Darmowe ebooki » List » Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński



1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 144
Idź do strony:
(uczyniłbym to samo) i wszystkiemi swojemi marzeniami, całą duszą otoczyłeś zimny i nieczuły kamień. Stopniowo przyzwyczaiłeś się do tego, że zupełnie nie odpowiadano na Twoje westchnienia i na Twoje łzy. Twoja dusza, Twoje serce dość były wielkie, by wystarczyć sobie. Byłeś przed swoim posągiem Pigmalionem, lecz bogowie byli głusi na Twoje wołania i nie ożywili go. A teraz, gdyby nagle stanął przed Tobą, pełen życia i miłości, wierzaj mi, zimne byś nań rzucił spojrzenie; bo Henryku, kochałeś imię, a nie rzecz samą, marmur, a nie kobietę. Kochałeś, bo byłeś skłonny do miłości, jak każde serce wzniosłe i piękne. Lecz C. zupełnie nie kochałeś, tylko w niej powszechną duszę miłości. Oto dlaczego miło mi, i mam jeszcze nadzieję, że dla Twojego serca przeznaczone są dni wesela. — Tak, Henryku, ujrzysz ją, jak anioła, ku Tobie schodzącą, tę, którą ześle Ci Bóg, by upiększyć kilka chwil, byś nie mógł powiedzieć w ostatniej swej godzinie: „Nie żyłem wcale”. Tak, poczujesz jeszcze bicie swego serca, ujrzawszy z dala fałdy jej przejrzystej sukni. Zbliżysz się, do nóg jej padniesz, a ona Cię obsypie błogosławieństwami i uśmiechami. Będziesz musiał jeszcze walczyć, jak ja, jak ja, męczarnie i niepewności znosić i, jak ja wreszcie, to szczęśliwy, to nieszczęśliwy będziesz. Pamiętaj! Ale po cóż mi cośkolwiek przypominać człowiekowi, który mi ukazywał drogę cnoty, kiedy nie tak dawno temu byłem bliski zboczenia z niej? Ach, wierz mym przeczuciom, piękne Cię dni oczekują, ale dni, spędzone z kobietą, godną człowieka i poety.

Lecz porzućmy te obrazy, gdyż mózg mój się zaciemnia. Postaram się opisać Ci to, co widziałem w Rzymie. — Rzym, „miasto duszy”, jak mówi Byron. Od dziesięciu dni jestem w Rzymie. Widziałem tylko Św. Piotra i Koloseum, gdyż, żeby oglądać, trzeba się czuć dobrze, a ja się czuję źle.

Kościół Św. Piotra jest arcydziełem, stworzonem przez ludzi. Wszystko w nim harmonijne i proporcjonalne. Niezmierzone bogactwa nie są nagromadzone nieporządnie, lecz tworzą całość prostą, surową, wielką. Ale, gdybym był Turkiem, tak samo bym ją podziwiał, jak będąc chrześcijaninem, gdyż, wszedłszy tam, uczułem kunszt ludzki, lecz nie obecność boską.

Co innego Koloseum.

Przy pięknem i jasnem świetle księżyca wszedłem pod te arkady, które tyle widziały pokoleń, ponad któremi zaciężył lud królujący w dniach swej potęgi i które nie zwaliły się pod ciężarem ni ludzi, ni czasu. Księżyc stał jeszcze nisko na widnokręgu, wnętrze budynku było ciemne — starałem się wzrokiem swoim przebić ciemności. Serce moje biło, gdyż czułem się bliskim starożytnych czasów. Pogrążyłem się we wspomnieniach. Powoli promienie zaczęły przenikać poprzez szczeliny murów, poprzez aleje portyków i dziwnem było patrzeć, jak załamywały się w kątach, na kapitelach i kolumnach.

W kilku miejscach igrały znów z bluszczem, który zastąpił purpurę i jedwab cyrku. Wszedłem na pierwsze piętro, potem na drugie; wszędzie było ciemno i czarno. Znów się zatrzymałem i oddałem się głębokiemu dumaniu. Nade mną było niebieskie niebo, gwiazdami włoskiemi posiane, poniżej przepaść o całej wysokości Koloseum. Wspomnienia za wspomnieniami biegły ku mnie i wyobraźnia moja stopniowo się unosiła. Im wyraźniej występowały przedmioty dokoła mnie tem bardziej się przenosiłem do czasów, których już nie ma, a jednak żyją w ludzkiej pamięci. Zdawało mi się, że słyszę zmieszane odgłosy: krzyk przenikliwy gladiatora, później oklaski całego ludu, szmery pochwalne następowały po wściekłych wrzaskach, ryki lwów i tygrysów, a potem wśród tego wszystkiego muzyka greckiej fletni i dźwięki trąbki wojskowej. — Nagle jęki się podniosły i zapadły w ciszę, czułem że nie podniosą się więcej. Wtem szczęk mieczów i sztyletów starożytnych rozległ się pod sklepieniami, a potem zdawało mi się, że słyszę to tu, to tam upadek ciała, pokrytego pancerzem, lub staczanie się puklerza na piasek, a później znowu jakby szmer wielu wolno spływających strumieni i uczułem zapach krwi. Lecz ponad temi wszystkiemi krzykami i całym hałasem, panował jeden głos, choć cichy był i drżący. Unosił się pełen harmonii w powietrzu. Rzekłbyś: hymn nadziei, a jednak na zawsze miały się zamknąć wargi, z których wychodził. Można by powiedzieć: hymn śmierci, który śpiewa dziewica chrześcijańska przed połączeniem się z Bogiem.

W tej chwili księżyc ukazał się na murach Koloseum, jak gdyby wychodził z kępy bluszczu, opadającego w festonach ze szczytu budynku.

And thou didst shine rolling moon upon33 itd.

Kolumny, arkady, portyki, ławki cezarów, senatorów, ludu ukazały się blade i rozwalone. Arena wystąpiła z ciemności. Pośrodku krzyż się wznosił z czarnego drzewa. Krzyż ten wart dla mnie katedry mediolańskiej i kościoła Św. Piotra. On to przed wielu wiekami prześladowany był w tem miejscu, gdy Koloseum przedstawiało całą wielkość tych, którzy je wznieśli. I krzyż ten od czasu dni krwi i żałoby nie zmienił wcale swego wyglądu, nie jest ozdobami przybrany, i dziś stoi tam, gdzie go niegdyś nogami deptano, a pyszne Koloseum, które spoglądało z dumą na jego poniżenie, rozsypuje się w proch dokoła niego. Lecz nie zdaje się on chełpić swym tryumfem. W milczeniu wyciąga czarne ramiona ku dwom stronom budynku, jakby rzucał cień pokoju i błogosławieństwa na ziemię, w której śpią prześladowcy i prześladowani.

Kto w Chrystusa nie wierzy, niech w piękną noc idzie do Koloseum, a jeśli tam nie padnie na kolana przed symbolem wiary, człowiek ten, mówię z góry, nie ma duszy ni serca. Jest mniej, niż człowiekiem, jako duch od Boga pochodzący, jest więcej niż człowiekiem, jako duch złego.

Myśli te w większej części są wzięte z fragmentu polskiego, który napisałem o Koloseum. Posyłam Ci je, jako dług za Farysa, i pocieszam się nadzieją, że, jeśliby Cię miały znudzić jako utwór literacki, zainteresują Cię jednak jako utwór przyjaciela. Napisałem także przed kilku dniami opowieść o Angliku, który umarł z miłości dla Wenery Medycejskiej, i starałem się ująć rozwój jego namiętności w formę pamiętnika, który pisze dla swych przyjaciół przed śmiercią. Pisane po polsku. Myślę zebrać w ten sposób kilka nowel o Italii i wydać razem pod nazwą Fragmentów włoskich. Przepiszę dla Ciebie, a właściwie przełożę motto, które naprzód już ułożyłem dla tej niezmiernie przyjemnej książki.

„Noc piękna błyszczała ponad moją głową, słyszałem z daleka muzykę Rossiniego nad grobem Scypiona. Pomyślałem o szklankach herbaty, o wieczorach, wydawanych na szczycie Kapitolu. Anglicy patrzą przez szkła na ruiny Koloseum. Tańczy się walca tam, gdzie pierwszy Brutus zabijał swoje dzieci, a drugi ojca, i dokoła obelisków, sprowadzonych z Egiptu, sprzedaje się na targu kapustę. Są to rzeczy śmieszne, lecz ja uczułem smutek. Dlaczego? Nie wiem, gdyż należało się śmiać.

Takie są całe Włochy. Może taka właśnie równowaga jest potrzebna na świecie, by czynić rzeczy śmieszne i bawić się tam, gdzie niegdyś zdarzały się wielkie cnoty i wielkie zbrodnie. Niemniej jednak, gorzko jest temu, który nie rozumie najwyższego ładu tego świata i podnieść się ku niemu nie umie. Tak, gorzkie to — np. muzyka buffo na grobie Scypiona i sprzedaż kapusty na forum...”.

Jak Ci się to motto podoba?

A teraz żegnaj mi, kochany Henryku! Uszanowania dla Twojej Matki. Nigdy nie zapomnę o dobroci, którą mi okazała. Ucałuj Zamoyskiego z całego serca. Bądź zdrów et sis memor mei ultinam34! Pamiętaj o chwilach, razem spędzonych!

Good bye, my dear, and answer as soon as possible35. Żegnaj, kochany, i odpisz natychmiast!

Zygm. Kr.

9 grudnia. Roma, Piazza di Spagna Nr 26

Możesz adresować, jak Ci się podoba, poste restante, albo do banku Torlonii.

10 grudnia. Leach36 jeszcze nie przyjechał. Ponieważ poczta dziś już nie odchodzi, dodam tutaj słów kilka. — Piszesz mi, że utwory Twoje nie będą teraz wydane w Londynie, gdyż na porządku dziennym jest tylko polityka. To źle. Trzeba, byś koniecznie starał się wydać je teraz, gdyż później będzie to stracone. Dobra i piękna rzecz przestaje być piękną i dobrą, gdy nie jest zrobiona we właściwej porze. Dla autora czem prędzej, tem lepiej. Kochany Henryku, oto dlaczego Ci radzę wydać jak można najszybciej i przede wszystkiem nie oddawać się próżniactwu, lecz pisać i myśleć ciągle i ciągle przyglądać się ludziom poza sobą, a duszy swej w sobie. Przywiąż się wszystkiemi swojemi siłami do religii chrześcijańskiej, gdyż jest to teraz dla Ciebie droga przyszłości, i na tej właśnie drodze będziesz nowym i oryginalnym. Przy tem, kto jest z Bogiem, z tym jest Bóg. Wątpliwości i zagadki już miały Byrona i byłoby szaleństwem iść w jego ślady, gdyż nikt mu nie dorówna. Lecz dziś, mój drogi, poeta powinien silnie zaznaczyć zagadkę życia, jak Szekspir, i dać wytrysnąć z niej nadziei, jak Calderon. — Zaklinam Cię czytaj Schlegla!

12 grudnia. Mickiewicz przeczytał tłumaczenie Farysa i uważa, że jest bardzo harmonijne i dobre, tylko gdzieniegdzie trochę niedokładne. Każe Ci powinszować. Zdaje mi się, żeś powinien poprosić Zamoyskiego, by Ci dosłownie przełożył Farysa z polskiego, a potem jedną lub dwie zmiany poczynić w miejscu, w którem mowa jest o obłoku; np. na końcu usunąć wyraz „pogrzeb”, gdyż jest przeciwny duchowi całości. Zresztą, mój drogi, Farys dowodzi Twojej zadziwiającej łatwości pięknego wierszowania, jeśli mogłeś tak dobrze przetłumaczyć na język angielski ohydne francuskie tłumaczenie. Co do mnie, znajduję tak, jak i Mickiewicz, że najlepiej udał się początek, a potem ustęp, w którym mówisz o zasypanej w pustyni karawanie. Dobrze zrobisz, posyłając to jak najprędzej do „Monthly Magazine”.

Jeśli chcesz, drogi, rozpocząć pisanie Polskich melodyj, to napisz, co chcesz wiedzieć o charakterze narodowym i o historii, wypowiedz, „jak mówi Tristram”, swe wątpliwości i podejrzenia, a będzie dla mnie największą przyjemnością o tem wszystkiem Ci napisać, ażeby pieśni, które poświęcisz wielkiemu i nieszczęśliwemu narodowi, były godne Ciebie i nosiły charakter narodowy. Zresztą jestem bardzo smutny, osamotniony i źle mi bardzo. Ach, gdy pomyślę o brzegach Lemanu, dałbym wszystko za to, by być tam jeszcze. Czy pamiętasz rozmowę naszą, którą mieliśmy, idąc strzelać do Etoles d’Hubert? Teraz o to samo obawiać się należy.

Żegnaj i pamiętaj o mnie jeszcze!

Ucałuj Zamojskiego ode mnie!

9. Do Henryka Reeve’a

22 grudnia 1830 r., Rzym

Mój drogi!

18 grudnia. Poranek świta. Czy pamiętasz ostatni wiersz, któryś mi napisał? Tak, poranek świta, ale obecnie nie wiemy, czy to jest przedświt nowego życia, czy błysk, który się pojawia, gdy jakiemuś narodowi grozi niezwłoczna zagłada. Dręczą mię wielkie obawy. Gazety są pełne słów ciemnych. Bogu niech będą tysiączne dzięki! Zapewniano mnie, że ojciec mój uszedł niebezpieczeństwom 29 listopada i przesłał cesarzowi prośbę o dymisję. Lecz co będzie dalej? Czy umrzemy, czy też wzniesiemy się spośród narodów umarłych, staczających się do grobu Czasu, gdzie winy i błędy są napisem grobowym? Allah jest wielki, mówią niewierni, i to jest prawdą. Żadna siła ludzka, ni pomoc nic dla nas zrobić nie mogą w tej beznadziejnej sprawie, ale ten sam Bóg, który powiedział: „Niech się stanie światło” i pojawiło się światło, może powiedzieć teraz: „Niech będzie Polska” i stanie się Polska olbrzymią i wolną. Napisz mi natychmiast, co Zamoyski czynić zamierza. Jestem w największej niepewności. Odpisz mi bardzo prędko, bo każdy dzień może zmienić moje położenie i pchnąć mię na pola krwi i śmierci. Przypomnij sobie teraz naszą rozmowę, gdy, jadąc konno wkoło dworu w C., opowiadałem Ci bajkę, którą później opowiedziałem H. Teraz proroctwo się spełniło i losem moim jest, być może, spełnienie drugiej części przepowiedni, która brzmiała, że umrę. Masz słuszność, utrzymując, że jest związek w sprawach ludzkich, bo, gdy byłem nad brzegami błękitnego Lemanu, nawiedziło mnie natchnienie i przewidziałem, pełen bólu, osiem miesięcy wcześniej to, co teraz stać się musi.

20 grudnia. Jestem bardzo zadowolony z przyjazdu Leacha, który przybył tu dwa tygodnie temu, bo, jeśli nagle przyjdzie wyruszyć mi w drogę, dam mu coś dla H., coś, mówię, jako moją ostatnią wolę, moje ostatnie pożegnanie tej, którą najbardziej kochałem na ziemi i której może nigdy więcej nie zobaczę: bo, gdzie tysiące giną, szaleństwem byłoby sądzić, że uniknę śmierci, chyba, że Bóg dokona dla mnie cudu. Henryku drogi, możesz być pewien, że dobroci, którą mi okazywałeś, nigdy nie zapomnę i że otrzymasz wiadomości ode mnie za każdym razem, gdy będzie można Ci je przesłać. Ty jednak musisz w dalszym ciągu adresować listy do mnie do Rzymu, gdyż muszę tu pozostać, póki nie otrzymam pewnych instrukcyj od swego ojca. Przebacz, że piszę tak nędzną angielszczyzną, ale jestem teraz zaniepokojony i wzburzony gorączką mózgu i czoła, a wolę pisać raczej po angielsku, niż po francusku, chociaż list ten, posłany stąd do Genewy, nie zostanie otwarty, sądzę, i na pewno dojdzie do Twoich rąk. Powiedz Augustowi Z., że mu radzę poczekać czas krótki w Genewie, póki nie otrzyma listu od swego ojca, i że w każdym razie proszę go, by mi natychmiast napisał, co zamierza czynić. Gdybym mógł, pojechałbym do niego i z nim pozostał. W dodatku muszę Ci napisać, że jestem w dziwnem i trudnem położeniu. Za dużo na to składa się przyczyn, bym Ci je mógł w tym liście objaśnić, ale, jeśli pamiętasz naszą rozmowę na ten temat, zrozumiesz w zupełności piekielną sytuację, w której się znajduję. Wydaje mi się zawsze, że los, grożący śmiercią, zawisł nad moją głową, jak miecz Damoklesa. Niech Bóg da, żeby został usunięty albo żeby spadł prędko, oh, prędko, bo życie w męce, to początek piekła na ziemi. Widzisz, mój drogi, czem jestem: moja miłość jest nieszczęśliwa. Kochałem i kocham jeszcze, lecz ta, którą kocham, nigdy pierścienia mego nosić nie będzie. Należę do jednej z najznakomitszych rodzin mego kraju, a jednak rodacy moi mię nienawidzą. Dni

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 144
Idź do strony:

Darmowe książki «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz