Panna Antonina - Eliza Orzeszkowa (gdzie czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖
Losy guwernantki-idealistki, na przykładzie których Eliza Orzeszkowa w dziewiętnastym wieku ukazuje dramatyczną w gruncie rzeczy sytuację kobiet wyemancypowanych i wykształconych.
Panna Antonina zajmuje się nauczaniem dzieci w majętnych domach, lecz jej pozycja tylko pozornie jest znacząca. Traktowana instrumentalnie, za każdym razem przestaje być w pewnym momencie potrzebna. Na próżno liczy, że wreszcie odnajdzie miejsce, w którym zostanie uznana za członka rodziny. Z czasem ogarnia ją poczucie beznadziei i zwątpienie. Misja, jakiej poświęciła się wchodząc w dorosłe życie po ukończeniu pensji, nie przynosi jej szczęścia i spełnienia. Wręcz przeciwnie, smak rozczarowania bywa przykry i gorzki.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Panna Antonina - Eliza Orzeszkowa (gdzie czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
— Nigdy; najczęściej ludzi, z którymi, rozstawałam się, nie widywałam już potem nigdy. I jej także już nie widziałam...
Tu podała mi zeszyt, dziecięcą ręką zapisany. Były to „wypracowania” owej najdroższej uczenicy jej.
— Coto było za dziecko! — zawołała i dźwignięta wracającym jej dawnym zapałem, usiadła na łóżku — była to, pani moja, dziewczynka gienialna! Jak ona wszystko rozumiała, jakim stylem już pisała, jakie szlachetne, wzniosłe uczucia napełniały już to dziecinne serce!
Splotła ręce, wzniesione oczy jej płonęły.
— O pani moja! żeby mi kto powiedział, żeby mi kto powiedzieć mógł, że nauki moje zostawiły w dziecku tem ślad trwały, że ziarna, które w nie rzucałam, świat nie zdeptał i na cztery wiatry nie rozniósł... żeby mi kto powiedział, że jest ona teraz kobietą rozumną i wzniosłą... umarłabym, błogosławiąc tego, ktoby mi wlał w usta tę kroplę słodyczy!...
Upadła na poduszki zmęczona, bezsilna, z dyszącą piersią.
— I nie odezwała się już ona do pani nigdy?
Odszepnęła bardzo cicho.
— Nigdy. Przyrzekała pisywać do mnie i gdy dorośnie, wezwać mię do siebie, ale... dzieckiem jeszcze była... zapomniała.
Było tam jeszcze w szkatułce tej kilka innych przedmiotów, starannie chowanych: spory zeszyt notat i wyciągów z książek, najróżniejszej natury; długi spis tytułów dzieł, przez całe życie przeczytanych, jako też imion ich autorów, słowem ślady i pamiątki długoletniego, żarliwego kształcenia się.
Nawznak leżąc, z przymkniętemi od zmęczenia oczyma, panna Antonina wynalazła w szkatułce jeden jeszcze papierek, a gdy go rozwinęła, zobaczyłam mały kąsek i trochę okruch czarnego chleba.
— To z mego pokoiku... tego, w którym pani bywałaś. Łamałam się tam z biednemi dziećmi czarnym chlebem wiedzy mojej i moich dostatków... Zmieniając mieszkanie, wzięłam go trochę na pamiątkę...
Potem przez dość długi szereg dni następnych, znajdowałam najczęściej pannę Antoninę pogrążoną w rozpatrywaniu zawartości swej szkatułki. Im słabszą była i więcej cierpiała, tem pilniej i nieustanniej przyglądała się przedmiotom, z papierków odwijanym. Przestała już zapytywać o to, co na świecie słychać. Często zdawała się zapominać o obecności mojej.
U ogromnego, nagiego okna z robotą siedząc, długie chwile przypatrywałam się jej, gdy nad szkatułką swoją schylona, w wychudłych palcach trzymała okruchy dębowego liścia albo pasmo siwych włosów, albo spłowiałą, mętną fotografią, albo jeszcze jeden z uścielających dno szkatułki zeszytów i wlepiając w nie oczy, poruszała zwolna spieczonemi wargami, jakby wiodąc z niemi tajemnicze, czułe niekiedy, a niekiedy gorzkie i gniewne rozmowy.
Raz, po długiem wpatrywaniu się w jeden z zeszytów, żywym ruchem podniosła głowę i podawnemu pięść zaciskając, zawołała:
— Żeby mi kto powiedział, poco ja tę strategią i filozofią niemiecką studyowałam! Siwieć zaczęłam... prawdę powiadam, pani moja, że nad tą strategią i nad tą filozofią siwieć zaczęłam.
Mimowoli uśmiechnęłam się. Spostrzegła to, gniewnie wstrząsnęła głową.
— Śmiejesz się pani, — sarknęła — przepraszam, ale wcale niema z czego. Kiedy kto gwiazdę wiedzy ukocha i dążyć do niej pragnie, a drogi prostej nie zna, omackiem idzie... ludzi to śmieszy, zapewne; ale tym, co sobie łby o ścianę rozbijają, wcale nie wesoło... Oho! gdybym się ja drugi raz na świat urodziła, albo gdybym córki miała...
Innego dnia, po całej godzinie rozpatrywania się w pamiątkach swoich, podniosła na mnie wzrok łagodny i pełen wyrazu prośby.
— Pani moja droga, — rzekła — jeżeli ja z choroby tej umrę, bądź tak łaskawą i spal wszystko, co w tej szkatułce... Poco się to ma po szpitalnem śmietnisku ciągać...
Nawznak leżąc, omglonym, zadumanym wzrokiem zwolna ścigała chwiejące się w mgle jesiennej szczyty ogrodowych topoli; potem rzekła jeszcze:
— W ogień i koniec. Spali się to i śladu po mnie na ziemi tej nie zostanie...
Tu, jakby wstrząśnięta brzmieniem wyrazów własnych, uczyniła ruch żywy; łokciem wsparta o poduszkę, wpół podniosła się i prędko, ciężko dysząc, zawołała:
— Czyż naprawdę żadnego, żadnego śladu nie zostanie?
W oczach jej, nagle rozpromienionych, malowało się niespokojne, gwałtowne, rozpaczliwe prawie pytanie. Pytaniem tem dręczyła się ciągle przez kilka dni następnych.
— Bo jeżeli nic, nic nie zostanie... to pocóż było... to jakiż sens...
Potem z rozwagą i łagodnie mówiła:
— A może i zostanie coś... może w tych małych głowach i sercach zostało z nauk moich choć trochę. Z całej siły pragnęłam... starałam się... zresztą choćby i to, że czytać je nauczyłam...
Dręcząc się i pocieszając zkolei, słabła coraz bardziej. Dolna część jej twarzy wydawała się coraz mniejszą, a czoło coraz ogromniejszem i wypuklejszem. Po kilku dniach przestała już troszczyć się i o pozostawienie śladów swych na ziemi; przynajmniej nie mówiła już o tem. Całkiem prawie mówić przestała i leżała nieruchomo, czasem jeszcze tylko rozwijając który z papierków i na zawartość jego zwracając wzrok, mdlejący w osłabieniu, albo rozpłomieniony gorączką. Zapytałam ją raz, czy bardzo cierpi. Z cieniem dawnej patetyczności odpowiedziała:
— Czarne noce o tem wiedzą, a pewnie opowiadać tego nikomu nie będą.
Po chwili do siebie samej szepnęła:
— Gdybym miała córki...
Zaczęłam mówić jej, że przecież pomiędzy ludźmi...
— Tak, tak — podchwyciła, — zapewne! Ludzie byli dla mnie zawsze więcej dobrzy, niż źli. Ot i kiedy zachorowałam, przywieźli mię tu w wygodnym powozie, najęli osobny pokoik, z początku odwiedzali nawet czasem... potem przestali odwiedzać, bo każdy ma swoje zajęcia, stosunki... bardzo wdzięczną jestem za wszystko... ale te wielkie przyjaźnie i przywiązania pomiędzy obcymi... to tylko w powieściach...
Dnia pewnego znalazłam ją tak już słabą, że leżąc, oddychać nie mogła. Ułożono jej za plecami tyle poduszek, aby utrzymywała się w postawie siedzącej.
Na kolanach jej stała otwarta szkatułka.
Gdy usiadłam przy łóżku, nie poruszając głową, bardzo powoli wzrok na mnie zwróciła.
— Wiesz pani, — szepnęła — znowu doświadczam uczucia takiego, jak gdybym wracała z długiej, długiej podróży... Dwadzieścia sześć lat podróżowałam i ani jednego dnia swobodnie po świecie nie bujałam... I cóż...
Znowu nie dokończyła, ale ręce jej podobne do rąk skieletu, nad otwartą szkatułką rozwarte i drżące, zdawały się zapytywać: co w podróży tej pozostawiła i co z niej przywiozła?...
*
Marzy mi się nieraz, że kędyś w niewidzialnej strefie duchowych dziejów ludzkości, istnieje mgławica jakaś ogromna i niezgłębiona, złożona z dusz, które życie dostało w postaci pąka pięknego kwiatu, a wypuściło z swych objęć poszarpane i zmięte. Duszo zmęczona, niewynagrodzona, leć w tę wymarzoną mgławicę, może ona kiedyś utworzy świat nowy i lepszy...
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska – organizacji pożytku publicznego działającej na rzecz wolności korzystania z dóbr kultury.
Co roku do domeny publicznej przechodzi twórczość kolejnych autorów. Dzięki Twojemu wsparciu będziemy je mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.
Jak możesz pomóc?
Przekaż 1% podatku na rozwój Wolnych Lektur:
Fundacja Nowoczesna Polska
KRS 0000070056
Dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur i pomóż nam rozwijać bibliotekę.
Przekaż darowiznę na konto: szczegóły na stronie Fundacji.
Ten utwór nie jest objęty majątkowym prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza że możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Jeśli utwór opatrzony jest dodatkowymi materiałami (przypisy, motywy literackie etc.), które podlegają prawu autorskiemu, to te dodatkowe materiały udostępnione są na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa – Na Tych Samych Warunkach 3.0 PL.
Źródło: http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/panna-antonina/
Tekst opracowany na podstawie: Eliza Orzeszkowa, Panna Antonina, nakład Gebethnera i Wolffa, Warszawa 1888.
Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl) na podstawie tekstu dostępnego w serwisie Wikiźródła (http://pl.wikisource.org). Redakcję techniczną wykonała Paulina Choromańska, natomiast korektę utworu ze źródłem wikiskrybowie w ramach projektu Wikiźródła. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Okładka na podstawie: Nicholas Cardot@Flickr, CC BY 2.0
ISBN 978-83-288-3636-5
Plik wygenerowany dnia 2021-07-08.
Uwagi (0)