Darmowe ebooki » Bajka » Józef Ignacy Kraszewski, Bajki i powiastki - Stanisław Jachowicz (czytelnia internetowa .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Józef Ignacy Kraszewski, Bajki i powiastki - Stanisław Jachowicz (czytelnia internetowa .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Stanisław Jachowicz



1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 21
Idź do strony:
zgadza z wolą pana: 
Ta pobożność pożądana! 
 
Rzetelnicki
Nieraz o tym człowieku, dzieci, usłyszycie, 
Co nie skłamał całe życie. 
Powiem wam jak się to stało, 
A za prawdę ręczę śmiało. 
Kiedy jeszcze był dziecięciem 
Uzbroił się przedsięwzięciem, 
By kłamstwo ust nie splamiło, 
Z początku mu trudno było; 
Lecz choć często chętka brała, 
By się jaka rzecz skłamała, 
Uczuł w sobie żądzę chwały, 
Usta prawdę powiedziały. 
A choć czasem i złe zbroił, 
Że największe błędy, wady, 
Wyznał szczerze, bez przesady. 
Coraz bardziej wzrastał w cnoty; 
Każdy mu chętnie ufał, uwielbiał przymioty. 
Żył szczęśliwy i kochany; 
Umarł, a jednak słodko wspominany. 
Brzmi jego imię w okolicy całej, 
Bo rzetelnością zyskał piękny wieniec chwały. 
Dzieci! idźcie jego śladem, 
Niech serce wasze będzie prawych uczuć składem, 
Niech was wdzięk kłamstwa nie mami, 
A szczerość włada ustami, 
 
Dzieci i paw DZIECI
Jakież ty masz pawiu piękności od Boga: 
Jaki ogon pyszny, jaka szyja droga, 
Złoto ze szmaragdy w piersiach się odbija, 
O! to coś cudnego taka śliczna szyja. 
Kiedyś taki piękny, głos twój cuda sprawi: 
On ciebie zapewne w całym świecie wsławi. 
Co to tam być musi wdzięku i słodyczy! —  
  DZIECI
Daj pokój, już dosyć, dosyć tej pięknoty: 
To nie jest śpiew ptaka, o! tak wrzeszczą koty. 
Do tych pięknych piórek ten głos nie przystoi.  
  PAW
Bądźcie sprawiedliwi; wszak, panowie moi, 
U nas tak, jak u was podział nie jednaki: 
Jedne są uczone, drugie piękne ptaki, 
Te głosem celują, te wdzięczną postawą: 
Trudno wszystkim jednaką okrywać się sławą. 
Miejcież wzgląd panicze i wyrozumienie, 
Jeźli wam się moje nie podoba pienie.  
 
Sen
Śniło się ubogiemu, że miał złota skrzynię. 
Skarbem zajęty jedynie, 
Zapomniał, że był biednym, wie tylko, że panem, 
Nie wspomaga potrzebnych, niższym gardzi stanem. 
Właśnie miał wsiąść w karetę, a wtem go ktoś budzi, 
Jakże często na jawie spotyka to ludzi!  
 
Rybak
Na kępie pod Dzikowem3 blisko Miechocina4 
Uboga żyła rodzina, 
Ojciec, matka, dziadek trzeci, 
I kilkoro jeszcze dzieci: 
Siatka, węcierz, wędka mała, 
Oto ich nadzieja cała. 
Nie było tam na stole smacznej leguminki, 
Ani poleweczki z wina; 
Na suchym chlebie przestają dziecinki, 
I cała biedna rodzina. 
Jeźli się rybka złowiła, 
Zanieśli ją do Dzikowa. 
I tylko się sól kupiła, 
Czasem bułeczka pytlowa. 
Raz przypadkiem dużego złowili szczupaka: 
Radość w chałupie rybaka. 
«Będzie mąka, będzie kasza, 
Z mąki kluseczki, pociecha nasza!» 
Wołały dzieci, klaskając w dłonie; 
Gdy młody syn dziedzica nadszedł w to ustronie. 
«W głowach im się burzy chyba, 
Tak ich cieszy jedna ryba. 
U nas tyle się minie sumów i łososi, 
A nikt się nie unosi.» 
Tak rzekł młodzian, a sługa odpowiada stary: 
«Panie! poznaj niedolę i złóż jej ofiary. 
Co u was zbytkiem, tu pierwsza potrzeba, 
Tu czasem nie wystarczy na kawałek chleba. 
Nie kosztują tej ryby, owocu swej pracy, 
Na lichym muszą przestać pokarmie biedacy. 
O! przypatrz się nędzy zbliska: 
Gdy ją poznasz z istoty, ale nie z nazwiska, 
Serce nieraz do biednej wprowadzi cię chatki; 
Dasz pomoc i pokażesz, na co są dostatki.» 
 
Skutki lekkomyślności
Powiem wam bajkę, słuchajcie dziateczki, 
Lecz korzystajcie z bajeczki. 
Był gaik, a w gaiku różne, różne ptaszki; 
Ale je same tylko zajmowały fraszki; 
Kiedy bocian poważnie opowiada dzieje, 
To jedno muchy łapie, a drugie się śmieje; 
Gdy jaskółka miłości bliźniego naucza; 
Jedno drugiemu dokucza; 
Śpiewał słowik — uwagi żadne nie zwracało. 
Ale cóż się dalej stało? 
Wszędzie dowody marnej czasu straty, 
Tak dziś żyją w ciemnocie, jak żyły przed laty, 
Wróbel myśleć nie umie, sroczka tylko skrzeczy; 
Albo jeźli zagada, to plecie od rzeczy; 
Szczygieł zamiast pracować, cudzą pracę zjada, 
I w sidełka za to wpada; 
Czyżyk jeszcze dotychczas jak słowik nie śpiewa, 
Bo pracą, usilnością, talent się nabywa. 
Kończyłem... a wtem dzieci na siebie spojrzały: 
Z nas to podobno, rzekły, wzięto te morały. 
 
Szara godzina
Nadeszła szara godzinka, 
Wziął ojciec za rączkę synka, 
I rzecze: „Synku! w tej chwili 
Będziemy sobie chodzili, 
Będziemy sobie gadali, 
Bo jeszcze światła nie dali.” 
„O, dobrze kochany tato! 
Ja bardzo kocham cię za to!” 
„Widzisz mój synu kochany! 
Nagłe na świecie odmiany: 
Niedawno słońce świeciło, 
Tak widno, tak pięknie było! 
Przyszedł nowy czas spoczynku, 
Słońce nie świeci mój synku; 
My jednak szczęśliwi oba, 
Wieczorek nam się podoba; 
Nauczka płynie 
W szarej godzinie, 
Myśl podniesiona do Boga, 
Co nam słońce przyszle zrana, 
Co w ciemności i wśród słońca. 
Cudem dobroci bez końca, 
Śród cichości, śród ciemnoty 
Pobudzamy w sercu cnoty. 
O! wstrzymajcie światło jeszcze! 
Niech myślami się napieszczę, 
Duchem bożym natchnę syna, 
Bo on myśleć już zaczyna. 
Synu! synu mój jedyny! 
Chciej korzystać z tej godziny. 
I z człowiekiem tak się dzieje. 
Gdy wiek młody — to mu dnieje, 
Kiedy starszy — wieczór szary, 
A noc ciemna, kiedy stary. 
Korzystaj synu z młodości, 
Czyń, co tylko w twojej sile! 
Szczęście w domu się zagości. 
Wieczorek ci spłynie mile.” 
 
Uboga wdowa
Zbogacon łupami wojny, 
Ozdobiony wieńcem chwały, 
Przedsięwziął pan bogobojny 
Wznieść Bóstwu kościół wspaniały. 
Ledwie piękna myśl błysnęła, 
Natychmiast miejsce zakreślił, 
Rączo się bierze do dzieła, 
Mienić w skutek co zamyślił. 
Piękna praca, zewsząd do niej 
Tysiące się ludzi zbiega. 
Turkot wozów, tętent koni 
I huk młotów się rozlega. 
Jak laską zaczarowaną 
Wydarte z głębi natury 
Z szybkością nieporównaną, 
Piętrzą się wspaniałe mury. 
Ucieszon postępy temi 
Nagrodą bogacz zachęca, 
I chlubi się przed wszystkiemi, 
Jak wiele Bogu poświęca. 
W ustroni wdowa uboga, 
Okryta odzieżą lichą, 
Widząc gmach na chwałę Boga, 
Łzę tylko roniła cichą. 
Tylko się jej myśli wiły, 
O kościele i o złocie, 
Lecz w niezgodzie z chęcią siły. 
Krajały serce sierocie. 
Bóg, co myśli widzi skryte, 
Serce nad wszystko ocenia, 
Pociesza biedną kobietę, 
Pobożne wieńczy pragnienia. 
Spuścił na nią sen przyjemny, 
Błysk odwarł niebios podwoje, 
Z głębi zabrzmiał głos tajemny: 
„Bóg serce przeniknął twoje. 
„Chcesz woli dopełnić pana, 
„I pomnożyć chwałę Bożą, 
„Kup dla wołów wiązkę siana, 
„Co cegłę na kościół wożą.” 
Wstaje ze snu przebudzona, 
Tkwi w jej myśli wola pana, 
Biegnie, biegnie, ucieszona, 
I kupuje wołom siana. 
Znowu z nieba głos słyszano, 
Aż się ziemia wstrzęsła cała: 
„Milsze Bogu twoje siano, 
„Niż ta świątynia wspaniała.  
 
Słońce i księżyc
Kiedy na rozkaz wszechwładnego Słowa 
Stanęła świata budowa, 
Na wspaniałym przestworze dwa światła zabłysły. 
Co miały nadal kreślić wymiar czasu ścisły. 
Jako dziewica w najświetniejszym stroju, 
Lub jak bohater gotowy do boju, 
Który na drodze sławy śmiałym staje krokiem, 
I wesoło błyska okiem, 
Wyszło słońce, niebiańskim blaskiem otoczone, 
Niosąc witą na skroni z wdzięcznych farb koronę. 
Ziemia odgłos radości wydała dokoła, 
Upiękniły się kwiaty, zawoniały zioła. 
Zazdrośnie drugie światło na słońce spojrzało. 
Bo mu zrównać nie zdołało, 
A dumą uniesione rzecze jaknajśmielej: 
„I dlaczegóż tron jeden dwóch monarchów dzieli? 
Dlaczegóż mam być drugim, gdy pierwszym być mogę? 
Któż mi do jej wielkości zatamował drogę?” 
Wtem gdy ostatni wyraz z ust mu się wymyka, 
Skrytym bólem strawione piękne światło znika; 
Rozpłynął się w powietrzu wdzięczny blask księżyca, 
I w drobnych gwiazd postaci ziemianom przyświeca. 
Stanął księżyc wybladły, jak grobowe cienie, 
Zawstydzony w pokorze leje łez strumienie, 
I rzecze do Wszechwładcy, z łkaniem przerywanem: 
„Zlituj się, Ojcze istot, nad mym nędznym stanem!” 
Ten, który na pokornych miłem rzuca okiem, 
Przesyła mu anioła z łaskawym wyrokiem. 
Błysło... a świetny poseł w powietrzu się wznosi, 
I tak żałującemu wolę Pana głosi: 
„Ponieważ blask słoneczny zazdrość w tobie wzniecił, 
Odtychczas przeciwnika będziesz blaskiem świecił, 
A skoro ciemna ziemia po przed tobą stanie, 
Zniknie blask pożyczany, ciemność pozostanie. 
Przestań jednak gorzkiemi zalewać się łzami, 
Bóg tknięty twemi prośbami, 
Winę przebaczył, pokorę ocenił, 
I samo uchybienie w pomyślność zamienił; 
A po sprawiedliwości surowej wymiarze, 
Jego dobroć bez granic pocieszyć się każe: 
Wyjdziesz ze swej nicości, dawny tron osiędziesz, 
I świetne panowanie ze słońcem dzielić będziesz; 
A łzy, które wylałeś wśród żalu, pokuty, 
Zmienią się w balsam rosy po ziemi rozsutej, 
Która wszystko pokrzepi dobroczynnym darem, 
Cokolwiek nielitośnym zemdli słońce skwarem.” 
A gdy anioł dobroci pociechy weń leje, 
Odzyskał księżyc światło, którem dziś jaśnieje; 
Król nocy, otoczony gwiazdy iskrzącemi, 
Zaczął spokojny obieg naokoło ziemi, 
A gdy się zastanowi nad swą dawną winą, 
W postaci drobnych pereł, łzy mu z oczu płyną.  
 
Deszcz złoty
Skarżył się lud na biedę, źle mu się zdawało, 
Że choć miał dosyć chleba, pieniędzy miał mało; 
A niepokojąc Bóstwo prośbą natarczywą, 
Uzyskał, iż go złotą skarało ulewą. 
Jak grad na ziemię padały dukaty. 
Z wzniosłych pałaców i ubogiej chaty, 
Jaki taki zadyszany, 
Leci zbierać czemprędzej ów dar pożądany. 
Gdyby wtenczas filozof, co zna wartość złota, 
Widział, jak ta się skrzętnie zwijała hołota; 
Gdyby był na to patrzył obojętnem okiem, 
Byłby się najśmieszniejszym ubawił widokiem. 
Ten znosi ciężki kufer, ów beczkę pękatą, 
Tamten nadstawia szaflik, ów urnę bogatą, 
Jeden bieży z kobiercem, drugi z płachtą w ręku, 
Ten się pieści połyskiem, ów powabem dźwięku. 
Bogacz, co się nie schylił może całe życie, 
Ową marność znikomą zgarnia pracowicie, 
Od pracy nadzwyczajnej potu płyną strugi, 
A łzy mu w oczach stoją, że zbiera i drugi. 
Skąpiec, radby z jednego zrobić trzy dukaty, 
Nie wie już, gdzie je podziać, jeszcze nie bogaty 
Napchał w łataną kieszeń, ta mu się rozdziera, 
Mniema, że wszystko stracił i z żalu umiera. 
Widać było nędzarzy, co nie znali złota, 
Zdumiewała ich postać, zdziwiała prostota; 
Niejeden nie mógł pojąć jak zapamiętali 
W bezprzykładnym zapale te cacka zbierali. 
Widać było i takich, co z pracy rąk żyli, 
Nie śmieli tknąć tych skarbów, iż nie zarobili; 
Ale co jeszcze bardziej uwagę zwracało, 
Że takich nawet było tam niemało, 
Co wprzód ganili zbytnie złota zbiory, 
A potem sami napełniali wory. 
Wszystko wtenczas ze zwykłych karbów wyboczyło, 
Nikogo ni w świątyni, ni w domu nie było, 
A choć niejeden dostał potężnie po głowie, 
Choć niejeden utracił życie albo zdrowie, 
Wszystko to było niczem, blask złota nagrodził, 
Utratę nawet ojca wyrodkom osłodził. 
Lecz niedługo mniemana uciecha potrwała: 
Ta ulewa obficie cały kraj zalała, 
A że to był kraj ludom niedostępny innym, 
Nie dzielili się z nikim darem dobroczynnym. 
Wkrótce jednak powoli poznali to sami, 
Że nie wszystko jest dobrem, co nas wdziękiem mami. 
Mieli dosyć pieniędzy, lecz gdy kupić trzeba, 
Nikt nie dał za dukata i kawałka chleba. 
Każdy miał dość dukatów, a jednak żył w nędzy; 
Wtenczas wartość prawdziwą poznano pieniędzy. 
Nikt nie chciał być rolnikiem, pola zarastały, 
Rękodzielnie zamknięto, młyny mleć przestały, 
Praca zbrzydła każdemu, bo czuł złoto w worze, 
Zdarły się dawne szaty, zjadło dawne zboże. 
Niejeden z płaczem westchnął, umierając z głodu, 
Że nie w złocie prawdziwa szczęśliwość narodu.  
 
Bajeczka wstępna (Zamiast przedmowy)

Był sobie pewnego razu olbrzym, nazwiskiem Waligóra. Odznaczał się on nadludzką siłą i dość mu było uderzyć pięścią w skałę, aby natychmiast w proch się rozsypała.

— Eh! znamy już tę bajeczkę, znamy! — odezwały się chórem dzieci. — Opowiedz nam inną wujaszku!

— A więc dobrze, słuchajcie! Był sobie razu pewnego olbrzym, co zwał się Wyrwidębem. Siły był niesłychanej. Rozhukanego żubra chwytał za rogi i jak cielaczka kładł kornie u nóg swoich. Zamiast kosturem, podpierał się niebotyczną sosną, którą druzgotał wszystko, co spotkał na drodze. Dość mu było uchwycić stuletni dąb za rozłożystą koronę, niby za czuprynę, a wnet go wyrwał z korzeniem. Pięścią i pałką torował sobie drogę w świecie...

— Ależ i tę bajkę umiemy już na pamięć! — przerwały niechętnie dzieci.

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 21
Idź do strony:

Darmowe książki «Józef Ignacy Kraszewski, Bajki i powiastki - Stanisław Jachowicz (czytelnia internetowa .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz