Nie igra się z miłością - Alfred de Musset (biblioteka publiczna online .TXT) 📖
Po piętnastu latach wracają do rodzinnej rezydencji: Perdykan, ukończywszy edukację uniwersytecką i posmakowawszy światowego życia, oraz Kamilla, która chowała się dotąd w klasztorze.
Zgodnie z wolą rodziców tych dwoje ma się pobrać. Wydaje się, że nic tym planom nie stoi na przeszkodzie, jednakże wkrótce sprawy się skomplikują… W jaki sposób zostanie uwikłana w matrymonialne rozgrywki mieszkająca w okolicznej wsi Rozalka, mleczna siostra Kamilli i towarzyszka dziecięcych zabaw młodych, panicza i panienki?
Rozgrywki miłosne w stylu romantycznym, przyprawione szczyptą buffo m.in. w postaci scen rywalizacji dwóch księży uczepionych u pańskiego stołu.
- Autor: Alfred de Musset
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Nie igra się z miłością - Alfred de Musset (biblioteka publiczna online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Alfred de Musset
Tak, piwniczkę mam niezłą.
BRIDAINEPanie baronie, syn pański wyszedł na rynek, a za nim wszystkie urwisy z całej wsi.
BARONNiepodobna.
BRIDAINEWidziałem na własne oczy. Zbierał kamyki i puszczał nimi kaczki.
BARONKaczki! W głowie mi się mąci; to już świat na opak. Plecie ci się, Bridaine. Jeszcze nikt nie słyszał, aby doktor puszczał kaczki.
BRIDAINENiech pan baron stanie w oknie, ujrzy go pan na własne oczy.
BARONO nieba! Blazjusz ma słuszność: Bridaine się zatacza.
BRIDAINEWidzi go pan baron, o tam, nad sadzawką. Prowadzi się pod pachę z młodą wieśniaczką.
BARONMłodą wieśniaczką! Syn przyjeżdża tutaj, aby bałamucić poddanki? Pod pachę z wieśniaczką! i wszystkie urwisy z całej wsi koło niego! W głowie mi się mąci.
BRIDAINETo woła o pomstę.
BARONWszystko stracone! — stracone bez ratunku! — Zgubiony jestem: Bridaine się zatacza, Blazjusz cuchnie winem do obrzydliwości, a mój syn bałamuci wszystkie dziewczęta we wsi i puszcza na wodzie kaczki!
Panie, ojciec pański jest w rozpaczy.
PERDYKANCzemu?
BLAZJUSZWiadomo panu, że on miał zamiar skojarzyć cię z krewniaczką twoją Kamillą?
PERDYKANWięc cóż? — Ja i owszem.
BLAZJUSZJednakże panu baronowi się widzi, że wasze charaktery nie odpowiadają sobie.
PERDYKANTo fatalne; nie mogę się przemienić na kogo innego.
BLAZJUSZCzy pan uważa to małżeństwo za niemożliwe?
PERDYKANPowtarzam, iż z największą ochotą gotów jestem zaślubić Kamillę. Idź pan do barona i oświadcz mu to.
BLAZJUSZPanie, oddalam się: nadchodzi właśnie twoja krewniaczka.
Już na nogach, kuzyneczko? Obstaję wciąż przy tym, co rzekłem wczoraj: ładna jesteś jak obrazek.
KAMILLAMówmy poważnie, Perdykanie; twój ojciec chce nas pożenić. Nie wiem, co ty o tym myślisz; ale zdaje mi się, że dobrze zrobię, uprzedzając cię, że powzięłam decyzję w tej mierze.
PERDYKANTym gorzej dla mnie, jeślim ci nie przypadł do gustu.
KAMILLANie gorzej od innych; po prostu nie chcę iść za mąż: nie ma w tym nic, co by mogło urazić twoją dumę.
PERDYKANNie chodzi o dumę: nie cenię ani jej radości, ani smutków.
KAMILLAPrzybyłam, aby objąć majątek po matce, i jutro wracam do klasztoru.
PERDYKANPodoba mi się ta szczerość; daj rękę, siostrzyczko, i bądźmy dobrymi przyjaciółmi.
KAMILLANie lubię dotknięć.
PERDYKANDajże mi rękę, Kamillo, proszę cię. Czego się lękasz z mojej strony? Nie chcesz, abyśmy się pobrali? — więc dobrze, nie pobierzemy się; czyż to powód, aby się nienawidzić? czy nie jesteśmy rodzeństwem? Kiedy twoja matka nakazała w testamencie to małżeństwo, chciała, aby przyjaźń nasza była wieczna: oto wszystko czego chciała. Po co nam małżeństwo? oto twoja ręka i oto moja; aby zostały zespolone aż do ostatniego tchnienia, czy myślisz, że na to trzeba księdza? Potrzeba nam tylko Boga.
KAMILLABardzom rada, że moja odmowa jest ci obojętna.
PERDYKANNie jest mi obojętna, Kamillo. Miłość twoja dałaby mi życie, ale przyjaźń twoja pocieszy mnie po niej. Nie jedź jutro; wczoraj nie chciałaś przejść się ze mną po ogrodzie, ponieważ widziałaś we mnie męża, który ci był nie po myśli. Zostań tu kilka dni, pozwól mi mieć nadzieję, że nasze minione życie nie umarło na zawsze w twoim sercu.
KAMILLAMuszę jechać.
PERDYKANCzemu?
KAMILLATo moja tajemnica.
PERDYKANCzy kochasz innego?
KAMILLANie; ale chcę jechać.
PERDYKANNieodwołalnie?
KAMILLANieodwołalnie.
PERDYKANA więc, żegnaj. Byłbym pragnął usiąść z tobą pod kasztanami w lasku i pogwarzyć po przyjacielsku z godzinkę albo dwie. Ale, skoro ci to nie w smak, nie mówmy o tym więcej; bądź zdrowa, dziecko.
Pani Pluche, czy wszystko gotowe? Możemy jechać jutro? Czy opiekun skończył rachunki?
PANI PLUCHETak, droga gołąbko bez zmazy. Baron nawymyślał mi wczoraj od bydląt, rada też jestem, że jadę.
KAMILLA
Proszę, zaniesie pani przed obiadem to słówko ode mnie kuzynowi memu Perdykanowi.
PANI PLUCHEJezu miłosierny! Czy podobna? Ty, bilecik do mężczyzny?
KAMILLACzyż nie mam być jego żoną? Wolno mi wszak pisać do narzeczonego.
PANI PLUCHEPan Perdykan dopiero co tu był. Co ty możesz pisać do niego? Narzeczony, męko pańska! Czyżbyś naprawdę zapomniała o Jezusie?
KAMILLARób, co mówię, i gotuj wszystko do odjazdu.
Nie ma wątpienia; znów go dziś posadzą na honorowym miejscu. To krzesło, które tak długo zajmowałem po prawicy barona, stanie się pastwą preceptora. O ja nieszczęśliwy! Osieł wierutny, pijanica bez wstydu wypędza mnie na szary koniec! Piwniczny naleje mu pierwszy kielich malagi, kiedy zaś półmiski dojdą do mnie, będą już na wpół zimne, najlepsze kąski wyjedzone; nie zostanie naokoło kuropatw kapusty ani marchewki. O święty Kościele katolicki! Że mu dano to miejsce wczoraj, to można było pojąć; dopiero co przybył; pierwszy raz, od tylu lat, siedział przy tym stole. Boże! jak on pożerał! Nie, nic mi nie zostanie, tylko kości i łapy po kurczętach. Nie ścierpię tego afrontu. Bywaj zdrów, czcigodny fotelu, gdzie rozwalałem się tyle razy, opchany smakowitymi daniami! Bywajcie, lakowane butelki, nieporównany dymku dobrze upieczonej dziczyzny! Bywaj, wspaniały stole, szlachetna jadalnio, nie odmówię już więcej benedicite9! Wracam na plebanię; nie dam się zepchnąć między ciżbę biesiadników: wolę być, jak Cezar, pierwszym w lichej wiosce niżeli drugim w Rzymie.
Skoro matki nie ma, chodź przejść się trochę.
ROZALKACzy pan myśli, że to mi idzie na zdrowie, te pańskie całusy?
PERDYKANA cóż w tym złego? Tak samo całowałbym cię przy matce. Czy nie jesteś siostrą Kamilli? czy nie jestem twoim bratem tak jak jej?
ROZALKASłowa to słowa, a całusy to całusy. Ja tam nie mam tylu rozumów; czuję to dobrze, kiedy chciałabym coś powiedzieć. Piękne panie wiedzą, o co idzie, wedle tego czy je kto pocałuje w prawą czy w lewą rękę; ojcowie całują je w czoło, bracia w policzek, ich kawalerowie w usta; a mnie wszyscy całują w oba policzki i to mnie złości.
PERDYKANJakaś ty ładna, dziecko!
ROZALKAAle nie ma się pan co gniewać o to. Jaki pan smutny dzisiaj! Czy pana małżeństwo się popsuło?
PERDYKANChłopi w tej wiosce pamiętają, że mnie kochali; psy na podwórzu i drzewa w lesie pamiętają także; tylko Kamilla nie pamięta. A ty, Rozalko, kiedyż się wydasz?
ROZALKANie mówmy o tym, dobrze, paniczu? Mówmy o pogodzie, o tych tu kwiatkach, o pana konikach i moich czepeczkach.
PERDYKANO czym ci się podoba, o wszystkim, co może przejść przez te usta, nie płosząc z nich niebiańskiego uśmiechu, który szanuję więcej niż własne życie.
Szanuje pan mój uśmiech, ale nie szanuje pan moich ust, o ile mi się zdaje. Patrzcie no; kropla deszczu spadła mi na rękę, a niebo czyste.
PERDYKANWybacz.
ROZALKACo ja panu zrobiłam, że pan płacze?
Panie baronie, mam panu powiedzieć coś osobliwego. Przed chwilą byłem przypadkiem w kredensie, to jest, chciałem powiedzieć, w sieni: cóż bym ja robił w kredensie? byłem tedy w sieni. Znalazłem przypadkiem butelkę, chcę powiedzieć karafkę z wodą; jakim cudem znalazłbym butelkę w sieni? Pociągnąłem tedy łyczek wina, chcę powiedzieć szklankę wody, ot, dla zabicia czasu, i wyglądałem oknem, między dwoma wazonami, które mi się wydają mocno nowożytnego smaku, mimo że są skopiowane z etruskich.
BARONCo ty masz za nieznośny sposób mówienia, Blazjuszu! niepodobna się dogadać z tobą.
BLAZJUSZSłuchaj mnie, panie, użycz mi przez chwilę uwagi. Wyglądałem tedy oknem. Niech pan nie traci cierpliwości, na imię nieba, tu idzie o honor rodziny.
BARONRodziny! tego to już nie rozumiem. O honor rodziny, Blazjuszu! Czy ty wiesz, że nas jest trzydziestu siedmiu mężczyzn i prawie tyleż kobiet, w Paryżu i na prowincji?
BLAZJUSZNiech mi pan baron pozwoli mówić dalej. Podczas gdy pociągałem łyk wina, chcę rzec szklankę wody, aby pobudzić opóźniające się trawienie, wyobraź sobie pan baron, ujrzałem pod oknem panią Pluche pędzącą bez tchu.
BARONCzemu bez tchu, Blazjuszu? to ciekawe.
BLAZJUSZA obok niej, czerwoną z gniewu, siostrzenicę pańską Kamillę.
BARONKto był czerwony z gniewu, siostrzenica czy pani Pluche?
BLAZJUSZSiostrzenica, panie baronie.
BARONCzerwona z gniewu! To niesłychane! I skąd wiesz, że to było z gniewu? Mogła być czerwona z tysiąca innych przyczyn; goniła zapewne za motylami po ogrodzie.
BLAZJUSZNie mogę nic twierdzić w tej materii; możebne; ale krzyczała z całych sił: „Idź! szukaj go! rób com ci powiedziała! głupia jesteś! ja tak chcę!”. I tłukła wachlarzem po łokciu panią Pluche, która za każdym wykrzyknikiem uskakiwała w grządki.
BARONW grządki?... I cóż odpowiadała ochmistrzyni na szaleństwa Kamilli? postępowanie jej bowiem zasługuje na tę nazwę.
BLAZJUSZOdpowiadała: „Nie pójdę. Nie zastałam go. Umizga się do chłopianek, do pastuszek. Za stara jestem, aby zacząć nosić czułe bileciki; dzięki Bogu, miałam dotąd czyste ręce”; — i tak mówiąc, gniotła w palcach kawałek papieru złożony we czworo.
BARONNic nie rozumiem, w głowie mi się miesza zupełnie. Jaką przyczynę mogła mieć pani Pluche, aby miąć papier złożony we czworo, uskakując raz po raz w grządki? Nie mogę dać wiary potwornościom tego rodzaju.
BLAZJUSZCzy pan nie rozumie jasno, panie baronie, co to znaczyło?
BARONNie, doprawdy nie, mój przyjacielu, nie rozumiem nic a nic. Zachowanie to wydaje mi się dzikie, prawda, ale zarówno bez przyczyn jak bez usprawiedliwienia.
BLAZJUSZTo znaczy, że siostrzenica pańska prowadzi tajemną korespondencję.
BARONCo ty gadasz? Czy ty wiesz, o kim mówisz? Licz się ze słowami, mości klecho.
BLAZJUSZMógłbym zważyć moje słowa na niebieskiej wadze, na której mają ważyć moją duszę w dniu sądu, a nie znalazłbym wśród nich ani jednego trącącego fałszywą monetą. Pańska siostrzenica prowadzi tajemną korespondencję.
BARONAleż zastanów się, mój drogi, to niemożliwe.
BLAZJUSZDlaczegóż obarczyłaby ochmistrzynię listem? Czemu krzyczałaby na nią: „Znajdź go!”, podczas gdy tamta dąsała się i wzdragała?
BARONA do kogo był ten list?
BLAZJUSZOto właśnie hic, panie baronie, hic jacet lepus10. Do kogo był list? do człowieka, który umizga się do pastuszek. Owóż, człowiek zalecający się publicznie do pastuszek budzi mocne podejrzenie, iż sam należy do stanu pasterskiego. Niemożliwym jest wszelako, aby panna Kamilla, z wychowaniem, jakie otrzymała, zakochała się w podobnym człowieku; oto co powiadam i co sprawia, iż jestem w tej sprawie równie, uczciwszy uszy, głupi, jak pan baron.
BARONO nieba! Kamilla oświadczyła mi dziś rano, że nie wyjdzie za Perdykana. Czyżby kochała się w pastuchu gęsi? Udajmy się do gabinetu; przeszedłem od wczoraj tak gwałtowne wstrząśnienia, że nie mogę zebrać myśli.
„Proszę być w południe przy źródełku”. Co to ma znaczyć? tyle chłodu, odmowa tak stanowcza, tak okrutna, tak dumna obojętność i po tym wszystkim schadzka? Jeżeli chce ze mną pomówić o interesach, dlaczego wybrała takie miejsce! Czy to zalotność? Dziś rano, kiedym się przechadzał z Rozalką, słyszałem jakiś szelest w zaroślach; zdawało mi się, że to łania. Byłażby w tym jakaś intryżka?
Dzień dobry, kuzynie; zdawało mi się, nie wiem, czy trafnie, że kiedyśmy się rozstali dziś rano, byłeś smutny. Ująłeś mnie za rękę, a ja się broniłam; otóż, przychodzę cię prosić, abyś mi podał dłoń. Odmówiłam ci pocałunku, oto proszę, masz. całuje go A teraz, mówiłeś mi, że byłbyś bardzo rad porozmawiać po przyjacielsku. Siadaj tutaj i rozmawiajmy.
Czy ja śniłem poprzednio, czy raczej śnię w tej chwili?
KAMILLAZdziwiłeś się, otrzymawszy bilecik ode mnie, nieprawdaż? Jestem nieco kapryśna z natury; ale powiedziałeś mi dziś rano coś, co mi trafiło do przekonania: „Skoro się rozchodzimy, rozejdźmy się jak przyjaciele”. Nie wiesz, dlaczego odjeżdżam, zatem ci powiem: wstępuję do klasztoru.
PERDYKANCzy podobna? Ciebież to, Kamillo, oglądam w tym źródle, siedzącą pośród stokroci jak niegdyś?
KAMILLATak, Perdykanie, mnie. Przychodzę, aby wskrzesić na kwadrans dawne nasze życie. Wydałam ci się szorstka i wyniosła; to bardzo naturalne, wyrzekłam się
Uwagi (0)