Pamiątki Soplicy - Henryk Rzewuski (biblioteka wirtualna .txt) 📖
Pamiątki Soplicy to zbiór gawęd szlacheckich zebranych przez Henryka Rzewuskiego i publikowanych w latach 1839–1841 w Paryżu i 1844–1845 w Wilnie.
Narrator, Seweryn Soplica, cześnik, to typowy szlachcic silnie przywiązujący wagę do szlacheckiego etosu. Stan szlachecki wraz z jego wartościami jest, według gawęd, gwarantem zachowania ładu i porządku w państwie. Soplica opowiada o czasach Konfederacji barskiej i panowania króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Gawędy spisane przez Rzewuskiego inspirowały kolejne pokolenia autorów oraz spotkały się z bardzo entuzjastycznym przyjęciem, ze względu na pragnienie zachowania narodowych tradycji i pamięci o przodkach.
- Autor: Henryk Rzewuski
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pamiątki Soplicy - Henryk Rzewuski (biblioteka wirtualna .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Rzewuski
Pojechaliśmy więc do Lublina za księciem. Do bryki, w której siedziałem, dodano mnie pana Bartłomieja Chodźkę, dworzanina księcia. Dobry chłopiec, ale paliwoda, jakiego świat i Korona polska nie widziały. Ojciec jego, sędzia ziemski upicki, miał piękny majątek i kilka razy deputatował na trybunał. Mógłby on sam wykierować syna, ale rady mu dać nie mógł, taki był zabijaka. Oddał go do palestry, chcąc mieć niedaleko swego oka; ale ten więcej szabelki niż pióra pilnując, tyle ponakrawał łbów, że w jednym roku do trzydziestu tysięcy musiał zapłacić za jego burdy. Naprzykrzyło mu się; a że był spadkowie przyjacielem domu Radziwiłłów, a książę Radziwiłł lubił szlachtę łapczywą do korda, więc go oddał do Nieświeża. Wzrostu był małego i sucharlawy, figura niepoczesna; ale mało ludzi równej siły i tak szablą robiących. Miał on pałasz cieniutki, który smyczkiem nazywał. Najmilsza jego zabawka była wpaść między nieznajomych i udając mazgaja przyjść do zaczepki. Pozwalał naprzód z siebie żartować, potem odciął się czem373 grubem374, żeby być wyzwanym, dopiero minę tchórza przybrawszy wypraszał się od pojedynku, a na koniec z musu niby bił się i kaleczył tych, co się na nim nie poznali. Ja, że byłem już ojcem dzieciom, a do tego zaszczycony przyjaźnią W. sędziego upickiego, więc miałem przewagę na panu Bartłomieju i wierzył mnie. Bywało nieraz, umityguję go, kiedy przyjechawszy do Nowogródka wpadnie w burdę; bo on zawsze do mnie zajeżdżał jako do sługi jednego dworu. Więc z nim na bryce siedziałem, a on że nigdy dotąd z Litwy nie wyjechał, wypytywał się mię w drodze o Koronie. Razu jednego mówi mnie: „Wybacz panie Sewerynie, ale taki mój smyczek musi się pobratać z koroniarzami375; szczególnie rad bym poznał jakiego łęczycanina”. — „A to czemu?” — „Temu, że kiedy mnie w szkołach męczono, wyczytałem w Trocu, że Francuzy mówią: bić się po diabelsku, a Polacy: bić się po łęczycku. Tyle mi się zostało z całej francuszczyzny. Otóż rad bym się przekonał, czy lepsze gracze w Łęczycy, czy w Poniewieżu”. — „Ej, porzuć panie Bartłomieju pleść takie koszałki opałki. Czy nie wiesz, że pod bokiem trybunału burdę zrobiwszy, można się przed czasem obaczyć z Trójcą Świętą. Waćpan całe życie guza szukasz; a jak staniemy, powiem ja księciu panu, jakie waćpan chcesz kwerendy robić w Lublinie: to książę waćpana nie każe wypuścić ze stancyi”. — „Panie Sewerynie, ja tak żartuję tylko, aby czas prędzej schodził. Kto by tam o burdach myślał! Bądź spokojny, ja pana ciągle się będę trzymał; ale, dla Boga, księciu panu o niczem376 nie wspominaj”. Myślałem, że się panicz utemperował; bo spotykaliśmy po karczmach szlachtę łukowską przy kuflu, a przecie pan Bartłomiej nikogo nie zaczepił. Przyjechaliśmy do Lublina w sobotę wieczór. Ja byłem rad, że nazajutrz była niedziela, bo dojeżdżając do Lubartowa, gdyśmy się spuszczali z góry, naszelniki pękły i konie nas poniosły. Pan Bartłomiej śmiał się, ale ja przeląkłem się mocno i zrobiłem intencyją, że jak Pan Bóg wyratuje mnie z niebezpieczeństwa, przyjechawszy do Lublina, nazajutrz pójdę do spowiedzi i komunii. Jakoż lubo377 bryka przewróciła się na grobli, prawdziwym cudem wszyscy wstaliśmy bez szwanku. Ale w niedzielę ledwo przez pół mogłem dopełnić mojej intencyi, bo książę kazał z rana przyjść do siebie, aby pomagać panu Radziszewskiemu w tłumaczeniu interesu przed panami Hryniewieckim i Koźmianem, co później zostali jeden wojewodą, drugi kasztelanem lubelskim, a byli pierwszymi mecenasami w Lublinie i księcia pana wielkimi przyjaciółmi. Szczęście, że książę miał kapelana i ołtarz podróżny z wielkimi przywilejami od nuncjusza, bo inaczej byłby mszą św. przypiekł. W istocie konferencyja po dwunastej się zakończyła. Ja z panem Bartłomiejem poszedłem do oo. bazylianów i trafiliśmy pod sam koniec nabożeństwa. Uprosiłem księdza, że mnie wyspowiadał, ale przyjęcie ciała Pańskiego do jutra odłożyć musiałem. — Trybunał w tym roku odbywał się pod laską JW. Chołoniewskiego, starosty kołomyjskiego, co miał jakąś koligacyją z księciem panem. Prezydentem był kanonik Wodzicki, opat hebdowski, u którego przez czas urzędowania tyle się starego wina wypiło, że parę niedziel koło młyńskie mogłoby się niem378 obracać. On to mawiał, że wino przynajmniej jednym rokiem starsze być powinno od uprzejmego gospodarza. Otóż JW. marszałek trybunału tyle miał szacunku dla dostojnego swego koligata, że pierwszy go nawiedził i zaprosił do siebie na obiad. Książę pan przyjął go przed kamienicą, żaląc się, iż go uprzedził, a potem z JW. marszałkiem pojechał do przewielebnego prezydenta. Że zaś pan Koźmian zaprosił do siebie na obiad WW. Radziszewskiego i Rupejkę, ciwuna ejragolskiego, co z przyjaźni dla księcia urząd marszałka dworu interymalnie sprawował; więc przy mnie, jako plenipotencie specyjalnym, zostawało pierwszeństwo nad dworem i u stołu marszałkowskiego byłem gospodarzem. Po obiedzie poszedłem miasto poznać, a jednak nie bardzo dowierzając panu Bartłomiejowi co do obiecanego statku, zaprosiłem go, by mi dotrzymał kompanii. Poszliśmy więc; ale że jako w niedzielę wszystkie jurysdykcyje były pozamykane, a urzędnicy, pacjenci i palestra biesiadowali, okrom tego nie mieliśmy znajomych, więc z panem Bartłomiejem wyszliśmy sobie za miasto od gościńca lwowskiego, aby okolicę obejrzeć. Kilkaset kroków uszedłszy, natrafiliśmy na kilka starych lip, za któremi379 była karczma, a przed lipami na samym gościńcu leżał wielki kamień młyński. Pan Bartłomiej odezwał się: „Niezłe byłoby siąść na tym kamieniu pod cieniem i napić się piwka”. — „Dobrze mówisz; poczekajże na mnie, a ja pójdę do gospody i każę go wynieść”. Przy gospodzie zastałem kilkunastu młodzieży do palestry należącej, jakem wnosił z ich pąsowych lubelskich kontuszów. Ja im się ukłonił, oni mnie i wszedłem do szynku. Żyd poszedł do lodowni natoczyć garniec świeżego piwa, a ja na niego czekając, czytałem po oknach i ścianach różne popisane koncepta. Gdy Żyd wrócił z piwem, poszliśmy do lip: widzę pana Bartłomieja siedzącego na kamieniu, jakem go zostawił, a przy nim ci wszyscy panowie, których znalazłem na przyzbie przed karczmą. Stali koło niego, a on na nich poglądał jak gap. Jużem poznał, że to będą nie przelewki; przybliżyłem się do niego, a on mnie mazgaja minę zrobiwszy: „Panie Sewerynie dobrodzieju, coś ci panowie mówią koroniarzowskim językiem; powiedz panie, czego oni chcą ode mnie?”. — A jeden z pąsowych panów: „Waćpanowie może nie wiecie, że tu się kończy jurysdykcyja trybunalska; to jest palestry młyn, oto kamień, a my kołem. Kto się tego kamienia dotyka, musi stąd wyjść albo mąką albo krupami. Waćpanów dwóch: powiedźcie, którego mamy zmleć380, a którego skrupić381?”. — Ja im na to: „Moi panowie, jam już za stary, abyście ze mnie żartowali, a Bóg świadek, że jutro do kommunii przystępuję. Po wtóre, będąc tu w interessie księcia Radziwiłła wojewody wileńskiego, w którego orszaku przybyłem, nie mogę sobą rozrządzać przed końcem jego sprawy. A oto jest pan Chodźko, sędzic ziemski upicki, dworzanin JO. księcia wojewody. Bądźcie więc łaskawi panowie, puśćcie nas z Bogiem”. — Między nimi był, jakem się później dowiedział, dependent pana Koźmiana, nazwiskiem Czarkowski z Bracławskiego, który wiedział, że jego mecenas chodzi około interessów382 księcia. Ten się odezwał: „Panowie koledzy, to jest umocowany księcia, ja za nim proszę, ile że on się nie dotknął naszego kamienia; ale pana sędzica upickiego, co tu na tym kamieniu siedzi, będziemy mleć bez ceremonii”. — „A czyście mnie ze swego spichrza wynieśli, żebyście mnie mleć mieli?” — „Ty się naszego kamienia dotknął, to jużeś nasz”. — „A jakże wy mnie mleć będziecie?” — „Powiedz no, bracie, czy ty karabelę nosisz tylko dla ozdoby?” — „Czy waćpan ksiądz, żebym mu się spowiadał?” — „My z tobą w rozprawy językowe wdawać się nie będziem: wstawaj i dobywaj szabli, a reszty się domyślisz”. — „A kiedy mi dobrze na tym kamieniu. Nie wolelibyście piwka z nami wypić i odczepić się ode mnie, a zmleć kogo z waszych; bo zboże litewskie ususzone i twarde”. — „Obaczemy — odezwał się jeden — czy trwadsze od naszego. Ja jestem marszałkiem koła, ze mną trzeba zaczynać; wstawaj więc, bracie”. — „A kiedy ja się asandzieja boję: wolę przeprosić niż bić się”. — „Już to za późno, bić się musisz; chyba zezwolisz, abyśmy ciebie wypłazowali”. — „No, kiedyście tacy zawzięci, czy nie masz między wami łęczycanina jakiego?” — i zaczął chustką niby łzy z oczu ocierać, dodając: „Oj biedna moja matulo, jakże będziesz płakać po swoim Bartku”. — Tak ja: „Panowie dobrodzieje, posłuchajcie mnie jako wiekiem od was starszego. Wszak to w tym samym Lublinie zrobiła się unija Korony z Litwą: poruszą się zwłoki naddziadów, jak się Litwini z Polakami w temże383 mieście powadzą. Czy by nie lepiej na pamiątkę Ludwika, ojca królowej Jadwigi a teścia naszego Jagiełły, wezwać Węgrzynów384, aby nas pogodzili. Dajcie pokój temu chłopcu, a pozwólcie, żebym posłał za winem i was uczęstował w tej gospodzie”. — Zaczęła miękczeć palestra i niektórzy odzywali się do marszałka: „Puść z Bogiem tego poczciwego Litwosza; on nie wiedział o prawach naszego młyna”. Tu się zaczął obawiać pan Bartłomiej, aby burda na niczem385 nie spełzła i siedząc zawsze na kamieniu, odezwał się, drapiąc głowę: „A to waćpan jesteś marszałkiem tego młyna? Winszuję386; ale na Litwie mielnicy i wieprze po młynach siedzą, a nie marszałkowie”. — „Słuchaj bracie gapiu: przez wzgląd na twego poważnego kolegę, całego cię puszczam; ale trzymaj język za zębami, a z żarcikami występuj na takich jakiś sam”. — „Nie gniewaj się W. marszałku, nie będę z tobą żartował, tylko serio mówię. A wiesz, dlaczego wołałbym z biedy potykać się z łęczycaninem niż z waćpanem? Bo mówią, że łęczycanie mają rozum; a oto świadek mój kolega, że kiedym jechał z Litwy do Lublina, Cyganka mnie wróżyła, że z rąk wielkiego błazna mam zginąć: to
Uwagi (0)