Jutrzenka - Friedrich Nietzsche (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖
Jutrzenka. Myśli o przesądach moralnych (Morgenröte. Gedanken über die moralischen Vorurteile) wydana w 1881 r. stanowi — wraz z poprzednią publikacją Wędrowiec i jego cień (1800) oraz następną, zatytułowaną Wiedza radosna (1882) — szereg dzieł Nietzschego będących efektem opracowania przez filozofa problemów śmierci Boga, nihilizmu, krytyki chrześcijaństwa i wiodących do jego opus vitae, czyli Tako rzecze Zaratustra (1883).
Nietzsche w tym okresie porzucił już profesurę na uniwersytecie w Bazylei i pędził samotnicze życie, z przyczyn zdrowotnych podróżując wiele po Włoszech, Niemczech i Szwajcarii (m.in. w ulubionym Sils-Maria nad jeziorem Silvaplana w dolinie Innu). W Jutrzence zagłębia się w dzieje kultury, szukając źródeł moralności, pytając o istotę tzw. „wyrzutów sumienia”, a przy tym poddaje inteligentnej krytyce mechanizmy społeczne i obyczajowe.
- Autor: Friedrich Nietzsche
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Jutrzenka - Friedrich Nietzsche (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Friedrich Nietzsche
Konieczna ofiara. — Ci poważni, dzielni, prawi, głęboko odczuwający ludzie, którzy obecnie z całego serca są jeszcze chrześcijanami, powinni by z obowiązku względem siebie żyć przez czas dłuższy na próbę bez chrześcijaństwa, winni są swej wierze spróbować raz w ten sposób pobytu „na pustyni” — jedynie dlatego, by uzyskać prawo zabierania głosu o tym, czy chrześcijaństwo jest potrzebne. Tymczasem siedzą w swym zaścianku i lżą stamtąd świat poza zaściankiem: co więcej, gniewa ich to i boli, gdy ktoś napomknie, że poza zaściankiem jest jeszcze cały świat! że chrześcijaństwo na ogół jest tylko zaściankiem! Nie, świadectwo wasze nie zaważy dopóty na szali, dopóki nie spróbujecie żyć przez długie lata bez chrześcijaństwa, dokładając szczerze starań, by wytrwać w poglądach wręcz niezgodnych z chrześciaństwem; dopóki nie odbiegniecie odeń daleko, daleko! Powrót wasz tylko wtedy będzie miał pewne znaczenie, gdy nastąpi za sprawą sądu utwierdzonego ścisłym porównaniem, nie zaś z tęsknoty! — Ludzie przyszli postąpią kiedyś tak samo z ocenami przeszłości; trzeba będzie dobrowolnie przeżyć je raz jeszcze, jak niemniej ich przeciwieństwa — by ostatecznie przysługiwało prawo przepuszczania ich przez sito.
62.O początku religii. — Jak ktoś swój własny pogląd na rzeczy może odczuwać jako objawienie? Na tym polega problemat powstawania religii: za każdym razem brał w tym udział człowiek, w którym proces ów był możliwy. Założenie wymaga, by już przedtem wierzył w objawienia. Pewnego dnia błyska mu nagle nowa własna myśl, a błogość niepospolitej, wielkiej, świat i byt ogarniającej hipotezy wstrząsa tak potężnie jego świadomością, iż nie ma on odwagi czuć się twórcą takiej szczęśliwości i przyczynę tejże, jako też przyczynę przyczyny owej nowej myśli przypisuje Bogu: jego to objawienie! Jakżeby człowiek mógł być sprawcą tak wielkiego szczęścia! — brzmi jego pesymistyczna wątpliwość. Nadto poczynają działać w skrytości inne czynniki: utwierdzamy się w swym poglądzie przez to, że odczuwamy go jako objawienie, odrzucamy jego hipotetyczność, uświęcamy go, czyniąc wyższym nad krytykę i wątpliwość. Zniżamy się wprawdzie skutkiem tego do rzędu organonu, ale myśl nasza tryumfuje ostatecznie jako myśl boża — to pragnienie, by odnieść w końcu zwycięstwo, bierze górę nad owym uczuciem upokorzenia. I jeszcze inne uczucie współdziała w głębi: wywyższając swe dzieło nad siebie z pozorną niedbałością o własną swą wartość, doznaje się jednakże przy tym zachwytu miłości i dumy rodzicielskiej, co wszystko nagradza i więcej niż nagradza.
63.Nienawiść bliźniego. — Jeżeli przypuścimy, że moglibyśmy względem kogoś innego doznawać tych samych uczuć, jakich on względem siebie samego doznaje — Schopenhauer nazywa to współczuciem, acz właściwie jedno-czuciem, jednoczuciowością zwać by je należało — to musielibyśmy go nienawidzić, o ile by na podobieństwo Pascala miał się za godnego nienawiści. Takim też uczuciem względem ludzi pała snadź41 Pascal oraz pierwotne chrześcijaństwo, któremu za czasów Nerona „dowiedziono” odium generis humani42, jak powiada Tacyt.
64.Zrozpaczeni — Chrześcijaństwo kieruje się zmysłem myśliwego w stosunku do tych, których z jakiegokolwiek powodu można w ogóle przywieść do rozpaczy — li43 pewien wybór ludzkości jest do niej zdolny. Wciąż bieży ich śladem, czatuje na nich. Pascal próbował, czy przy pomocy najprzenikliwszego poznania nie dałoby się każdego bez wyjątku doprowadzić do rozpaczy — próba się nie powiodła ku wtórej jego rozpaczy.
65.Bramanizm i chrystianizm. — Są recepty na poczucie mocy, po pierwsze dla tych, którzy mogą panować nad sobą i skutkiem tego zżyli się już z pewnym poczuciem mocy; następnie dla takich, którym właśnie na tym zbywa. Ludźmi pierwszego rodzaju zaopiekował się bramanizm, zaś ludźmi drugiego rodzaju chrystianizm.
66.Zdolność wizji. — W całym średniowieczu istotnym i rozstrzygającym znamieniem najwyższego człowieczeństwa był dar wizji — to znaczy głęboki rozstrój psychiczny! To też średniowieczne prawidła życiowe, dotyczące wszystkich natur wyższych (homines religiosi44), istotnie zmierzają do tego, by wykształcić w człowieku zdolność wizji. Cóż więc dziwnego, że i w naszej epoce przecenia się jeszcze jednostki na wpół obłąkane, fantastyczne, fanatyczne, tak zwane genialne; „widziały rzeczy, których inni nie widzą” — zapewne! i właśnie ta okoliczność winna by napawać wzlędem nich przezornością, nie zaś wiarą!
67.Cena wyznawców. — Komu tak bardzo zależy na tym, by w niego wierzono, że w zamian za tę wiarę przyrzeka niebo, i to każdemu bez wyjątku, chociażby nawet łotrowi na krzyżu — ten snadź45 przeszedł straszliwe męki zwątpienia i doznał ukrzyżowań wszelkiego rodzaju: gdyż w innym razie nie przepłacałby swoich wyznawców tak drogo.
68.Pierwszy chrześcijanin. — Na ogół wierzy się wciąż jeszcze w twórczość pisarską „świętego ducha” lub ulega się oddziaływaniu tej wiary: bierzemy Biblię do ręki, by „się budować”, by zaczerpnąć z niej otuchy w swych osobistych, wielkich czy małych troskach — słowem, wczytujemy się w nią, i wyczytujemy się z niej. Że jednak zawiera ona dzieje jednej z najambitniejszych i najnatarczywszych dusz, jako też nie mniej przesądnej jak przebiegłej głowy, mianowicie dzieje apostoła Pawła — któż wie o tym, krom46 kilku uczonych? A przecież bez tej szczególniejszej historii, bez wichrzeń i rozterek takiej duszy, takiego mózgu, nie mielibyśmy chrześcijaństwa; zaledwie wiedzielibyśmy o drobnej sekcie żydowskiej, której mistrz zginął na krzyżu. Co prawda: gdybyśmy byli zrozumieli tę historię zawczasu, gdybyśmy pisma Pawła czytali, naprawdę czytali, nie jako objawienie „świętego ducha”, lecz przez soczewkę własnego rzetelnego i wolnego ducha, o wszystkich swych osobistych troskach przy tym nie myśląc — przez półtora tysiąca lat nie było takiego czytelnika — to chrześcijaństwo dawno by już nie istniało: do tego stopnia odsłaniają te karty żydowskiego Pascala początki chrześcijaństwa, podobnie jak karty francuskiego Pascala odsłaniają los jego oraz to, co przyprawi je kiedyś o zgubę. Iż z nawy chrześcijaństwa wyrzucono sporo żydowskiego balastu, iż poszło ono i mogło pójść między pogany — to wszystko zależy od dziejów tego jedynego, bardzo nieszczęśliwego, bardzo godnego litości, nader niemiłego i niemniej sobie samemu niemiłego człowieka. Cierpiał on na idée fixe, lub wyraźniej: na uparte, wciąż obecne, nigdy niemilknące pytanie: na czym polega zakon żydowski, mianowicie wypełnianie tegoż zakonu? Za młodu sam pragnął czynić mu zadość, żądny tego najwyższego odznaczenia, jakie mogli wyobrazić sobie żydzi — lud, który wyobraźnią szczytności etycznej wzbijał się nad wszystkie inne ludy i sam jeden zdobył się na pomysł stworzenia świętego ducha tudzież grzechu, pojętego jako występek przeciw tejże świętości. Paweł stał się zarazem fanatycznym obrońcą i strażnikiem tego boga oraz jego zakonu, czuwał i walczył nieustannie z tymi, którzy go przekraczali lub o nim powątpiewali, ścigając ich z całą srogością i zaciekłością, nie wahając się przed najstraszliwszymi karami. I oto doszedł do przekonania, że on sam — on, człowiek popędliwy, zmysłowy, melancholijny, zacięty w nienawiści — zakonu wypełnić, nie może, ba, nawet, i to mu zdawało się najdziwniejszym: że jego nieposkromiona żądza panowania wciąż znajdowała bodźce, by zakon przekraczać, a on tym bodźcom ulegać musiał. Powodowałaż nim istotnie „cielesność”, czyniąc zeń ustawicznie przestępcę? A może, jak podejrzewał później, skrywa się za nią sam zakon, który nieustannie niemożliwym do wypełnienia okazywać się musi, nieodpartym czarem wabiąc ku przestępstwu? Atoli podówczas nie wpadł był jeszcze na ten wybieg. Niejedno miał on na sumieniu — napomyka o wrogości, zabójstwie, czarnoksięstwie, bałwochwalstwie, rozwiązłości, opilstwie tudzież upodobaniu do rozpasanych biesiad — i aczkolwiek temu sumieniu, zaś jeszcze więcej swej żądzy panowania, przez najfanatyczniejsze uwielbienie zakonu oraz obronę jego tak bardzo pragnął przynieść ulgę: to jednak bywały chwile, gdy powiadał sobie „Wszystko na próżno! Katusza niewypełnionego zakonu przezwyciężyć się nie da”. Podobnych uczuć doznawał snadź47 Luter, gdy w klasztorze zapragnął zostać doskonałym kapłańskiego ideału przedstawicielem: i podobnie jak z Lutrem, który pewnego dnia jął nienawidzić duchowny ideał, papieża, świętych i całe duchowieństwo tym szczerszą i śmiertelniejszą nienawiścią, im trudniej przychodziło mu przyznać się do niej — podobnie działo się z Pawłem. Zakon był krzyżem, na którym czuł się rozbitym: jakże go nienawidził! A zapomnieć nie mógł! Jak wciąż szukał środków, by go unicestwić — osobiście już nie wypełniać! Aż naraz błysła mu zbawcza myśl i zarazem wizja, co u takiego epileptyka musiało oczywiście iść w parze: jemu, zaciekłemu wyznawcy zakonu, do głębi duszy już tym zakonem znużonemu, ukazał się na odludnej drodze Chrystus z obliczem przejaśnionym światłością bożą i Paweł usłyszał te słowa: „czemu mnie prześladujesz?”. Jednakże to, co stało się podówczas, przedstawiało się w istocie tak: rozjaśniło się mu w głowie; „to nierozum — powiedział sobie — prześladować właśnie tego Chrystusa! Toć to jedyna droga, toć to najzupełniejsza zemsta, któż jako on mocen był unicestwić zakon!”. Choremu na najokropniejszą mękę pychy powraca od razu zdrowie, pierzchło zwątpienie moralne, gdyż morał pierzchł, zapadł się w nicość — mianowicie wypełnił się, tam, na krzyżu! Dotychczas owa zelżywa śmierć stanowiła dlań główny argument przeciw „mesjanizmowi”, głoszonemu przez wyznawców nowej nauki: a gdybyż była ona potrzebna, żeby obalić zakon! — Ogromne następstwa tego pomysłu, tego rozwiązania zagadki zamajaczyły mu przed oczyma, w jednej chwili staje się najszczęśliwszym człowiekiem — los żydów, nie, los wszystkich ludzi zda się mu zależnym od tego pomysłu, od tego błyskawicznego mgnienia, posiadł myśl nad myślami, klucz nad kluczami, światło nad światłami; on sam będzie odtąd osią dziejów! Gdyż będzie głosił odtąd unicestwienie zakonu! Umrzeć dla grzechu — znaczy to, umrzeć także dla zakonu; być cielesnym — znaczy to być też pod zakonem! Zjednoczyć się z Chrystusem — znaczy to, zostać wraz z nim unicestwicielem zakonu; kto z nim umiera — ten też umiera dla zakonu! Gdyby nawet można było grzeszyć, to nie grzeszyłoby się już przeciw zakonowi, „jam bowiem poza zakonem”. „Gdybym chciał teraz wznowić zakon i poddać się jemu, to uczyniłbym Chrystusa współwinnym grzechu”; gdyż zakon był po to, by grzech istniał; wywoływał wciąż grzech, podobnie jak ostrość soków wywołuje chorobę; Bóg żadną miarą nie byłby postanowił śmierci Chrystusa, gdyby bez tej śmierci możliwe było wypełnienie zakonu; teraz nie tylko wszelka wina jest zmazana, lecz nawet wina sama w sobie istnieć przestała; teraz zakon jest martwy i cielesność, w której on przebywa, martwa jest — lub przynajmniej wciąż obumierająca, jakby gnijąca. Jeszcze czas jakiś śród tej zgnilizny! — oto los chrześcijanina, zanim, zjednoczony z Chrystusem, obudzi się wraz z nim do żywota wiecznego, by stać się spółdziedzicem królestwa niebieskiego i „synem bożym” na podobieństwo Chrystusa. Tu upojenie Pawła dosięga szczytu, niemniej natarczywość duszy jego — na myśl o zjednoczeniu wyjarzmia się ona ze wszelkiego wstydu, ze wszelkiego posłuszeństwa, ze wszelkich zacieśnień, a nieokiełznana żądza władzy przejawia się błogim lubowaniem się przyszłą chwałą boską. — Takim jest pierwszy chrześcijanin, twórca chrześcijaństwa! Przed nim istniało jeno kilku żydowskich sekciarzy.
69.Nie do naśladowania. — Istnieje olbrzymie napięcie i rozstęp tego napięcia między zawiścią a przyjaźnią, między samopogardą a dumą: w pierwszym żył Grek, w drugim chrześcijanin.
70.Zalety pospolitego intelektu. — Kościół chrześcijański jest encyklopedią praodwiecznych kultów tudzież poglądów najprzeróżniejszego pochodzenia i stąd wynika łatwość, z jaką się krzewi: dokąd jeno dotarł lub teraz dociera, znajdował i znajduje wszędzie coś podobnego, do czego przystosować się, pod co swe pojęcia z wolna podłożyć może. Powodem rozpowszechnienia się tej uniwersalnej religii nie jest chrześcijańskość lecz wszechpogaństwo jej obrzędów: idee jej, poczęte z podłoża żydowskiego i helleńskiego, od samego początku umiały się wznieść ponad odrębności i subtelności narodowe i rasowe niczym ponad przesądy. Siła ta, sprzęgająca najprzeróżniejsze żywioły w jedno, zasługuje bądź co bądź na podziw: nie zapominajmy jednakże poziomej właściwości tej siły, mianowicie zdumiewającego prostactwa i niewybredności jej intelektu w okresie tworzenia się kościoła, kiedy zadawalała się każdą karmą i trawiła przeciwieństwa niby krzemienie.
71.
Uwagi (0)