W pomrokach wiary - Stefan Grabiński (czytelnia internetowa .txt) 📖
Na tom nowel Stefana Grabińskiego W pomrokach wiary składa się sześć utworów: Puszczyk, Pomsta ziemi, Szalona zagroda, Wampir, Podzwonne i Klątwa.
Wszystkie one eksplorują tematykę wiary, niekoniecznie religijnej. Wierzenia, przesądy, siła sugestii, mechanizm fatalistycznego myślenia. Wszystko to ma swoją moc i zdolność oddziaływania na ludzkie losy.
- Autor: Stefan Grabiński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «W pomrokach wiary - Stefan Grabiński (czytelnia internetowa .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stefan Grabiński
Rada176 by go zdjąć, cisnąć precz daleko, lecz nie wiedziała jak. Nie zwierzał się, nie skarżył nigdy. Nagabywała Ostapa, lecz się śmieszkami opędzał i przekpiwał z brata.
Więc i poniechała177.
A wiedział bez pochyby! Coś było między nimi, jakiś się supeł nieludzki zawęźlił w osierdziach i sczepił obu tajną pętlicą, której końców nie wydoliła178 zachwycić179. Wonton potrzebował Ostapa; łaknął jego beztroski, szydnego180 śmiechu i — dziwna — jakoby rad słuchał bezbożnych natrząsań.
Wtedy, zdało się, nabierał otuchy; odchodził, tajał stęgły181 na czole ból, marniał wieczny lęk leżący się w oczach.
Tak było na małą chwilę. Za jakiś czas znów wyczołgiwała się z przeklętej nory zgryzota i zapuszczała w duszę drążące zagony. Na ostatek począł pić.
Pił dużo, łapczywie, jak na śmierć i jakoś nie mógł upić się ni razu; rankami wracał w obejście trzeźwy jakby nic i ruszał w pole na robotę, chmurniejszy jeno niż wczora i głębiej pochylon ku ziemi.
Tak i przekociło się z pół roku: ziemia odjęłaś182 lodowatej obieży183, prześcigła wiosenka, ładziłoś184 na drogę lato miłościwe...
Pod zmierzch na wodopój zalatywały z dolin, łąk, wygonów pośpiewy dziewuch, parobów, gdy do dom od dziennych mozołów pilili185, poryki stad.
Rodzic Hanczyny dostatnią oborę dzierżył, że dziewce ponierazu186 przychodziło się dobrze nagonić, nakrzyczeć, nim to z pastwiska w obejście zawróciła. Litował się jej umęczeniu Wonton i nieraz, bywało, od roboty wolniejszy zachodził w parów i pomagał spędzać kierdel187 w opłotki.
Tak ci się i dziś przygodziło188. Że już pora była zawracać do domu, przytknął do warg ligawkę i smutna dumka poniosłaś189 po rosie wieczornej.
Gdy już rozwiały się ostatnie pogłosy, skądś zza wzgórzy, pagórów przewąkroniłoś w lewadę...
Wzdrygnęła się Hanka.
— Antek, straszno mi, skądś od wertepu przywiało, od hańtego190 bugaju.
— Pono... kędy wiedzie Czarcia Perć... Hanuś! To doli mojej znak! Zarechotało złe! Jak dnia jakiego nie wrócę do chaty, wspomnij na odwieczerz ten... To rodzic przed sąd Boży pozywa w klątewną godzinę...
Przypadł twarzą ku ziemi i zwinął się w kłąb.
Słyszała, jak kłańcał zębami ze strachu, drąc murawę, a oczy obłędem nabiegły.
— Antek! Miejże Boga w sercu! A cóże robisz, nieszczęśniku?... Jać przeznać191 doli, nie przeznam, ale ci rzekę, że rychło nastanie odmiana i nam może miłościwsze jutro zapłonie. Za dwa dni święcim gody słonka w noc uroczną Soboty. Dziew boże stado zawiedzie święty wian, kuplanych ogni kolisko... Kralicą pośród stanę, wianeczek pierwsza na wody cisnę; ty złów, a będziesz mój... Antek! Cóże ci to?... W rusalnym zdroju ocudzim się, zbędziemy winy na szczęsny życia znój... W świątalnym żarze otrząśniem z niemocy w sobotni cudów czas, gdy Ładoń w męża tężnieje... Antek! W noc czarów zajdziemy w las po kwiecie, co dolą darzy, paprotne ziele... razem... Ino się ulęknij!
— Darmo, darmo cieszysz192; nie dla mnie ono wyrośnie, nie dla mnie... Z innym pójdziesz na szczęsnej doli łów... Nie lza, za późno... — I z bólem okrutnym podjął ją za kolana...
— Chi, chi, chi!... — zaniosło śmiechem i z leszczyny wychynął czegoś wielce zweselony Ostap.
— Wonton!... Chi, chi, chi!... Nowinę niosę: uradujesz się ździebko samostrachu! Stary skapiał! A jakże... do cna... jutro na cmentarzyk wywloką. Chi, chi, chi!... Ot i wywróżył... jeno sobie, nie nam... Nuże, zaliś193 osłupiał?!...
Wonton słowem nie odparł, jedno oczyma błąkał po bracie, niby po obcym; wreszcie zwiesił w zadumie głowę ku ziemi...
Aż coś snać mu zaświtało od nowa, bo wpił ręce tak krzepko w ramię Ostapa, że syknął z bólu:
— A ja ci Ostap powiadam, że to nic. Jeszcześmy nie po drugiej stronie... jeszcze nie minęła pora... Przeczżeś wesoły?
Lecz tamten już się rozeźlił.
— A zmarniejże w tej udręce, skoro ci się tak zachciewa, ino mnie przyostaw w spokoju! A toć powiem w przydatku, że się z godami ładzę pod jesień. Pojoneś, Wonton?... Pod późną jesień, na przekór... Obaczym, kto z nas przeważniejszy: ty... Nie!... Chciałem rzec: wy czy ja?...
Słabo już pełgotała czerwień spomiędzy pni, zgarniając resztę ogni pod ziemię.
Ponad głowami wszczęły przedzmierzchowe kwilenia lelki, cmentarne przyzywy puchacze...
Z bajorów dźwigały mleczne cielska mgły wieczorne, skłaczały się w odęte buły i położyły po polach. Od stawisk przygnały wiatrowe podmuchy gawędę żab...
Na trakcie pędziło trzodę owiec troje ludzi. Widno194 spóźnili się mocno, bo żwawo pomykali na wieczerzę. Przyjęła ich wieś kręgiem lśnień watrzanych195...
Zapuściło jesienne słonko złotooki niewód196 pomiędzy pnie rapatych jesionów, jaworów, spławiło w czerwonej topieli zrudziałą usłoń rozkali.
Na zachód mu było, na rychły — po znojnej, latowej zgorzeli, na zbożny, późny wczas... Więc gasło.
Zagrała żagwicami wichrów debra197, miotnęły się w niebo wyzewem krzesanice...
Poniknąć im było za chwilę, zanurzyć się w nocnej omroce... Więc płomieniały pod koniec. Już chyłkiem pełzał po zboczach zdradliwy ćmuk, podlizywał stoki, zarzucał ponure więcierze w głębiny pieczar...
Tylko hań górą na przełęczy jasno było i krwawo. Spodem w rozpadli gruchotała po żwirowisku woda głęboko, że pod mrok okiem nie dojrzysz. A po dniu strach patrzeć; parów bo do cna zjeżony iglicami graźni, co od dołu się stożą i od samego wejrzenia kolą. Toż i nikt nie zaglądał w roztokę, gdy mu przełękiem198 droga wypadła.
Przerzucała się powyż ścież199 ściągła jak dziewuszyna przewiązka, stroma, wyboista: chyba biesowi poręczna, gdy pod nockę wiatrową do kochanic w zaloty wędruje. Nie darmo Czarcim Skokiem nazwano.
Rzadkoć i nieochotnie puszczali się ludziska tym zawodnym wykrotem, chyba że na czasie zbywało, a pośpiech przynaglał. Właśnie widniał żywo, zatopion w powodzi słońcowej, jak skrzącą zaworą sprzęgał skalne wirchowiska.
Po brzegach wgłobiły się w opoczyste podglebie szaroty, zazierały w otchłań nieulęknione badyle czartopłochu. Drapieżna krasa była i twarda. Nie dziwota: orłowe grodzisko... Z nagła na grzbiecie od lewicy ozwały się wartkie stąpania i głosy; ludzie widno nadciągali ku perci. Jakoż i przyspiali niebawem zamajaczywszy w żlebowej gardzieli. Odprowadzał Wonton Ostapa na gody, jakie miał nazajutrz z gospodarską dziewką odprawiać, a że już spóźniona zdała się chwila, zasię przed weseliskiem trza było jeszcze coś niecoś przyładzić, przeto rzucili się przełęczą z kiełza przemierzając drogę.
Młodszy szedł w poprzód, cały w pośmiechach, zradowany szczęsną żeńbą — Wonton z nawisłą głową z zapamiętaniem jakowymś naśladował kroki bratowe.
Lica schylonego widać nie było ni oczu, lecz kiedy od czasu do czasu prostował się w górę, postrzegałeś twarz ziemią bardziej niż ludzkim ciałem patrzącą, w jagodach zapadłą jamami, przeżartą. Tylko źrenice mu pełgotały gromnicznym światłem gdzieś głęboko, głęboko w jaskiniach oczodołów. We wsi gadali, że człek to już strawiony do przyciesi. Bo i prawda: ostatkami gonił...
Dziwnie bo, dziwnie bywa na tym tu ziemskim postoju i przeróżne ludziska snują się po obłędliwych lasach świata tego.
Idzie ci człek, idzie niby narokiem200, aż tu się nie opatrzy, gdzie i po co zawitał. Na pokaz własnowolny, a w rzeczy jako to łątko konopne, wiatrów igrzysko napolne. Wije się to, krąży, a wkoło, a wkoło wartoli... Dolo ty, dolo człowiecza...
Przywrze niejeden wierzeniem do czegoś tak krzepko201, rozeprze się skalnym zamczyskiem w posadach tak rozłogo202, że go stamtąd nie wyruszyć. A wierzenie owo rozliczne. Jeden się klnie Bogiem, drugi biesowi przykłonną203 cześć niesie, poniektóry z innymi się siłami zmaga.
Zaklęci owych mocy wyzwiskiem najcięższym mozołom wydolą, jakby wsparci na tajemnych barach po szczerby reglowe się dźwigną.
Nie odgadniesz pono204 nigdy, kto ich tak mocarzy205 — one włady206 ciemne, którym zawierzą, czy własny duch wierzeniem stalny207?
Bo znikąd nie wiesz, zali208 są naprawdę.
Może to z człeka własnej duszy na świat wychodzą mocarki?
Jeno że sam inędy209 źródliska dopatruje.
O takich mówią, że z Bogiem abo210 ze złym211 społecznie212 trzyma. Lichoć tam przezna213, z kim — może i z sobą samym?...
Ale bywa też ponierazu owo zbratanie we wierze straszne dla ludzkiej doli, gdy wyświęci swą wtórą wywrotną stronicę.
Wtedy obraca się na sojuszników i wspólnym, świętym słowem o ziem214 powala wierzących.
Tak też bywa, gdy klątwa zawiedzie piorunową chmurę nad głową tego, co jej wiarę daje.
Na to piekielne pozwanie bogi tajne jakoweś, wspólne obojgu bożyce stawić się muszą, by świadczyć ich wierze potęgą karzącą...
Bo nie przeklnie nigdy ten, co nie wierzy...
Tak ci się zawiązuje wspólnota, klątewna sprawa między tą trójcą nieludzką i toczy się, toczy, aż spełni...
Zaś spełnić się musi, bo wierzą.
A może i nie ma trójcy, nie postał i ślad tajnych mocarzy, jeno dwa duchy człowiecze wzajemną się silą wszechwładą...
Boć nie przenikniesz, czy Bogiem klnie, czy duchem własnym. Na jedno wyjdzie — byle wierzyli. Kiedyś, po wszystkim powiedzą ludzie:
— Bóg skarał.
Czy po prawdzie, nie wiada215. Może sam siebie. Może go własna dusza spełnić klątwę niewoli. W mrokach bo brodzim216 wszyscy, we mgławych i nikt nie pewien, dlaczego.
Bywa i druga moc duszna, po równo straszna i władna. Potęga niewiary. Choćby go ojciec, mać rodzona na sąd Boży pozwali, klątwą obrali, nic mu to — zurąga i dziwo: nic mu się złego nie przygodzi. Bywają, bywają ostapowe ludziska!
I ci mocarni, przewładni, lecz, zda się, inaczej. Mroczno bo pośród nas, ćmawo i wieczyście bytujemy na oparzeliskach młaczanych, bez postanku dymiących, mglicami zasnuci, że brat brata w poćmie nie odróźni. Ziemni posieleńcy217!
Jedno z tych odparów wyziera, jedno krwawiącym ślepiem łzawi: krzywda! Okrutna, bezwinna krzywda ludzka!...
I to powieczne pytanie: „Przeczże? Dla jakiej przewiny?”.
Pytał i Wonton, wypatrywał od roku, od onej godziny i po dziś dzień nie odzierżył odparcia. Więc zmarniał do szczętu i spiołuniała mu dusza...
Weszli na Czarci Skok.
— Ostap! Bracie, daj rękę, cno218 mi jakoś wedle219 osierdzia!
— Naści220, boju! A dzierż się krzepko!
— Bóg zapłać: tak raźniej...
Szli dalej. Ostap, co przodował, trzymając w podanej w tył ręce dłoń brata, rzucał po wirchach spokojne wejrzenia, zagłębiał rysie oczy w żlebowe kotliny. Wtem poczuł, że ręka Wontona poczyna dziwnie jakoś drżeć w jego, ni to by ją coś wyrywało, ni to sam swobodził... Po razu wywinęła mu się z garści i w owejże chwili posłyszał za sobą nagły szmer, jakby kto drugiego ze ścieży w chłań strącił... Wartko się obejrzał; Wontona już na perci nie było, jeno tam w dole rzuciła mu się raz w oczy ostatni bratowa opończa...
Bez krzyku go zmiotło, bez jęku.
A był to dzień Ofiarowania Przeczystej Panienki, gdy już liście rzęsnym pokotem zalega, słonko u stoku się waży, a po polach, po szerokich porozwiesza mgławe czechła jesienny, cichy smęt...
Ostap przyostanowił się.
— Staryli221 to, czy sam?
Hm!...
i krzyknął w bezdeń.
— Głupi ty! A przeczżeś222 wierzył!?
Rechotem odgrzmiały skaleniska.
Postał jeszcze czas jakiś na samym środku zawrotnej przełęczy jakby na wyzywy223, z urągiem... czekał, aż się słonko w niż pokładzie. Wtedy zaniósł się śmiechem raz jeszcze i gwizdając224 puścił w drogę: śpieszyło mu się na weselisko; najcudniejszą dziewkę z sioła w łoże brał — Ksenię czarnobrewą.
1. pokrwawie — krwawej barwy blask (tu: zachodzącego słońca). [przypis edytorski]
2. luty (daw.) — surowy. [przypis edytorski]
3. pomiotła — tu: urodziła; por. pomiot: urodzone przez samicę małe. [przypis edytorski]
4. gleń — glon, glonek; kromkę. [przypis edytorski]
5. przetak — rodzaj sita. [przypis edytorski]
6. znać — tu: widocznie, najwyraźniej. [przypis edytorski]
7. posowa (daw., gw.) — sufit. [przypis edytorski]
8. szatro — [przypis edytorski]
9. zasuty — [przypis edytorski]
10. lecha — [przypis edytorski]
11. posoka (daw.) — krew. [przypis edytorski]
12. koł — kołek, drąg. [przypis edytorski]
13. na co (daw.) — po co, w jakim celu. [przypis edytorski]
14. ligawka — fujarka; prosty, ludowy instrument dęty. [przypis edytorski]
15. rozhowory (z rus.) — rozmowy. [przypis edytorski]
16. kraśny — tu: piękny.
Uwagi (0)