Wcielające się idee czasu - Karol Libelt (ogólnopolska biblioteka cyfrowa TXT) 📖
Wcielające się idee czasu to tekst zawierający skrótowy wykład historiozofii Karola Libelta, myśliciela wyrosłego na pożywce polskiego i europejskiego romantyzmu.
U podstaw wizji historii Libelta leży koncepcja przedstawiająca całe narody poprzez metaforę antropologiczną — jako byty posiadające odrębny, określony charakter, stworzone przez Boga, którym on też wyznaczył do spełnienia określony cel (to właśnie tytułowe wcielone idee).Koncepcję tę łączyć można z heglizmem, ale w ujęciu Libelta (tj. w powiązaniu z misją religijną) bliżej jej do myśli Josepha de Maistre'a. Libelt propaguje też ideę misji Słowiańszczyzny mającej za zadanie politykę europejską uczynić rzeczywiście ewangeliczną, tj. realizującą postulaty wiary w praktyce. Wyprowadzenie z tych koncepcji wizji Polski jako Chrystusa Narodów jest ubraną w szatę naukową wersją pomysłów znanych z dzieł polskich romantyków, przede wszystkim Zygmunta Krasińskiego, z którego do swojego tekstu czerpie wręcz Libelt cytaty.
- Autor: Karol Libelt
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wcielające się idee czasu - Karol Libelt (ogólnopolska biblioteka cyfrowa TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Karol Libelt
Ale właśnie w téj tolerancyi, w tém babilońskiém pomięszaniu różnych czci i wyznawców, leżało przyspieszenie upadku wszystkiéj wiary. Kiedy więc w Rzymie cześć odbierały bóstwa północy, wschodu i południa; — kiedy stolica świata była oraz8 stolicą bogów tego świata, — a nad tym Rzymem rozpoczął despotyzm swoje panowanie — Nero palił miasto, Heliogabal Westalki od ognia świętego porywał: pretoryanie lud i kapłanów u stopni ołtarzy, w obliczu bóstw mnogich, mordowali bezkarnie, — otworzyć się oczy musiały ludowi, że nietylko bogi Romy, ale wszystkie bogi na okręgu ziemskim są zimne, martwe posągi, i nie ma w nich ani potęgi opiekującéj się człowiekiem ani sprawiedliwości karcącéj zbrodnię i zniewagę.
W takim to czasie podkopanych, spruchniałych9 zasad poganizmu, ukazała się religia Chrystusa. Już życie religijne ludów, nietylko w kwiecie swojém, ale i w korzeniu było zatrute niedowiarstwa zarazą. Jak tylko w masy ludu wstąpiło zwątpienie, wszystkie bożyszcza świata upadłéj wiary wskrzesić już nie mogły.
Ale pierwsze trzy wieki po Chrystusie, były jakoby owe trzy dni, przez które się ciało zmarłego na widok publiczny wystawia. Już za Tyberyusza pogaństwo było bez życia, ale aż do Konstantyna Wielkiego, który je dopiero pogrzebał, leżało na marach, pysznie przybrane. Ludy i królowie oddawali mu cześć, ale już cześć tylko, jako dla umarłego, obkadzali je woniami, jako trupa obkadzają, nie dozwolili przecież przed pogrzebem nowéj religii Chrystusa w dziedzinie zmarłego się szerzyć. Chrześcijaństwo w tych trzech wiekach było kościołem wojującym, prześladowanym; po katakombach, pod ziemią kryło się z nabożeństwem swojém. Było bez kształtu, bez ciała — „podobne do ducha potężnego w pracy wcielenia się”.
Temu duchowi, który się chciał przyoblec w ciało, trzeba było materyi, — ale materyi pierwotnéj, czerstwéj, świeżéj. Owe ciało rzymskie na marach leżące, nie było ku temu przydatne, bo jego przeznaczeniem było — jak każdego trupa — rozłożyć się na atomy, i temi atomami przejść dopiero w inne ciała. Tą materyą pierwotną, niepokalaną, dziką, ale i płodną w świeżości życia, którą duch dziejowładny dla chrześcijaństwa, jako ducha, przygotował, były narody Skandynawskie, ruszające się o téj porze ku wschodowi i południowi „Barbarzyństwo rozmaite, dzikie, ruchome, jak morze wśród burzy, gwałtem zewsząd cisnące ku Włochom, czy zbrojną ręką, czy jako zaciężne żołnierstwo, — pełne jakiéjś niespokojności, na wzór atomów, kiedy się zrosnąć i skupić mają, — ale bez poczucia się, bez wiedzy żadnéj — ślepe, straszne, jak siły natury. Była to materya już wrząca, już gotowa stać się kształtem — przylgnąć, jako ciało do ducha, przechodzącego się w katakombach — do chrześcijaństwa” (Irydion10).
Kiedy takie było wewnętrzne usposobienie narodów dla przyjęcia wiary Chrystusa, obaczmy jaka była zewnętrzna postać świata, w czasie, kiedy ruszyły się roje nowych ludów od północy.
Od grzbietu gór Atlasu w północnéj Afryce, aż do gór szkockich Brytanii na zachodzie; a od górnego Nilu, aż do Dunaju na wschodzie — a potém wszerz od morza Atlantyckiego, aż do Eufratu — rozpościerała się ogromna monarchia Rzymska za Cezarów. W tych granicach odbywał się tylko ruch dziejowy; po za niemi nie było dziejów. Ale te dzieje na tém okulistém stknięciu się11 trzech części świata, wrzały życiem tylko aż do Augusta. Po bitwie pod Akcyum12 wrzawa ta dziejowa zacichła, i z nią skończyły się dzieje Rzymu. Sto lat było jeszcze panowania dobrych cesarzy, a jednak żadnego postępu naprzód; Rzym i owszem tracił coraz więcéj na siłach moralnie i materyalnie. Coraz ciszéj i głuszéj na całym tym teatrze dziejowym. Ludy wszystkie, owe najdzielniejsze ludy, w środek starego świata, jakby drogie kamienie na pierścieniu ziemskiego kuliska zebrane, zagasły w dawnym blasku swoim, zostały bez życia, bez ruchu. Nic nie było, tylko Rzym — Rzym co zniwelizował i schłonął w siebie wszystkie narody i wszystkie indywidualności, i nie było nic, tylko Rzym, i świat jego podnóże. Próżno pytasz, gdzie senatorowie, wielcy, poważni z Brennusa czasów; gdzie plebejusze i patrycyusze, gdzie cnota wielka, surowa Brutusów i Fabrycyuszów, gdzie konsule jego, trybunowie ludu, gdzie Grachy, gdzie Scypiony? Oto potomek zburzyciela Kartaginy między gladyatorami Heliogabala, podaje rękę Grekom aby zburzyć Rzym. Wszystko minęło, wszystko zniszczone, zniwelowane, jak świat, dzieje i religia zniwelowana. Nie było nic więcej w tém ogromném państwie jak Cezar i lud. „Cezar wszystko wyniszczył, tylko jednéj jednostki ludu, nad którym panował, wyniszczyć nie mógł, wszystko wyniszczył, i siły zniszczonych zebrał w sobie, i został tylko sam na sam z ludem”.
A jakie było takiego Rzymu życie? Oto na dworze Cezara zbytki najwyszukańsze, a wśród ludu i niewolników nędza nieopisana. Tam i tu starość zgrzybiała, brak mocy, sprężystości ducha; tam aby światem zawładnąć i uczuć się jego panem, — tu aby strącić [w] niewolę i ucisk.
Więc jak religia była obumarła, tak i potęga dziejowa Rzymu obumarła. Spełniły się czasy i prorocy, mówiąc słowami pisma, i wybijała godzina przyjścia Messyasza. Była ogólna posucha w duszy narodów, a spieka tyranii i żądz wyuzdanych wypaliła wszystkie szlachetne uczucia, i było pragnienie nowéj religii, jak deszczu coby ludom z nieba ochłodę przyniosła. Jak dom, z którego ludzie wymarli, jak świątynia, z któréj ołtarze wyniesiono, stał świat pustkami — bez Boga; i świat wewnętrzny człowieka stał pustkami — bez Boga, i ozwać się musiało w głębi duszy ludów owo pragnienie gorące, owa żądza niepohamowana, jaką — wedle pisma — przepełnione były dusze ojców i patryarchów w piekłach zatrzymanych, co wołali: ziemio rozstąp się, a wydaj nam zbawiciela! Był światu [potrzebny] deszcz, ale jak po każdéj spiece, przyszedł z burzą i nawałnicą; ukazał się światu Bóg — Bóg-człowiek, ale ukazał się jak niegdyś na górze Synai, w grzmotach i błyskawicach. Tą burzą, tym grzmotem i piorunami były gminoruchy13, niby chmury nawalne, od północy zstępujące.
Gminoruchy zatém miały dwojakie przeznaczenie: zniszczyć Rzym i zniszczyć pogaństwo; dać materyał dla ducha dziejów i dla ducha religii nowéj; a tém obojgiem uczynić krok ze starych do średnich wieków. W czwartém i piątém stuleciu odbył się rozkład chemiczny olbrzymiego politycznego ciała Rzymu na zachodzie. Dzicz różnoplemienna, od Azyi i północy ruszona, obsiadła trupa jak robactwo plugawe, i jak robactwo spychało się nawzajem z obfitego łupu.
Zkąd taki napływ ludów barbarzyńskich, zkąd te ich wędrówki równoczesne ku granicom państwa rzymskiego — trudno odgadnąć, gdy dzieje tych ludów są niewiadome. Zapewne że być tam musiały miejscowe materyalne jakieś przyczyny, atoli w zbiegu tych wszystkich okoliczności do przypadkowych policzyć ich nie można. Jest tu wyraźna praca ducha dziejowego, dla którego ludy są materyą, posłuszną prawom jego.
Germanowie przed innymi azyatyckimi ludami spełnili tę pracę ducha. W psychologiczném ich usposobieniu, należy szukać powodu, dla czego im właśnie dostało się to posłannictwo. Wszystkie objawy plemiennego charakteru germańskiego dadzą się odnieść do jednego pierwiastka duchowego, którym się ten naród przed innymi uwydatnił i odznaczył. Tą władzą ducha którą Germanie posiadają w tak wielkiéj nad innemi władzami przewadze, że się nią psychologicznie od innoplemieńców wyróżnili — jest czucie głębokie (Gemüth), czucie ducha, skierowane nie do rzeczy zmysłowych ale do nadzmysłowych. Jest to siła dośrodkowa ducha, a odśrodkowa materyi; jest oderwanie się od ziemi i stosunków rzeczywistych, a przyczepienie się do nieba, przeniesienie się w sfery ducha, w głębie wnętrza swego; jest wygórowany indywidualizm i rozosobnienie w życiu, w umnictwie14 roztrysk fantazyi, jest mistycyzm, zaduma, spekulacya, przeważne życie ducha nad ciałem i uczuciem zmysłowém, wolność osobista i duchowa.
Chrystyanizm ma ten sam duchowy pierwiastek. Zasadą jego jest miłość Boga i miłość bliźniego. Atoli nie jest to miłość zmysłowa ale miłość w duchu. Same wzruszenia serca, jako to litości i miłosierdzia, z duchowych płynąć muszą pobudek, jeżeli mają być cnotami chrześciańskiemi. Miłość bliźniego jest to miłość w Chrystusie wyzwolona od żądz ciała i wszelkiego ziemskiego interesu. Zbawienie jest wolnością zupełną ducha, ale dopiéro po za grobem, wyzwolonego z więzów ciała i ze stosunków światowych. Królestwo Boże nie jest z tego świata. A przed tym jednym interesem zbawienia nikną wszystkie interesa światowe.
Kiedy zatém chrystyanizm w postaci ducha szukał materyi ludowéj, w którąby się przyoblekł, dość było na zetknięciu się dwóch tak sobie podobnych pierwiastków, aby się jak najsilniéj ujęły, spoiły i w jeden narodowy ukształciły organizm.
Takie usposobienie Germanów, jakeśmy je powyżéj psychologicznie oznaczyli, było wbrew charakterowi Rzymian przeciwne. Rzym był czysto materyalny, praktyczny. Sama religia już za Romula i Numy czasów była mu narzędziem polityczném. Jéj przepisy i ustawy nie wypłynęły z czucia ale z rozumu. Rzym nie miał zmysłu duchowego dla zadumy, mistycyzmu, spekulacyi. Obszary niezmierne ducha nieskończonego, które wnętrze ludzkie roztwiera, były dla niego terra incognita, i dla tego nie zdobył się na filozofię. Rzym był dośrodkowy, uniwersalny i niszczył wszelką indywidualność. Potężny i silny jak koliste sklepienia jego budowli, nie znał fantastyczności i nisko stał w dziedzinie umnictwa, nawet w poezyi.
Otóż kiedy dwa narody tak przeciwnych, antipodycznych charakterów, wzięły się w zapasy, musiała być walka wytracenia, i nie było pojednania. Stary, spoisty Rzym uległ, a dzikie, młodzieńcze, fantastyczne Germany zwyciężyły, i świat następnych, średnich wieków, stał się germańskim.
Missyą zatém narodów germańskich było: zniszczyć Rzym, a po jego zniszczeniu świat pogański zamienić na świat chrześciański.
Missyę tę rozpoczęli Gotowie, a dokonali Frankowie. Pierwszych dla tego zowie Ammianus Marcellinus, pisarz 4-go stulecia, perniciem orbis Romani. A Klodoweusz król Franków w końcu 5-go wieku zyskał dla siebie i dla swych następców od stolicy apostolskiéj przydomek najbardziéj chrześciańskiego (christianissimus), którym to tytułem poszczycają się do końca królowie Francyi.
Był to wielki czas kiedy Gotowie ukazali się na scenie dziejowéj — czas jaki tylko co tysiąc albo co dwa tysiące lat się wraca; czas w którym duch dziejów odbywa olbrzymią pracę wcielania się swego, kiedy nie już słowo staje się ciałem, ale wielka idea wieku staje się narodem; czas w którym odbywa się metampsychoza ludów, i duch dziejowy przechodzi z jednego narodu w drugi; kiedy jedne narody będące ciałem jego dotychczasowém obumierają i opadają zeń, i on kroczy nagi, w całéj wielkości ducha wypuszczonego z więzów ciała, aż się poczepi świeżéj, nowéj materyi ludowéj i oblecze nowém cielskiem. To ciało obumarłe, opadające — to Rzym; duch nagi — to chrześciaństwo z całą swą wielkością i siłą tysiąców tysięcy męczenników; ciało nowe w które się duch obleka — to Germany.
Był to wielki i tragiczny czas! Bo starożytne wieki wyrosły i wcieliły się w Rzym, i ten Rzym teraz, a w nim cała starożytność, leżał jak olbrzym na łożu boleści w trzy wiekowych kurczach śmierci; otoczyły go dwie przeciwne potęgi: gminoruchy i chrześciaństwo — niby duch ciemności i jasności, dwie mocy15 przeciwne nad łożem umierającego. Obie mają jeden cel: pogrzebać ciało, podzielić się jego puścizną i objąć rządy świata.
Gotowie i Frankowie zniszczyli panowanie Rzymu na zachodzie i sami nowe podnieśli dzielnice, czém materyalnie dokonaną została pierwsza połowa missyi ludów germańskich. Drugą połową było: zostać piastunami chrześciaństwa na rozwaliskach pogańskiego świata.
Napady Gotów na granice państwa rzymskiego w pierwszéj połowie trzeciego wieku zmusiły cesarza Aureliana, że im zdał prowincyę Dacyą16 na siedliska. Wtenczas to, w takiém już pobliżu Konstantynopola, zetknęły się z sobą dwa spokrewnione duchowe pierwiastki — i nauka Chrystusa przeszła do Gotów. W sto lat późniéj (360), już Ulfilas biskup mezogocki tłomaczył pismo św. na język gocki, już brał czynny udział w sporach dogmatycznych kościoła, i już podpisywał zasady Aryuszowe na zborze w Rimini. Aryanizm pozwalający odbywać obrządki i nabożeństwo w ojczystym języku szybko się rozkrzewił nietylko między Gotami ale i innymi ludami germańskimi. Za Gotami chrzcili się na Aryanów Wandale, Burgundowie, Swewowie, Longobardy; tak że powiedzieć można, iż się odszczepieństwem poczęło i odszczepieństwem skończyło posłannictwo chrześciańskie u Germanów.
Pod południowém niebem Hiszpanii i Włoch wyradza się w Gotach plemienność germańska. Słabieje i zaciera się północna sprężystość ducha w krajach fig i pomarańczy. Trzeba było do potoków dziejów napływu świeżéj krwi germańskiéj, trzeba było nowego ludu współplemiennego o młodzieńczych, krzepkich siłach, na któregoby się zlało posłannictwo, początkowo przez Gotów przejęte. Powstaje u północy, w samym końcu 5-go wieku, potężny naród Franków. Wedle podań Grzegorza z Tours, był to lud rosły, o jasnych włosach, opięto się noszący. Obyczaje i sposób życia jak u innych Germanów. Duma, niepohamowana żądza mordu i zemsty, rozkiełznane zamiłowanie wolności, nareszcie zdrada i niewiara cechowały Franków. Znajdujemy ich po raz pierwszy w okolicach Moguncyi w środku III-go wieku. Następnie posuwali się Renem aż do ujścia i zajmowali dzisiejsze Niderlandy. Nazwisko Franków, znaczące Wolnych, obejmowało wiele połączonych ludów, jako to Sigambrów, Chattów, Chamanów i innych pomniejszych. Pod Merowingami, w długiém następstwie królów, wyrósł ten naród na młodziana, i pod Klodoweuszem uczuł się w swojéj sile. Zwycięstwo odniesione nad Allemanami w bitwie pod Zülpich (496) wprowadza Franków na scenę dziejową. Na tych to polach, gdzie się wedle podań kronikarzy, Klodoweuszowi miał okazać znak krzyża na niebie17, na onych polach przeszło posłannictwo z Gotów na Franków. Nic prawdziwszego nad owe godło18 krzyża: „in hoc signo vinces19”.
Ochrzczenie się Franków na wiarę katolicką było najważniejszym wypadkiem owoczesnym. W Rzymie, na ruinach kapitolu i świątyni Jowisza kapitolińskiego, powstała stolica św. Piotra i Pawła — plan rzucony na tysiąc lat i więcéj, stanowisko naprzód wytknięte, jawne, widoczne, że Rzym po raz drugi miał zostać światowładnym, zapanować nad narodami potęgą ducha, nie wojska, kierować je słabą laską pasterską, nie berłem ni buławą. Ale téj potędze ducha znowu trzeba było materyi, trzeba było ludu z którymby się zjednoczyła, na
Uwagi (0)