Szczęśliwa - Eliza Orzeszkowa (biblioteka ekonomiczna online txt) 📖
Tytułowa bohaterka to sabarytka, która po śmierci dziecka i odejściu męża postanawia z dystansem, rozumowo i chłodno przyjmować świat.
Przez wiele lat udaje się bohaterce nie pamiętać o zmarłej córce. Rodzaj maski, którą nakłada, to przede wszystkim warstwy skrupulatności, zagłębiania się w sztukę, tłumienia tęsknoty, otaczania się przedmiotami pięknymi acz zbytecznymi, dbania o urodę ciała, pogarda dla słabości innych, kpina i ironia. Z pustki własnego życia zdaje sobie sprawę dopiero wtedy, gdy w parku obserwuje ludzi mniej lub bardziej szczęśliwych. W nowelach pisanych pod koniec życia Orzeszkowa staje się jak gdyby bardziej refleksyjna i zadaje tu dość jednak banalne pytanie o walkę racji rozumu i serca w życiu człowieka.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Szczęśliwa - Eliza Orzeszkowa (biblioteka ekonomiczna online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
— I tyle pracy, tyle trosk, tyle bied...
— One łączące nas ogniwo wysadzały rubinami wspólnych...
— Bólów?
— Tak; dobry wspólnik bólu droższy stokroć nad miłego wspólnika wesołości...
— Bo rzadszy...
— Tak; Byłaś mi dobrą wspólniczką bólów i tragedję życia zaprawiałaś harmonją poematu...
— Gorycz życia tobie ujmować było dla mnie taką słodyczą. Lecz dziś...
— Tak samo jak przed piętnastu laty...
— Ja również...
— Więcej! Bo do miłości przybyła cześć...
— I wdzięczność...
— Tak. Skądże więc twe zdziwienie?
— Że dziś jeszcze, po piętnastu latach, w sercu twojem takie kochanie, a w mojej ręce, która wspiera się na twem ramieniu — taka ufność!
— I takie źródło siły mojej w szczęściu, którego ty jesteś źródłem...
— Tak. Szczęście jest źródłem siły...
— Jak słońce światła...
Zaszemrały na drzewach liście, zaszeleściły na piasku alei lekkie stąpania. Ludzie szczęśliwi mają stopy lekkie. Odeszli.
Nie byli, tak jak zakonnica miłosierdzia, echem spłynionem z pod zaziemskich stropów. Przez usta ich przemówiła ziemia, ale głosem najsłodszym ze wszystkich, jakie posiada. Bo gdyby pozbierać wszystkie miody ze wszystkich krzewów winnych, wieńców laurowych, sal balowych, kobierców aksamitnych, uśmiechów zalotnych, triumfujących, dumnych, nie dorównałyby one słodyczą swą tej, którą dwa serca ludzkie piją z wzajemnego, wiernego kochania. Wiernego przez trud i ból, zaprawiającego tragedję życia harmonją poematu... Głos to był ziemski, ale którego niebo chętnie słucha, bo przez trud i ból, przez czułość, ufność, wierność wypracowuje na ziemi rzecz niebieską, którą jest — harmonja.
Odjęła dłoń od oczu i zaczęła patrzeć w zorzę, która zwęziła się, przygasła, lecz odrzynała jeszcze ziemię od nieba strugą bladego złota.
Oczy jej, które oddawna nie płaczą nigdy i dlatego są oczyma kobiety dwudziestoletniej, choć dwakroć tyle już lat na świat spoglądają, zapalają się teraz gniewem. Uczuwa się przeciw samej sobie rozgniewaną. Nie miała dość silnej woli, aby w czas odejść z tego miejsca, na którem sypią się jej w oczy i serce niespodziewane prochy. Piekące prochy! Echa, pyłki, okruchy, źdźbła, jedno nic, zupełnie nic namacalnego, ani widzialnego, ani rzeczywistego i rozsądnego... a jednak pali to i budzi...
Budzą się struny śpiące i występują z nich sny zapomniane, wzgardzone, ukamienowane śmiechem ironicznym. Nuty ironicznego śmiechu, to kamienie, pod których uderzeniami sny serca umierają. Gdybyż umierały! Ale usypiają tylko i czasem, głosami nieba czy ziemi, lub i nieba i ziemi obudzone, z powrotem wstępują do serca, które nawał ich fali okrywa rysami pęknięć...
Trzeba stąd iść. Trzeba z tego zamraczającego się ogrodu wyjść na przestrzeń widną, ludną, pełną światła i ruchu. Na ulicach miasta zapłonie wnet światło gazowe i elektryczne. Magazyny, powozy, turkot, gwar. W świetle gazowem i elektrycznem, wśród turkotu i gwaru pójdzie, albo pojedzie do domu...
Do domu? Już uczyniwszy ruch do wstania, znieruchomiała znowu. Przy wspomnieniu o domu, uczuła ckliwość nudną, ze źródłem niezrozumiałem. Było to tak, jakby odetchnęła stęchlizną i chłodem mieszkań pustych i nieopalanych. Dlaczego ze wspomnienia o mieszkaniu ślicznem, pełnem rzeczy kosztownych i rzadkich, w gardło jej przecieka nudna ckliwość, a na twarz wionęło chłodem? Nie odpowiedziała sobie na to pytanie, bo zobaczyła coś, co kibić jej wyprężyło zdziwieniem osłupiałem.
Za rzadko rosnącemi drzewami, na dogorywającem złocie zorzy zarysowała się postać męska wysmukła, zgrabna, z ruchami, które przypomniały jej dawny sen... zabity sen. Pochylona naprzód — patrzała.
Czyżby... Ale jego w tem mieście niema oddawna! Może ktoś podobny? Wprawdzie... jeżdżą ludzie po świecie i odwiedzają miejsca dawno opuszczone... Możeż to być, aby to był... Cóż w tem zresztą bardzo dziwnego? Ale gdyby... Rysów człowieka, przechodzącego za rzadkiemi drzewami, dostrzedz nie może, tylko ten chłód, te ruchy, to pochylenie głowy...
Wtem... tak! to on! Na tle blado złotem, wypukłą rzeźbą powstał profil twarzy myślącej, schylonej w zadumie i — wyraźnie to spostrzega — znużonej, cierpiącej...
To on, to ten, o którym niegdyś przez długi szereg przewalczonych dni i nocy myślała, którego w myślach i walkach po tysiąc razy od siebie odpychała i ku sobie przyciągała, którego czoło przykuwało do siebie jej oczy, jak karta książki przeciekawej, który miał dla niej takie miękkie, dobre, ach, dobre słowa, którego włosy miały takie ciemne połyski, a oczy takie spojrzenia przejasne... To on! Widzi wyraźnie profil jego znużony i cierpiący. Nie miał snać swojego zdroju siły. Nie ciekło na niego zdrowie ze szczęścia, tak jak światło ciecze na kwiaty ze słońca. Zwiądł. O sen jej! Zabity sen! Drogi!
Przechodzień zniknął w oddalonej gęstwinie — a ona z osłupieniem zapytała siebie: czy podobna? Czy podobna, aby szedł tak blisko niej, przeszedł — i zniknął. Czy podobna, aby dwoje ludzi, których tak mocno związały niegdyś promienie oczu, uśmiechy ust, uderzenia serc, godziny rozmów, stało się dla siebie tak dobrze obcymi, że jedno przechodzi obok drugiego, nie wiedząc, nie myśląc, nie pragnąc... Przechodzi, mija, znika...
Przechodzień zniknął; natomiast, ze złotej zorzy wystąpił smutek, na skrzydłach z czarnej krepy przepłynąwszy ogrodowe zmroki, obok niej stanął. Na głowie swej uczuła oddech bladego demona. Oddychał on zmiennością i przemijalnością rzeczy wszelkich, a kto wie, czy to właśnie tchnienie nie jest najwięcej ciężkiem ze wszystkich, które wzdymają bezdenne dno smutku? Pod ciężarem tego tchnienia nisko chyliła głowę, ustrojoną we włosy tak trwale czarne i wbijała w ziemię wzrok tak śmiało zawsze patrzący w srogie oczy życia. Na chłodnej zawsze, a teraz płonącej dłoni wsparła czoło tak długo gładkie, a teraz zfałdowane przez te uczucia i myśli, które na czołach ryją zmarszczki. Blady demon stał wciąż przy niej i choć usiłowała go odpychać, ogarniał ją skrzydłami z czarnej krepy. Z oddechu jego sypały się piekące prochy rzeczy, które skruszyło srogie życie, lub które ona sama, z rozsądnym namysłem, skruszyła w silnej dłoni...
*
Liście na drzewie szemrzą coraz głębiej, zmrok coraz gęstszy wieje chłodem. Trzeba iść. Myśląc, że trzeba iść, nie wstaje przecież i nie odchodzi.
Gdy powstanie i odejdzie, aleją tą naprzód, zmierzchu pełną, a potem ulicami pełnemi światła i gwaru, iść będzie zupełnie tak samo, jak owa kobieta w czarnej sukni, na którą dziś patrzała długo. Iść będzie powoli, bardzo powoli, tak jak zazwyczaj chodzą ci, którzy do niczego i do nikogo się nie śpieszą, usta jej zakreślą linję wąską, szyja wyciągnie się naprzód i przez ruch ten lekkiem zgarbieniem zepsuje kształtną kibić, — oczy, te piękne oczy, patrzeć będą przed siebie sztywnie, błędnie, wiedząc, że ani tu, ani tam, ani daleko, ani blisko nie ujrzą nic miłego, nic kochanego, nic — swego. Tak iść będzie, gdy, z tej ogrodowej ławki powstawszy, odejdzie.
Ale teraz nie odchodzi jeszcze i smutek wciąż przy niej stoi. Plecy jej przygarbiają się w objęciu skrzydeł jego z czarnej krepy, głowa chyli się coraz niżej pod ciężarem jego oddechu, w piersi jej czerwona kropla wzdyma się, drży, a po twarzy, na policzkach spływają sznury gorących pereł. Płacze.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska – organizacji pożytku publicznego działającej na rzecz wolności korzystania z dóbr kultury.
Co roku do domeny publicznej przechodzi twórczość kolejnych autorów. Dzięki Twojemu wsparciu będziemy je mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.
Jak możesz pomóc?
Przekaż 1% podatku na rozwój Wolnych Lektur:
Fundacja Nowoczesna Polska
KRS 0000070056
Dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur i pomóż nam rozwijać bibliotekę.
Przekaż darowiznę na konto: szczegóły na stronie Fundacji.
Ten utwór nie jest objęty majątkowym prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza że możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Jeśli utwór opatrzony jest dodatkowymi materiałami (przypisy, motywy literackie etc.), które podlegają prawu autorskiemu, to te dodatkowe materiały udostępnione są na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa – Na Tych Samych Warunkach 3.0 PL.
Źródło: http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/szczesliwa/
Tekst opracowany na podstawie: Eliza Orzeszkowa, Ostatnie nowele, nakład Gebethnera i Wolffa, Warszawa.
Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl) na podstawie tekstu dostępnego w serwisie Wikiźródła (http://pl.wikisource.org). Redakcję techniczną wykonała Paulina Choromańska, natomiast korektę utworu ze źródłem wikiskrybowie w ramach projektu Wikiźródła. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Okładka na podstawie: liz west@Flickr, CC BY 2.0
ISBN 978-83-288-3651-8
Plik wygenerowany dnia 2021-07-08.
Uwagi (0)