Kamizelka - Bolesław Prus (nowoczesna biblioteka TXT) 📖
Nie każda opowieść miłosna jest pełna dramatycznych zwrotów akcji, są inne sposoby na wyznanie uczucia, niż wypicie trucizny, nie wszyscy kochankowie pochodzą z Werony. Są też ciche, nie mniej wzruszające, historie wspólnych zmagań z codziennością, które odciskają ślady na miejscach i przedmiotach. Zwykła na pozór kamizelka może opowiedzieć o losach małżeństwa. Przesunięte szwy i zwężenie paska mogą być świadectwem dramatycznej, choć bezgłośnej, walki. Pewnego dnia ktoś odczyta z nich historię.
Bolesław Prus (właściwie Aleksander Głowacki) był świetnym obserwatorem, co znalazło odzwierciedlenie w jego twórczości — nikt tak jak on nie opisywał nastrojów i mechanizmów społecznych. Współpracował z wieloma gazetami, m.in. „Niwą” i „Tygodnikiem Ilustrowanym”, a ukazujące się w „Kurierze Warszawskim”, opisujące życie miasta, „Kroniki” cieszyły się dużą popularnością. Brał udział w licznych inicjatywach społecznych i oświatowych
- Autor: Bolesław Prus
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kamizelka - Bolesław Prus (nowoczesna biblioteka TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Bolesław Prus
— Już tylko nic nie mów — prosiła go pani.
Na dworze zaczęło świtać. W lecie, jak wiadomo, noce są bardzo krótkie.
Choroba przeciągnęła się znacznie dłużej, niż myślano. Mąż nie chodził już do biura, co mu tym mniej robiło kłopotu, że jako urzędnik najemny nie potrzebował brać urlopu, a mógł wrócić, kiedy by mu się podobało i — o ile znalazłby miejsce. Ponieważ gdy siedział w mieszkaniu, był zdrowszy, więc pani wystarała się jeszcze o kilka lekcji na tydzień i za ich pomocą opędzała domowe potrzeby.
Wychodziła zwykle do miasta o ósmej rano. Około pierwszej wracała na parę godzin do domu, ażeby ugotować mężowi obiad na maszynce, a potem znowu wybiegała na jakiś czas.
Za to już wieczory spędzali razem. Pani zaś, aby nie próżnować, brała trochę więcej do szycia.
Jakoś w końcu sierpnia spotkała się pani z doktorem na ulicy. Długo chodzili razem. W końcu pani schwyciła doktora za rękę i rzekła błagalnym tonem:
— Ale swoją drogą, niech pan do nas przychodzi. Może też Bóg da!... On tak się uspokaja po każdej pańskiej wizycie...
Doktór obiecał, a pani wróciła do domu jakby spłakana. Pan też, skutkiem przymusowego siedzenia, zrobił się jakiś drażliwy i zwątpiały. Zaczął wymawiać żonie, że jest zanadto o niego troskliwa, że on mimo to umrze, a w końcu zapytał:
— Czy nie powiedział ci doktór, że ja nie przeżyję kilku miesięcy?
Pani zdrętwiała.
— Co ty mówisz? — rzekła. — Skąd ci takie myśli?
Chory wpadł w gniew.
— Oo, chodźże tu do mnie, tu!... — mówił gwałtownie, chwytając ją za ręce. — Patrz mi prosto w oczy i odpowiadaj: nie mówił ci doktór?
I utopił w niej rozgorączkowane spojrzenie. Zdawało się, że pod tym wzrokiem mur wyszeptałby tajemnicę, gdyby ją posiadał.
Na twarzy kobiety ukazał się dziwny spokój. Uśmiechała się łagodnie, wytrzymując to dzikie spojrzenie. Tylko jej oczy jakby szkłem zaszły.
— Doktór mówił — odparła — że to nic, tylko że musisz trochę wypocząć...
Mąż nagle puścił ją, zaczął drżeć i śmiać się, a potem machając ręką rzekł:
— No, widzisz, jakim ja nerwowy!... Koniecznie ubrdało mi się, że doktór zwątpił o mnie... Ale... przekonałaś mnie... Już jestem spokojny!...
I coraz weselej śmiał się ze swoich przywidzeń.
Zresztą taki atak podejrzliwości nigdy się już nie powtórzył. Łagodny spokój żony był przecie najlepszą dla chorego wskazówką, że stan jego nie jest zły.
Bo i z jakiej racji miał być zły?
Był wprawdzie kaszel, ale — to z kataru oskrzeli. Czasami, skutkiem długiego siedzenia, pokazywała się krew — z nosa. No, miewał też jakby gorączkę, ale właściwie nie była to gorączka, tylko — taki stan nerwowy.
W ogóle czuł się coraz zdrowszy. Miał nieprzepartą chęć do jakichś dalekich wycieczek, lecz — trochę sił mu brakło. Przyszedł nawet czas, że w dzień nie chciał leżeć w łóżku, tylko siedział na krześle ubrany, gotowy do wyjścia, byle go opuściło to chwilowe osłabienie.
Niepokoił go jeden szczegół.
Pewnego dnia kładąc kamizelkę uczuł, że jest jakoś bardzo luźna.
— Czybym aż tak schudł?... — szepnął.
— No, naturalnie, że musiałeś trochę zmizernieć — odparła żona. — Ale przecież nie można przesadzać...
Mąż bacznie spojrzał na nią. Nie oderwała nawet oczu od roboty. Nie, ten spokój nie mógł być udany!... Żona wie od doktora, że on nie jest tak znowu bardzo chory, więc nie ma powodu martwić się.
W początkach września nerwowe stany, podobne do gorączki, występowały coraz silniej, prawie po całych dniach.
— To głupstwo! — mówił chory. — Na przejściu od lata do jesieni najzdrowszemu człowiekowi trafia się jakieś rozdrażnienie, każdy jest nieswój... To mnie tylko dziwi: dlaczego moja kamizelka leży na mnie coraz luźniej?... Strasznie musiałem schudnąć i naturalnie dopóty nie mogę być zdrowym, dopóki mi ciała nie przybędzie, to darmo!...
Żona bacznie przysłuchiwała się temu i musiała przyznać, że mąż ma słuszność.
Chory co dzień wstawał z łóżka i ubierał się, pomimo że bez pomocy żony nie mógł wciągnąć na siebie żadnej sztuki ubrania. Tyle przynajmniej wymogła na nim, że na wierzch nie kładł surduta, tylko paltot.
— Dziwić się tu — mówił nieraz, patrząc w lustro — dziwić się tu, że ja nie mam sił. Ależ jak wyglądam!...
— No, twarz zawsze łatwo się zmienia — wtrąciła żona.
— Prawda, tylko że ja i w sobie chudnę...
— Czy ci się nie zdaje? — spytała pani z akcentem wielkiej wątpliwości.
Zamyślił się.
— Ha! może i masz rację... Bo nawet... od kilku dni uważam, że... coś... moja kamizelka...
— Dajże pokój! — przerwała pani — przecież nie utyłeś...
— Kto wie? Bo, o ile uważam po kamizelce, to...
— W takim razie powinny by ci wracać siły.
— Oho! chciałabyś tak zaraz... Pierwej muszę przecież choć cokolwiek nabrać ciała. Nawet powiem ci, że choć i odzyskam ciało, to i wtedy jeszcze nie zaraz nabiorę sił...
— A co ty tam robisz za szafą?... — spytał nagle.
— Nic. Szukam w kufrze ręcznika, a nie wiem... czy jest czysty.
— Nie wysilajże się tak, bo aż ci się głos zmienia... To przecież ciężki kufer...
Istotnie, kufer musiał być ciężki, bo pani aż porobiły się wypieki na twarzy. Ale była spokojna.
Odtąd chory coraz pilniejszą zwracał uwagę na swoją kamizelkę. Co parę zaś dni wołał do siebie żonę i mówił:
— No... patrzajże. Sama się przekonaj: wczoraj mogłem tu jeszcze włożyć palec, o — tu... A dziś już nie mogę. Ja istotnie zaczynam nabierać ciała!
Ale pewnego dnia radość chorego nie miała granic. Kiedy żona wróciła z lekcji, powitał ją z błyszczącymi oczyma i rzekł bardzo wzruszony:
— Posłuchaj mnie, powiem ci jeden sekret... Ja z tą kamizelką, widzisz, trochę szachrowałem. Ażeby ciebie uspokoić, co dzień sam ściągałem pasek i dlatego — kamizelka była ciasna... Tym sposobem dociągnąłem wczoraj pasek do końca. Już martwiłem się myśląc, że się wyda sekret, gdy wtem dziś... Wiesz, co ci powiem?... Ja dziś, daję ci najświętsze słowo, zamiast ściągać pasek musiałem go trochę rozluźnić!... Było mi formalnie ciasno, choć jeszcze wczoraj było cokolwiek luźniej...
No, teraz i ja wierzę, że będę zdrów... Ja sam!... Niech doktór myśli, co chce...
Długa mowa tak go wysiliła, że musiał przejść na łóżko. Tam jednak, jako człowiek, który bez ściągania pasków zaczyna nabierać ciała, nie położył się, ale jak w fotelu oparł się w objęciach żony...
-– No, no!... — szeptał — kto by się spodziewał?... Przez dwa tygodnie oszukiwałem moją żonę, że kamizelka jest za ciasna, a ona dziś naprawdę sama ciasna!...
No... no!...
I przesiedzieli tuląc się jedno do drugiego cały wieczór.
Chory był wzruszony jak nigdy.
— Mój Boże! — szeptał całując żonę po rękach — a ja myślałem, że już tak będę chudnął do... końca. Od dwu miesięcy dziś dopiero, pierwszy raz, uwierzyłem w to, że mogę być zdrów.
Bo to przy chorym wszyscy kłamią, a żona najwięcej. Ale kamizelka — ta już nie skłamie!...
*
Dziś patrząc na starą kamizelkę widzę, że nad jej ściągaczami pracowały dwie osoby. Pan — co dzień posuwał sprzączkę, ażeby uspokoić żonę, a pani co dzień — skracała pasek, aby mężowi dodać otuchy.
„Czy znowu zejdą się kiedy oboje, ażeby powiedzieć sobie cały sekret o kamizelce?...” — myślałem patrząc na niebo.
Nieba prawie już nie było nad ziemią. Padał tylko śnieg taki gęsty i zimny, że nawet w grobach marzły ludzkie popioły.
Któż jednak powie, że za tymi chmurami nie ma słońca?...
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska – organizacji pożytku publicznego działającej na rzecz wolności korzystania z dóbr kultury.
Co roku do domeny publicznej przechodzi twórczość kolejnych autorów. Dzięki Twojemu wsparciu będziemy je mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.
Jak możesz pomóc?
Przekaż 1% podatku na rozwój Wolnych Lektur:
Fundacja Nowoczesna Polska
KRS 0000070056
Dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur i pomóż nam rozwijać bibliotekę.
Przekaż darowiznę na konto: szczegóły na stronie Fundacji.
Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur.
Ten utwór jest w domenie publicznej.
Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3.
Fundacja Nowoczesna Polska zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur. Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki.
E-book można pobrać ze strony: http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/kamizelka
Tekst opracowany na podstawie: Bolesław Prus, Nowele wybrane, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1976
Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN.
Opracowanie redakcyjne i przypisy: Izabela Erdmann, Katarzyna Kwiatkowska, Aleksandra Sekuła.
Okładka na podstawie: Portret siostry artysty z mężem, Wojciech Weiss (1875-1950), domena publiczna
ISBN 978-83-288-3731-7
Plik wygenerowany dnia 2022-02-15.
Uwagi (0)