Darmowe ebooki » Komedia » Ciężkie czasy - Michał Bałucki (ogólnopolska biblioteka cyfrowa .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Ciężkie czasy - Michał Bałucki (ogólnopolska biblioteka cyfrowa .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Michał Bałucki



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
Idź do strony:
kochany, księciu pałace nie dziwne. On nie będzie patrzał na pałace, tylko na serca nasze... Uderza się mocno po piersi które każdy z nas otworzy mu chętnie z staropolską gościnnością i uczci wedle sił swoich. JULIUSZ

Panowie! Książę już zrobił wybór i nasz dom raczył obrać sobie na kwaterę.

LECHICKI
zdziwiony i ucieszony.

Jakto? nasz?

JULIUSZ
uderzając ręką w telegram.

Tak donosi mi jego bratanek.

BAJKOWSKI

Szczęśliwy ten Lechicki, jak Boga kocham.

Uderza go poufale po ramieniu. KWASKIEWICZ

Taki zaszczyt! Ściska mu rękę. Powinszować ci Olesiu! Z westchnieniem. Jak się komu szczęści, to we wszystkiem.

GIĘTKOWSKI
n. str.

Ależ to byłby szkandał, żeby książe miał mieszkać w takiej chałupie. Ja na to nigdy nie zezwolę. Muszę naradzić się z Aurorą.

Wychodzi na lewo do drugich drzwi. BAJKOWSKI
patrząc za nim.

Uważaliście jak Giętkowskiemu mina zrzedła? Dyablo mu poszło po nosie, że go ten zaszczyt ominął.

LECHICKI
do Juliusza.

I kiedyż książe przyjeżdża?

JULIUSZ
patrząc w telegram.

Dwudziestego lipca.

KWASKIEWICZ

A więc od dziś, za dwa tygodnie.

LECHICKI

To trzeba będzie jakieś porządki porobić, coś przygotować.

JULIUSZ

Niech to ojciec już mnie zostawi... Ja się tem zajmę i wszystko urządzę jak należy.

BAJKOWSKI
klepiąc go po ramieniu.

A ja ci pomogę. Bo ja panie, praktyk stary, należałem przecież do tylu komitetów, to wiem jak, co... Zobaczysz, urządzimy mu przyjęcie, że to ha! — banderje, ognie sztuczne, obrazy żywe, krakowskie wesele, bo oni to tam w Wiedniu pasjami lubią.

KWASKIEWICZ
wchodząc między nich.

Za pozwoleniem, daruj mój kochany, ale i my także chcemy wziąć udział w przyjęciu tak dostojnego gościa.

LECHICKI

A to się rozumie. Wszyscy przyjmować go będziemy.

JULIUSZ

Cała szlachta stanie, jak jeden mąż.

BAJKOWSKI

Tylko, panowie; czy fraki, czy kontusze? Chwila milczenia, wszyscy patrzą po sobie. Bo to ważne, panowie. Julek, jak ty sądzisz?

JULIUSZ
wachająco.

Ja myślę, że rząd nie miałby nic przeciw temu, gdybyśmy wystąpili w kontuszach.

KWASKIEWICZ

Trzeba nam się dobrze nad tem zastanowić, panowie, żeby nie palnąć bąka. A możeby było dobrze poradzić się starosty?

LECHICKI

Ja myślę, że to zbyteczne. Teraz przecież kontusze są dozwolone, nawet na balach dworskich bardzo dobrze są widziane.

JULIUSZ

Tak. Książę Adam zrobił furorę w Burgu swoim kontuszem.

BAJKOWSKI

A więc kontusz — zgoda. Wystąpimy panie, jak prawdziwi Sarmaci — kontusze, karabele, hej, ha! hejże ha! Zatańczymy im panie mazura, polonesa... Niech znają Niemcy, jaki to u nas animusz do tańca.

ŻURYŁO

To wszystko bardzo ładnie, ale powiedzcie mi panowie, co ten książę zrobił takiego, że go tak honorujecie.

BAJKOWSKI

Co zrobił — nic, cóż my to żydy, żeby zaraz geszefty robić!

ŻURYŁO
który dotąd siedział na boku, wstaje.

No, to teraz może pan Juliusz przeczyta nam dalszy ciąg swego programu.

BAJKOWSKI

A dajżeż nam pan pokój z programem. Także trafił! Właśnie teraz czas na to.

LECHICKI

To prawda. Mamy zaledwie dwa tygodnie na zrobienie wszystkiego.

BAJKOWSKI

Trzeba nam się będzie dyablo zwijać.

JULIUSZ
składa tekę.

Narady odłoży się na czas wolniejszy.

KWASKIEWICZ

A to się rozumie. Narady nie uciekną, a tu książe pilnieszy.

BAJKOWSKI

Przedewszystkiem panowie, trzeba wybrać komitet: prezesa, wiceprezesa i sekretarza. Następnie podzielimy się na sekcye; sekcyę przyjęcia, gospodarczą, dekoracyjną itd. Któż prezesem? Ja proponuję Lechickiego.

KWASKIEWICZ

Brawo! brawo!

JULIUSZ

Brawo!

Biorą go pod ręce i sadzają za stołem. ŻURYŁO
na przodzie sceny, kiwając głową.

I oni się dziwią, skąd się biorą ciężkie czasy.

Zasłona spada. — Koniec aktu I-go.
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
AKT II
Ten sam pokój, tylko do niepoznania zmieniony. Inne obicia, inne meble, lustra, dywany, portyery, to wszystko bogate i wspaniałe. Klomby kwiatów po bokach, wśród nich posągi; nad drzwiami herb Lechickich Nałęcz, otoczony zielenią i chorągwiami ozdobiony. SCENA PIERWSZA
LECHICKI — SŁUŻĄCY — po chwili LOKAJ — potem BRONIA. SŁUŻĄCY
trzyma koniec pasa, około którego Lechicki się okręca, aż dochodzi do lustra.

Znowu źle! Teraz węzeł wypadł z tyłu.

LECHICKI
zniecierpliwiony.

Cóż u licha z rym węzłem?... to z boku to z tyłu... a nie tu gdzie trzeba!... Przecież powinieneś to umieć.

SŁUŻĄCY

A skąd proszę pana? Dawniej panowie nigdy się po takiemu nie przebierali.

LECHICKI
j. w.

No, to cóż zrobimy?

SŁUŻĄCY

Możeby Mośka zawołać, on to umie, bo zawsze w pasie chodzi.

LECHICKI

Głupiś!... Trzymaj! Okręca się znowu. No, niech będzie!... Teraz jako-tako. Wiąż!

LOKAJ
w kamaszach, w liberyi bogatej, wychodzi z prawej i idzie na lewo, niosąc bukiety w wazonach. LECHICKI
do lokaja.

Pan Juliusz już gotów.

LOKAJ

Kończy się ubierać, proszę pana.

LECHICKI

A banderye wyjechały już naprzeciw księcia?

LOKAJ

Właśnie, ich tam pan Bajkowski szykuje za stodołami.

Wychodzi. SŁUŻĄCY
wiążąc pas.

Będzie bieda z tymi muzykantami, proszę pana.

LECHICKI

No, dlaczego?

SŁUŻĄCY

Zwyczajnie, jak żydy — do konia to nie włożone, więc mają strasznego boja. — Ja myślę, że oni nie dosiedzą na tych koniach.

BRONIA
w negliżowej sukience i fartuszku, wchodzi z lewej, zarumieniona od gorąca w kuchni.

Mój ojczulku, niech też ojciec idzie do tych kucharzy i zburczy ich porządnie, bo ja sobie już z nimi rady dać nie mogę... Takie to butne, nieusłuchane, że okropność!

LECHICKI

Ale bo widzisz, moja kochana, to nie tacy zwyczajni, odpustowi kucharze, co ich można traktować byle jak... To artyści w swoim rodzaju. Kosztowało to niemało trudu i pieniędzy, żeby ich sprowadzić ze Lwowa na tych kilka dni.

BRONIA

To też zbytkują i wydziwiają, że strach!... To im złe, to nie dobre; ten woła cukru, tamten madery, a masła, to mi już cały zapas wyszafowali.

LECHICKI

No, to darmo, moja kochana — jak trzeba, to trzeba. — Cóż ja na to poradzę? Skoro Julek tak zadysponował...

BRONIA

Ach, ten Julek! Żeby ojciec wiedział, co on nie nasprowadzał różnych rzeczy z miasta — całą furę tego: jakieś morskie ryby, marynaty, delikatesy, dziwolągi jakieś — ja tego wszystkiego jak żyję, nie widziałam... A co win, szampanów, koniaków!... Co to wszystko musiało kosztować!

LECHICKI
z tonu głosu widać, że sam także nie zadowolony z tych wydatków.

Ha, darmo — cóż robić?... Taki pan, widzisz, ma wybredne gusta. Nie można go przecież przyjąć byle czem.

BRONIA

Mój Boże, czy też to nie grzech, dla jednego człowieka, co nas ani ziębi, ani grzeje, robić ryle zachodów i przewracać cały dom do góry nogami.

LECHICKI

No, no... A ty byś lepiej poszła ubrać się, bo księcia co tylko nie widać.

BRONIA

O! Niech się tatuńcio nie boi, już ja będę na czas... Wdzieję tylko białą sukienkę, wplotę jaką wstążkę do włosów i cała parada, bo babunia powiada, że dla młodej panienki to wystarczy.

Spojrzawszy w okno, zaczyna się śmiać. LECHICKI

Z czego się śmiejesz?

BRONIA

Ach, jak to komicznie wygląda!

LECHICKI

Co takiego?

Idzie ku oknu. BRONIA

Ci żydzi za krakowiaków poprzebierani... ha, ha, ha!

LECHICKI
zirytowany.

No, cóż tak śmiesznego?... Skoro nie można było dostać innej muzyki.

BRONIA

Ależ to można umrzeć ze śmiechu! A jak zabawnie trzęsą się na tych koniach! Muszę się temu z bliska przypatrzeć!...

Wybiega środkiem. LECHICKI
patrząc w okno kwaśny, niezadowolony.

Ma racyę... To okropnie purim przypomina.

SCENA DRUGA
LECHICKI — JULIUSZ — SŁUŻĄCY. JULIUSZ
wchodzi z prawej, we fraku, do służącego.

Idź, powiedz Matlachowskiemu, żeby kazał koło gumna poustawiać stoły i wytoczyć beczkę wódki dla ludzi. Po wyjściu służącego, zwracając się do ojca. No, a co?... Jak się ojcu podoba urządzenie? Wskazuje na pokój. Wspaniałe?... hę?... Ci wiedeńscy tapicerzy, to prawdziwi czarodzieje, w ciągu dwóch tygodni zmienili nasz dom do niepoznania, ze starej rudery zrobili prawdziwe cacko, aż miło spojrzeć. Prawda?...

LECHICKI

Tylko, że to wszystko dyabelnie kosztuje...

JULIUSZ

Mój ojcze, jak przyjąć, to już jak się należy — ja inaczej nie rozumiem. — Zresztą cóż znaczy tych głupich parę tysięcy wobec tej pozycyi, jaką zyskujemy w świecie przez przyjazd księcia, i protekcyi tak wpływowej osobistości w Wiedniu. A przytem, mam tu jeszcze jeden planik w perspektywie...

LECHICKI
zaciekawiony.

No, cóż takiego?

JULIUSZ
bierze ojca pod rękę i idąc mówi ciszej i tajemniczo.

Uważa ojciec, z księciem przyjeżdża jego bratanek, mój kolega i przyjaciel. Chłopak młody, przystojny, majętny i ma wielką przyszłość przed sobą — kto wie, czy nie uda mi się wyswatać go z Bronią.

LECHICKI

Jakto z Bronią? Przecież ona ma już swego narzeczonego.

JULIUSZ

E! cóż to za partya?... Szlachetka na nędznej wiosczynie!

LECHICKI

Wcale nie nędzna!

JULIUSZ

A choćby, zawsze to nie ma porównania z Edwardem, i jeżeli tylko on zechce, to byłoby śmiesznością dla jakichś tam skrupułów odrzucać taką partyę. Trzeba być praktycznym, mój ojcze!

SCENA TRZECIA
CIŻ i BAJKOWSKI. BAJKOWSKI
w kontuszu, wchodzi zasapany i ociera pot z czoła.

A niech licho porwie, co ja miałem kłopotu z tymi żydami! Siada. Wyobraźcie sobie, ledwie za bramą konie puściły się drobnym kłusem, oni w krzyk, jakby ich kto zarzynał... gewałt!... aj waj!... Konie się spłoszyły, zaczęły ponosić, a moi żydkowie fajt, fajt na ziemię jeden po drugim, i za żadne skarby świata, nie można ich było potem namówić, żeby powtórnie dosiedli konia. Prosiłem, groziłem, beształem, nic nie pomogło.

JULIUSZ
śmiejąc się.

No i cóż ostatecznie zrobiłeś?

BAJKOWSKI

Ha, cóż?... Musiałem konie odesłać do stajni, a ich umieściłem w klombie przy bramie, i tam będą grać na powitanie księcia.

LECHICKI

Daleko lepiej...

JULIUSZ

No, a cóż z resztą?

BAJKOWSKI

Wszystko już gotowe. Skoro tylko banderye otaczające powóz księcia, ukażą się na gościńcu, wnet zaczną walić we wszystkie dzwony na wieży, bić z moździerzy, muzyka w krzakach grać, a lud wiejski sypać kwiaty i krzyczeć wiwat. To będzie szalony efekt...

LECHICKI
ściska mu rękę.

Poczciwy Maciuś... Bóg ci zapłać, że nam tak dzielnie pomagasz.

BAJKOWSKI
rozrzewniony, ściskając równocześnie rękę Lechickiego z jednej, a Juliusza z drugiej strony.

Moi kochani, przecież mnie znacie, wiecie dobrze, że Bajkowski nie zwykł się nigdy usuwać od pracy dla kraju. Czy to odpust, czy bankiet, czy uroczystość jaka, Bajkowski wszędzie pierwszy, bo u mnie dobro publiczne przedewszystkiem. Wiesz Julku, nie zaszkodziłoby, żebyś przy sposobności, zwrócił na mnie uwagę księcia, natracił mu co nieco o moich zasługach dla kraju. Nie idzie mi o marne tytuły lub ordery, uchowaj Boże, chyba, gdyby gwałtem chcieli, ha... w takim razie... Chcę tylko, żeby tam w górze wiedziano o Bajkowskim. Powiedz mu, że może liczyć na mnie, jak na Zawiszę. — Czy zechce starać się o mandat poselski, czy

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
Idź do strony:

Darmowe książki «Ciężkie czasy - Michał Bałucki (ogólnopolska biblioteka cyfrowa .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz