Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Jak Ci się to podoba, mój drogi? Napisz mi swoje zdanie!
Oczekuję częstych od Ciebie listów, i kończę pisać, składając Matce Twojej uszanowania i dziękując jej za pamięć.
Twój oddany
Zyg. Kras.
P. Jakubowski7 każe Ci się kłaniać.
Czy chcesz, bym Ci coś załatwił w Genewie? Napisz mi, a zrobię.
Co do innych spraw, zapomniałem Ci napisać, że byłem z pannami Revilliod i de Portes w Mornex, i że ze szczytu Gourze widziałem zachód słońca. To dziwne. Wczoraj był 25-ty czerwca: właśnie minęły trzy miesiące od 25-go marca, gdy z tej samej wieży, z tej samej góry patrzyłem z...8, jak konało słońce na Mont Blanc. O, jakież słodkie a zarazem gorzkie wspomnienie!
Żegnaj, mój drogi!
2 lipca, piątek, 1830 roku
Mój kochany Reevie!
Nie odpowiedziałem natychmiast na list, z którym odesłałeś mi Lamartine’a, gdyż byłem zmuszony przepędzić cały dzień wczorajszy z p. Turretin w Jeantoux na uroczystości „Łuku”. Wczoraj, mój drogi, szczęśliwa moja gwiazda ocaliła mię od śmierci. Wyobraź sobie! Szlachetne towarzystwo „Łuku” po strzelaniu zasiadło do obiadu; podano pieczeń, i złote wino „ivorne”, i stare bordeaux, maderę barwy bursztynu, południowy cheres i szampan z Vevey; całe towarzystwo z wyjątkiem mnie, gdyż już nie pijam wina, spiło się ohydnie. Wracamy na brzeg, wsiadamy do łódek, by dogonić „Wilhelma Tella”, który stał w zatoce Jeantoux. Ja, gdy już wiele łódek przepłynęło, wskoczyłem do jednej, w której było około dwunastu osób; lecz w chwili, gdy wioślarze podnosili wiosła, by odbić od brzegu, spostrzegłem, że moje „dolce cigarito” zagasło i ujrzałem jednocześnie na brzegu Olcocka z zapalonym papierosem. — Wtedy wyskoczyłem na brzeg i, zapaliwszy papierosa, wsiadłem z Olcockiem do innej barki. I oto z jeziora wznosi się nagle ku niebu dziki okrzyk przerażenia. To pierwsza łódź zanurzyła się pod wodę, koło statku i wszyscy pijani wpadli do głębi błękitnego Lemanu. Byli to przeważnie starcy, nie znający sztuki pływania. Szamotali się ciągle, coraz głębiej idąc na dno. — Gulgoczący krzyk kiepskiego pływaka w okropnym strachu. Widziałem ich z bladym i sinym strachem na twarzach. Niektórzy zanurzyli się pod „Wilhelma Tella”, inni wpław dosięgli brzegu, inni wreszcie, czubek głowy wytknąwszy ponad wodę, czepiali się desek wywróconej barki. Był tam jeden szczególnie nieszczęśliwy starzec, nazwiskiem Rochat; słaby i zrozpaczony, uchwycił się kolan jednego z pływaków i ciągnął go na dno; wtedy ten wymierzył w głowę, przez siedemdziesiąt lat osiwiałą, cios okropny i rozdarł mu czoło i wargi. Krew sczerwieniła fale dokoła. W końcu, po kwadransie strachu, oczekiwania i przygnębienia wszystkich wyratowano i przeniesiono na pokład statku. Oczy mieli wywrócone, zagasłe, oddech słaby, włosy płasko przylegające do twarzy. Przywróceni przez starania nasze do życia, przyszli do siebie i żyją wszyscy. Zdaje mi się, że śmierć, której uniknęli, jest śmiercią dosyć niesmaczną. Na rany boskie — zginąć pod belkami statku! A jednak tylko od zagasłego cygara zależało, żem i ja nie poszedł do cieniów krainy, przechodząc w drodze przez dno jeziora.
Mój drogi, winszuję Ci serdecznie Twoich przejażdżek z pn. Blanchenaye. Co do mnie, gdy kocham jakąś kobietę, unikam wszystkich innych, a nawet, że tak powiem, pogardzam nimi. Ja i moja ukochana sami jesteśmy, oddzieleni od innych. Nie posiadam sztuki rozszerzania serca, by weń przyjąć obraz innej.
W tych dniach napisałem dla H. parę fragmentów i Spowiedź Napoleona, przeczytawszy u Lacretellesa9, że Napoleon spowiadał się potajemnie przed śmiercią. Wczoraj napisałem jedno tylko zdanie, które wydaje mi się godnem powtórzenia. Oto ono: „I we wszystkiem, co wzniosłe w niebiosach, i we wszystkiem, co piękne na ziemi, widzę Cię, ukochana moja. Widzę Cię, gdy tęcza z jednego krańca widnokręgu na drugi się przerzuca. Widzę Cię” itd.
Dziękuję Ci, kochany, za zaszczyt, jaki mi czynisz, spostrzegając na mojem czole obietnice nieśmiertelności. Lecz pewnem jest to, że nigdy nie byłem bliższym śmiertelności, niż teraz. Straszliwy ból gardła, głowy i piersi, oto co mię morduje w tej chwili i zaledwie mogę pisać. Poznasz po stylu nawet, że natchnienie w mej piersi przygasło.
Dziś właśnie przeczytałem u Shelley’a te wiersze, które Ci posyłam. To obłok mówi: That orbed maiden with fine laden itd.10.
Czyż nie piękne?
Lorda Englintona skazano tylko na 30 złotych kary. Widziałem go. Jest to piękny młodzieniec, lecz zaprawdę, na czole jego nie widnieją znaki nieśmiertelności, a spojrzenie jego przypomina raczej partię kroketa, niż przebłysk, pochwycony z nieba.
Jestem dziś najzupełniej ogłupiały, chory i głuchy, natchnienia ani krzty. Nie znam nic nad to fatalniejszego i znów wstręt czuję do diabelskiego życia: co tu czynić bez Niej? Jest tak daleko! Gdy sobie przypomnę, że była tak blisko, pienię się z bólu i wściekłości.
Żegnaj, mój kochany, nie chcę Cię dłużej nudzić skargami lub też myślami mojemi.
Żegnaj, kochaj mię zawsze i przyślij kilka nowych wierszy! Nie uwierzysz, jak wiele przyjemności mi sprawiają. A wiesz, że nigdy nie pochlebiam.
Twój szczerze oddany
Zyg. Kr.
Myślę, że tej nocy list do niej rozpocznę, by uśpić me niepokoje. Chudy i suchy Leon Révilliod podarował mi Harmonie11, co mię zmusza do ofiarowania mu dziesięć razy znaczniejszego podarunku.
Listów moich, mam nadzieję, nigdy inne, prócz Twoich, nie będą oglądały oczy, gdyż mowa w nich o osobie trzeciej.
6 lipca, czwartek 1830 roku
Mój kochany!
Otrzymałem dziś list Twój i ułamek O wolności Polski. — „Tu spoczywa naród” jest niezwykle trafne i piękne. Lecz powiem Ci, mój kochany, szczerze moje zdanie.
Wiersze są pisane nieco naprędce i niedbale, zresztą jest to rzecz piękna, tem piękniejsza dla mnie, że przypomina mi jednocześnie ojczyznę i przyjaciela, który ten wiersz napisał. Dziękuję Ci bardzo, żeś mi go przysłał, a ponieważ w sobotę jedziesz do Berna, sądzę, że nie należy już pisać do Ciebie do Vevey, lecz do Berna. Pamiętaj w każdym razie, drogi mój, byś przed pierwszym sierpnia był z powrotem.
Jak na człowieka zakochanego masz, kochany Reevie, zadziwiająco zimną krew. Piszesz do mnie te słowa: „Może już nigdy jej nie zobaczę”, bez ortograficznych błędów i nie zauważyłem także, by Ci pióro zadrżało w palcach...
Jak to — ją, która była Twoją nadzieją, celem Twoim, królową Twoich snów, władczynią Twojej olśniewającej wyobraźni — ją, która natchnęła Cię tylu pięknemi myślami, dla której napisałeś ten wspaniały utwór O sferach, ją, to bożyszcze, to dziecię Twojego serca, potrzebę Twej duszy, możesz li ją w ten sposób porzucić i powiedzieć: „Już jej więcej nie zobaczę”? Mój kochany, zazdroszczę Ci energii, mocy, nieczułości, a raczej spokoju i rezygnacji — ja nie byłbym do niej zdolny. Zresztą, mój kochany, wszystkie kobiety są przewrotne, bez żadnego wyjątku i lepiej czynisz fruwając około kwiatów, niż ja, który się wycieńczam, wpatrując w jedną różę. — Otrzymałem wieści z Anglii szczęśliwych wybrzeży. Dowiesz się o nich, gdy przyjdziesz do mnie cygaro wypalić. — Och! kobiety, kobiety! „postaci im zazdroszczą anieli a duszę mają gorszą, niżeli...”. Tu przerwijmy. Dość mam rzeczywistości, nie trzeba mi pomocy deklamacji. — A ja jednak kocham ją i będę kochać zawsze.
A teraz, mój drogi, muszę Ci opowiedzieć, co wczoraj przeczytałem. Słyszałeś zapewne o młodym poecie angielskim, Keatsu12, który umarł w Rzymie, we wiośnie swego życia, mając lat 24, z suchot i ze zmartwień, spowodowanych napaściami „Quarterly Review”. A konanie jego było długie, bolesne i ciężkie. Śmierć nie od razu przyszła, podkopywała go długo, a pragnął śmierci, jak się pragnie przyjścia kochanki. W końcu, uczuł już, że nadeszła jego ostatnia godzina, a i wtedy, nawet w chwili konania będąc poetą, rzekł do swych płaczących przyjaciół: „Czuję, jak kwiaty na mnie rosną”. Drogi, czyś słyszał kiedyś, coś wdzięczniejszego i ładniejszego? Czyż można zejść do trumny, okazując więcej wdzięku, tkliwego uczucia i delikatności?
W tych dniach napisałem kawałek dla niej — przy świetle księżyca w małym ogródku, dokąd przypłynąłem łódką: „Pozdrawiam Cię, promieniu srebrzysty, bijący w moje oczy. Jej to może oczy niebiosom Cię zwróciły i, udział wziąwszy w piękności jej spojrzenia, zeszedłeś ku mnie z powrotem. Pozdrawiam Cię, błogosławię Cię. Przyjdź, by się po mej ślizgać twarzy, pieścić czoło moje, obmyć moje wargi w gwiazd jasności, przyjdź i mów mi w swej mowie świetlistej o mojej H.”. Potem napisałem: Sen człowieka zblazowanego, któremu musiałem złożyć w dani całą tęczę mojej wyobraźni, a wczoraj i dziś kończyłem: Spowiedź Napoleona.
Jest to rzecz, która najwięcej mnie kosztowała trudu, najwięcej jej poświęciłem czasu, i starań, i sztuki, bo w całej spowiedzi trzeba mi było naśladować pełen energii styl wielkiego człowieka. Przeczytasz to i osądzisz. Przedtem nie chcę wcale sądu swego o tem wypowiedzieć. Jedno tylko Ci przytoczę zdanie. W swojej spowiedzi mówi Napoleon do księdza: „Byłem gromem, rzuconym przez Boga wśród burzy, niszczącej świat, i jeśli go w proch starłem, to po to, by go wyrównać”. Następnie cały utwór tak się kończy: „Ciało jego leży w grobie u stóp skał posępnych, a wielka jego dusza przebywa w chwale boskiej”.
Ale dosyć o moich utworach. Mówmy o czem innem!
Ach, czemuż, jak orzeł, nie mam skrzydeł, by frunąć, zapobiec zdradzie, i znowu przywołać ku sobie to, co się oddalać zdaje! Ach, czemuż nie mogę stać się na chwilę błyskawicą, która z jednej półkuli przelatuje na drugą, roztaczając tylko jeszcze więcej potoków światła. Lecz daremnie wypowiadam takie życzenia — daremnie, daremnie! Niech się stanie wola boska! Ach, cóż się miłością i szczęściem nazywa na tej ziemi? Trochę zapału, który wyobraźnia ozłaca swym blaskiem. Wszystko tu, na tej ziemi, jest ułudą; oto bogini! Skłońcie się wszyscy przed nią, to ona zwodzi, ona podnieca i kłamie, a ludzie dali tym kłamstwom pompatyczną nazwę namiętności a złudzeniom nie mniej wspaniałą nazwę szczęścia. Gdyby na tym świecie istniała rzeczywistość, nie potrzebowalibyśmy nieba, lecz tu, na ziemi, wszystko jest tylko słabem odbiciem niebios. Słońce, które ma miliony promieni na sklepieniu błękitów, traci je, odbijając się w wodach jeziora. — Reeve, masz słuszność, starając się o miłość ust, które są blisko, gdy usta, które kochasz, są daleko. Bądź wierny, a zdradzą Cię, bądź podniosły, a wyśmieją Cię, śmiej się, a będą płakać, płacz, a śmiać się będą. Cóż czynić z temi istotami, które mają coś z anioła, co nas uwodzi, i coś z szatana, co nas gubi? — Czy pamiętasz okrzyk mój: „Królestwo za miłość!”? — Więcej, niż królestwo, oddałem, oddałem serce swoje, i serce moje zostało złamane i pozostanie złamanem, jeśli to nie przejdzie i odejdzie daleko, daleko.
Oto, mój kochany, co zbudziło się w sercu mojem, gdy do Ciebie pisałem; zgaduj, może się omylisz, lecz jeszcze nie wszystko stracone. — Pogarda mi zostaje. — A zresztą przesadzam krzywdę z pewnością. Tak mało trzeba, by kochającemu sercu wyrządzić krzywdę!
Odpowiem szczerze na pytanie o Twoją francuszczyznę; pisząc, nie robisz żadnych błędów, styl masz lekki, urozmaicony i francuski w całem znaczeniu tego słowa, mówiąc zaś, robisz niekiedy poważne błędy, np. zawsze mówisz „pono” zamiast innego wyrazu, gdy mówisz o czasie. Co do mojej angielszczyzny, proszę Cię, wyraź tak samo swoje zdanie!
Żegnaj, kochany! Uszanowanie dla matki Twojej.
Pisz jak możesz najczęściej!
Żegnaj. Twój
Zygm. Kr.
Znajduję rozrywkę wśród nudów, myśląc o przyjemności podróży z Tobą do Chamonix. Capite semper pectoreque laboro. Sed quot doloris est in corde meo haud facile dicitur; egeo praesentia amici, cui possem lugubres canere modos et partem oneris in ejus dejicere pectora. Vale; oroque gratum mihi ut serves amorem13.
Genewa, 14 lipca 1830
„Ukochani przez bogów umierają młodo”. Najprawdziwsze to przysłowie, jakie kiedykolwiek słyszałem lub czytałem. Co poczniemy, mój drogi, gdy serce nasze w głębi naszych piersi zamieni się w grudę błota, gdy życie będzie jedynie wegetacją, gdy staniemy się niemal krzakiem ciernistym dzikiej róży lub trzciną na moczarach? Gdyby nam wtedy przynajmniej usłużne przeznaczenie zechciało podać czarę, pełną letejskiego napoju! Ale, na domiar nieszczęścia, pamięć zostanie, kiedy miłości już nie będzie. A jeśli wówczas rzucimy spojrzenie wstecz na upłynione życie, na ten potok, raz oświecony niebieskim ogniem błyskawic nawałnicy, to znów pokryty płatkami róży, unoszącemi się na nim, jak uśmiech na pięknych ustach, co pomyślimy? Co poczniemy? A gdy spostrzeżemy, że ten sam potok tu traci na szybkości, tam na szerokości, że następnie zwalnia coraz bardziej biegu, pleśnieje, staje się zielonkawy, zmniejsza się,
Uwagi (0)