Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Twój Ruinowy
Nicea, 1847, 15 stycznia
Pęka serce, gdy wglądnie oko w tassowanie się tych kart, w zawiązywanie się tej gry. 1814 r. już Napoleon im powiedział, takiej samej izbie, pełnej prywaty: „Nie bądźcie jako bizantyńskie rozprawiacze, którzy jeszcze prawili i krzyczeli, gdy już wróg taranem rozbijał bramy miasta!”. Twój Thiers475 to obrzydliwa bestia — rad by ludzkość zbawić, by obalić Gu-a476, ale, gdyby trzeba ludzkość zgubić na to, rad by ją zgubić. Błazen! Bez wielkich charakterów nie ma Rzeczpospolitej: kramarze milczący, drobne dumy krzyczące, lub rozprawiające eleganty, oto skład izb. I co z tego być może? Serce pęka! Losu kaprysikom wszystko powierzyć trza, jak za średnich wieków, jak za napadów barbarzyńskich. Do dziś dnia tak samo w historii. Z pokłócenia się dwóch żbików na trybunie może wypaść wielki jaki przypadek! Oto wiara nasza, nadzieja i miłość! Pfuj! pfuj! pfuj! Biedna Francja! Prowadzą ją prosto do losów Polski. Czem Sasy i jezuici byli u nas, w niej dziś przemysł, handel; doktrynery! A katy te same zewnętrzne stoją, czekają — a te błazny się będą sprzeczali o mariaże hiszpańskie! I powiedz sam, czy bruk paryski nie nikczemny to bruk?
Rysunek nie podobał się Kiprowi. To mi pachnie dziwnemi teoriami w Kiprze. Pamiętasz, jak się unosił nad manifestem Krukowieckiego i niby bronił go od zarzutów komunizmu — on wykarmion w słowiańskich gronach, kędy o komunizmie niedowarzenie marzą. Uważaj dobrze: nie potrzeba by sobie żmiji wyhodować na piersiach! Zresztą powiem Ci, że on może Bułgarów i Serbów ideę, tj. bezideę, pojął, ale Polski nie zna, nie uczuł, ni przeczuł. Co do Polski, ani mu można dać samowolnego postępowania. Trza by go wprzód wyuczyć. Tylko pytanie, czy chciałoby dziecko się uczyć i czy już od dawna nie należy duszą i ciałem do owej szkoły pragskiej, którą i Jerzy niegdyś był nieco zarażon w dzieciństwie. A więc tak trudno znaleźć miejsce jakiekolwiek, gdzie by przyjęto obronę tej biednej szlachty polskiej!
Węzeł gordyjski, drogi Auguście, rozcinam. Bądź łaskaw 1500 fr. panu A477. oddać. Mniejsza, na co, druk czy nie druk, ale on w szkaradnej biedzie i bieda mu przeszkadza do jasnego widzenia rzeczy. Ulżyć biedzie, a będzie coś. Do tego dzieci dorastają itd., itd. — nie ma czem ich wychowywać; zatem odeszlij mu 1500 fr., a owszem nadal nic nie przyrzekaj! Mojem prawidłem: wiecznie dotrzymywać, ale nie obiecywać nigdy, bo z obiecanek pierwszy lepszy przypadek, pęknięta żyła w czaszce, z konia upadek, wreszcie szpiega donos cacanki robi. 500 zaś fr. zachowaj na pierwsze Kyprowe zawołanie; skoro o więcej będzie szło, natychmiast daj znać, a znajdziesz co potrzeba u Th478. — Sieraw-mu479 już przez Wojewodę posłałem.
Masz prawdę — w tej chwili potrzebniejszyś tam, ale to w tej chwili i może przez miesiąc jeszcze. Potem pomyśl o słońcu! Czekam na obiecany Twój list, a wtedy szerzej odpiszę. Ciągle mi bezmocnie i gorzko.
Twój na zawsze
Furiis
Wybornyś z zapytaniem, czy nie powinieneś do Berlina jechać, tam być na sejmie i zarazem być w Paryżu na izbach, i zarazem kończyć w Nicei np. i zarazem cynkować480, co skończonego w rue Royale, i zarazem może jeszcze podróż odbywać w Oriencie!
Nauczże się, mój Auguście drogi, raz na całe życie ziemskie — bo w wiecznym żywocie inaczej będzie — że to tylko się udaje i do końca doprowadzić można, czemu się razem wszystkie władze osobistości naszej poświęcają. Napoleon nigdy nie marzył jednym korpusem stawiać czoła od razu wielu korpusom, ale, niezmiernie szybko się posuwając, każdemu z osobna się w danej chwili przeciwstawiał i następnie, uważaj, następnie je pobijał, nie zaś współcześnie. Ty zaś zawsze marzysz o współczesności i wszechobecności. Prawem ludzkiej jaźni jest móc ruch swój swoją wolą przyspieszyć, ale nigdy niech nie marzy o osiągnieniu wszechprzytomności bożej, bo wtedy nie zrobi nic, nic, nic!
2-do: choćby zebrali się w Berlinie i otrzymali 1/100 konstytucji, tego roku jeszcze nie będzie można wpłynąć na żadne dyskusje, bo wdzięczność za łaskę upoi ich serca!
Konstantego ściskam — niech pamięta o litografii!
Nizza, 1847, 29 stycznia
Jak lew ryczący, że użyję wyrażenia Pisma, skąd i „robak nieśmiertelny” wzięty, obszedłeś jaźń moją chorą dokoła, szukając, która to strona najbardziej boli. Wszystkie — oto moja odpowiedź. By ją usprawiedliwić, życie by moje całe Ci opowiedzieć trzeba; słuchaczowi byłoby nudno, opowiadaczowi zaś nad miarę gorzko, nawet by się nie podjął. Przydaj do tego, że mój dziad, Radziwiłł, umarł na melancholią, i biedna matka moja też na tę samą, powoli wszystko w organizmie wyniszczającą chorobę; wszystko, w ciele i w duszy, nie mówię o jaźni, bo jaźń, choć ciało zgnije i zgłupieje, dusza może jeszcze bohaterskiego, świętego, boskiego czynu dopełnić; jaźnie nie chorują, tylko ciała, dusze. Otóż duszy, której przymorzyły się w życiu pewne chwile wzniosłe, porywające, potężne, nie móc do nich wrócić, czuć, że koniecznie potrzeba jej, bo drugim potrzeba chwil takich w niej, a nie móc — to, wierz mi, do gehenny idealnej podobne! Powiadam Ci, choć rumianym ci wyglądałem, od kolebkim na najrozmaitsze chorował i ciała słabości, i duszy smutki, i fałszywe niesłychanie położenia, a Bóg widzi, że z ostatnich wydobyć mi się nie łatwo. Gdyś tej strony dotknął obrzydliwej losów moich, to jest tej zależności podmiotu, trafiłeś w samo serce prawdy. Może gdzie skończę kiedy daleki od was wszystkich, co światłem się zachodniem karmicie, od was znanych, kochanych, niepodległych, choć także nieszczęśliwych, ale przynajmniej nie zagrożonych zezwierzęcenia możliwością w więzieniu zapomnianem gdzieści! Wtedy wspomnijcie o mnie!
Serdeczne Ci dzięki za tkliwą troskę, za chęć przyniesienia ratunku. Powtarzam Ci, i wierz, kiedy mówię: rozplątać gmatwaniny, zbiegiem zdarzeń, koło mnie zawiązanej i plątającej się coraz gorzej, nie łatwo, bo na to bym musiał kaleczyć pewne serca, które mi drogie, i deptać po pewnych wolach, które mi świętemi. Co się zaś modlitwy tyczy, nie taką mam rogatą duszę, jak Ty. Gdy grom mnie rozbije, albo wcale się nie mogę modlić w dziwnej a gorzkiej serca suchości, albo, jeśli zdołam paść na kolana, to już łzawo proszę Ojca, który w niebie, by pomógł tym, których ukochałem, i nowych im uskąpił klęsk. Dla siebie zaś tylko o to proszę, o to jedno, by mi dozwolił zdać się im na coś, być im sługą niestrudzonego serca i niezanękanej myśli. Na cóż bym wzywał nowych na głowę mą nieszczęść? Powiedz mi, nie próżneż to nadskakiwanie losom, i tak zawdy gotowym cię prześladować, jeśli w losy trafunkowe i dzikie wierzysz, a puste igranie z opatrznością, jeśli na jej wszech miłości polegasz? Tak Prometeusz na Kaukazie, tak Encelad pod Etną! Ale oni z naturą tylko się znali, oni ją nieubłaganą i ślepą, bogiem swym mieli. Do Wszechducha duchów możnażże tak się odzywać logicznie? Odpowiedz mi na to, a jeśli nie chcesz w liście, to po prostu we własnem sercu, na samem dnie jego! Z Fryburga aż dosłyszę Cię tu, tej odpowiedzi, w mojem!
Mówisz, drogi Bronisławie, że na kurzy skok mi od granicy szwajcarskiej. Co Ty gadasz! Spojrzże na mapę; pięć dni i nocy mi jazdy ciągłej do Szwajcarii, czy przez Francji nizinę, czy przez Alpy Piemontu. W istocie, takim skokiem graniczę z Francją: o pół godziny stąd jest graniczna, nikczemna wioska, zwana St. Laurent du Var (Dment du Var), w której komora tylko i poczty odłamanej szczątek, nie nadzwyczaj wierny w oddawaniu nieraz trudno doń dochodzących przesyłek. Nie śmiałbym na moją odpowiedzialność zachęcać Cię do przesłania rękopismu do owego oderwania ogólnej administracji poczt francuskich. Potem wynikłoby straty czasu ze trzy tygodnie. Wreszcie dyliżansem tylko mógłbyś z Strasburga posłać. Poszłoby na Lugdun, Avignon, Aix, od Aix skręciłoby się w bok i przyszłoby, albo by też nie przyszło do St. Laurent. Nie malle-pocztą481 gromką takie idą rzeczy, ale prywatnego stowarzyszenia dyliżansami, wlokącemi się nieraz, i nieraz przewracającemi się, zagubiającemi powierzone im paki. Drżę o ten rękopism, bo przeczuwam, że w nim dobro kiełkuje dla niw polskich. W liście mi więc ogół odrysuj, a nie posyłaj na możliwą zgubę, lecz wydawaj na pewny skutek. Dołączam Ci tu środek, przydatny do celu owego; zda się, że 800 fr. wystarczą — gdyby nie, natychmiast dalsze przyszlij rozkazy482. Ale wyświadcz mi łaskę, nim zupełnie dzieła dokończysz: dostań wyszłą przed dwoma miesiącami, a przez żyda Salvadora po francusku napisaną Historię ostatniego powstania żydowskiego i wzięcia Hierozolymy przez Tytusa; 2 tomy, przeczytasz w dzień jeden. Tam nauczyć się można wielu a wielu rzeczy o nas. Strach, strach, mówię Ci, jaka tożsamość położenia, a co gorsza, postępowania, niezręczności, rozstroju, niezgody, zapału niebotycznie marnego, bo pijanego wyobrażeniem, że „rzeź zdrajców” jest najwyższą sztuką bronienia ojczyzny i pokonywania postronnych wrogów. Odnajdziesz tam wszystkie nasze świętości i biedy, do joty te same stronnictwa: targowicę, Wersal, adamszczyznę, towiańszczyznę — niczego nie brak. Wreszcie wszystko kończy się na wersalczyków zwycięstwie śród murów miasta, to jest na rzeziach radykalnych, a w następstwie koniecznem zaraz potem, na tytusowem wejściu do miasta i ostatecznym Romy tryumfie, upaństwionego miasta jednego nad najprawdziwszą narodowością starożytnego świata! Wiem dobrze, że zaopatrzonemu ze stanowiska wieczności zwycięstwo to tylko pozorem jest, bo po 1700 leciech upłynionych gdzie rzymskie państwo? A lud żydowski dotąd trwa w Polsce, starą wiarą uparty przeciwko rządom znów tytusowym! Ale taka pociecha pociechą mi nie będzie, dopókim nie Bogiem absolutnym, wiekami jak chwilami rządzącym; sercu mojemu ludzkiemu potrzeba, by koniec, zdarzony okopom Hieruzalemy, nie zdarzył się naszym. Nas, wiesz, co zgubi? Niesłychana próżność! A wiesz, co to próżność? Oto dziwne usposobienie do pokory tam, gdzie dumy potrzeba, a do dumy znów tam, gdzie pokora nieodzowną koniecznością. Człowiek powinien dumnym być w celu, swoim, dla celu, do którego dąży, dla idei ojczyzny, ludzkości itd., pokornym zaś w stosunku do środka, za pomocą którego cel ten przeprowadzić ma; a że tym środkiem on sam, więc pokornym w stosunku do siebie, to jest nie żądającym egoistycznie, by od razu i wyłącznie sam wszystko przeprowadził, innych ćmiąc sławą swoją! Na tem uczuciu pokory zależy poświęcenia moc: bo poświęcić się, to przystać na to, by się ziarneczkiem było wapna w budowie, pojętej i widzianej na oczy duszne. Gdy zaś wszyscy tacy dumni w ostatecznym celu swym, a tacy pokorni co do środka, to jest poświęceni, zgoda jest, i nie ma rozstroju. My zaś zwykle dochodzim do straszliwych zwątpień, to jest pokory obrzydliwej pod względem końca, naszym zgotowanego usiłowaniom. Rzucamy się na ślep, w wigilią powstania honorem i szampanem zagrzani, sposobim się na śmierć honorową, a wiary nie czujem w zwycięstwa możność, lub tylko paplem o tej wierze głośno, a w głębi ducha bladycheśmy myśli! Ale mimo to, każden z nas ministrem lub feldmarszałkiem zaraz! Otóż bym chciał wpoić w piersi ich wszystkich tytańską dumę, dumę świętą dla ojczyzny, dla wygranej w końcu dumę, będącą właśnie świadomością zlania się uczucia polskiego z pomysłem Boga samego o losach przyszłych Polski; a znów co do ich indywidualnostek osobniczych pragnąłbym, by się nieco roztopiły w szerz, nie zaś tak jądrowo ześrodkowywały się same w siebie i dla siebie. Duma bez pokory jest szaleństwem, pokora bez dumy podłością, harmonia obu, żywym ducha pędem. U nas zaś samopasem luźnym chodzą te dwie rozkładnice. Patrz też, co się dzieje i czy już wielu, i to najdzielniejszych, fatalna próżność nie przedzierzgnęła na wariatów albo też na przewrotnych niegodziwców! Pamiętaj więc, przeczytaj Salvadora! Jakby wczoraj sam się bił na okopach Hierozolimy przeciw legionom, tak pisze. Jeszcze krew rzymska nie ociekła z jego piersi, rzekłbyś, że zamiast pióra, pryśniętą klingą miecza ryje opowiadanie swe na miedzianej tarczy. Żydem byłem przez 24 godzin, gdym go czytał, ale strach mnie zdjął, gdym nazad uczuł się Polakiem; strach, powtarzam Ci, bo powtarzam: to, w czem wersalczyki i ostatnie sprzysiężenie pokładało nadzieję, zgubiło Hieruzalemę! I w końcu końców, co dziwnego, że rozstrój nie może nic wystroić, że mordowanie swoich wroga nie zamordowywa, owszem, używotnia. W XIX wieku dopiero zaczęli ludzie o tak dziecinnych prawdach wątpić i dyskutować nad niemi. To zjawisko mnie nie dziwi, są albowiem wieki w historii, którym koniecznie potrzeba wątpić o wszystkiem, by następnie w coś uwierzyć zdołały. Lecz mnie, co do Polski, to przeraża: zbrodnie, przemienione na logikę i teorią, srogiem są głupstwem, a lubieżnie bałamutnem lub niegodziwie podchlebnem dla każdego, tylko do zbrodni usposobienie mającego. Przecież najłatwiejszą rzeczą być zwierzem, a najponętniejszą myśleć, że za zwierzęctwo historia da nieśmiertelność. Oto kanar i miód, jak mówisz! Bij więc, o duchu mi drogi
Uwagi (0)