czymś zgoła innym niż rzeczywistość twórcza.
Prosiłeś jej66 z pokorą, żeby zechciała przeżyć, przestudiować i zgłębić cudowne życie i cudowne prace Leonarda da Vinci, żeby nie dowierzała własnym dzisiejszym wyobrażeniom, gdyż tylko w taki sposób może
Uwagi (0)