Czy kobieta powinna mieć te same prawa co mężczyzna? - Kazimiera Bujwidowa (biblioteka elektroniczna .txt) 📖
Trudno sobie dziś wyobrazić, że niedawno jeszcze domagać się trzeba było, by placówki oświatowe były otwarte dla kobiet. W głowie się nie mieści, że kobiety nie głosowały w wyborach! A w międzywojniu, kiedy te prawa już sobie wywalczyły, dzięki działaczkom takim jak Kazimiera Bujwidowa, z owych nowo uzyskanych praw — jako fanaberii i upadku obyczajów — wyśmiewały się środowiska endeckie i Roman Dmowski osobiście, nie uważał on bowiem kobiety za samodzielną istotę ludzką, głosił to chętnie, a otaczające go grono wielbicielek chichotało zachwycone. „Lata dwudzieste, lata trzydzieste, wrócą piosenką, sukni szelestem…” — może lepiej nie.
Zmieniają się czasy, pisze autorka niniejszej broszury pochodzącej z 1909 r., zmieniają się też pytania stawiane w tzw. „kwestii kobiecej”. Kiedyś były to pytania o człowieczeństwo kobiet w ogóle, potem pytania o sens posiadania przez kobiety praw wyborczych, a dziś… No właśnie. Nadal jest parę zasadniczych pytań. Nie dla wszystkich jest np. oczywiste, że mąż pracujący poza domem i dostający za to pieniądze nie ma żony „na utrzymaniu”, skoro ona swoją pracą utrzymuje dobrostan tegoż domu i jego mieszkańców: na równi są pracującymi partnerami.
Broszura Bujwidowej zawiera też krótki rys historyczny walki o prawa kobiet, na świecie i w Polsce. Pouczająca to podróż w świat tak niedawno jeszcze boleśnie realny.
- Autor: Kazimiera Bujwidowa
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Czy kobieta powinna mieć te same prawa co mężczyzna? - Kazimiera Bujwidowa (biblioteka elektroniczna .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Kazimiera Bujwidowa
Poza tym biorą kobiety czynny udział w walce z militaryzmem, alkoholizmem, prostytucją — słowem, podejmują wszystkie sprawy dotąd zaniedbane, a dla rozwoju ludzkości tak ważne. Wobec tego można się spodziewać, że zmiany w kierunku kulturalno-humanitarnym w tych krajach, gdzie kobiety w sprawowaniu rządów czynny udział biorą, nie długo każą na siebie oczekiwać.
Na drugim miejscu naszego elementarza spotykamy domaganie się ekonomicznego wyzwolenia kobiety. Czym jest w ogóle niezależność ekonomiczna człowieka, jeśli idzie o jego wolność, na tym miejscu mówić nie będę — dla kobiety sprawa ta ważna jest podwójnie, gdyż łączy się ściśle z jej wyzwoleniem wewnętrznym. Dzisiejsza ludzkość stoi w bardzo wielkiej liczbie wypadków na tak niskim poziomie moralnym, że za kęs chleba bliźniemu dostarczony żąda od niego zupełnego zaprzedania w niewolę, nie wyłączając nawet wewnętrznej treści człowieka, tj. jego myśli i przekonań. Mężczyzna „utrzymujący kobietę”, jak się to mówi powszechnie, żąda od niej za to całkowitego oddania z ciałem i duszą. Kobieta nie śmie mieć własnego zdania, wypowiedzieć własnego sądu, bez pozwolenia męża rozporządzić swoją osobą. Korna, uległa zdobywa „łaskę” w oczach pana, bardziej samodzielna naraża się często na prześladowania. Ludzka godność kobiety wymaga zatem jej ekonomicznego uniezależnienia, a raczej, powiedziałabym, jasnego i ścisłego obliczenia wartości pracy kobiecej.
O kobietach zarobkujących poza domem w tej chwili nie mówię; pracują one bowiem często nawet więcej niż mężczyzna, ale i te kobiety, które tylko pracy domowej się oddają, jako „będące na utrzymaniu” męża nie mogą być uważane. Gdyby bowiem mężczyzna na dozorczynię swych dzieci i zarządczynię gospodarstwa domowego wynająć musiał obcą kobietę, musiałby przecież dawać jej za te usługi wynagrodzenie. Kwestia ta powinna być stawiana jasno, aby te niemoralne podstawy, na jakich się opiera dzisiejszy stosunek mężczyzny do kobiety w małżeństwie, raz wreszcie obalone zostały. Nie ulega wątpliwości, że znajdują się wśród kobiet liczne próżniaczki, które w istocie zupełnie się nie przyczyniają do pracy zarobkowej męża; owszem, przeciwnie, obciążają jeszcze jego budżet kosztem utrzymania swej nieprodukcyjnej osoby — takie kobiety są istotnie „utrzymankami” swoich mężów, ale też cień ich nie powinien padać na ogół kobiet pracujących.
Kobieta powinna pracę swą należycie obliczyć i ocenić. Dotychczas bowiem praca ta nie jest normalnie oceniana. Wiemy wszyscy, że kobietom za taką samą, a często nawet lepszą pracę, dają niższą zapłatę. Widzimy to w handlach, biurach, szkołach, a nawet w pracy fabrycznej i rolnej. Wyłączamy na tym miejscu prace wymagające większej siły mięśniowej, np. takie, gdzie idzie o dźwiganie wielkich ciężarów, w tych wypadkach bowiem siła męska przez kobiecą zastąpić się nie da i kwestia regulacji płacy wkracza tutaj na inne pole. Tam jednak, gdzie praca jest jednaka pod względem wytrwałości, doskonałości, czystości wykonania, tam wszędzie płaca kobieca z płacą męską zrównane być muszą.
Do konkurencji staje człowiek i ofiarowuje swoje do pracy uzdolnienie. Za pewną sumę wykonanej pracy powinna być określona norma płacy. Pytanie, czy pracę tę wykona mężczyzna czy kobieta, żadnej tutaj nie powinno odgrywać roli. O ten elementarny postulat sprawiedliwości upominają się kobiety i walczą drogą organizacji zawodowych. W Niemczech zwłaszcza kwestia kobiecych związków zawodowych stoi już względnie wysoko. U nas na tym polu zrobiono dotychczas niesłychanie mało. Wszystkie zyskowniejsze, lepiej płatne zawody są dotąd wyłącznie w rękach mężczyzn, a praca kobieca zawsze jest gorzej opłacana. Zaczynają się organizować poczciarki, urzędniczki, nauczycielki — niezrozumienie jednak własnego interesu powstrzymuje jeszcze wiele, zwłaszcza lękliwych natur od korzystania z organizacji, tej na dziś jedynie skutecznej broni dla wywalczenia lepszych ekonomicznych warunków.
Na tym miejscu wspomnieć należy o reformie gospodarstwa domowego. Jeśli policzymy tę całą masę zmarnowanego węgla, czasu, pracy, niepokoju, często irytacji, jakie pociąga za sobą przyrządzanie śniadań, obiadów i wieczerzy w każdej poszczególnej rodzinie, to się przekonamy, jakie niesłychane bogactwa marnują się darmo. Czyż jedna kuchnia, jedno ognisko przy udziale dwu ludzi nie może obsłużyć przynajmniej 50 osób? Takie wspólne kuchnie, wspólne pranie powinny wyrugować dotychczasowy tak nieekonomiczny sposób przyrządzania pokarmów i prania bielizny, zwłaszcza w miastach. Za granicą coraz częściej takie domy budować zaczynają i wynajmują mieszkania z całym utrzymaniem. Kobieta wówczas uwolni się od całej masy nudnych i przykrych zajęć, a gospodarstwo tzw. domowe zejdzie do rzędu zajęć zawodowych, jak tyle innych rzemiosł dawniej w ramach gospodarstwa domowego wykonywanych.
Przechodząc do sprawy równouprawnienia kobiet w kodeksie cywilnym, zaznaczyć wypada przede wszystkim, że kodeks ten kobietę-pannę traktuje inaczej niż kobietę-mężatkę. Prawo tzw. małżeńskie zawiera przepisy, które zamężną kobietę pozbawiają nawet tej samodzielności, którą posiada wówczas, kiedy jest w stanie wolnym. Do takich przepisów należy przede wszystkim niemożność rozporządzania swoją osobą, decydowania o miejscu zamieszkania. Mąż może żonie odmówić wydania paszportu, a w razie niezgodnego pożycia małżonków i opuszczenia przez żonę domu mężowskiego może ją przez żandarma do domu swego sprowadzić. Dalej mąż może (według kodeksu Napoleona, obowiązującego we Francji i w Królestwie Polskim) rozporządzać samodzielnie majątkiem żony, a nawet jej własnym przez nią samą zarobionym groszem. Znane są przypadki, że mąż przepija ciężko uciułane oszczędności żony, składane przez nią na książeczkę kasy oszczędności, bo według ustawy mąż na podjęcie pieniędzy pozwolenia żony nie potrzebuje, gdyż jest jej prawnym opiekunem. Jest „głową domu”, jak to formułuje ustawa. Nawet w wychowaniu dzieci ma zastrzeżony głos decydujący.
Kobieta obowiązana jest troskać się o „fizyczne” wychowanie dziecka, mężczyzna jego wykształceniem kieruje, a potem o losie decyduje. Życie wprawdzie co krok wskazuje nam odwrotne stosunki: ojcowie najczęściej o wychowaniu dzieci nic a nic wiedzieć nie chcą, całą troskę zwalając na głowę kobiety, prawo jednak orzeka inaczej. Gdy w małżeństwie panuje zgoda, wówczas przepis ten nie przeszkadza nikomu, gdy jednak przyjdzie do niesnasek, mąż bardzo często robi żonie na przekór, wyzyskując paragraf ustawy. O zupełne zrównanie tedy obojga małżonków w prawie małżeńskim upominają się dziś kobiety; o zniesienie ograniczeń w sprawie opieki nad dziećmi (konieczność przydania męskiego opiekuna po śmierci ojca), o pozwolenie zasiadania w radach opiekuńczych, o zniesienie przepisu, mocą którego mąż może matce odebrać dziecko, skoro dojdzie ono do pewnego określonego wieku itd. itd.
Tak samo starają się kobiety o zniesienie przepisu, mocą którego kobieta, choćby najbardziej wykształcona, za świadka prawnego np. przy sporządzaniu testamentu nie może być uznana, natomiast analfabeta mężczyzna takim świadkiem zostać może. Zachodzą wobec tego zabawne wprost kolizje. Kobieta-lekarz, która, pisząc receptę albo wystawiając akt zejścia, wyrokuje przecież o życiu człowieka, świadkiem prawnym, jeśli idzie o jakąś nagłą śmierć na ulicy (przy czym potrzebny jest formalny urzędowy protokół) nie może zostać, natomiast jej posługacz, niosący skrzynkę z opatrunkami, tę czynność urzędową spełnić może. Te wszystkie i temu podobne przestarzałe już dziś przepisy z kodeksów muszą być wyrzucone. Natomiast powinny być wstawione przepisy inne, np. co do możności wykonywania przez kobietę urzędu sędziowskiego i adwokatury. Już dzisiaj na ogół zrozumiano i przekonano się, że kobiety mogą być nie tylko równie dobrymi lekarzami jak mężczyźni, ale nawet, że są bardziej na miejscu tam, gdzie idzie o leczenie kobiet i dzieci. Z czasem dojść muszą do zrozumienia, że i w sprawach sądowych, w rozmaitych zatargach między małżeństwem, wobec przestępców małoletnich, wobec spraw o dzieciobójstwo kobieta subtelniej wniknąć potrafi w dusze oskarżonych i łatwiej je zrozumieć i odczuć potrafi niż mężczyzna. Już i dzisiaj są kraje, w których kobiety są adwokatkami, a nawet sędziami. W Paryżu np. głośną sławę zdobyła niedawno p. Miropolska obroną kobiety oskarżonej o zabójstwo dziecka.
Prócz tego do ustawodawstwa wstawiony powinien być szereg przepisów odnoszących się do ochrony macierzyństwa i do ochrony dziecka.
Rozmaici przeciwnicy równouprawnienia kobiet od czasu do czasu szermują argumentem, że kobieta tych samych praw co mężczyzna mieć nie może, gdyż nie wypełnia tych samych co on obowiązków, a mianowicie służby wojskowej. Czy i o ile argument ten jest słuszny? Czy służba wojskowa w samej swej zasadzie jest rzeczą słuszną, o tym tu mówić nie pora i nie miejsce, zaznaczę jedynie, że kobieta jest społecznie bardziej od mężczyzny zasłużona przez to, że jako matka obywateli przymnaża, niż mężczyzna, który jako żołnierz tych obywateli podczas wojen ujmuje, oraz że dziesiątki milionów mężczyzn, do służby wojskowej niezdatnych, w najdrobniejszej nawet mierze praw swych przez to nie tracą.
Ile kobiet podczas porodów ginie, tego tu nie poruszam, nie są to bowiem rzeczy normalne, tak samo jak nienormalnymi rzeczami są wojny. Wspomniałam o tym jedynie dlatego, żeby odeprzeć tak pospolity, a tak pozbawiony treści argument przeciwników równouprawnienia kobiety.
Wychodząc z założenia, że państwo rozumiejące swój własny interes powinno starać się o dobrobyt i zabezpieczenie swych obywateli, domagają się kobiety zabezpieczenia matkom rodzącym kilkutygodniowego odpoczynku od pracy zarobkowej przynajmniej na miesiąc przed porodem i na miesiąc po nim.
Za to, że kobieta ten tak ważny i pożyteczny obowiązek społeczny wypełnia, będąc równocześnie przez pewien przeciąg czasu do pracy mniej zdolna, nie powinna kobieta ponosić dodatkowo jeszcze jak gdyby kary. Państwo powinno przez czas jej niezdolności do pracy zabezpieczyć jej nie tylko utrzymanie, ale też i pomoc lekarską. Powinny istnieć tzw. kasy macierzyńskie w formie instytucji państwowych, w których by każda matka z musu była ubezpieczona. W tych krajach, gdzie istnieją silne organizacje kobiece, takie kasy, na razie prywatne, już funkcjonują, wyświadczając kobietom olbrzymie dobrodziejstwa.
Podobnież i los dziecka powinien być prawnie zabezpieczony. Dziecko, jako istota za swoje przyjście na świat niemogąca ponosić odpowiedzialności, nie może tym samym pokutować za swoje urodzenie w tej lub innej sferze społecznej. Wszystkie niemowlęta jednakie prawo do życia posiadają.
Potworność prawna w postaci rozróżniania dzieci prawych i nieprawych jak najrychlej zniesiona być musi. Tak samo muszą być zniesione różnice wychowawcze. Dziecko aż do chwili, gdy się stanie zdolnym do pracy człowiekiem, na podobieństwo słonecznego światła, powietrza i wody musi otrzymywać wszystkie środki potrzebne do fizycznego, umysłowego i duchowego rozwoju. Bezpłatne utrzymanie i nauczanie dzieci przynajmniej do piętnastego roku życia powinno być prawnie zagwarantowane. I na tym polu inicjatywa prywatna zrobiła już początek. Bezpłatne nauczanie (elementarne zwłaszcza) już jest zaprowadzone we wszystkich państwach cywilizowanych. Prywatne stowarzyszenia dostarczają w niektórych krajach dziatwie szkolnej bezpłatnie ubrań, pomocy szkolnych, a także pożywienia. W Belgii np. stowarzyszenia pomocy szkolnej funkcjonują znakomicie, jak również stowarzyszenia opiekujące się niemowlętami, tzw. „krople mleka”, dostarczające niezamożnym matkom mleka i mączki dla dzieci, oraz „żłobki”, rodzaj ochronek, gdzie matki składają swe niemowlęta na czas, który spędzają w fabrykach lub warsztatach. — Rzecz prosta, instytucje te powinny osiągnąć ten rozmiar, żeby ogół dziatwy mógł być ich pieczą objęty.
Powiedzieliśmy wyżej, że szkoły są już dzisiaj w większości krajów cywilizowanych bezpłatne i obowiązujące. Jednakże tylko szkoły elementarne. Jest to stanowczo za mało. Oświata, a nawet wiedza nie mogą stanowić przywileju bogatych. Demokratyzacja wiedzy, to hasło przez wiek XIX postawione, dotąd urzeczywistnione nie zostało. Szkoły średnie, a nawet wyższe, powinny być również bezpłatne i również obowiązujące. Dawniej mniemano, że kowalowi lub szwaczce nawet czytanie i pisanie potrzebne nie są. Dziś już głośno takiego zdania nikt wypowiedzieć się nie ośmieli. Zróbmy jeszcze krok dalej i żądajmy uprzystępnienia wszelkich szkół, nie tylko elementarnych jak dotychczas.
Wszystko to, co mówiłam, odnoszę, rzecz prosta, do ogółu ludzkości, a nie tylko do jej połowy, jak to się czyni dotychczas. Przecież kobietom dotąd oświata, poza elementarną, była wzbroniona. Szkół średnich dla kobiet właściwie nie ma wcale, a do wyższych uczęszczać nie wolno albo wolno tylko wyjątkowo.
Kobiety w ciągu ostatnich lat 30 staczać musiały wprost niesłychanie ciężkie walki, ażeby sobie zdobyć prawo kształcenia. Co za ironia! Władze powiadają: „Nie damy ci praw, bo nie jesteś do nich przygotowana, nie jesteś równie jak mężczyzna wykształcona”, ale gdy kobieta uczyć się pragnie, też same władze drzwi szkół średnich i wyższych zamykają kobiecie przed nosem.
I dalej powiadają kobiecie: „Jesteś istotą słabszą” i dlatego utrudniają jej warunki istnienia. Wiemy przecież, że oświata, wiedza są najskuteczniejszą bronią w walce życiowej: ciemny, niewykształcony musi z konieczności ulec światlejszemu. „Słabsza jesteś kobieto, bądźże w dodatku ciemna”. A jednak, mimo te wszystkie przeszkody i zapory, ta „słaba” kobieta ciągle idzie naprzód i zdobywa sobie swoimi słabymi siłami różne szkoły, różne zawody i urzędy, dotąd tylko mężczyznom dostępne. Mamy już dzisiaj lekarki, profesorki, aptekarki, prawniczki, w niczym męskim swym kolegom nieustępujące. I jeśli mimo tych utrudnień kobieta do tych rezultatów, które widzimy, dojść potrafiła, widocznie ani jej siły nie są tak słabe, ani zdolności tak małe, jak to sądzili ci, którzy jej dostępu do wiedzy i światła bronili. Prosta logika i sprawiedliwość domagają się, aby oświata i wiedza jednako były dostępne zarówno dziewczętom, jak chłopcom.
Naturalnie przesądy i długoletnie przyzwyczajenia wśród ogółu również zwalczane tu być muszą. Rodzice, przede wszystkim, nie powinni robić różnicy między dziećmi i dbać jednako o wykształcenie córek jak synów. Za granicą istnieją szkoły średnie tzw. koedukacyjne, to znaczy takie, gdzie się wspólnie uczą chłopcy z dziewczętami. Szkoły takie już od lat kilkunastu istnieją w Finlandii, Szwecji, Holandii, częściowo w Szwajcarii, a nawet w Niemczech. U nas tylko szkoły elementarne są wspólne dla chłopców i dla dziewcząt, gimnazja są już tylko dla chłopców przeznaczone.
Dotąd nie ma ani jednego rządowego gimnazjum dla dziewcząt w całej Austrii. Tak samo nie ma prawdziwych szkół średnich dla dziewcząt ani w Królestwie, ani w Poznańskiem. Te szkoły żeńskie, które tu pod tą nazwą figurują, nie dają kończącym je dziewczętom praw do dalszego kształcenia na uniwersytetach. Toteż o gimnazja upominają się kobiety już od lat kilkunastu, jak dotąd bezskutecznie. Rząd austriacki zamiast gimnazjów dał kobietom licea, dobre skądinąd szkoły, ale niedające praw do uczęszczania na
Uwagi (0)