Lekarz mimo woli - Molière (Molier) (jak czytać książki na komputerze txt) 📖
Satyra na lekarzy, a zarazem na ich klientów. Gdyby iść za przesłaniem sztuki (nie podanym przecież jednak serio), wypadło by dojść do wniosku, że każdy, choćby drwal, może zostać lekarzem.
Wystarczy, żeby bredził wystarczająco niezrozumiale — a przy tym profesja to nieporównanie bardziej popłatna! Natomiast sposób na wyleczenie znaleźć może łatwo sam pacjent.
Intryga „lekarska” pozostaje zamknięta w klamrze scenek z życia kłótliwego małżeństwa, które sprawy między sobą układa za pomocą kija. Można powiedzieć (oczywiście z przymróżeniem oka), że Molièrowska farsa propaguje wartości tradycyjne.
- Autor: Molière (Molier)
- Epoka: Barok
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Lekarz mimo woli - Molière (Molier) (jak czytać książki na komputerze txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Molière (Molier)
Który po prostu ani jednego sprzętu nie zostawił w domu.
SGANARELŁatwiej się nam będzie przeprowadzać.
MARCYNAI który od rana do nocy nic nie robi, tylko gra i pije!
SGANARELTo żeby się nie nudzić.
MARCYNAI cóż ty sobie wyobrażasz, co ja mam począć z całym kramem?
SGANARELCo ci się podoba.
MARCYNAMam na ręku czworo drobnych dzieci...
SGANARELPostaw je na ziemi.
MARCYNA...które bez ustanku wołają o chleb.
SGANARELDaj im kije: kiedy ja dobrze podpiłem i podjadłem, chcę, aby wszystko było pijane w mym domu.
MARCYNAI ty sobie wyobrażasz, pijaku, że to cięgle będzie szło w ten sposób?
SGANARELSpokojnie, żoneczko, jeśli łaska.
MARCYNAŻe wiecznie będę znosić twą bezczelność i twoje łajdactwa?
SGANARELŻoneczko, nie unośmy się.
MARCYNAI nie potrafię znaleźć sposobu, aby ci przypomnieć twoje obowiązki?
SGANARELMoja lubciu, wiesz, że ja nie jestem zbyt cierpliwy i rękę mam wcale krzepką.
MARCYNADrwię sobie z pogróżek.
SGANARELŻoneczko, aniołku, znowu cię skóra świerzbi, jak zwykle.
MARCYNAJuż ja ci pokażę, że się ciebie wcale nie boję.
SGANARELMoja droga połowico, ty koniecznie chcesz coś oberwać.
MARCYNACzy ty myślisz, że ja się zlęknę twego gadania?
SGANARELSłodki przedmiocie mych uczuć, ja tobie uszy oberwę.
MARCYNATy pijanico!
SGANARELZbiję cię.
MARCYNATy kufo!
SGANARELNa kwaśne jabłko.
MARCYNAŁotrze!
SGANARELKości ci połamię.
MARCYNAHultaju! nicponiu! oszuście! gałganie! wisielcze! ty dziadu! włóczęgo! złodzieju! draniu!
SGANARELA, więc chcesz koniecznie!
Au, au, au!
SGANARELTo jedyny sposób, aby cię uspokoić.
SCENA DRUGAHola! Cóż to! Pfe! Co to ma znaczyć? Fe, paskudztwo! A cóż to za gałgan: walić tak swoją żonę!
MARCYNAA właśnie ja chcę, żeby mnie walił!
PAN ROBERTAleż i owszem, z całego serca.
MARCYNACzego się pan wtrąca?
PAN ROBERTZbłądziłem, wyznaję.
MARCYNAPańska sprawa?
PAN ROBERTMa pani słuszność.
MARCYNAWidzicie tego gbura: chce zabronić mężowi walić własną żonę!
PAN ROBERTOdwołuję.
MARCYNACóż to pana może obchodzić?
PAN ROBERTNic.
MARCYNAPańska rzecz nos wściubiać?
PAN ROBERTNie.
MARCYNAPatrz pan swego zajęcia.
PAN ROBERTNie mówię już ani słowa.
MARCYNAJa chcę, aby mnie bito.
PAN ROBERTAleż owszem.
MARCYNANie pańska szkoda.
PAN ROBERTMa pani rację.
MARCYNATrzeba być błaznem, aby się mieszać do rzeczy, które pana nic nie obchodzą.
Sąsiedzie, przepraszam was z całego serca. Wal, bij, pierz swoją żonę, ile ci się podoba; jeżeli sobie życzysz, pomogę ci.
SGANARELWłaśnie że mi się nie podoba.
PAN ROBERTA, to inna sprawa.
SGANARELChcę ją bić, kiedy chcę, a nie chcę bić, kiedy nie chcę.
PAN ROBERTDoskonale.
SGANARELMoja żona, nie pańska.
PAN ROBERTBez wątpienia.
SGANARELNic pan tu nie masz do rozkazywania.
PAN ROBERTAleż naturalnie.
SGANARELNikt pana nie prosi o pomoc.
PAN ROBERTBardzo przepraszam.
SGANARELI jesteś pan dureń, aby się mieszać w cudze sprawy. Dowiedz się, że już Cycero mówi, że nie trzeba wkładać drzwi między palce3.
No, teraz zgoda. Dawaj łapę.
Tak, teraz, kiedyś mnie zwalił.
SGANARELNic nie znaczy. Przybij!
MARCYNANie chcę.
SGANARELNie?
MARCYNANie.
SGANARELŻonciu!
MARCYNANie i nie.
SGANARELChodź, kiedy ci mówię.
MARCYNAAni mi w głowie.
SGANARELNo, chodź już, chodź.
MARCYNANie, gniewam się.
SGANARELO takie głupstwo! No, daj już spokój.
MARCYNAZostaw mnie.
SGANARELDaj rękę, kiedy ci mówię.
MARCYNANadtoś mi zalał4 sadła za skórę5.
SGANARELWięc dobrze; przepraszam: daj rękę.
MARCYNAPrzebaczam.
Ale mi to zapłacisz.
SGANARELMasz źle w głowie, aby takie rzeczy brać na serio. Takie drobnostki nieuniknione są w miłości; między ludźmi, którzy się kochają, parę kijów od czasu do czasu tylko odświeża serdeczność. No, teraz idę w las i przyrzekam ci więcej niż setkę wiązek.
SCENA CZWARTA MARCYNANie bój się, już ja swego nie zapomnę; łamię sobie tylko głowę, jak ci odpłacić kije, którymiś mnie uraczył6. Wiem dobrze, że żona ma zawsze pod ręką sposób zemsty; ale to za delikatna kara dla tego obwiesia; chcę zemsty, którą by uczuł nieco dotkliwiej; to byłoby mało za to, co on mi zrobił
SCENA PIĄTAWciórności! Ładna zabawa, nie ma co gadać! akurat tyle, co gdyby nam kto kazał szukać wiatru w polu.
WALERYCóż chcesz, poczciwcze? musimy być posłuszni swemu panu. A zresztą, w naszym interesie jest starać się, by jego córka a nasza pani rychło wróciła do zdrowia; toć z pewnością jej małżeństwo, odwleczone przez tę chorobę, nie będzie dla nas bez jakiego obrywku7. Horacy, hojne panisko, największe ma widoki na ten związek, i, jakkolwiek pannie wpadł w oczko niejaki Leander, wiesz dobrze, że ojciec nie chce i słyszeć o takim zięciu.
MARCYNACoby tu wymyślić, aby się zemścić?
ŁUKASZAle co stary za ćwieka zabił sobie w głowę, kiedy już wszystkie dochtory na darmo wygadały nad nią całą swą mądrość!
WALERYCzasem, dobrze szukając, trafi się na to, czego nie można było znaleźć od razu: nieraz tam, gdzie byśmy się najmniej spodziewali...
MARCYNATak, muszę się zemścić, żeby nie wiedzieć co! Czuję te kije w dołku aż pod samym sercem; nie mogę ich strawić...
Och, przepraszam, nie spostrzegłam panów, głowę mam tak nabitą kłopotami...
WALERYKażdy ma swoje troski; my także szukamy czegoś, cobyśmy bardzo byli radzi znaleźć.
MARCYNACzy mogłabym w czym pomóc?
WALERYBardzo możliwe. Szukamy jakiegoś zdatnego człowieka, niezwykłego lekarza, który by zdołał co pomóc córce naszego pana, dotkniętej nagłą niemocą. Wielu lekarzy wyczerpało już przy niej całą swą umiejętność; ale zdarza się niekiedy spotkać ludzi znających jakieś cudowne sekrety, szczególne środki, za pomocą których umieją osiągnąć to, co dla innych było niepodobieństwem; kogoś takiego właśnie chcielibyśmy znaleźć.
MARCYNAHa! jakiż wspaniały pomysł zsyła mi niebo, aby się zemścić na obwiesiu!
Nie mogliście lepiej trafić: mamy tu właśnie takiego człowieka, niezrównanego wręcz, gdy chodzi o leczenie najrozpaczliwszych chorób.
WALERYPrzez litość, i gdzie go znaleźć?
MARCYNAZnajdziecie go, o, w tej stronie; zabawia się właśnie rąbaniem drzewa.
ŁUKASZDochtór, co drzewo rąbie?
WALERYZbieraniem ziół, chcecie powiedzieć?
MARCYNAGdzie tam! To skończony dziwak, który lubuje się w takich zajęciach: chimeryk, oryginał, pełen szczególnych narowów; słowem, nigdy nie wzięlibyście go za to, czym jest w istocie. Chodzi ubrany w najosobliwszy sposób, niekiedy lubi udawać zupełnego nieuka, ukrywa swą wiedzę i niczego się tak nie chroni, jak tego, aby mu nie kazano rozwinąć zdumiewających talentów lekarskich, którymi obdarzyło go niebo.
WALERYSzczególna rzecz, że wszyscy wielcy ludzie mają jakieś dziwactwo, jakieś ziarnko szaleństwa domieszane do swego geniuszu.
MARCYNAU niego szaleństwo idzie dalej, niżby kto przypuszczał; nieraz dochodzi do tego, iż tylko za pomocą kija można go zmusić, aby zrobił użytek ze swych zdolności. Mówię wam z góry, że, jeżeli przyjdzie nań taka fantazja, nie dojdziecie do niczego, nie przyzna się wam nigdy, że jest lekarzem, póki nie weźmiecie kija i nie zmusicie go tęgą porcją, aby się wreszcie zdradził. Wszyscy tak postępujemy, gdy potrzebujemy jego pomocy.
WALERYDoprawdy szczególne szaleństwo!
MARCYNATo prawda; ale potem, zobaczycie, że robi prawdziwe dziwy.
WALERYJak on się zowie?
MARCYNASganarel. Zresztą, łatwo go poznać: duża czarna broda, kryza na szyi, ubranie żółte z zielonym.
ŁUKASZŻółte z zielonym! To jakiś dochtór dla papugów?
WALERYAle czy naprawdę taki zdatny, jak mówicie?
MARCYNAJakże! ten człowiek robi prawdziwe cuda. Przed pół rokiem była tu kobieta, którą opuścili wszyscy lekarze; od sześciu godzin uważano ją za umarłą: już mieli ją grzebać, kiedy sprowadzono jeszcze do niej przemocą tego człowieka. Obejrzał ją i wlał do ust jakąś kropelkę, sama nie wiem czego? w tej chwili wstała z łóżka i zaczęła się przechadzać tak, jakby jej nigdy nic nie brakowało.
ŁUKASZBa!
WALERYTo musiała być chyba kropla płynnego złota.
MARCYNABardzo być może. Nie ma znów trzech tygodni, jak dwunastoletni chłopiec zleciał z samej dzwonnicy i potrzaskał sobie głowę, ręce i nogi. Przyprowadzono doń tego człowieka; natarł mu całe ciało maścią, którą sam tylko umie przyrządzać; dziecko zerwało się natychmiast i pobiegło bawić się w piłkę.
ŁUKASZBa, ba!
WALERYAleż ten człowiek zna chyba jakieś cudowne środki!
MARCYNAA któż by o tym wątpił?
ŁUKASZDo diaska! takiego właśnie było nam trzeba. Chodźmyż go szukać.
WALERYDziękujemy pani bardzo za uprzejmość.
MARCYNAAle pamiętajcie o tym, co wam mówiłam.
ŁUKASZDo stu czartów! nie troskajcie się, matusiu: jeśli tylko o bicie chodzi, to krówka już w oborze.
WALERYDoprawdy, nie mogliśmy szczęśliwiej trafić: jestem pełen najlepszej otuchy.
SCENA SZÓSTALa, la, la...
WALERYSłychać rąbanie drzewa i śpiew.
SGANARELLa, la, la... No, dość się chyba człowiek napracował, aby pociągnąć łyczek. Trzeba nabrać trochę oddechu.
Słone musi być to drzewo jak diabli, takie człowiek ma po nim pragnienie.
Tam do kata! nie trzeba dawać przystępu tak smutnym rozmyślaniom.
WALERYTo on.
ŁUKASZJa też tak myślę; zdaje się, żeśmy wdepli8 prosto na niego.
WALERYPrzyjrzyjmyż mu się bliżej.
SGANARELA szelmeczko, jak ja cię lubię, ty flaszczyno mała.
Cóż u diaska! czegóż chcą te dryblasy?
WALERYTo on, na pewno.
ŁUKASZOn, jak wykapany.
SGANARELPatrzą na mnie i naradzają się. O co im może chodzić?
WALERYSzanowny panie, czy nie pan przypadkiem nosi imię Sganarela?
SGANARELHę?
WALERYPytam, czy pan się nie nazywasz Sganarel?
SGANARELTak i nie, zależnie od tego czego chcecie.
WALERYNic, pragniemy jedynie dać panu dowody uznania i życzliwości.
SGANARELW takim razie, tak; imię moje Sganarel.
WALERYPanie, szczęśliwi jesteśmy, iż pana widzimy. Zwrócono nas do pana w naszym kłopocie; przychodzimy błagać pomocy, której nam bardzo trzeba.
SGANARELJeśli to coś, co leży w zakresie mego skromnego rzemiosła, służę najchętniej.
WALERYBardzo pan uprzejmy, doprawdy. Ale, proszę, chciej pan nakryć głowę, jeśli łaska; słońce mogłoby panu dokuczyć.
ŁUKASZWsadźże pan ten kapciuch na łeb.
SGANARELGrzeczni ludzie, ale straszne jacyś ceremonianty.
Panie, niech się pan nie dziwi, że się zwracamy do niego, ale zdatni ludzie zawsze są poszukiwani, a my już wiemy o pańskich talentach.
SGANARELTo prawda, panowie, że, co się tyczy drewek, nie mam równego w świecie.
WALERYAleż,
Uwagi (0)