Janulka, córka Fizdejki - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (biblioteka naukowa online .txt) 📖
Janulka, córka Fizdejki bliska jest Nienasyceniu. Wielki Mistrz uosabia problemat sztucznego przebudowania własnej psychiki na potrzebytytanicznego zadania, zmuszonej, by zapanować nad światem rozpadającymsię, zbydlęconym społeczeństwem. Władza jawi się tu jako wcielenieCzystej Formy, a Janulka poważnie podchodzi do obowiązków demonicznejfemme fatale.
W scenografii, która rozkosznie znęca się nad wyobraźnią widza (a codopiero czytelnika!), rozgrywają się kolejne dramaty, i każdy z nichodsłania następny. Męka tworzenia siebie z niczego, wyniszczającewyrywanie się z własnej zwykłości, a więc i z prawdziwego ja, bolesnedociąganie siebie przemocą do roli tyrana zdziczałej, zbolszewizowanejtłuszczy, obrazuje proces twórczy taki, jakim widziała go epoka i jakiogniskował się szczególnie w Witkacym, a zarazem i jego lęki społeczneczy neurozy. Postaci umierają po wielekroć, za każdym razem bardziej— i okrutniej, w przerwach dyskusji absolutnych. A nad tym wszystkimciąży jeszcze potworna tajemnica, tajemnica Potworów, z których jedenwreszcie okazuje się być… ale znowuż drugi…
- Autor: Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy)
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Janulka, córka Fizdejki - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (biblioteka naukowa online .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy)
Nie — wyznam ci ostatnią prawdę: ja, który chcę być dobrym, same świństwa popełniam mimo woli. Chcę się dziś oczyścić, choćby przez śmierć honorową. Chciałbym walczyć, ale z jakąś godną mnie potęgą. Za łatwe były mi te zwycięstwa. Zakończmy noc tę pojedynkiem.
FIZDEJKOWalcz z Plasewitzem, z Glissanderem, nawet z Kranzem walcz — tylko nie ze mną. Uszanuj króla i teścia. Moja córka puściła się z kelnerem — nie roszczę żadnych praw — wiem, że to była próba.
MISTRZTak — to był mój największy upadek. Chciałem wypróbować jej miłość, bo się w niej najzwyklej w świecie zakochałem. Próba się nie udała. Zemsta to za to, że tyle czasu kłamałem przed nią, wmawiając jej rzeczy urojone.
FIZDEJKOMniejsza z tym. Ale kim jest ten twój rywal? Kelnerem z mitrą w kieszeni. Nie wiemy nic więcej. Ale czy dużo więcej wiemy o nas samych?
MISTRZNo — zawsze coś niecoś...
FIZDEJKONic — czasem fakt jakiś bardzo dziwaczny odsłania nam, kawałek czegoś pod maską. Ale nawet nie możemy pewni być, czy to twarz, czy całkiem co innego. Kim ja sam jestem? Czuję ten piekielny strach przed samym sobą i nic mnie już nie uspokoi.
MISTRZProszę mnie nie sugestionować. Ja nie chcę bać się siebie. To jest obłęd. Im większa jest sztuczność, tym mniejszy jest lęk. Nie bałem się dotąd niczego.
FIZDEJKONieprawda — ukrywałeś to tylko przed sobą jak wariat ukrywający przed sobą swe szaleństwo. Z tym gorszą siłą wybucha to potem.
MISTRZHa! Ja się wścieknę z tym jasnowidzącym starcem. Ratujcie mnie!
Tak, tak — im sztuczniejsza psychika, tym większy strach przed sobą. Zawlokłeś mnie na szczyt i tam zdechnę z przerażenia, nie mogąc zejść już na dół. I nie licz na mnie już, Gottfrydzie. Sam też nie wybrnę, ale cóż z tego — jestem stary. Szkoda mi ciebie, mój chłopcze.
MISTRZTo wprost nie do zniesienia. Zamiast być moim medium, on sam przetworzył mnie jak czarodziej.
FIZDEJKOTak — wszystkim nam zdaje się, że wiemy, kim jesteśmy. Mówię wam: tyle o tym wiemy, ile o sobie wiedzą jętki jednodniowe i mikroby. Przemijamy jak one i tyle z nas prawie co z nich zostaje. Wyginęli moi bojarowie — niegodni byli mnie jako wasale. Sami jesteśmy, sieroty nieszczęsne, a świat jest straszny i nieznany przed nami. I nic nas już nie okłamie: ani fach, ani stanowisko, ani żadna filozofia, ni religia. Za wiele wiemy, aby wiedzieć naprawdę. A rządzić nie mamy ochoty, a nade wszystko — kim rządzić nie mamy. Nicość zwycięża.
Uprzątnąć trupy tam!!
DER ZIPFELWstać!!
Równy krok! Przeze drzwi marsz!!!
Oto jest dyscyplina! Nawet trupy nas słuchają. Ten pomysł ożywił mnie. Czyż nie jest to dość dziwaczne, aby usprawiedliwić nawet nasz upadek?
FIZDEJKODziwaczność nie jest też bezwzględna. Zależy od osobnika, który daje jej możność urzeczywistnienia. Ten błazen, Der Zipfel, jest dla mnie wcieleniem pospolitości. Cokolwiek by nie zrobił, jest to dla mnie osobiście tylko wulgarnym „trickiem”.
I ja mam jakieś granice w mojej sztucznej, żelazobetonowej, par excellence współczesnej jaźni.
DE LA TRÉFOUILLEWspółczesnej — ale czemu?
FIZDEJKOWybuchowi sto pięćdziesiątej szóstej gwiazdy w mgławicy Andromedy. Współczesność jest fikcją w fizyce. A cóż dopiero mówić o kwestii dowolnego przemieszczenia kultur w czasie historycznym!
DE LA TRÉFOUILLETym powiedzeniem zarżnął mnie pan ostatecznie.
Ja cię uratuję, mój książę. Już wiem: z Gottfrydem będziesz się bić tylko ty, i to o mnie.
To jemu oddał mnie Mistrz na dokończenie erotycznej edukacji. I to z wielkiej miłości! Cha, cha, cha! Niech za to teraz odpowie.
FIZDEJKOA — róbcie sobie, co chcecie — ja muszę się przespać trochę.
Ale pod warunkiem, że jednak panna Fizdejko odda mi mego męża. Francja też chyba zbydlęcieje za naszego życia, a wtedy któż będzie lepszym francuskim Fizdejką od niego?
MISTRZZgadzam się dziś na wszystko. O ile się wam to uda, może wtedy znajdzie się nareszcie jakiś litewski de la Tréfouille. Dręczy mnie jedna tylko myśl, że dla stworzenia takiej sytuacji jak dzisiejsza nie potrzebowaliśmy aż państwa, z całym handlem, przemysłem i tak dalej, całej tej piekielnej pracy, którą włożył w to Joël Kranz. Wystarczyłby mały pokoik w jakimś trzeciorzędnym hotelu. Czy tło nie przerasta tego, co miało się na nim ukazać?
DE LA TRÉFOUILLEJest to maksimum zbytku: stworzyć tło dla samego tła i nie ukazać na nim niczego. Życie wewnętrzne, jego szczyty i przepaście, niezależne są od stopnia władzy, bogactwa i powodzenia...
MISTRZPociechy tego rodzaju dobre są dla takich makrotów jak pan, panie Alfredzie. Na to, aby ten pogląd stał się rzeczywistością, trzeba być świętym. Ale ani pan, ani ja nimi nie jesteśmy. Ja przyjmuję cios w samo serce: boję się siebie, jak żadnego widma ani śmierci nigdy dotąd się nie bałem. Jest mi wprost straszno.
DE LA TRÉFOUILLENo, Mistrzu: bijemy się na spojrzenia!
Zaręczam ci, że pojedynek ten jest dla niego o wiele niebezpieczniejszy, niż gdybyśmy bili się na szpady, rewolwery lub nawet na depresyjne gazy Plasewitza.
Patrz w moje oczy, dobry, współczesny, mały człowieczku — przypomnij sobie rozmowy nasze sprzed lat pięciu — byłem wtedy prawie dzieckiem...
Nie mogę się oprzeć. Zdaje mi się, że ciebie jednego kocham na tym okropnym, pustym świecie. Jestem biedny, słaby człowiek, pełen najsprzeczniejszych, a przy tym zupełnie zwykłych uczuć.
DE LA TRÉFOUILLEAmalio, wyprowadź Mistrza do naszej sypialni, a sama wracaj zaraz po Janulkę — przyjdzie czas i na nią.
No — a teraz na nas kolej.
Kawy, kawy i likierów. Nie wiemy nazw, byleby były drogie.
JANULKAWięc wy jesteście tym, za co was brałam: po prostu jesteście symbolami ostatniej nędzy przedświtowych złudzeń.
I POTWÓRNie jesteśmy symbolami. Nikt nie wie, ani my sami, który z nas jest kobietą. Czekamy nowego grzechu. Jesteśmy sami w sobie zamkniętym światem absolutnych, ale spotworniałych idei. Piąta rzeczywistość jest nonsensem samym w sobie, jest tylko ostatnią maską ginących arystokratów ducha. Kawy! Kawy!
Więc nawet na was liczyć już nie można? Wstrętne są te wasze bose nogi i podarte portasy. Miałam was za żywych półbożków, za coś nie z tego świata. I co z tego zostało?
Od góry jesteśmy, zdaje się, jeszcze dość dziwaczni.
JANULKAA potem pokaże się, że i do góry także jest nie to. Ach jakie to przykre! Mamo, ja wracam do ciebie na ostateczną nędzę. Ja chcę zacząć wszystko od samego początku.
ELZAZa późno, moje dziecko. Ojciec mój powiadomił mnie o wszystkim. Bez ślubu oddałaś się przewrotnym żądzom Mistrza. Możesz sobie wstąpić do jego fraucymeru.
To jest nieprawda! Jestem tylko półdziewicą. A zresztą to jest szczegół.
Więc ty jeden może będziesz miał odwagę. Bij się, z kim chcesz, ale nie na spojrzenia. Pokaż, że jesteś kimś. W pustce bez dna majaczy mi się jakaś postać nieznanego rycerza — bez zbroi — niech będzie we fraku, niech będzie nawet alfonsem czy złodziejem, ale niech ma odwagę — tą zwykłą, ludzką, a nie jakieś samobójcze, tchórzliwe czekanie szczęśliwego wypadku pod maską sztucznej jaźni.
To nie są problemy godne mojej przeszłości. Ja nie wierzyłem nigdy w te blagi Gottfryda, ale przy sposobności stworzyłem sobie też swój światek, może nie tak fantastyczny, ale za to bardziej realny. I tam nie dam wejść komu, nawet mojej przyszłej żonie — bo nie wiesz, Janulko, że mam ochotę oświadczyć ci się oficjalnie...
Czy wszystko gotowe?
KSIĘŻNATak. A teraz chodź spać, Janulko, i nie wierz w nic, co mówi Alfred. Ja cię wtajemniczę w subtelności tych panów. Obrzydliwie brzmi to słowo, ale nic na to poradzić nie można. Przestaniesz nareszcie uważać życie za gorączkowy majak.
FIZDEJKOJa tu jeszcze jestem — ja — król! Na kolana wszyscy przede mną.
DE LA TRÉFOUILLENie ma pańskiego reżysera, panie dyrektorze Fizdejko. Wielki Mistrz jest mój i nikt go z moich szponów nie wyrwie.
FIZDEJKOGada jak bohater z kryminalnego romansu. Milcz, milcz na wieki, przeklęty symbolu mojej hańby.
No — von Plasewitz, pora puścić twoje depresyjne gazy. W za dobrych humorach jesteśmy wszyscy, moi państwo.
v. PLASEWITZChcecie? Bardzo proszę,
FIZDEJKOJanulka, to wszystko był zły sen. My zaczynamy wszystko na nowo. Jesteś pomszczona. Księżnę biorę za guwernantkę.
JANULKAAle ci — co z tymi zrobimy, papusiu? Nawet ci się zdemaskowali.
FIZDEJKOCi — to są zwykłe podmiejskie rzezimieszki.
Ci...
Ci to są tylko i jedynie symbole.
JANULKAAle symbole czego — sztucznej jaźni czy najzwyklejszej zwykłości? Ja nie wytrzymam tego — ja pęknę także! Ja chcę trwać wiecznie, bez końca, a wszystko mi się wymyka, bo jest za śliskie, za małe...
To nie jest histeria, jak to pewno myślą te Potwory. Ja chcę naprawdę kogoś pożreć, a jedynie na ciebie mam ochotę, papusiu.
FIZDEJKOMasz mnie — twego nieszczęśliwego ojca. Pożeraj go wyrzutami. Tego tylko jeszcze brakowało. Nie udało mi się zdobyć ci odpowiedniego męża.
Uwolnij nas nareszcie, okrutny dozorco zaświatowych więzień. Zrób jakiś nowy „trick”. Ja chcę po prostu spać raz w życiu jak zwykły, mały człowieczek, jakim jestem.
DER ZIPFELNie — seans nie jest skończony. Chcieliście wieczność zafiksować na małej kartce życia? Macie ją. Jest świt i nowy dzień musicie zacząć nie śpiąc ani chwili.
FIZDEJKOWieczność! Janulka, słyszysz? Ja nie chcę już królestw żadnych ani sztucznej jaźni, ani skomprymowanej w tabletkach chwil wieczności. Zasnąć i zapomnieć — to jedyne moje marzenia. Ach, i żeby we śnie tym przyszła raz już cicha, bezbolesna śmierć!
ELZAA nie mówiłam — tyle razy ci to mówiłam, Gienku, że sen jest najwyższym szczęściem ludzi ubogich i duchem, i ciałem. Ale nie trzeba było opijać się kawą z likierami.
JANULKAI ja, taka młoda, piękna, dziwna — to mówią wszyscy — a przy tym taka zwykła dziewczynka, muszę wam przyznać rację. To oni temu winni — przeklęci, niedorośli do mnie mężczyźni.
v. PLASEWITZTak — najwścieklejsza nawet fantazja nie jest w stanie stworzyć żadnej nadbudowy psychicznej. Skończymy jak zwykłe, błotne bezlotki. Maski bez posady, trupy na urlopie, klucze bez zamków, mutry bez śrub, małpie ogony bez małp, nie odegramy nawet naszych ról do końca.
DER ZIPFELPrecz! Precz z moich oczu, fałszywe duchy. Jestem oszukany, zdradzony!
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Nareszcie przeszła ta burza i mogę z czystym sumieniem wrócić do mego ubóstwa, nie myśląc o królewskiej reprezentacji.
A więc umówione. Zostałem nadleśnym u Mistrza. Pomyśl, Elzo, będziemy żyli w małym domku — malwy, geranie, nasturcje, świeże bułki, miód prosto z lasu i zupełna beztroska. Czasem w wilię święta ubiję jakiegoś biednego zajączka lub sarenkę i to będzie nasz największy zbytek. A — mleko, dużo mleka koziego prosto
Uwagi (0)