O dzielnym krawczyku - Jacob i Wilhelm Grimm (jak przeczytać książkę w internecie za darmo .txt) 📖
W rolę Dzielnego Krawczyka wcieliła się ponoć w 1938 r. sama Myszka Miki! Ech, zrobił chłopak karierę! A wszystko z powodu heroicznego zabicia jednym ciosem siedmiu… much.
Ubogi krawczyk rusza w świat, bo po takim wyczynie skromna izdebka w małym miasteczku wydaje mu się za ciasna dla jego nowo odkrytego męstwa i zadowolenia z siebie. Po drodze okazuje się, że przebiegły, pewny siebie, pozbawiony kompleksów bohater potrafi poradzić sobie w zupełnie beznadziejnych sytuacjach. Zwłaszcza że jego sława go wyprzedza i nawet olbrzymy czują przed nim respekt. Przeciwko takim wielkim i silnym przeciwnikom najlepiej użyć podstępu. Dzięki temu chłopiec może wywalczyć sobie odmianę losu i nawyższą godność: królewskiego zięcia. Tylko młoda małżonka, której rękę zdobył spełnionymi niestandardowo bohaterskimi czynami, nie chce się pogodzić z takim mezaliansem.
Historia sprytnego krawczyka łączy kilka motywów fabularnych, błąkających się po baśniach i opowiastkach ludowych z różnych stron świata a opisanych skrupulatnie przez uczonych folklorystów.
- Autor: Jacob i Wilhelm Grimm
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «O dzielnym krawczyku - Jacob i Wilhelm Grimm (jak przeczytać książkę w internecie za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jacob i Wilhelm Grimm
tłum. Marceli Tarnowski
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-3266-4
O dzielnym krawczyku Strona tytułowa Spis treści Początek utworu Przypisy Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjnaPewnego letniego poranka siedział sobie krawczyk przy stole koło okna i, pogwizdując wesoło, szył ile siły. Ulicą zaś szła wieśniaczka wołając:
— Powidła doskonałe! Powidła doskonałe!
Mile brzmiało to w uszach krawczyka; wytknął więc głowę przez okno i zawołał:
— Chodźcie tu na górę, dobra kobiecino, tu się najłacniej1 pozbędziecie swego towaru!
Wieśniaczka z ciężkimi koszami weszła po trzech schodkach do mieszkania krawczyka, który kazał jej otworzyć wszystkie garnki. Po kolei podnosił każdy z nich, obwąchiwał starannie, a wreszcie rzekł:
— Powidła wydają mi się dobre, odważcie mi, droga kobiecino, cztery łuty2 albo choćby i ćwierć funta3!
Kobieta, która spodziewała się tu wielkiego zbytu, dała mu, ile żądał, ale zeszła ze schodów bardzo zagniewana.
— No, niechaj mi Bóg pobłogosławi te powidła! — zawołał krawczyk. — Oby mi one dodały siły i mocy!
Po czym wyjął z szafy chleb, ukroił sobie sporą pajdę i posmarował ją powidłami.
— Niezłe to będzie — rzekł — ale zanim skosztuję, muszę wpierw skończyć surdut.
Położył chleb na oknie i począł szyć dalej, robiąc z radości coraz dłuższe ściegi.
Tymczasem zapach powideł dotarł do much na ścianie i zwabił je na ucztę. Wielką chmarą obsiadły wnet chleb.
— Ejże, kto was tu prosił? — rzekł krawczyk i odegnał je.
Ale muchy, które nie rozumiały ludzkiej mowy, wracały ciągle w coraz liczniejszym towarzystwie. Wreszcie krawczyk rozsierdził się bardzo, chwycił ścierkę i... — Poczekajcie, ja was nauczę! — trzepnął nią bez litości. Kiedy podniósł ścierkę i policzył swoje ofiary, przekonał się, że siedem much padło trupem!
— Toś ty taki zuch! — rzekł krawczyk do siebie, podziwiając sam swoje męstwo — niechaj się o tym całe miasto dowie! I szybko przykroił sobie pas, a na nim wyszył wielkimi literami: „7 za jednym zamachem!”.
— Ej, cóż tam miasto! — rzekł do siebie. — Cały świat powinien się o tym dowiedzieć! — a serce aż mu podskoczyło z radości.
Wdział więc krawczyk swój pas i postanowił ruszyć w świat, gdyż warsztat był za ciasny dla jego waleczności. Przed wyjściem przeszukał całe mieszkanie, aby się przekonać, czy nie znajdzie czegoś, co by mógł zabrać ze sobą, ale nic więcej nie znalazł, tylko kawałek sera, który wsadził do kieszeni. Przed domem ujrzał ptaszka, który zaplątał się w gałęziach krzaka, schował więc i jego do kieszeni.
Wreszcie ruszył bohaterski krawczyk w drogę, a że był lekki, nie odczuwał zmęczenia. Droga wiodła na górę. Gdy krawczyk dotarł na szczyt, ujrzał strasznego olbrzyma, który rozglądał się dokoła.
— Dzień dobry, kolego! — zawołał krawczyk. — Oglądasz sobie daleki świat? Ja właśnie tam idę, jeśli chcesz, zabierz się ze mną!
Olbrzym spojrzał wzgardliwie na krawczyka i rzekł:
— Ty smyku! Ty mizerny łapserdaku!
A na to krawczyk:
— Przeczytaj tu, jaki ze mnie mąż!
Olbrzym przeczytał: „7 za jednym zamachem!”, a sądząc, że mowa tu o ludziach, których krawczyk zabił za jednym zamachem, nabrał wielkiego respektu dla małego zucha.
Chciał go jednak wpierw wypróbować, wziął więc do ręki kamień i ścisnął go, aż trysnęła woda.
— Zrób i ty to — rzekł — a uznam cię za silnego męża!
— Jeśli o to tylko idzie! — odparł krawczyk — to dla mnie zabawka — sięgnął do kieszeni, wydobył ser i ścisnął go w dłoni, aż sok wyciekł z niego.
— Widzisz — rzekł — to było nawet lepiej zrobione!
Olbrzym sam nie wiedział, co na to powiedzieć. Aby wystawić krawczyka na jeszcze jedną próbę, wziął ciężki kamień i rzucił go tak wysoko, że ledwie go było widać.
— Zrób tak i ty, malcze! — zawołał.
— To było niezłe — odparł krawczyk — ale kamień spadł jednak z powrotem. — Sięgnął do kieszeni, wyciągnął ptaszka i rzucił go w górę. Ptak, rad z odzyskanej wolności, wzbił się w przestworza i po chwili zniknął im z oczu.
— No, i jak ci się podoba ta sztuka, kolego? — rzekł krawczyk.
— Owszem, rzucać umiesz — odparł olbrzym. — Zobaczymy, czy potrafisz też unieść coś porządnego.
I zaprowadził krawczyka do potężnego dębu leżącego na ziemi i rzekł:
— Jeśli jesteś dość silny, pomóż mi wynieść to drzewo z lasu!
— Bardzo chętnie — odparł krawczyk — weź tylko pień na ramiona, a ja poniosę wszystkie gałęzie, bo to przecież najcięższe. Olbrzym wziął pień na ramiona, a krawczyk usiadł na jednej z gałęzi, tak iż olbrzym, który nie mógł się oglądać, musiał dźwigać całe drzewo wraz z krawczykiem. Krawczyk zaś pogwizdywał sobie wesoło piosenkę: „Jedzie sobie trzech krawczyków”, jakby dźwiganie drzewa było dziecinną zabawką.
Po pewnym czasie olbrzym tak się zmęczył, że zawołał:
— Słuchaj, muszę opuścić drzewo!
Krawczyk zeskoczył natychmiast z gałęzi, chwycił pień obydwiema rękami, jakby go był nosił, i rzekł:
— Taki z ciebie duży chłop, a drzewa nie uniesiesz!
Poszli więc razem dalej, a gdy przechodzili obok drzewa wiśniowego, chwycił olbrzym koronę drzewa, gdzie rosły najlepsze wisienki, nagiął ją do ziemi i podał krawczykowi, aby sobie narwał owoców. Ale krawczyk był oczywiście za słaby, aby utrzymać drzewo, toteż gdy olbrzym puścił je, drzewo wyprostowało się, podrzuciwszy krawczyka wysoko. Gdy mały zuch spadł znowu bez szwanku, rzekł olbrzym:
— Cóż to, nie masz dość siły, aby utrzymać tę słabą gałązkę?
— Na sile mi nie zbywa — odparł krawczyk — czy sądzisz, że to coś trudnego dla męża, który siedmiu zabił za jednym zamachem? Przeskoczyłem przez drzewo, gdyż myśliwi strzelali na dole w krzakach. Zrób i ty to samo, jeśli potrafisz?
Oczywiście ciężki olbrzym daremnie próbował przeskoczyć przez drzewo i zawisł wśród gałęzi, tak że krawczyk i tym razem pozostał zwycięzcą.
— Jeżeli jesteś taki dzielny — rzekł olbrzym — chodź do naszej jaskini i przenocuj u nas.
Krawczyk zgodził się i poszedł za nim. W jaskini siedziało przy ogniu wielu olbrzymów, a każdy trzymał w ręku pieczone jagnię i jadł. Krawczyk rozejrzał się dokoła i pomyślał: „Ejże, toż tu o wiele przestronniej niż w mojej izdebce!”
Olbrzym wskazał mu łóżko, żeby się przespał. Ale łóżko było dla krawczyka o wiele za duże, toteż zamiast położyć się na nim, przykucnął w kąciku. O północy olbrzym wstał, pewien, że dzielny krawczyk śpi już twardo, chwycił wielki pręt żelazny i ciął nim w poprzek łóżka, sądząc, że pozbył się wreszcie natręta. Rano wychodzą olbrzymi do lasu, zapomniawszy zupełnie o krawczyku, a tu dzielny człowieczek idzie im naprzeciw wesół i rześki. Olbrzymi przerazili się i w obawie, aby ich krawczyk wszystkich nie pozabijał, uciekli pędem.
Krawczyk zaś ruszył dalej, zawsze za końcem swego nosa. Po długiej wędrówce przybył na dziedziniec pałacu królewskiego, a że był już trochę zmęczony drogą, położył się na murawie i zasnął. Tymczasem zeszli się dworzanie i poczęli oglądać go ze wszystkich stron, czytając szumny napis: „7 za jednym zamachem!”
— Ach — rzekli — toż musi to być wielki wojak i pan potężny.
Udali się więc do króla i opowiedzieli mu o wszystkim, dodając, że w razie wojny obecność tak dzielnego męża wielce by się przydała. Król posłał natychmiast jednego z dworzan do krawczyka, aby go po obudzeniu nakłonił do służby królewskiej. Wysłaniec stanął obok krawczyka i czekał. A gdy bohater przeciągnął się i otworzył oczy, przedstawił mu propozycję króla.
— Po to właśnie tu przybyłem — odparł krawczyk — gotów jestem wstąpić w służbę królewską.
Przyjęto go więc z honorami i wyznaczono mu specjalny pałac na mieszkanie.
Atoli rycerze nieradzi byli krawczykowi.
— Cóż z tego wyniknie? — mówili. — W razie jakiejś zwady wystarczy, aby raz uderzył, a siedmiu padnie. Nie damy sobie z nim rady.
Naradzili się więc z sobą, poszli do króla i wymówili mu służbę.
— Nie możemy — rzekli — żyć obok człowieka, który kładzie siedmiu za jednym zamachem. Król zmartwił się, że dla jednego wojaka utracić ma wszystkich swoich rycerzy i chętnie pozbyłby się krawczyka, ale obawiał się, że gdy mu wymówi służbę, groźny bohater przez zemstę wymorduje cały jego naród i strąci go z tronu, aby samemu na nim zasiąść. Myślał długo, wreszcie znalazł radę. Posłał do krawczyka i kazał mu powiedzieć, że jako wielkiemu bohaterowi chce mu uczynić zaszczytną propozycję. W pewnym lesie w jego królestwie mieszkają dwaj olbrzymi, którzy wiele szkody wyrządzają rabunkiem, mordem i podpalaniem; nikt nie może się do nich zbliżyć bez narażenia życia. Jeśli pokona on tych dwóch olbrzymów, to otrzyma jedyną córkę króla za żonę i pół królestwa w posagu. Stu rycerzy zaś pójdzie z nim ku pomocy.
„Oto coś dla takiego męża jak ja — pomyślał krawczyk — królewna i pół królestwa: to się nie co dzień trafia!”
I kazał odpowiedzieć królowi, że chętnie pokona olbrzymów, a stu rycerzy nie potrzebuje: kto siedmiu zabija za jednym zamachem, nie obawia się dwóch!
Ruszył więc krawczyk na bój, a stu rycerzy jechało za nim. Kiedy przybyli na skraj lasu, rzekł dzielny młodzieniec do swoich towarzyszy:
— Zatrzymajcie się tutaj, już ja sobie sam dam radę z olbrzymami.
Po czym skoczył w las i rozejrzał się dokoła. Po chwili ujrzał obydwu olbrzymów: leżeli pod drzewem i spali chrapiąc tak donośnie, że aż gięły się konary drzew. Krawczyk nie zwłócząc napełnił kieszenie kamykami i wlazł na drzewo, pod którym spali olbrzymi. Poczołgał się po gałęzi, aż się znalazł wprost nad śpiącymi, i jął rzucać w jednego z nich kamieniami. Olbrzym długo nic nie czuł, aż wreszcie obudził się, kopnął swego towarzysza i zawołał:
— Czego mnie bijesz?
— Śniło ci się chyba — odparł tamten — ja cię nie uderzyłem.
Położyli się znowu, a gdy tylko zasnęli, krawczyk rzucił kamieniem w drugiego olbrzyma.
— Cóż to? — zawołał tamten — dlaczego rzucasz we mnie kamieniami?
— Śniło ci się chyba — odparł pierwszy — ja w ciebie kamieniami nie rzucam.
Kłócili się przez chwilę, ale że byli zmęczeni, zasnęli wkrótce znowu. Krawczyk rozpoczął swą grę na nowo, wybrał najcięższy kamień i rzucił nim w pierwszego olbrzyma. Ten zerwał się i zawołał:
— Tego już za wiele!
Rzucił się z wściekłością na towarzysza i cisnął nim o drzewo. Ten nie został mu dłużny i po chwili popadli obaj w taką wściekłość, że wyrywali z korzeniami drzewa i walczyli tak zaciekle, że wkrótce padli obaj martwi na ziemię. Krawczyk zeskoczył uradowany z drzewa i pomyślał: „Całe szczęście, że nie wyrwali drzewa, na którym siedziałem; musiałbym skakać jak wiewiórka z jednego drzewa na drugie!”. Po czym dobył miecza i zadał każdemu z olbrzymów kilka ciosów w pierś, wreszcie wyszedł do swoich rycerzy i rzekł:
— No, skończyłem robotę, położyłem obu; ale
Uwagi (0)