Marysieńka Sobieska - Tadeusz Boy-Żeleński (książki czytaj online za darmo txt) 📖
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Marysieńka Sobieska - Tadeusz Boy-Żeleński (książki czytaj online za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
Wybór Wiśniowieckiego był dla obojga Sobieskich ciosem z wielu względów. Wystarczy sobie przypomnieć stosunki rodzinne. Nowy król był siostrzeńcem Zamoyskiego, pierwszego męża Marysieńki, synem księżnej Gryzeldy, owej „basetli” z konfitur, co dała się we znaki i kochankom, i młodej wdowie. Pieniactwo o zamojszczyznę jeszcze nie było ukończone. O Michale Wiśniowieckim, młodym człowieku tępym, łakomym i gnuśnym, Sobieski z dawna nie wyrażał się w listach do żony inaczej jak le singe — małpa; teraz trzeba mu będzie małpę całować w rękę i stać przy małpim tronie! Wybór króla bez talentu i bez znaczenia uważa przy tym hetman za nieszczęście dla kraju. Toteż w pierwszych dniach nie hamuje swej wściekłości. Przed Bonzym wylewa żółć, mieniąc świeżego elekta głupcem, idiotą, dziadem. Chavagnac w pamiętnikach swoich twierdzi, że Sobieski tuż po elekcji żądał od niego pomocy, aby zdetronizować Michała; odgrażał się, że się sprzymierzy w tym celu z cesarzem austriackim, z carem itp. Nie trzeba tego brać zbyt serio. Wyfukał się nasz Raptusiewicz i uspokoił się.
Bo równocześnie Marysieńka, większa od niego realistka, już akomoduje się do sytuacji i stara się zająć wobec niej racjonalne stanowisko. Przypomniała sobie, że ten obżartuch i ospalec Michał jeszcze w Zamościu czule wodził za nią oczami; umiejętnie poruszy te wspomnienia, aby się zbliżyć do tronu. Mamy o tym relacje przez panią Morsztynową, której czujność zaostrzona jest niechęcią do Marysieńki. Wedle niej, ta „megera”, z której po chorobie została skóra i kości i która pokrywa swoją bladość warstwami różu, wściekle kokietuje króla: już mu ofiarowała bransoletkę... Miejmy nadzieję, że nie taką samą jak mężowi.
Zaloty te nie zostały bez nagrody. Marysieńka uzyskuje to, że nadzwyczajnym posłem na dwór francuski z zawiadomieniem o wyborze króla Michała zostaje jej brat, kawaler d’Arquien. Fawor nie lada. Drugą, dyskretniejszą funkcją kawalera będzie — szukać poparcia dla spisku, już zawiązującego się w Polsce celem detronizacji nowego króla. Zarazem pani Sobieska przez biskupa Bonzy sugeruje Ludwikowi XIV, że wobec klęski Francji przy elekcji, tym bardziej trzeba zabiegać o stronników w Polsce.
Fawor brata Marysieńki ułagodził trochę Sobieskiego, który jako wielki marszałek sabotował pierwszy sejm i usunął się z Warszawy — w momencie przysięgi, aby nie nosić laski przed królem. Już podobno myślał o tym, jakby nie dopuścić do koronacji. Ale w rezultacie na koronacji w Krakowie był, jechał przed królem z gołą szablą, w kościele na Skałce pełnił służbę marszałkowską, na rynku na theatrum (czyli estradzie z tronem) niósł berło królewskie. W jakim humorze — łatwo sobie wyobrazić. Może już mu świtało w głowie, że zamiast małpy, sam mógłby siedzieć na tym tronie.
Sejm koronacyjny pierwszy raz w Polsce zerwano. Nieszczególnie się zapowiadało nowe panowanie.
Pomału, przy pomocy ex-ambasadora Bonzy, który zachował sentyment dla Marysieńki, partia francuska odbudowuje się w Polsce. Duszą jej — Sobiescy; obok nich prymas Prażmowski i ruchliwy Andrzej Morsztyn, ów lekki poeta, znany nam ze dworu Marii Ludwiki, który tymczasem zrobił kawał drogi, bogacąc się na podskarbiostwie koronnym, posłując po dworach jako zręczny polityk i dyplomata. W partii tej już rozważa się myśl, aby strącić z tronu Michała, a wprowadzić bodaj siłą Francuza. Nie Kondeusza, bo sam dźwięk tego nazwiska budzi wśród szlachty żywiołowy sprzeciw, ale nowego, nieużytego jeszcze kandydata. Miał nim być młody Longueville, siostrzeniec Kondeusza, bezrobotny książę, który gotów jest puścić się na awanturę. Ale Ludwik XIV, zły, że w Polsce tyle pieniędzy i starań utopił na próżno, mający w tej chwili na głowie inne kłopoty w Holandii i gdzie indziej, wściekły na panią Sobieską i jej rodzinę, nie chce o niczym słyszeć. Nie może darować Marysieńce, że ona — jego poddanka — ośmieliła się jemu, Ludwikowi, przykładać — jak mówi — nóż do gardła. „Nie mogę wymazać z pamięci — pisze do swego posła — pięknych słów tej damy: »Nie ma opactwa, nic z interesu! nie ma Epoisses (ów proces d’Arquienow), nic z interesu! nie ma tego lub owego, nic z interesu!«” I wielki król konkluduje: „Toteż moim ostatecznym i stałym postanowieniem jest zostawić ich (Sobieskieh) w upokorzeniu, w jakim znajdują się obecnie”.
Bądź co bądź, nasza Marysieńka mogła być dumna, że nikt w Europie nie ośmielił się traktować z potężnym i najdumniejszym Ludwikiem w tym tonie, w jakim ona to czyniła. Nie ostatnie to starcie tych dwóch potencji.
Tak więc, król francuski nie miesza się do sprawy i zachowuje poprawne stosunki z królem polskim. Co nie przeszkadza, że w Polsce partia francuska działa bardzo czynnie i że bez oficjalnego współudziału króla Francji, chroniczny spisek na rzecz francuskiego kandydata jest faktem. I sam Ludwik XIV, mimo przestrzeganej nieingerencji, nie mógł pozostać całkowicie obcy tym kombinacjom, zmuszony nawet przezwyciężyć niechęć do państwa Sobieskich. Dotychczasowa pensja francuska, pobierana przez wielkiego hetmana, wzrasta z 12 000 funtów do 20 000, Sobieski otrzymuje wstęgę wysokiego orderu i list od Ludwika XIV z nagłówkiem: „Mój kuzynie”. Marysieńka górą! „Jak baba diabła wyonacyła”.
Niepodobna opowiadać tu szczegółów przebiegu intrygi, której nić snuje się przez całe panowanie niefortunnego króla. Kraj dzieli się coraz jawniej na dwa obozy. Atmosfera robi się nieznośna, zatruta plotkami; co w nich prawdą, co zmyśleniem, trudno nawet dziś wiedzieć. Agent francuski Baluze donosi swemu ministrowi, że „arcybiskup Prażmowski bardziej niż kiedykolwiek popiera myśl zabicia króla polskiego”. Sobieskiego posądzają, że zamierza sprowadzić Kozaków i Tatarów na Polskę, aby przy ich pomocy narzucić siłą francuskiego kandydata; zdaje się, że istotnie Marysieńka zalecała tę praktyczną gospodarską receptę. Sobieski znowuż donosi żonie o diamentowym proszku, którym zamierzano go otruć. Krążą coraz jadowitsze paszkwile, w których zwłaszcza stronnicy króla z błotem mieszają partyzantów Francji. „Nie będzie w Polsce zgoda — aż Bąkowi spadnie broda — ba i dobrego Pana — aż obwieszą hetmana”. (Bąk to Bąkowski, wojewoda pomorski; hetman to oczywiście Sobieski).
Paradoksem sytuacji było to, że przy królu opowiedział się — jako przy swoim wybrańcu — najgorszy element szlachetczyzny, ciemnych gębaczy i opojów, pchających bezmyślnie kraj do zguby, podczas gdy obóz spiskowców — biorąc formalnie, zdrajców stanu — skupiał bądź co bądź rozum polityczny Prażmowskiego, kulturę Morsztyna, heroizm i poświęcenie Sobieskiego i oddanej mu garści rycerstwa. Król jest tu defetystą, koronowanym przedstawicielem bezrządu; Sobieski — wcieloną wolą zwycięstwa i czynu. Król sprzeciwia się wzmocnieniu regularnej armii, bojąc się (może słusznie), aby jej hetman nie użył przeciw niemu; woli opierać się na pospolitym ruszeniu, które znowuż woli pić, pyskować, rabować, siekać bezbronnych starców niż iść na wojnę. I Sobieski, wciąż zmawiający się z obcymi potencjami przeciw swemu panu, równocześnie dokazuje cudów, aby własnym przemysłem i zapałem organizować obronę granic Polski, znacząc swoją drogę świetnymi zwycięstwami — Bracławiem, Kalnikiem i tyloma innymi. A po upadku Kamieńca, który upadł z braku środków obrony, król oświadcza głośno, że Kamieniec wcale nie jest wzięty, że to są wszystko wymysły i strachy Sobieskiego... Zaiste, trudno jest hetmanić pod małpą.
Takie było tło: a równocześnie na tym tle rozgrywał się dramat prywatny, który bliżej nas obchodzi w tej książce, mającej za przedmiot nie Sobieskiego, ale Marysieńkę. Pamiętamy sytuację: wybór Francuza miał być dla naszego bohatera wyzwoleniem, po którym miał on pośpieszyć do Francji, aby tam żyć bez trosk i przeszkód ze swoją ukochaną. A nie do Francji, to gdziekolwiek indziej, byle daleko. Koronacja Wiśniowieckiego obaliła całkowicie i te plany. Wybór młodego króla, brak widoków na nową elekcję, zobojętnienie Ludwika XIV na sprawę polską, wszystko to odbierało wysokim szarżom Sobieskiego wartość zamienną; był w położeniu człowieka, który się zgrał na giełdzie. Sprawa wyniesienia się za granicę stała się nieaktualna. Trzeba było zostać na miejscu i cierpieć.
To byłoby jeszcze pół biedy, gdyby ona zgodziła się na ten los. Ale właśnie że się nie godziła. W połowie r. 1670 pani Sobieska znowuż opuszcza kraj, aby się udać do Francji. Znów jest w ciąży; jedzie z powodu zdrowia, może i dla czynniejszego poparcia sprawy spisku, jako cicha delegatka partii francuskiej. Znów tej rozłące zawdzięczamy listy Sobieskiego, w których i serce jego, i sprawy krajowe mamy jak na dłoni; — o tyle przynajmniej, o ile obawa przejmowania listów na to pozwala.
Sytuacja osobista państwa Sobieskich jest na pozór ta sama co w owych latach 1667–68, kiedy to pani hetmanowa jechała pierwszy raz do Paryża, aby tam urodzić małego Jakubka; ale odcień duchowy jest bardzo odmienny. Wówczas była w tym rozstaniu jakaś świeżość, jakaś nadzieja: młody hetman czuł, że trzeba mu zdobyć wieniec zwycięstwa, dać swoją pełną miarę, aby potem dostąpić szczęścia i nagrody w „zaczarowanym pałacu”. Było w tym coś z powieści panny de Scudéry, było coś romantycznego w tych bojach rycerza przepasanego szarfą ukochanej, w tej czerni, w jaką się ubierał, w nadziejach szczęścia, w tej wdzięczności narodu dla Sylwandra. I listy, mimo że nieraz gorzkie od tęsknoty, zapiekłe od dławionej namiętności, miały swój polot miłosny.
Teraz jest trochę inaczej. Piękne nadzieje się rozchwiały. Popularność znowu pierzchła. I — co najgorsze — on przykuty jest do miejsca swoim hetmaństwem w najcięższych warunkach, bez widoków i możności porzucenia go, gdy ona wręcz mu oświadczyła, że polskie powietrze ją zabija i że w kraju nie chce mieszkać. Położenie bez wyjścia. W dodatku, miesza się w to może w obojgu uczucie katzenjammeru, że przegapili okazję, że można było tą partią inaczej pokierować; dość że jak zwykle po przegranej, zaczynają się rekryminacje między partnerami. I na tle wielkich wydarzeń dziejowych, rozgrywa się ten na wpół dramat, na wpół komedia małżeńska, w której Marysieńka, zapewne nie znając nieśmiertelnej komedii Moliera, sama odgrywa rolę Celimeny wodzącej na nitce swojego burkliwego, heroicznego i bezbronnego wobec niej Alcesta.
Wielki hetman opuścił Warszawę, częścią przez poczucie obowiązków, które go wołają ku granicom kraju, częścią może z niechęci do dworzaninowania małpie. Ale życie obozowe też jest dla niego utrapieniem. U stołu się siada po godzin sześciu, siedmiu na kożdy dzień — pisze. La dépense furieuse est insupportable202. Tuteczna expensa równa się owej na elekcji; bo czasem na dzień 4 i 5 beczek wina wypiją. W dzień jego patrona na święty Jan wypito osiem. Tęskność go morzy, w listach żony nawet czułości go drażnią.; bo te czułości i pieszczoty dostają mu się w listach tylko; a kiedy jest obecny, „to Wci i na myśl nie przychodzi całować ciało moje”. Znamy już z poprzedniej rozłąki te utyskiwania; i znów zaczynają się skargi na ujmę dla zdrowia, jaką mu grozi przymusowy celibat, przy czym „ta wszystka gorącość tak mu już głowę nadwerędziła, że do śmierci pewnie do swej nie przyjdzie perfekcji”. Drażni go, kiedy mu ta emisariuszka spiskowców za wiele pisze o polityce, „a nie o miłości, która jest główną sprawą jego życia” — dodaje po francusku. A przecież chwila jest przełomowa: chodzi o zawiązanie konfederacji przeciw królowi; albo konfederacja przyjdzie do skutku teraz — pisze Sobieski — albo nie trzeba już o niej myśleć. I donosząc szyfrowanym kluczem o konfederacji, dodaje: „Przysięga wojska ma się odbyć dziś, ale nie wiem, kto będzie myślał o sprawach, które bardzo ucierpią, skoro Celadon nie zdolen jest myśleć o niczym, jeno o odmianie i niewdzięczności i o niewielkim kochaniu jego Astrei”. Żywot jaki prowadzi, tak mu już przemierzł, że godzinę tę przeklina, w której na świat wyszedł. I — jeszcze raz trzeba zaznaczyć — to nie jest romansowa frazeologia; ta tęsknota, ten żal, ta gorycz, która mu zalewa serce, to jest najistotniejsza treść jego duszy. Przy całym poświęceniu, bohaterstwie, czynności tego obrońcy kraju czuć, że to wszystko jest dla niego niczym, że oddałby wszystko razem za jedną noc ze swoją Marysieńką.
Najgorsze jest to, że nie mając na czym zatrzymać oczu w przyszłości, stęskniony kochanek coraz czarniej widzi przeszłość. Zaczynają się wypominania, zarzuty; ona, aby odwrócić jego żale, droczy się z nim, udaje jakieś zazdrości, drażni go zalotnością. Mimo że nie zachowały się jej listy, prawie że je znamy, bo Sobieski je wciąż bardzo wiernie cytuje: „Piszesz mi Wć, że przecie bardziej się we mnie kochasz, niżeli kiedyś Heleny, Anusie i nie wiem kto. Racz mi w tym moja duszo odpuścić. Kochały mnie te imiona mocno swego czasu, i pewnie na moment jeden na łokieć jeden nigdyby się ode mnie nie oddaliły”... A ona! Rozpamiętując ich pożycie, mąż Marysieńki zaczyna wiele rzeczy rozumieć inaczej wstecz; widzi na przykład, że jeżeli ona przed wyjazdem do Francji pokazywała mu dobrą twarz, albo go karesowała, albo się z nim... (opuszczam, skoro to ma kogo zgorszyć) bawić chciała, nie chcąc go od siebie puścić, to tylko dlatego, aby z nim o drodze gadać i o jak najprędszej od niego wyprawie...
To znów ona widocznie jeszcze raz daje mu za przykład „cnotliwych mnichów”, którzy się obchodzą bez kobiety; ten argument osobliwie drażni Sobieskiego; za każdym razem nasz bohater obszernie wykazuje niestosowność takiego porównania. „Co jeszcze ze strony mnichów, że zdrowi żyją lubo chastement203: a cóż to do mnie mnicha za komparacja204? Oni są daleko od ognia, nie
Uwagi (0)