Brązownicy - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteki w internecie txt) 📖
Zbiór felietonów Tadeusza Boya-Żeleńskiego dotyczących legendy, którą została otoczona postać Adama Mickiewicza. Autor opowiada się za zdjęciem tej postaci z piedestału i krytycznym spojrzeniem na niego.
Boy-Żeleński analizuje postać polskiego wieszcza i dochodzi do wniosku, że jego obraz, który tkwi w umysłach większej części społeczeństwa, jest przekłamany, wygładzony, wyidealizowany. Publicysta próbuje obraz ten, ściśle związany z okresem towiańskim, odbrązowić, ukazać inne, ale prawdziwe oblicze narodowego wieszcza oraz sekty skupionej wokół Andrzeja Towiańskiego. Brązownicy to kolejny zbiór felietonów Boya-Żeleńskiego budzący kontrowersję w środowisku literackim.
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Brązownicy - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteki w internecie txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
Jeszcze pozwolę sobie z notat Goszczyńskiego przytoczyć parę szczegółów tyczących Adama Mickiewicza. W czasie rozmów z Goszczyńskim, skrzętnie przez tegoż notowanych (październik 1847), powiadał Mistrz o Adamie:
Brat Adam nikomu nie dał swego braterstwa. Niczym go nie skusisz, odepchnie tron, pieniądze, wszystkie wielkości ziemskie, ale go weźmie niewiasta magnetyzmem.
(W języku Towiańskiego „magnetyzm” oznacza pokusę fizyczną). Po czym Mistrz dodał:
Jedno tylko przeszkadza mu przybyć tutaj: siostra Anna — nie śmie jej w oczy spojrzeć. Dlatego powiada mi: będę ci służył, tylko poślij do piekła Fe...wą. (Anna Ferdynandowa Guttowa)
W tej samej rozmowie mistrz rzekł:
Kobietę niczym nie oszukasz. Poczuje w tobie najmniejszy brak charakteru i już cię ma za nic. Nikt tak nie gardzi Adamem jak Celina (Mickiewiczowa), bo go zna lepiej niż kto inny. Używa go tylko za narzędzie swojej dumy, swego górowania.
Wreszcie Mistrz rzucił — jakby dla konkluzji — tę sentencję:
Trzeba szukać mądrości w naszych przysłowiach, tam ją znajdziemy, szukajmy tylko, jak trzeba szukać. Jest przysłowie, które powiada: „Gdzie diabeł nie może, tam pośle babę”. Wielka to prawda.
Bądź co bądź, mimo klątw rzucanych na Ksawerę, stosunki jej z Mistrzem nie urwały się zupełnie. 30 maja r. 1848 czytamy w zapiskach Goszczyńskiego, że Mistrz przybył do Paryża i przyjmował braci pojedynczo: ogółem przyjął tego dnia dziewięciu braci i „pracował z nimi od 12 do 9 bez przerwy”. W liczbie tych dziewięciu Ksawera była przyjęta w ciągu dnia dwa razy.
Już tylko jedną notę przepiszę z tych arcyciekawych zapisków Goszczyńskiego, które pozwalają niejako dzień po dniu oglądać kulisy towianizmu — w zakresie, który naiwne i czyste spojrzenie tego zbyt świętego człowieka pozwala mu ogarnąć:
21 października 1849
Święte konwulsje w Kole. Fałszywe prace braci.
Zdaje się, że już to, co pokazałem tutaj, dostatecznie przekona czytelnika, iż aby wniknąć w istotę towianizmu, nie wystarczy zdawkowy „pietyzm”...
Na szczęście są jeszcze w Polsce ludzie, którzy umieją patrzeć na świat otwartymi oczami. Pod tym względem przykład żywości zainteresowań i młodości spojrzenia daje Litwin, Czesław Jankowski, niepodejrzany chyba o chęć „bezczeszczenia” Mickiewicza! Podejmuje on w felietonie wileńskiego „Słowa” (Po zatartych śladach) mój apel. Stwierdza wraz ze mną, że
w oficjalnej biografii Mickiewicza panuje mrok, mrok, mrok... bynajmniej nienaturalny, ale sztucznie zaaranżowany ad usum Delphini, jawnie i oczywiście dlatego, aby pozostały niewyjaśnione i niezgłębione „na wieki wieczne” niektóre strony i szczegóły tej istnej zmory zwanej popularnie i ogólnikowo towianizmem, co zaciążyła tak fatalnie na całym sporym okresie życia i działalności Adama Mickiewicza...
Zaczem wydaje Czesław Jankowski nowy „list gończy” od siebie do wilnian. Co kto wie o Ksawerze Deybel? I mówi:
Co kto o niej wie? pyta Boy-Żeleński, zwracając się do wszystkich, którzy nie podzielają opinii, że obłudne tajenie prawdy jest rzekomo niezbędne dla kultu naszego największego poety. Co kto o niej wie, powtarzam i ja, wsłuchując się w rezonans o wiele ciaśniejszego widnokręgu, ale nie byle jakiego, bo naszego Wilna.
I wzywa po kolei, po imieniu i nazwisku, „świadomych” wilnian:
Odezwij się, najszanowniejszy panie Lucjanie Uziębło! Może miałbyś cokolwiek w tej materii nam do powiedzenia, skrzętny zbieraczu wszelkich wileńskich pamiątek, osobliwości, druków etc., panie Bronisławie Umiastowski? A czyliż nie odezwie się pan Michał Bernsztejn albo p. Ludwik Abramowicz? A prof. Kłos, a Ferdynand Ruszczyc? Czyżby nie mieli ochoty z latarką wielkiej swojej znajomości dawnego Wilna zstąpić do ciemnego labiryntu, po którego wertepach majaczeje widmo — istne widmo! — Ksawery Deybel?
Ta inwokacja nestora wilnian ma w sobie coś pocieszającego: jeszcze nie same zakute łby i nie samych świętoszków mamy w Polsce! Ale stary Litwin zachował sobie na koniec filuterne przymrużenie oka. Oto co mówi:
Prawie chciałoby się rękę w ogień włożyć, że tak znakomity mickiewiczolog jak rektor profesor Stanisław Pigoń więcej, o wiele więcej wie, niż... chciałby powiedzieć...
Trafiłeś, przezacny panie Czesławie, w sedno. Oni wszyscy wiedzą, dużo wiedzą: tylko ubrdali sobie, że aby „ocalić” wielkość Mickiewicza, jest tylko jeden sposób: taić, przeinaczać, lakierować! Otóż sądzę, że ten ich pogląd, to omyłka... Kto podziela moje zdanie?
Pisząc tę moją serię artykułów „mickiewiczowskich”, dzielę się po prostu z czytelnikami faktami i refleksjami, jakie mi się kolejno nastręczają; raczej stawiam pytania, niż odważam się je rozwiązywać; mam uczucie, że po prostu razem się zastanawiamy, dopuszczamy wątpliwości, konfrontujemy dokumenty, szukamy klucza do jednej z najbardziej drażniących zagadek, jakie kiedykolwiek stawiało życie i historia literatury. A tym, co nas w tej zagadce przykuwa, jest nie tyle sam towianizm, ile jego wpływ na największych naszych poetów, przede wszystkim na Mickiewicza, który udziałem swoim po prostu go stworzył. Powiedzmy szczerze: gdyby się Towiańskiemu nie udało zdobyć i opanować Mickiewicza, czy by się nasi historycy literatury głowili dzisiaj nad orędziami Mistrza, czyby dociekali sensu każdego słowa Biesiady? Ale wszystko, co może się przyczynić do rozjaśnienia tajemnicy tych kilku lat życia Mickiewicza, musi nas pasjonować.
Kiedy jednak stykam się z naszą nową literaturą tyczącą towianizmu, mam uczucie, że raczej oddalamy się, niż zbliżamy do celu. Nie umiem podzielić entuzjazmu, jaki mieści się w tym zdaniu jednego z uczonych:
Badania towianizmu wyszły już ze stanu przebijania się przez drożyny wiejskie, grząskie, kiedy to koła z trudem obracały się, oblepione błotem lepkich plotek, insynuacyj, podejrzeń. Zdaje się, że wydostaliśmy się na szosę, budowaną z materiałów trwałych, obrobionych naukowo.
Zapewne: jeżeli się oderwie tę „Sprawę” od życia i postawi ją jedynie na gruncie teozoficznych formuł; jeżeli się przyjmie za świadectwo życia Towiańskiego jedynie to, co on mówi sam o sobie; jeżeli się pominie wszystkie współczesne relacje lub obejmie je ryczałtem wzgardliwym mianem „plotek” — wówczas istotnie można nie tylko jechać „szosą”, ale nawet bujać w powietrzu aeroplanem. Ale narażonym się jest na to, że może się ujawnić fakt, który ściągnie z tych przestworów na ziemię.
Bo jakie stanowisko zajmują historycy towianizmu wobec innych „plotek”? Bardzo proste: przemilczają je. A jednak niektóre z tych „plotek” godne są uwagi, choćby owo Wspomnienie o Andrzeju Towiańskim spisane przez Edwarda Wołodkę, a ogłoszone przed dwudziestu z górą laty przez prof. Mościckiego (Biblioteka Warszawska 1907). Autor Wspomnienia (będącego po prostu kilkustronicowym zapiskiem) był to b. rejent aktowy, cioteczny brat głośnego orientalisty, Józefa Sękowskiego. Towiański był bliskim sąsiadem jego matki, był jego opiekunem urzędowym; majątek Towiańskiego, Antoszwińce, znajdował się niespełna o półtorej mili od majątku Wołodków. Osobista styczność Wołodki z Towiańskim była niewielka, ale „dobrze pamięta to, co od dzieciństwa ustawicznie o nim słyszał jako o bliskim sąsiedzie”.
Otóż, między innymi szczegółami, autor Wspomnienia pisze:
W Antoszwińcu, oprócz dawnego sadu i ogrodu, Towiański założył rodzaj parku spacerowego, poprzerzynał i wyżwirował; ścieżki, wpośród dzikich drzew i krzewów zasadził aleje, pourządzał altanki, kanapki darniowe, ławeczki lub też wprost duże płaskie kamienie. Wszystko to nosiło nazwy symboliczne. Z tych tylko jedna utkwiła mi w pamięci: świątynia dumania. Zaś świątynią tout-court nazywano kaplicę na niewielkim pagórku pośród parku. Prowadziło do niej siedem dróg: Prawdy, Cnoty, Wiary itp. Był to drewniany budynek w kształcie nieco wydłużonego czworoboku. Front, zwrócony ku domowi mieszkalnemu, ozdobiony był czterema kolumnami, również drewnianymi. Wyglądało to na grecką świątynię; krzyża jednak na owej świątyni, o ile pamiętam, nie było. Wewnątrz za całe umeblowanie służył tylko stół, przy którym powiadano, że Towiański „msze odprawiał”. Opowiadano przy tym w Wilnie, że podczas tych obrzędów stawała na owym „ołtarzu” kobieta w stroju Prawdy jako święta Filomena; uważam jednak, że to była jedna z licznych podówczas plotek kursujących w Wilnie o Towiańskim, utkana, być może, na tle obchodów rewolucyjnych w Paryżu. Na czem atoli polegały owe „msze” i nabożeństwa, objaśnić nie umiem.
Towiańskiego nie zaliczano w Wilnie do umysłów wybitnych. Posiadał on jedynie zwykłą inteligencję; obdarzony był wielkim darem słowa i bujną, entuzjastyczną imaginacją. Ożenienie się jego świadczy, że mało dbał o przesądy kastowe i tradycje szlachecko-obywatelskie. Pani Towiańska była mieszczanką ze spolszczonej niemieckiej rodziny Maksów. Jako nawrócona otrzymała imię Filomeny, zamiast swego dawnego Karoliny. Pamiętam dobrze, jak żartowano w Wilnie, że Towiański przezwał tym imieniem swą żonę. Ojciec jej był siodlarzem i posiadał sklep w Wilnie przy ulicy Trockiej. Dostatni i wykształcony, dał córkom swym wychowanie staranne; siostra pani Towiańskiej była za doktorem Guttem, również spolszczałym Niemcem, a uczniem i przyjacielem p. Andrzeja.
Zasady Towiańskiego znane były powszechnie w Wilnie, uważano je za rodzaj saintsimonizmu zmodyfikowanego w myśl jasnowidzeń nowego apostoła, którego sławę głosił nade wszystko wspomniany wyżej dr Gutt. W nauce Towiańskiego za czasów wileńskich była też zasada wspólności kobiet, która podniosła krzyk przeciw nowatorom. Opowiadano na ten temat mnóstwo skandalicznych anegdotek. Osobliwie dał się im we znaki bliski sąsiad Antoszwińca, Jan Gacewicz, były kapitan wojsk polskich, przezwany kapitanem Zawieruchą, nadzwyczaj żywego i energicznego charakteru, dowcipniś, członek Towarzystwa Szubrawców. Bodaj czy nie on głównie przyczynił się do tego, że Towiańskiego poddano badaniu. Pamięć mnie teraz zawodzi i nie wiem, jakiego rodzaju były te badania, czy z punktu jurydycznego jako sekciarza, czy patologicznego jako psychopaty. Wprawdzie uznano Towiańskiego jako nieszkodliwego, badania te jednak zabiły sprawę towiańszczyzny w oczach Wilnian.
Co sądzić o tym fragmencie? Nie można oczywiście uważać każdego takiego świadectwa za rozstrzygające; bądź co bądź, ma ono swoją wagę, co najmniej jako wyraz współczesnej opinii. „Zasady Towiańskiego znane były powszechnie w Wilnie, zasada wspólności kobiet krzyk podniosła przeciw nowatorom” — wszystko to opowiada człowiek mający wszelkie dane, aby być bodaj o tych krążących sądach wybornie poinformowanym. Prof. Mościcki, cytując te fakty, czyni uwagę, że „szczegół ten, nader charakterystyczny, pozostaje jednak w zupełnej zgodzie z wyobrażeniami ówczesnej epoki, hołdującej zasadom saintsimonizmu i innym teoriom reformatorsko-społecznym”... Po czym dodaje: „Ciekawe światło na poglądy Towiańskiego w sprawie wolnej miłości rzuca ustęp z pamiętnika Zofii Komierowskiej” (tu cytat owego ustępu usuniętego przez cenzurę redakcyjną „Bluszczu”, co, jak wspomniałem, wystarczyło prof. Kallenbachowi, aby przejść nad nim do porządku).
Ale w ogóle monografiści Towiańskiego przeszli do porządku nad wszystkim! Powtarza się komunały o „świętości jego życia”. Prof. Pigoń (Z epoki Mickiewicza), cytując literaturę o Towiańskim i głosy za i przeciw, ujmuje rzecz jedynie od tej strony: „herezja czy nie herezja”. Skarży się, że mało wiemy o Towiańskim: mówi, że pamiętnikarze współcześni „nie zwrócili po prostu na niego uwagi, a jeżeli co zapisali, to wyłącznie niemal wiadomostki anegdotyczne, jowialne kawały sąsiedzkie lub — co gorsza — złośliwe plotki”. I tu można obserwować, jak straszliwy jest w naszej nauce ucisk pruderii obyczajowej. Historyk towianizmu opowie nam np. bez wahania, że ten „święty” człowiek przeczył bóstwu Jezusa Chrystusa, i to mu daruje; ale kiedy ten sam badacz znajdzie się przed relacją, że Mistrz pozwolił się puścić pani Komierowskiej, wówczas, wobec takiej potworności, staje oniemiały i... powołuje się na cenzurę „Bluszczu”. To są już dla niego rzeczy nie do wiary!
„Kawały sąsiedzkie lub — złośliwe plotki”! Co bądź by sądzić o świadectwie Wołodki, trzeba stwierdzić, że te „złośliwe plotki” utrzymują się szczególnie długo i w najrozmaitszych kołach. Wspomnienie Wołodki odnosi się do lat trzydziestych; w r. 1848 „kobiety starsze, godne ze wszech miar szacunku i wiary” przestrzegają Zofię Szymanowską przed tym, co ujrzy w Paryżu i w domu Mickiewiczów („Zobaczysz tam i usłyszysz ludzi, których idee, niby nowe i wyższe, do najniemoralniejszych czynów prowadzą”), a paroletni pobyt w domu szwagra i siostry potwierdził — w jej oczach — słuszność tych sądów. W r. 1870 pisze Lenartowicz do Kraszewskiego o „łotrostwie, jakie otaczało Adama”; wspomina „historie o towianizmie ciekawe, ale niebudujące”. Wreszcie w r. 1889 Wołyński w liście do Władysława Mickiewicza pisze wręcz o stosunkach Adama „z jakąś Litwinką, zagorzałą towianką”, a stosunki te miały być „wynikiem towianizmu, którego wyznawcy uważali wszystko za wspólną własność”. Tym tłumaczy się — wedle Wołyńskiego — dlaczego „nasze Polki niechętnie przystępowały do towianizmu”.
Zważmy list Wołyńskiego: wszak to nie jakiś anegdociarz rzuca słowa na wiatr, ale poważny człowiek, uczony, mówi to wręcz, całkiem serio, do syna poety!
Widzimy tedy, że te plotki — dziwnie zgodne w treści — powtarzają się uporczywie na przestrzeni lat sześćdziesięciu; że obiegają równie dobrze w Wilnie jak Paryżu, w Dreźnie i we Florencji; że głoszą je osoby o ile nie bezpośrednio stykające się z towianizmem, to bardzo bliskie jego tradycji. Można próbować je odeprzeć lub zwalić; ale — trzeba zająć jakieś wobec nich stanowisko. Tymczasem nasi „brązownicy” obrali najwygodniejszą drogę: licząc, że to są rzeczy dawne i zapomniane, ignorują je, nie chcą wiedzieć o nich. Nie mówię już o wspomnieniu Wołodki, które było drukowane: ale takie dokumenty jak list Wołyńskiego,
Uwagi (0)