Kwiaty zła - Charles Baudelaire (czytelnia książek online TXT) 📖
Krótki opis książki:
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Charles Baudelaire
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Kwiaty zła - Charles Baudelaire (czytelnia książek online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Charles Baudelaire
style="margin-left: 4em">Zginie wróg stary, straszliwy,
Niszczyciel i żarłoczny na kształt kurtyzanek,
A jako mrówka cierpliwy?
Czy go winem zalejem? czy cieczą owsianek?
Mów, piękna czarodziejko, jeśli wiesz co o tem,
Mów myśli bólem przybity,
Podobnej ginącemu pod trupów pokotem
Lub pod rumaków kopyty54,
Mów, piękna czarodziejko, jeśli wiesz co o tem?
Biedakowi, którego wietrzy wilk zgłodzony,
A kruk już śledzi oczyma,
Czy ma stracić nadzieję ten żołnierz zgnieciony
Że grób i krzyżyk otrzyma?
Ten biedak, na którego czyha wilk zgłodzony?
Możnaż wywołać światło z chmurnych niebios szczytów?
Rozedrzeć oponę mroku
Czarniejszego niż smoła, bez zmierzchów, bez świtów,
Bez gwiazd, bez błysków w obłoku?
Możnaż wywołać światło z chmurnych niebios szczytów?
Nadzieja, co błyszczała w zajazdu świetlicy,
Zdmuchnięta — zgasła na zawsze!
Bez księżyca, bez światła, złych dróg męczennicy
Znajdąż schronienie łaskawsze?
Ach, bies wszystko pogasił w zajazdu świetlicy!
Mów, czarodziejko, kochasz wyklęte istoty?
Znasz potępionych bezzwrotnie?
Znasz zgryzotę, co za cel na zatrute groty
Pierś naszą bierze okrutnie?
Mów, czarodziejko, kochasz wyklęte istoty?
Okropne bo poczucie — niezgładzalność winy —
Wątły gmach ducha podcina,
Niby rzesza termitów, co od podwaliny
Często swój atak zaczyna.
Przeklętym zębem żre nas niegłazalność winy!
2.
Nieraz w teatrze gminnym widywałem w sali,
Gdy zabrzmią orkiestry dźwięki,
Schodzi wieszczka i w piekeł podniebiach zapali
Brzaski cudownej jutrzenki;
Nieraz w gminnych teatrach widywałem w sali.
Jak postać cała z blasków, ze złota i gazy
W proch strąca piekieł potwory;
Lecz pierś ma, w którą błogie nie schodzą ekstazy,
To teatr, co do tej pory
Próżno szukał zjawiska o skrzydełkach z gazy!
Franciscae meae laudes 55
Novis te cantabo chordis,
O novelletum quod ludis
In solitudine cordis.
Esto sertis inplicata,
O foemina delicata,
Per quem solvuntur peccata.
Cum vitiorum tempestas
Turbabat omnes semitas
Apparuisti, Deitas,
Velut stella salutaris
In naufragiis amaris...
Suspendam cor tuis aris!
Piscina plena vertutis,
Fons aeternae juventutis,
Labris vocem redde mutis.
Quod erat spurcum — cremasti,
Quod rudius — exaequasti
Quod debile — confirmasti.
In fame mea taberna,
In nocte mea lucerna,
Recte me semper guberna.
Adde nunc vires viribus,
Dulce balneum suavibus,
Unguentatum odoribus.
Meos circa lumbos mica,
O castitatis lorica,
Aqua tincta seraphica;
Patera gemmis corusca,
Panis salsus, mollis esca,
Divinum vinum, Francisca!
Do Kreolki56
W kraju pieszczot słonecznych i woni uroczej,
Pod namiotem drzew, wiecznie odzianych szkarłatem
I palm — rozkoszną drzemkę lejących na oczy,
Znałem śliczną Kreolkę, ukrytą przed światem.
Biust jej pełny jest wdzięku; w cerze swej jednoczy
Cudowna czarnobrewa żar z bladości matem;
Jako Diana57 — Łowczyni śmiała, smukła kroczy;
W uśmiechu spokój, wzrok lśni dumy majestatem.
Gdybyś zwiedziła, pani, kraj chwały uznany,
Brzeg zielonej Loary, wybrzeża Sekwany,
O piękna, godna zamczysk starych być ozdobą,
W ich cieniu wnet by trysły tysiące sonetów,
Z podbitych przez twe wielkie oczy serc poetów,
Nad twe czarne Murzyny korniejszych przed tobą.
Do Malabarki58
Z drobną nóżką i rączką dałać przyroda59 szczodra
Na zawiść najpiękniejszym białym szerokie biodra;
Myślącemu artyście drogi twój kształt uroczy;
Czarniejsze nad twe ciało twe aksamitne oczy.
W błękitów, w słońca kraju, kędy cię twój Bóg stworzył,
Twój los — zapalać fajkę, którą pan w usta włożył,
Dostarczać świeżej wody, wonności lać do czary,
Rój natrętnych komarów wypłaszać spod kotary,
A gdy pod tchnieniem ranka westchną jaworów lasy,
Zakupywać na rynku banany, ananasy.
Dokąd chcesz, bosą nóżką, błąkasz się dzień calutki
Nucąc z cicha nieznanych, starych piosenek zwrótki;
A gdy wieczór nadejdzie w purpury swej szkarłacie,
Na spoczynek twe ciało złożysz na miękkiej macie,
I zaroją się żywo w snach twych kolibry liczne,
W snach, co jak ty kwitnące i jak ty będą śliczne!
Czemuż cię, dziecię szczęścia, ku Francyi myśl unosi,
Krainie przeludnionej, gdzie boleść żniwo kosi?
Po co szorstkim żeglarzom zawierzać na niepewne
I drzewom twej Ojczyzny słać pożegnanie rzewne?
Ty, ledwie przyodziana muślinu lekką tkanką,
Tam pod śniegiem i gradem skostniałabyś, wygnanko.
Jakbyś opłakiwała twój spokój i swobodę,
Gdyby, twardym gorsetem ścisnąwszy łono młode —
Przyszłoć o chleb wieczorny żebrać60 w tym naszym bagnie,
Sprzedając woń twych wdzięków każdemu, kto zapragnie,
I ścigać w zamyśleniu przez brudną mętów przesłonę
Nieobecnych kokosów widziadła rozproszone!
Zapach egzotyczny
Kiedy, zamknąwszy oczy — w ciepłą noc jesienną
Czuję twojego łona gorejące wonie,
Jakieś szczęśliwe kraje marzeniami gonię,
Nad którymi lśni księżyc kulą swą promienną.
I widzę jakąś wyspę żyzną i leniwą
Gdzie drzewa są szczególne i owoce słodkie,
Gdzie ciało mężów razem61 jest silne i wiotkie,
A w czarnych oczach niewiast szczerość widzisz żywą.
Kierowany twą wonią w te cudne klimaty
Widzę przystań, gdzie tłumem stanęły fregaty,
Jeszcze dotąd strudzone morskiej fali szmerem,
A zapachy palmowych gęstych wirydarzy62,
Nozdrza mi wydymają swym wonnym eterem
I łączą się w mej duszy z pieśnią marynarzy.
Zaproszenie do podróży
Siostrzyczko, pieszczotko,
Ach pomyśl jak słodko
Daleko odlecieć nam razem!
Pierś czuciem otwierać,
I żyć, i umierać
W tym kraju, co twym jest obrazem!
Ach, słońca tam mgliste,
Ach, nieba tam dżdżyste
Mój umysł czarują niezmiennie
Potęgą zdradziecką
Twych oczu, o dziecko,
Zza łez, co tak błyszczą promiennie.
Tam zawsze ład, piękno, przepychy —
I rozkosz, i spokój trwa cichy.
Sprzęt lśniący, pieszczony,
Lat ręką gładzony,
Ozdabiałby nasze schronienie —
A w ambry63 wyziewy
Najrzadsze nam krzewy
Mieszałyby lube swe wonie.
Sklepienia tam cenne,
Zwierciadła bezdenne
Wraz z Wschodu świetnością godową —
Do duszy przez życie
Szeptałyby skrycie
Jej znaną, rodzoną jej mową.
Tam zawsze ład, piękno, przepychy
I rozkosz, i spokój trwa cichy.
Pójdź, patrz na kanale
Śpią statki niedbale
Włóczęgi wód toni rozległej;
Dziś na twe skinienie,
By każde życzenie
Twe spełnić — z mórz krańców się zbiegły.
Gdy słońce ucieka,
To zaraz obleka
Fioletem i złotem błyszczącym
Gród, pola, kanały;
I oto świat cały
Usypia w tym świetle gorącym.