Zmierzch bożyszcz - Friedrich Nietzsche (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖
Zmierzch bożyszcz Friedricha Nietzschego (powst. w 1888, wyd. 1889 pt. Götzen-Dämmerung, oder, Wie man mit dem Hammer philosophiert), stanowi dzieło różnorodne, podsumowujące i zarazem wprowadzające w różne wątki nietzscheanizmu oraz w charakterystyczny styl tego filozofowania.
„I oto wracam znów do miejsca, z którego wyszedłem ongi — Narodziny tragedii były mym pierwszym przemianowaniem wszech wartości: i oto staję znów na ziemi, która jest kolebką mych dążeń, mej mocy twórczej — ja, filozofa Dionizosa ostatni uczeń — ja, wiekuistego powrotu nauczyciel…” — deklaruje autor w części zatytułowanej Co zawdzięczam starożytnym?.
Tytuł stanowi nawiązanie do dramatu muzycznego Richarda Wagnera Zmierzch bogów (niem. Götterdämmerung) zamykającego cykl Pierścień Nibelunga i kończącego się sceną pożaru Walhalli, siedziby bogów. Rzeczywiście — i Nietzsche nie oszczędza świętości. W poszczególnych częściach znajduje się np. krytyka postaci i zjawisk współczesnej kultury (np. część Niewczesne dywagacje powinna mieć — lecz nie ma — podtytuł „dla każdego coś przykrego”), wyjaśnienie powodów krytycznego stosunku do Sokratesa i Platona, Kanta i Schopenhauera, a wreszcie chrześcijaństwa. Znajdziemy tu także analizę własnego stylu pisarskiego, stosunku do kultury starożytnej czy wyjaśnienie wniesionych do estetyki pary przeciwstawnych pojęć: apolliński i dionizyjski na określenie różnych rodzajów upojenia, a zarazem różnych sposobów kształtowania kultury.
- Autor: Friedrich Nietzsche
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Zmierzch bożyszcz - Friedrich Nietzsche (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Friedrich Nietzsche
I co za subtelnymi narządami obserwacji są nasze zmysły! Ten nos na przykład, o którym żaden filozof nie wyrażał się jeszcze z uznaniem i wdzięcznością, jest najdelikatniejszym w ogóle, jakim chwilowo rozporządzamy, narzędziem: zdolnym zauważyć takie minimalne różnice ruchu, jakich nie stwierdza nawet spektroskop. Posiadamy obecnie wiedzy w sam raz tyle, o ile zgodziliśmy się przyjąć świadectwo zmysłów — o ile zaostrzamy je jeszcze, uzbrajamy, w myśleniu docierać kresów uczymy. Reszta jest dziwolągiem i nie-do-wiedzą: mam na myśli metafizykę, teologię, psychologię, teorię poznania. Albo wiedzę formalną, naukę znaków: jak logikę i logikę stosowaną, matematykę. Rzeczywistości nie ma w nich zgoła, nawet jako problematu; tak samo nie ma jej w formie pytania, jaką w ogóle wartość taka konwencja znakowa, jak logika, posiada.
4Inna idiosynkrazja filozofów nie mniej jest niebezpieczna: polega ona na tym, iż ostatnie przyjmują za pierwsze. To, co znajduje się na końcu (niestety! gdyż nie powinno znajdować się wcale!) — „pojęcia najwyższe”, to znaczy najogólniejsze, najbardziej czcze pojęcia, ostatnie ulatniającej się realności tchnienie kładą na początku jako początek. Przejawia się w tym znów jeno ich sposób oddawania czci: wyższe nie może róść z niższego, wzrosnąć w ogóle nie mogło... Morał: wszystko pierwszorzędne musi być causa sui33. Pochodzenie z czegoś innego uchodzi za zarzut, za powątpiewanie o wartości. Wszystkie najcelniejsze wartości są pierwszego rzędu, wszystkie najwyższe pojęcia, jestestwo, absolut, dobro, prawda, doskonałość — wszystko to nie może się stawać, musi być zatem causa sui. Aliści to wszystko nie może być też wzajem nierówne sobie, nie może być w sprzeczności ze sobą... I oto dotarli do osłupiającego pojęcia „Bóg”... Ostatnie, najniklejsze, najbardziej czcze kładzie się jako pierwsze, jako przyczynę samą w sobie, jako ens realissimum34... Że też ludzkość mogła brać poważnie chorobliwe pajęczych mózgów majaczenia! A przepłaciła je drogo...
5Wbrew tym poglądom wyłuszczmyż wreszcie, jak wręcz odmiennie zapatrujemy się my (z grzeczności mówię my...) na problemat błędu i pozorności. Niegdyś uważano zmienność, kolejność, stawanie się w ogóle za dowód pozorności, za oznakę, iż musi być w tym coś, co nas myli. Dziś na odwrót widzimy właśnie o tyle, o ile jedność, tożsamość, trwanie, substancję, przyczynę, rzeczowość, byt przyjmować nas zmusza przesąd rozumowy, o ile w błąd nas niejako wprowadza, do błędu zniewala; acz w głębi duszy na podstawie ścisłego obliczenia mamy najzupełniejszą pewność, iż błąd tu zachodzi. Dzieje się tu podobnie, jak z biegiem wielkich gwiazd: względem nich oko nasze, tu zaś język nasz jest ustawicznym rzecznikiem błędu. Ze względu na powstanie należy mowa do okresu najszczątkowszych form psychologicznych: popadamy w gruby fetyszyzm, uświadamiając sobie podstawowe założenia metafizyki językowej, inaczej rozumu. To widzi wszędzie działacza i działanie: wierzy w wolę jako w przyczynę w ogóle; wierzy w „jaźń”, w jaźń jako byt, w jaźń jako substancję i przenosi wiarę w substancję jaźni na wszystkie rzeczy — w ten sposób stwarza dopiero pojęcie „rzecz”... Domyślną, podsuniętą przyczyną wszędzie jest byt; z koncepcji „jaźni” wynika dopiero następczo pojęcie „bytu”... Na początku jawi się fatalny błąd, iż wola jest czymś, co działa — że wola jest mocą... Dziś wiemy, że jest tylko słowem... Znacznie później, w tysiąckroć oświeceńszym świecie ze zdumieniem uświadamiają sobie filozofowie przeświadczenie, podmiotową pewność we władaniu kategoriami rozumowymi: dochodzą do wniosku, iż z empirii pochodzić one nie mogą — toć cała empiria jest z nimi w sprzeczności. Skąd zatem pochodzą one? — I w Indiach, tudzież w Grecji popełniono tę samą omyłkę: „snadź przebywaliśmy już kiedyś w jakimś wyższym świecie — (zamiast: w znacznie niższym, co byłoby prawdą!) — snadź jesteśmy boskiego pochodzenia, gdyż mamy rozum!”... W istocie, nic nie posiadało dotychczas równie naiwnej zdolności przekonywania jak błąd o bycie, sformułowany na przykład przez eleatów35: toć przemawia za nim każde słowo, każde zdanie przez nas wypowiadane! — Przeciwnicy eleatów również nie zdołali się oprzeć ich pojęciu bytu: między innymi Demokryt36, wynajdując swój atom... „Rozum” w mowie: oh, jakaż to stara podstępna czarownica! Obawiam się, iż nie otrząśniemy się z pojęcia bóstwa, gdyż wierzym jeszcze w gramatykę...
6Czytelnik będzie mi wdzięczny, gdy ten tak zasadniczy, tak nowy pogląd zawrę w czterech tezach: ułatwiam tym zrozumienie, wyzywam zdania sprzeczne.
Pierwsze twierdzenie. Powody, dla których określa się świat „ten” jako pozorny, dowodzą raczej realności tegoż — inny rodzaj realności absolutnie wykazać się nie da.
Wtóre twierdzenie. Znamiona, przypisywane „prawdziwemu bytowi” rzeczy, są znamionami niebytu, nicości — „świat prawdziwy” dźwignięto z przeciwieństwa do świata rzeczywistego: w istocie świat to pozorny, ile że jest tylko moralno-optycznym złudzeniem.
Trzecie twierdzenie. Bajanie o jakimś innym niż ten świecie nie ma sensu, o ile nie powoduje nami instynkt spotwarzania, umniejszania, podejrzewania życia: w ostatnim razie mścimy się na życiu fantasmagorią jakiegoś „innego”, jakiegoś „lepszego” życia.
Czwarte twierdzenie. Podział świata na „prawdziwy” i „pozorny”, bądź to na sposób chrześcijański, bądź też na sposób Kanta (ostatecznie przebiegłego chrześcijanina) jest tylko sugestią dekadencji — oznaką zanikającego życia... Iż artysta ceni wyżej pozór od rzeczywistości, nie jest to przeciw twierdzeniu temu zarzutem. Gdyż „pozór” oznacza tu jeszcze raz rzeczywistość, jeno wybraną, wzmożoną, poprawioną... Artysta tragiczny nie jest pesymistą, toć przyświadcza nawet wszystkiemu zagadkowemu i straszliwemu, jest dionizyjski...
1. Świat prawdziwy, możebny do osiągnięcia dla mędrca, człowieka zbożnego, człowieka cnotliwego — on żyje w nim, on jest nim.
(Najdawniejsza forma idei, względnie rozumna, prosta, przekonywująca. Opisanie twierdzenia „ja, Plato, jestem prawdą”).
2. Świat prawdziwy, niemożebny do osiągnięcia w teraźniejszości, ale przyrzeczony mędrcowi, człowiekowi zbożnemu, człowiekowi cnotliwemu („grzesznikowi, czyniącemu pokutę”).
(Postęp idei: staje się subtelniejsza, zawrotniejsza, bardziej nieujęta — staje się kobietą, chrześcijanką...)
3. Świat prawdziwy, niemożebny do ujęcia, do udowodnienia, do przyrzeczenia, lecz pomyślany już jako pociecha, jako zobowiązanie, jako imperatyw.
(W głębi dawne słońce, atoli przeświecające przez mgłę sceptycyzmu; idea staje się rozpłynna, blada, północna, królewiecka37).
4. Świat prawdziwy — niemożebnyż do osiągnięcia? Bądź co bądź nieosiągnięty. Zaś jako nieosiągnięty, także nieznany. Zatem próżen38 też pociechy, zbawienia, zobowiązania: do czegóż zobowiązywać nas może coś nieznanego?...
(Szary brzask. Pierwsze ziewnięcie rozumu. Kogucie pianie pozytywizmu).
5. „Świat prawdziwy” — idea na nic już nieprzydatna, niezobowiązująca już nawet — stała się niepożyteczną, niepotrzebną, zatem obaloną ideą: precz z nią!
(Biały dzień; śniadanie; powrót bon sens’u i wesołości; Platon rumieni się ze wstydu; piekielna wrzawa wszystkich wolnych duchów).
6. Świat prawdziwy obaliliśmy: jakiż świat pozostał jeszcze? Może pozorny?... Lecz nie! wraz ze światem prawdziwym obaliliśmy także pozorny!
(Południe; chwila najkrótszego cienia; koniec najdłuższego błędu; szczyt ludzkości; INCIPIT ZARATHUSTRA39).
Wszystkie namiętności mają okres, gdy są tylko zgubne, gdy brzemieniem głupstwa pociągają swe ofiary na dno — i wtóry, późniejszy, o wiele późniejszy, gdy wchodzą w zaślubiny z duchem, „uduchowiają się”. Ongi40, dla41 głupstwa w namiętności, zwalczano namiętność samą: sprzysięgano się na jej unicestwienie — wszystkie dawne poczwary moralne utrzymywały jednomyślnie „il faut tuer les passions”42. Najsłynniejsza formuła tegoż znajduje się w Nowym Testamencie, w owym Kazaniu na Górze, gdzie, nawiasem mówiąc, rzeczy bynajmniej z wysoka rozpatrywane nie są. W zastosowaniu do płciowości powiedziano tam na przykład „gdy cię oko twoje gorszy, wyrwij je”: na szczęście żaden chrześcijanin nie przestrzega tego przepisu. Tępienie żądz i namiętności jedynie dlatego, by zapobiec ich głupocie i niemiłym głupoty ich następstwom, samo zda się nam dzisiaj tylko ostrą głupoty formą. Przestaliśmy już podziwiać dentystów, wyrywających zęby, by nie bolały... Z niejaką słusznością godzi się jednakże przyznać, iż na podłożu, na którym wzrosło chrześcijaństwo, pojęcie „przeduchowienia namiętności” zgoła przyjąć się nie mogło. Toć kościół zwalczał w swych początkach, jak wiadomo, „inteligencję” gwoli43 „ubogim w duchu”: czyż więc można było spodziewać się odeń inteligentnej przeciwko namiętnościom walki? — Kościół poskramia namiętności rzezaniem w każdym znaczeniu: jego „leczenie”, jego praktyka polega na kastrowaniu. Nie pyta nigdy: „jak uduchowić, przejaśnić, przebóstwić żądzę?” — nacisk karności jego zmierzał po wszystkie czasy do wytępienia (zmysłowości, dumy, żądzy władania, skąpstwa, mściwości). — Atoli podrywanie korzeni namiętnościom jest podrywaniem korzeni życiu: praktyka kościoła jest wrogą życiu...
2Ten sam środek, polegający na rzezaniu, na tępieniu, wybierają instynktownie w zapasach z żądzą ludzie za słabej woli, za zwyrodniali, by nie przebrać w niej miary: natury takie, którym potrzeba la trappe, mówiąc w przenośni (i bez przenośni) — jakiegoś niecofnionego wypowiedzenia wojny, jakiejś otchłani między nimi a namiętnością. Tylko dla zwyrodniałych są niezbędne radykalne środki; słabość woli, mówiąc wyraźniej, niezdolność do niereagowania na jakiś bodziec jest w istocie tylko inną formą zwyrodnienia. Krańcowa wrogość, śmiertelna do zmysłowości nienawiść bywa zastanawiającą oznaką: nasuwa przypuszczenia co do ogólnego stanu takiego zapamiętalca. — Ta wrogość, ta zapamiętałość staje zresztą wtedy u szczytu, gdy natury takie niezdolne już są nawet do radykalnego leczenia, do wyrzeczenia się swego „diabła”. Dość przejrzeć całą historię kapłanów i filozofów, z doliczeniem artystów: najzjadliwiej występowali przeciwko zmysłom nie impotenci i nie asceci, lecz niemożliwi asceci, tacy, którym należałoby snadź44 zostać ascetami...
3Przeduchowienie zmysłowości zowie się miłością: jest ona wielkim nad chrześcijaństwem tryumfem. Innym tryumfem jest nasze przeduchowienie wrogości. Polega ono na głębokim pojmowaniu wartości wynikającej z posiadania wrogów: słowem, postępuje się i wnioskuje odwrotnie, niźli postępowano i wnioskowano ongi. Kościół po wszystkie czasy pragnął unicestwienia swych wrogów: my, my immoraliści i antychryści, widzimy w tym korzyść naszą, że kościół istnieje... Także w rzeczach polityki stała się obecnie wrogość bardziej duchowa — o wiele rozsądniejsza, o wiele oględniejsza, o wiele więcej szczędząca. Każde niemal stronnictwo widzi w tym warunek własnego istnienia, by stronnictwo przeciwne nie podupadało na siłach; to samo da się powiedzieć o wielkiej polityce. Zwłaszcza nowe ustroje, na przykład nowe państwa, bardziej potrzebują wrogów aniżeli przyjaciół: przeciwieństwo napawa je dopiero poczuciem, że są potrzebne, przeciwieństwo dopiero potrzebnymi je czyni... Nie inaczej zachowujemy się względem „wewnętrznego wroga”: i tu przeduchowiliśmy także naszą wrogość, i tu także pojęliśmy jej wartość. Jest się twórczym jeno za cenę mnóstwa przeciwieństw, zachowuje się swą młodość jeno pod tym warunkiem, że dusza nie ulega i spokoju nie łaknie... Nic tak bardzo nie stało się nam obcym, jak upragniony ongi „spokój duszy”, cel życzeń chrześcijańskich; nic nam nie jest mniej pożądane od krowiego morału, od opasłej szczęśliwości spokojnego sumienia. Zrzekając się walki, zrzekamy się wielkiego życia... W wielu razach jest co prawda „spokój duszy” jeno nieporozumieniem — czymś innym, co rzetelniej jeno nazwać się nie umie. Oto kilka przykładów bez ogródek i uprzedzeń... „Spokój duszy” może być na przykład łagodnym promieniowaniem bujnej animalności w sferę moralną (lub religijną). Albo początkiem znużenia, pierwszym cieniem, padającym od wieczora, od wszelkiego rodzaju wieczora. Albo oznaką odwilży, nadlegania wichrów od południa. Albo mimowiedną wdzięcznością za pomyślne trawienie (zwaną niekiedy „miłością ludzi”). Albo uspokojeniem się człowieka powracającego do zdrowia, dla którego wszystkie rzeczy nabierają nowego smaku i który czeka... Albo stanem, następującym po zupełnym zaspokojeniu przemożnej w nas namiętności, błogim poczuciem niezwykłej sytości. Albo uwiądem starczym naszej woli, naszych pożądań, naszych występków. Albo lenistwem, podmówionym przez próżność, by ustroiło się moralnie. Albo przejawem pewności, straszliwej chociażby pewności, po długim napięciu i udręczeniu niepewnością. Albo wyrazem dojrzałości i mistrzostwa w czynieniu, tworzeniu, działaniu, chceniu, spokojnym odetchnieniem, osiągniętą „wolnością woli”... Zmierzch bożyszcz: kto wie? może także jeno rodzaj „spokoju duszy”...
4Ujmuję pewne prawidło w formułę. Wszelki naturalizm w morale, to znaczy, wszelki zdrowy morał podlega instynktowi życiowemu — określony kanon „powinien” i „nie powinien” wypełnia każde przykazanie życia, usuwa z drogi życia każdą przeszkodę i wrogą zaporę. Niezgodny z przyrodą morał, to znaczy, prawie każdy morał, który dotychczas głoszono, czczono, którego nauczano, zwraca się natomiast wprost przeciw instynktom życiowym — jest bądź to skrytym, bądź też głośnym i bezczelnym potępieniem tychże instynktów. Powiadając „Bóg patrzy w serce”, przeczy najgłębszym i najgórniejszym pożądaniom życiowym i obwołuje Boga wrogiem życia... Święty, którego Bóg upodobał sobie, jest idealnym rzezańcem... Gdzie się zaczyna „królestwo boże”, tam koniec życia...
5Jeżeli się pojęło zbrodniczość takiego rokoszu przeciwko życiu, uświęconego niemal w morale chrześcijańskim, to się pojęło tym samym, na szczęście, także coś innego: bezużyteczność, pozorność, niedorzeczność, kłamliwość takiego rokoszu. Potępienie życia przez żyjącego jest ostatecznie jeno przejawem określonego sposobu życia: pytania, czy to potępienie jest słuszne lub niesłuszne, nie poruszono tym wcale. By móc w ogóle podjąć zagadnienie wartości życia, trzeba by stać poza życiem, a znać je przy tym tak dobrze, jak ktoś, jak wielu, jak wszyscy, którzy je przeżyli:
Uwagi (0)