Darmowe ebooki » Gawęda » Janko Cmentarnik - Władysław Syrokomla (biblioteka online darmowa .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Janko Cmentarnik - Władysław Syrokomla (biblioteka online darmowa .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Syrokomla



1 2 3 4 5
Idź do strony:
dziś płynie z piersi niewieściéj, 
Głos męża silny, pełen słodyczy, 
Dziś w starczych ustach szepleni, syczy, — 
Człek przypomina, wsłucha się, wsłucha: 
To obce dźwięki dla mego ucha!... 
A sercaż ludzkie! jaka tam zmiana! 
Widziałeś piękny zapał młodziana — 
Dzisiaj tę duszę czyż poznać można? 
Tak samolubna, taka ostrożna! 
Widziałeś w niebo wzniesione oko, 
Czytałeś w sercu wiarę głęboką, 
A jakąż miłość kryło to łono, 
Niewyczerpaną, niewyziębioną! 
Lecz czego lodem zakuć nie w stanie 
Grzech, doświadczenie, odczarowanie? 
I już w tych piersiach i już w tej głowie 
Chłodna niewiara, straszne pustkowie! 
Posłuchaj tylko: szydzi bluźnierca 
Z dawniejszéj wiary, z własnego serca... 
Precz mi z tym człekiem! ja go nie znałem! 
A jam chciał wskrzesnąć11 jego zapałem! 
A jego postać, ileż to razy, 
Gdym w myślach kréślił przeszłe obrazy, 
Tak promieniście i tak różowo 
Przelatywała nad moją głową!... 
Szatan nie człowiek!... za jakież winy 
Skalał mój obraz, obraz jedyny 
Młodéj przeszłości, szczęśliwszej chwili, 
Źrzódła12, com sądził, że mię posili, 
Że zwątpiałemu wróci nadzieje, 
Że mię13 dawniejszym ogniem zagrzeje?!... 
 
Och! jak boleśnie, och! jak boleśnie, 
Że dzień wczorajszy nigdy nie wskrześnie! 
Wczorajsi ludzie już dziś umarli, 
A wiek się zmienia, przyszłość się karli... 
Chcesz zdłużyć14 chwilę, która ucieka?? 
Rozważaj przeszłość, ale z daleka. 
 
III
Jeśli ochota, słuchacze mili, 
Dajcie mi ucho choć na pół chwili: 
Starym zwyczajem, w kółku słuchaczy, 
Powiém powiastkę, przygodę raczéj, 
Którąm zasłyszał15 z ludzkiéj pogłoski, 
Prostą i rzewną — wiadomo z wioski. 
Czyńcie co wola — śmiejcie się, płaczcie, 
Dobre przyjmijcie, a złe przebaczcie. 
 
IV
Przed pięćdziesięciu czy więcéj laty, 
Żył w jednéj wiosce młodzian bogaty,  
Młody, wesoły — jeden z tych ludzi, 
Którego serca nic nie wystudzi, 
Co go nie stworzył Bóg na pieszczocha, 
Co kiedy kocha, to szczerze kocha, 
Co to do pracy rwie się ochotnie, 
Co to przy pługu z rozkoszą potnie16, 
A kiedy hula, to z całéj duszy, 
Którego serce wszystko poruszy, 
Co gotów stawić we dnie i w nocy 
Pierś do uścisku, dłoń do pomocy. 
Więc wszyscy brata widzieli w Janku; 
A on zajęty był bez ustanku, 
Temu, owemu, czy to, czy owo, 
Jakąś gromadzką sprawą wioskową. 
Kochał swą wioskę, chlubił się wioską, 
Kochał rodziców duszą synowską, 
Kochał swe pola i sianożęci, 
Kochał rzeczułkę, co tam się kręci, 
Kochał swe lasy i dymy chatnie17, 
Dla parobczaków miał serce bratnie, 
Kochał na zabój dziewczęta młode, 
Kochał kaplicę, cmentarz, gospodę. 
 
I z tą miłością rodzonéj ziemi, 
Dobrze mu było między swojemi: 
Bo jakoś zawżdy18 na sercu gracko, 
Dolę, niedolę dzieląc gromadzką; 
Żyć ze wszystkimi, czuć bratnią spójnię, 
To jakoś serce bije podwójnie. 
Bywało, we wsi śmierć kogoś bierze —  
Janek jak dziecko spłacze się szczerze, 
W obcym człowieku, co zszedł ze świata, 
Jakby utracił ojca czy brata; 
On dół wykopie, trumnę wyciosa, 
Żałobną pieśnią grzmi pod niebiosa, 
A jeśli krewni nie dość bogaci, 
Jeszcze, bywało, za pogrzeb płaci. 
Za to gdy we wsi jakaś hulanka, 
Za siódmą górą posłyszysz Janka: 
To hucznie śpiewa, to w taniec ruszy, 
Gromadzka radość tak mu do duszy. 
On na weselach za drużbę stanie, 
On piérwszy oracz na dworskim łanie, 
Przodowy kosarz na sianożęci, 
Nigdy mu nie brak siły i chęci. 
No! a na świecie różnie się plecie: 
Czasem do bitwy przychodzi w lecie, 
Zwłaszcza — że wioska ustronna, mała, 
Na spornych gruntach jakoś leżała. 
Więc cudzopaniec19, w dogodnéj porze, 
Łąkę przekosi, grunta przeorze, 
Wpuści dobytek20 w niwę wioskową: 
Groźba za groźbę, słowo za słowo, 
Krzywda widoczna, a sprawa prędka, 
To się i pobić przychodzi chętka. 
No! różnie bywa — któréj niedzieli, 
Ten się podchmieli, drugi podchmieli, 
Słówko za słówko, krew’21 silniéj bije, 
Jakoś przychodzi grzmotnia na kije; 
A drugi siedząc, niedługo duma, 
Żal mu sąsiada, żal pana kuma, 
Więc do pomocy! i z drugiéj strony 
Znowu się zjawi gość nieproszony, 
I dwie gromadki starym zwyczajem 
Gdzieś przy gospodzie grzmocą się wzajem. 
 
Na taką grzmotnię, w lichéj godzinie, 
Niech no się tylko Janek nawinie 
I rzutem oka niech no wybada, 
Że tam chcą skrzywdzić jego sąsiada: 
To własne życie już mu nie w cenie, 
Choć na dziesięciu wpada szalenie, 
A słabej stronie dając pomoce, 
Potężną ręką jak cepem grzmoce, 
I póty grzmoce daléj a daléj, 
Aż przeciwników z nóg nie obali: 
Piersi do piersi, a ramię w ramię, 
Aż nim ich kije w trzaski22 połamie. 
Słowem, czy w zgodzie, czy to we zwadzie, 
Janek był pierwszy w całéj gromadzie. 
 
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
V
Takie pierwszeństwo nie idzie z rodu, 
Ani go zjednać za kufel miodu; 
Lecz trzeba kochać a sercem całém, 
Trzeba być silnym duszą i ciałem, — 
A czy to w wiosce, czy w wielkiem mieście, 
Taką przewagę uznają wreszcie. 
Przewaga serca w imię przyjaźni, 
Najdumniejszego dumy nie draźni23, 
Wszyscy się chylą przed taką władzą, 
Ochocze serca zawżdy poddadzą; 
A gdy już pierwsza przebyta proba, 
Prowadź gromadkę gdzie się podoba. 
 
VI
I świetną była dola Jankowa, 
Póki się we wsi rodzinnéj chowa. 
Lecz inszą dolę dały mu nieba: 
Panu hajduka było potrzeba, 
Spodobał Janka — zabrał go z chaty 
W obce wojwództwo aż pod Karpaty. 
Żal rodzinnego było mu płota, 
I wioska po nim będzie sierota: 
Ojciec przeżegnał dobrego syna, 
Gorzko płakała matka jedyna, 
Chłopaki ucztę dali mu w domu, 
Dziewczętom zucha żal po kryjomu, 
Jedna, jak widać, smutniejsza nieco, 
U drugiéj łezki na oczach świecą. 
Wszyscy żałują — on głowę traci: 
Dumny tym żalem swoich współbraci. 
Z sercem rozdartém i bolejącém, 
Z tysiącem wspomnień, z marzeń tysiącem, 
Zakończył z braćmi uczty ostatki, 
Rzucił się do nóg ojca i matki, 
Uściskał chłopców i dziewy młode, 
Pożegnał kościół, cmentarz, gospodę; 
Wsiadł na konika dworsko a raźnie, 
Jeszcze się wszystkim skłonił przyjaźnie, 
I ruszył, świszcząc piosnkę kozaczą, 
Pewien, że jego łez nie zobaczą, 
I snuć marzenia zaczął powoli 
O nowém życiu, o inszéj doli. 
 
VII
Dobrze mu było na dworze pana: 
Barwa złocista i posrebrzana, 
Spięty popręgą, w sutéj bekieszy24, 
Z kity u czapki wielce się cieszy, 
Strzelba przez plecy, konik cisawy, — 
O! taka służba jak dla zabawy! 
Prędko się zuczył celnego strzału, 
I przyjaźń ludzka nie szła pomału: 
Pan go od razu polubił wielce, 
Kazał policzyć pomiędzy strzelce; 
Dworscy przyjęli braterską dłonią, 
No, i dziewczęta nie bardzo stronią. 
Wesołe życie! jedyna bieda: 
Że Bóg przeszłości zapomniéć nie da, 
Że w dzień i w nocy tak sercem miota 
Ta do rodzinnej skiby tęsknota! 
Te ciągłe myśli o swojéj strzesie25 
Ptaszek pod skrzydłem chyba je niesie! 
Słodkie powietrze ze swego świata 
Chyba zdradziecko z wiatrem przylata, 
Aby do reszty odurzyć głowę, 
Ażeby serce darć26 na połowę... 
Najpierwsze myśli, kiedy się zbudzi, 
Posyła naprzód do tamtych ludzi: 
Co oni robią? żywi? czy zdrowi? 
Ojciec i matka, nasi domowi? 
Nasze chłopaki, nasze dziewczęta?... 
I kto tam jeszcze o mnie pamięta? 
Czy tam wczorajsza doszła ulewa? 
Czy wiatr którego nie złamał drzewa? 
Tak była wątła, tak pochylona, 
Grusza przy chacie starca Szymona... 
Co się tam stało z kościelną wieżą? 
Kto tam rej wiedzie między młodzieżą? 
Czy zawsze psisko u Pawła bramy? 
Czy stary dzwonnik jeszcze ten samy?... 
Och! cóś mi serce niedobrze tuszy27! 
Musiał któś umrzéć: bo tęskno w duszy!... 
 
Gdy się w niedzielę świetnie ustroi, 
Och! — myśli sobie — gdyby tu moi, 
Gdyby widzieli rodzice starzy, 
Jak mi strzelecka barwa do twarzy! 
Toż by zazdrościł, aż głową kiwa, 
Wioskowy strojniś Marcin Pokrzywa! 
A dziewkiż nasze! nasze jagódki, 
Toż by to uśmiéch zrobiły słodki! 
Niby to z cicha, niby to skromnie, 
Zawsze by jednak przylgnęły do mnie... 
O gdzie tam! gdzie tam!... lepiéj we świcie28! 
Proste jéj sukno, proste uszycie... 
Ja w stroju dworskim pomiędzy chłopcy 
W rodzonéj wiosce byłbym jak obcy; 
Gdybym zawitał w takim ubiorze, 
Pies by domowy rzucił się może... 
Nie chcę téj barwy złotéj, zielonéj! 
Puśćcie mię, puśćcie w domowe strony!... 
 
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
VIII
Tak często patrzał w stronę swej ziemi, 
Stojąc z rękami załamanemi; 
A chcąc zagłuszyć tęskność zdradziecką, 
Myśli, bywało: — «Jakież ja dziecko! 
Młodemu człeku29, ot wielka bieda, 
Że pan mi doma30 zagnuśniéć nie da! 
Cóż robić? tęskno po swéj rodzinie, 
Lecz to przeminie... Ej, nie przeminie, 
Biednyś ty, Janku! wioskowéj głuszy 
Nie trzeba było wrastać do duszy; 
Kiedy raz wrosła, nic nie pomożem, 
Już téj miłości nie wyciąć nożem! 
Z taką tęsknotą, jak z karą bożą, 
Już i do trumny ciebie położą!...» 
Są jedne dusze, które umieją 
Ciągle żyć światem, ciągle nadzieją, 
A których serce wszędzie przyrasta: 
Dzisiaj do wioski, jutro do miasta, 
Dziś leć w powietrze, jutro płyń wodą, 
Gdziekolwiek losy ciebie powiodą, 
Wiosna im w maju, wiosna w oktobrze31, 
Wszędy ojczyzna, gdzie jeno dobrze. 
Są insze dusze, niby to święte, 
Co burzą życia w obczyznę pchnięte, 
Tęsknią za swymi, tęsknią i marzą; 
Potem powoli z zimniejszą twarzą 
Z gorzkim uśmiéchem już winią nieba: 
Cóż mamy począć? tak już potrzeba! 
A zresztą, mówiąc prawdą a Bogiem, 
Konieczność musi stać się nałogiem, 
Nałóg naturą: — radzi nieradzi, 
Los jak ogrodnik, gdy nas przesadzi, 
W Indyje wschodnie, do Neapolu, 
Pomimo cierpień, pomimo bolu, 
Musim się zrosnąć z nowym klimatem. 
Litwa — Neapol... nie idzie za tém: 
Litwę u piersi jak dziécko niańczę; 
Lecz w Neapolu są pomarańcze, 
Tam cień oliwny osłania głowę, 
A w Litwie tylko szyszki borowe. 
Człowiek rad nierad, jakoś przywyka 
Do pomarańczy od słonecznika; 
Nałóg — natura: więc co za dziwa, 
Że mi smakuje bardziéj oliwa? 
Są insze dusze, głupcy, wariaty, 
Co wolą słomę domowéj chaty; 
Co wśród palm pragną sosnowych lasów, 
Co wśród pomarańcz i ananasów 
Gminne ich zdrowie bardziej przywykło 
Karmić się szczawiem lub swoją ćwikłą. 
Poradź tu z grubą duszą Litwina, 
Co swéj dzikości nie zapomina; 
Co swe lepianki, swych borów liście 
Kocha ogniście, kocha wieczyście: 
Który, rwąc z drzewa pomarańcz złoty, 
Za szyszką sosen ginie z tęsknoty; 
Co otoczony natury blaskiem, 
Za dzikim borem, za żółtym piaskiem 
Jak za kochanką tęskni kochanek! — 
Tak się dziwaczył, tak tęsknił Janek. 
Widząc na murach blaszane szczyty, 
On wolał domek słomą pokryty; 
Nieuleczony, dziwny szaleniec: 
On w kraju pszennym śnił żyta wieniec 
Szkoda cię, Janku w złoto przybrany, 
Że do wioskowéj tęsknisz sukmany, 
Że gdy cię szczyci łaska bogacza, 
Kiedy cię dworski przepych otacza, 
Ku nędzy ojców strzelasz oczyma: 
Zgubionyś, Janku! rady już nié ma! 
Gdy raz gangrena wpadnie do łona, 
To już choroba nieuleczona; 
Znane lekarzom takie zjawisko, 
Nawet łacińskie nosi nazwisko. 
Jedyną na to leczebną32 siłą 
Oddech z powietrza, gdzie się rodziło, 
Szklanica wody z domowéj rzeki, 
Albo ze szczęściem rozbrat na wieki. 
 
IX
Rozbrat ze szczęściem! — taka twa dola: 
Nieprędko wrócisz na twoje pola. 
Mocuj się duchem, póki duch służy: 
Bo długa koléj twojéj podróży. — 
W rok cóś niespełna, po wszystkich stronach 
Poczęto gadać o legijonach, 
Coraz to głośniéj, coraz to szerzéj; 
Poczęła szlachta zbierać żołnierzy, 
I kto sam jeden, i kto gromadką 
Marsz zagranicę umykać gładko! 
I pan Jankowy, żywéj natury, 
Kazał swym strzelcom uszyć mundury: 
Dał nowe konie, szable i lance, 
I powiódł zastęp w dalekie krańce. 
Janek wesoły poszedł w żołnierze; 
A chociaż chętka zapłakać bierze, 
Lecz myśli sobie: niech płaczą dzieci! 
Łza żołnierzowi mundur oszpeci! 
Skoczyłby teraz do swojej wioski, 
Wziąć pożegnanie z ręki ojcowskiéj, 
Przyjąć od matki medal święcony, 
Pożegnać braci i swoje strony, 
Uścisnąć szczerze dziewczęta z sioła33; 
Ale już czasu nie było zgoła: 
Zagrano w trąbkę — pan już na przedzie, 
I pal z kopyta, gdzie oko wiedzie. 
 
X
Krwawo, ruchawo, jakby w zachwycie, 
Płynęło wtedy żołnierskie życie. 
Dyktator Gallów34 grzmiącemi słowy 
Zagrał poemat wielki, dziejowy: 
Z mnogich zastępów tworzył wyrazy, 
Z hufców układał ogniste frazy, 
Takt jego piersi bije armata, 
Za kartę użył połowę świata. 
A każda fraza i każda głoska 
Wrzała tak silnie jak myśl mistrzowska, 
Kipiała ogniem piersi człowieczéj, — 
Nie dziw, że
1 2 3 4 5
Idź do strony:

Darmowe książki «Janko Cmentarnik - Władysław Syrokomla (biblioteka online darmowa .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz