Darmowe ebooki » Gawęda » Marcin Studzieński - Władysław Syrokomla (internetowa wypozyczalnia ksiazek txt) 📖

Czytasz książkę online - «Marcin Studzieński - Władysław Syrokomla (internetowa wypozyczalnia ksiazek txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Syrokomla



1 2 3 4 5 6 7 8
Idź do strony:
pusty, dziecinny 
Bez ładu, składu, jakby w pochmielu; 
Gdyby go z boku słyszał kto inny, 
Mógłby powiedzieć, że poszaleli. 
Spytaj się u nich, gadali o czem, 
To żadne z dwojga samo nie powie. 
«Ot! my gwarzymy, ot my chychoczem, 
Bo nam tak dobrze na téj rozmowie». 
Dobrze wam społem!... strzeżcie się młodzi: 
Starsi inaczej widzą te rzeczy! 
Pan wójt coś groźnie oczami wodzi, 
Pan ławnik szepce i ręką przeczy, 
Pan pisarz miejski nie kończy kwarty, 
A pan Kotwica czoło zachmurza; 
To zły prognostyk, nie żadne żarty: 
Ej będzie burza! 
 
VII
«Panie szlachcicu! panie Marcinie! — 
Zawołał burmistrz, najpierwszy w radzie — 
Czy znasz przysłowie: że zła nie minie 
Kto między szparę w drzwi rękę kładzie? 
Czy znasz przysłowie sowy i kruka? 
Proszę na bacznym chować je względzie, 
Niech sobie równy równego szuka; 
Czem czart nie orał, tem siać nie będzie, 
A to się znaczy, że my choć prości, 
Choć naszych przodków szereg niedługi, 
Mieszczanie Jego Królewskiej Mości 
Tacyśmy dobrzy jak i kto drugi, 
A może lepsi... co to na świecie 
Nie ma szlachcianek, wojewodzianek, 
Że córki miejskie uwodzić chcecie? 
Dość tych chychotek i pogadanek! 
Ja wiem szlachcicu, co tobie w głowie, 
Że się odurzy biedna niewiasta, 
Wara10 tych myśli! — ja ci to mówię, 
Wójt wileńskiego sławnego miasta». 
 
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
VIII
Marcin Studzieński powstał zdumiony, 
Krew mu do twarzy warem nabiegła, 
Wtém pisarz miejski wpadł z drugiéj strony, 
Groźny jak Jowisz, krasny jak cegła; 
Szeroko o tém gadano w mieście, 
Że k’pięknéj Marii11 miał afekt rzewny, 
Prawda czy kłamstwo — kto to wie wreszcie? 
Ale pan pisarz był bardzo gniewny. 
Poprawia pasa, czuprynę muska, 
A pogładziwszy ręką po głowie, 
Stylem statutu, po polsku z ruska 
Tak się odzowie: 
«Wszak król jegomość, Jagiełło stary 
Dał nam statuta i pargaminy12, 
Kto by niedobre knował zamiary, 
Ma być ukaran wedle swej winy; 
A waść kto taki! hej panie bracie, 
Co na nas wszystkich poglądasz z góry? 
Na miejskim gruncie, przy magistracie 
Do córki miejskiej stroisz konkury. 
Przecz się szlachice tutaj panoszą 
Pustą kieszenią i tarczą biedną? 
Możesz tańcować, kiedy cię proszą, 
Ale nie z jedną!... 
Ale nie z jedną... bo to zniewaga. 
Patrz, jak mu piękne smakują lica!.. 
To przyzwoitej kary wymaga! 
Precz stąd szlachcica! 
Precz stąd szlachcica! — wszyscyśmy równi: 
Nam nie potrzeba szlachty widoku!» 
Pan Marcin k’miecza porwał się główni, 
Pan pisarz szukał czegoś u boku; 
Przyszłaby walka słowo po słowie, 
Lecz pan Kotwica huknął jak z beczki: 
«Co to się znaczy? Mości panowie! 
Wara w mym domie kłótnie i sprzeczki! 
Ja was prosiłem panie Studzieński 
Podzielać z nami chleb i zabawy, 
Bom siła liczył na wasz duch męski, 
Bo byłem pewien, żeś rycerz prawy. 
A waść się znęcasz nad moim progiem, 
Czyhasz na cnotę mojego dziecka: 
Jakeś tu przyszedł, idź z panem Bogiem! 
Nam niepotrzebna łaska szlachecka. 
Idź i nie wracaj — albo bądź gotów, 
Że cię niegrzecznie za drzwi wywiodę. 
Ty panno córko!... dość tych zalotów, 
Bo cię zasadzę na chleb, na wodę». 
 
IX
Tak mówił stary groźnie i żwawo, 
Aż mu źrzenice iskrami gorą; 
Marcin Studzieński z godną postawą 
Poszedł ku niemu i rzekł z pokorą: 
«Sławetny rajco! nie w złym zamiarze 
Próg waszych komnat przestępowałem; 
Moje sumienie wyznać mi każe, 
Że waszą córkę kocham z zapałem; 
Chciałem odłożyć moje wyznanie, 
Aż przyjaźniejsza chwila posłuży, 
Lecz mnie zmuszacie... niech się więc stanie!... 
Żyć bez twej córki nie mogę dłużéj: 
Rad, że rozmowa ku temu zmierza, 
A jéj sprzyjania pewien po trosze, 
Raczcie przebaczyć śmiałość żołnierza, 
Że o jej rękę przy świadkach proszę». 
 
X
Podumał trochę Stefan Kotwica, 
Spojrzał na wójta i resztę gości, 
«Nie, panie bracie!... nie chcę szlachcica, 
Nam nie potrzeba waszéj zacności; 
My się na zięcia takiego piszem, 
Co go zrodziła matka mieszczanka, 
Co byłby w handlu mym towarzyszem, 
Co by po towar jeździł do Gdańska, 
Co by miał grosza swego dostatek, 
Nie patrząc na to, co mu zostawię, 
A na ratuszu u sądu kratek 
Obok mnie zasiadł na rajców ławie. 
A waszmość szlachcic — herbu Gryf pono; 
Cóż mi z waszego Gryfa czy Smoka? 
Masz chudą szkapkę, szablę stępioną: 
Ot i dostojność wasza wysoka! 
Pójdziesz na wojnę lub siądziesz w mieście 
Na teściowego kawałku chleba; 
Jeszcze by bracia rzekła nareszcie, 
Że mi szlacheckich związków potrzeba! 
A toż mi na co? — nie, panie bracie! 
Nie waż mi więcéj wdzięczyć się do niej. 
Lepszy cechowy przy swym warsztacie 
Niż lichy szlachcic, co wiatry goni». 
«Dobrze powiedział... czyta jak z księgi» — 
Krzyknęli goście już podchmieleni, 
«Wiwat Kotwica! mieszczanin tęgi, 
Co tak dostojność mieszczańską ceni!» 
Podano gościom miodu antały 
I rozpoczęto huczne wiwaty; 
Żalem i wstydem przejęty cały, 
Rycerz Studzieński wyszedł z komnaty. 
Zarzucił rysią delię na szyję, 
Hełmem płonące czoło osłania 
I na spłakaną w kącie Maryję 
Rzucił boleśny wzrok pożegnania. 
 
Część druga. Obmurowanie Wilna
I
Stara stolica Giedyminowa, 
Wilno, pieszczota pięknéj natury 
Pomiędzy gaje, pomiędzy góry 
To kwiat, co w dzikiem zielsku się chowa... 
Gdy się na strome wdzierasz urwisko 
Albo brniesz piaskiem, drogą pochyłą, 
Nigdy byś nie zgadł, że Wilno blisko, 
Gdyby twe serce silniéj nie biło. 
Gdy przed twojemi mignie oczyma 
Szczyt pierwszéj wieży, pierwszego krzyża, 
Czujesz dreszcz święty, ów dreszcz pielgrzyma, 
Co się ku miejscu świętemu zbliża; 
Korne kolano samo się zgina, 
Serce uderza tętnem żałoby: 
Bo tu Litwina Mekka, Medyna, 
Tu jej proroków kolebki, groby! 
Tu przed wiekami Litwini starzy 
Palili bogom ofiarne znicze, 
Tu Przenajświętszéj Panny oblicze 
U bramy miejskiej stoi na straży, 
Tu Jagiellończyk, lilija dziewic, 
Syn uświęcony litewskiej matki, 
Patron-przyczyńca, książę, królewic, 
Złożył w świątyni ziemskie ostatki; 
Tu się męczeństwa pamiątka budzi, 
Trzy krzyże wieńczą górę pochyłą. 
Bo gdzież jest naród, gdzie miasto ludzi, 
Co by proroków swych nie zabiło? 
Niejednokrotnie nad miastem starém 
Pan różdżkę pomsty wyciągnąć raczy: 
Trapi je głodem, morem, pożarem, 
Trapi przez krwawy najazd krzyżaczy. 
To znów miłościw ku dzieciom swoim 
Daje po klęskach wytchnąć szczęśliwie; 
Ludzi nawiedza zdrowiem, spokojem, 
A urodzaje pleni na niwie, 
Baszty ukrzepia, mury rozszerza, 
Duchem mądrości nawiedza starsze, 
Wlewa odwagę w piersi rycerza, 
I zbawcze myśli w serce monarsze. 
 
II
Tak wśród rozlicznych losów przemiany 
Wilno przetrwało drugie stulecie; 
Giedymin pierwsze zasnował ściany, 
Olgierd gród ojca kochał jak dziecię, 
Pod Jagiellonem w potęgę wzrasta, 
Bo czuwa nad niem łaska książęcia, 
Pogańskie czoło starego miasta 
Już Chrystusowym krzyżem uświęca. 
I z wież kościelnych zagrały dzwony, 
Kiedy pogaństwa pierzchła pomroka, 
A Pan zastępów żegna z wysoka 
Litwę i Wilno, i Jagiellony. 
A choć krzyżackie czasem znamiona 
Zawiały tutaj w bojowym szyku, 
Polski i Litwy dłoń zespolona 
Odparła Niemca aż do Bałtyku. 
Zaprzestał ufać w zdrad swoich dzieło, 
Że nas wyplemi13, że kraj nam wydrze, 
Gdy pod Grunwaldem Witold z Jagiełłą, 
Rogatą głowę strzaskali hydrze. 
Tymczasem wzrastał, wzrastał gród stary 
W sławę u ludzi, w łaskę u Boga, 
Z Niemiec od Rusi drużyna mnoga 
Szła tu osiadać, kupczyć towary, 
Sprawiać rzemiosła dłońmi biegłemi, 
Odmierzać łokciem, ważyć na szali, 
I żyć pod prawem litewskiéj ziemi, 
Co jej kniaziowie dobrzy nadali. 
 
III
Co ojciec począł, to syn dokona, 
Uzacnia Wilno nad insze grody, 
Książę Kazimierz, syn Jagiellona, 
Dał przywileje nowe, swobody. 
A kiedy ludzie zewsząd się garną, 
Kiedy ład w mieście rodzi się nowy, 
Książę napisał ustawę karną, 
Aby bezpieczne były ich głowy. 
Dzieło ojcowskie umocnił jeszcze 
Kniaź Aleksander prawy nowemi14, 
Tylko postrachy jakieś złowieszcze 
Krążyć poczęły w litewskiéj ziemi: 
Że się odgraża kniaź Michał Gliński 
Na Illiniczów cóś15 w sercu knowa16, 
Że ma ich bronić pan Zabrzeziński 
I buchnie w kraju wojna domowa. 
A z drugiéj strony, tam od Podola, 
Tam z tatarszczyzny strach wieje wszędzie, 
Rycerz w zbroicy dostoi pola, 
Ale z bezbronném miastém co będzie? 
Póki mieszkańców było w niém mało 
Za mur starczyły piersi waleczne, 
Dziś już ceglane mury konieczne, 
Baszty i bramy mieć już przystało. 
By nieprzyjaciel nie wszedł tak łatwo, 
Opasać murem konieczność zmusza: 
Świątynie pańskie, ściany ratusza, 
Kapłanów, starców, niewiasty z dziatwą, 
To co najświętsze dla duszy człeka, 
Gdzie z jego piersi modlitwa płynie, 
Gdzie go otacza prawa opieka, 
Gdzie ma wytchnienie przy swej rodzinie, 
Może wróg przypaść niespodziewany, 
Spali, zbezcześci i pozarzyna; 
Więc rada w radę pany, mieszczany17, 
Opasać murem gród Giedymina. 
I z pięciu krańców, z pięciu stron świata, 
Gdzie pięć dróg wielkich w mieście się schodzi, 
Niech z baszty sterczy groźna armata 
By wstrzymać wylew wrogów powodzi. 
 
IV
U nas wiadomo z ojców przykładu 
Że gdzie potrzebny środek ochrończy, 
Tam gadu gadu, a nie masz ładu, 
Do dnia sądnego rzecz się nie skończy, 
Aż myśl ognista jak promień słońca 
Ku celom bożym powoła rzesze, 
Aż dłoń potężna, wzruszeniem drżąca, 
Z zimnego głazu iskrę wykrzesze: 
Aż gorejące natchnieniem słowo 
Wybuchnie ogniem, zapłoni twarze, 
Wstrząśnie zmartwiałą deskę piersiową 
I sercu czynem zakipieć każe. 
Wtedy na Litwie żyć już nie szkoda, 
Nowych w jej dziatwie dojrzysz przymiotów, 
I ład się znajdzie, i święta zgoda, 
I duch do ofiar gorących gotów; 
Litwin zapomni uraz uprzejmie, 
Pójdzie choć w ogień w najlepszéj chęci, 
Kęs chleba sobie od ust odejmie 
I krwi ostatnią kroplę poświęci. 
 
V
Taką ognistość w myśli i słowie, 
Taki we wzroku zapał zwycięski, 
Taką potęgę, co k’czynom18 zowie, 
Miał Wojciech Tabor, biskup wileński. 
On, jako niegdyś Stanisław święty, 
Królom i panom nadstawiał czoła; 
Jak Oleśnicki równie był zdjęty 
Miłością kraju i czcią kościoła. 
Wedle pasterzy dobrych zwyczaju, 
Po Chrystowemu do serca garnie 
I wierne owce swojej owczarnie, 
I wszystek naród swojego kraju. 
On za ich sprawę stawił się śmiało, 
Jak mu kapłańskie każe sumienie, 
Chociażby za to spotkać go miało 
Prześladowanie lub umęczenie. 
On Aleksandra Jagiełły głowę 
Uwieńczył książąt litewskich mitrą, 
On wzmocnił z Polską przymierze nowe, 
Przeniknął wrogów zasadzkę chytrą; 
Za jego wpływem, polska korona 
Na Aleksandra błysnęła czele, 
A jednak później nieprzyjaciele 
Wyzuli starca z pańskiego łona. 
Król się nań gniewem srogim obrusza, 
Zamyka przed nim wejście senatu, 
Że chrześcijańska Wojciecha dusza 
Za lud się wstawia do majestatu. 
Że ze swojego wręcz stanowiska 
Śmiał mu przypomnieć kraju ustawy, 
Śmiał głośno wołać, że lud uciska 
Gliński — powiernik króla nieprawy. 
Lecz się kapłańskie nie zlękło serce, 
Wojciech przed sejmem stanął raz drugi, 
I śmiało palcem wskazał na zdzierce, 
Słabego pana zdradliwe sługi. 
Stawi jak pasterz groźne oblicze, 
Jako poddany przed tronem klęka, 
Ażeby tylko królewska ręka 
Z szpon Glińskiego wydarła bicze. 
Nic nie pomogła szlachetna praca, 
Uwiedli króla chytrzy zbrodniarze, 
Król od Wojciecha oczy odwraca 
I sprzed oblicza odejść mu każe. 
I gdyby wkrótce nie śmierci prawa, 
Co Bóg na króla przedwcześnie zsyła, 
Może drugiego krew’19 Stanisława 
Kartę by dziejów naszych splamiła; 
O zacną głowę obrońcy swego 
Litwini drżeli po całym kraju: 
Król nie ma serca karcić Glińskiego, 
Gliński przebaczać nie ma zwyczaju! 
 
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
VI
Jeszcze za czasów łaski królewskiéj, 
Błagał go Wojciech z radnemi pany, 
Aby gród święty, gród nasz litewski, 
Był krzepką ścianą obmurowany. 
Król podskarbiego przyzwał ku radzie, 
A rozważywszy środki i cele, 
Rzekł, że murować przeszkód nie kładzie, 
Ale dziś w skarbie grosza niewiele, 
Że to niepilna jeszcze robota, 
Że co ma stać się, później się stanie, 
«Nie, miłościwy królu i panie! 
Do Litwy zewsząd otwarte wrota; 
Tatarzyn goni wiatr w Ukrainie, 
Wielki kniaź Moskwy z wami w rozterce, 
Gdy niespodziana chmura nadpłynie, 
Gdy piorun w Litwy ugodzi serce: 
Nie pora będzie murować bramy, 
Gdy przyjdzie poźno płakać nad stratą; 
Jeżeli w skarbie grosza nie mamy, 
Serca litewskie dał Bóg nam za to! 
Serce ochocze, wierne krajowi, 
Swojemu miastu i chwale bożéj; 
Każdy z nas znajdzie drobny grosz wdowi, 
Co na ofiarę ojczyźnie złoży, 
Dłonią ubogą, dłonią bogatą, 
Jako kto może, niech się przyczyni. 
Ja całe mienie poświęcam na to, 
Mnie dopomogą wszyscy Litwini!» 
«Wszyscy Litwini! — zgoda, tak zgoda! 
Niech każdy wzniesie muru kawałek!» — 
Mówił wileński pan wojewoda, 
Mówił litewski wielki marszałek, 
Żmudzki starosta, kanclerz litewski, 
Wszyscy wołali jednym wyrazem: 
Jak gdyby płomień z iskry niebieskiéj 
1 2 3 4 5 6 7 8
Idź do strony:

Darmowe książki «Marcin Studzieński - Władysław Syrokomla (internetowa wypozyczalnia ksiazek txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz