Życie na Korei - Andrzej Sosnowski (bibliotek cyfrowa TXT) 📖
Krótki opis książki:
Jeśli wierzyć autorowi, „Korea” była slangowym określeniem osiedla między Domaniewską a Woronicza (obecnie znajduje się tam dzielnica korporacyjnych biur, znana jako Mordor).
Życie na Korei było natomiast tomikiem równie odległym od dominujących w latach 90. dykcji „klasycystycznej” i „barbarzyńskiej”. Zamiast tego tomik stawia pytanie: „Czy zasłużyłeś na górnolotną fikcję / tego życia bez faktów, ten wszędobylski sens?”. W przypadku Sosnowskiego odpowiedź może być wyłącznie twierdząca.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Andrzej Sosnowski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Życie na Korei - Andrzej Sosnowski (bibliotek cyfrowa TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Andrzej Sosnowski
jesteś
staruszku? I wy, kochane ptaszyska?
Tak. Proponuję obrządek i pacierz,
i martwię się. Oby ci się udało,
obyś nie zemdlał na szynach, na których dni
grzmią w błyszczących sleepingach,
a noce stoją w wagonach towarowych
pod sygnałem. Rozum troszeczkę przysypia,
zmysły zajmują kolejkę i znów biorą mnie
bardzo piękne sprawy: jabłka, woda, mleko,
przeczyste powietrze. A kiedy pojmiesz,
że na ten czy inny kwadrans absolutnie
nie zasłużyłeś, będziesz mógł się napić,
pogruchotać sobie świat i nareszcie
zreflektować się.
Wiersz dla twojej córki
Mylisz się, kiedy myślisz, że nie zboczę z kursu,
jeśli przez kurs rozumiesz dryl dnia i sen kamienia,
bo czyjeś oczy odczepią czółno snu od brzegu
i ocknę się w trzcinach lub na pełnym morzu.
Mam dryg do takich rzeczy. Rzeka
jest naturalnie bez powrotu i jeżeli rano
siądę jak rozmarzony osioł na brzegu morza, czekając
na misteria, to dlatego, że mnie poniosło,
to przez ten boczny dryf.
Dziś w nocy znowu zakochałem się w twojej córce,
choć nie widziałem jej od czterech lat. Przez sen
nazywałem ją siostrą, ale gdzie tu logika i sens?
W żeglarskim kapeluszu z czerwonego plastiku
stała na brzegu rzeki, a wokół snuły się koty
o źrenicach jak zielone tarcze zegarków — rykoszet
myśli o czasie, różnicy lat, która nas dzieli.
Mam dość wyrzutów czasu ścigających mnie przez sen.
Ale mam też powód do nieukrywanej radości, że ona
nie jest moją córką, a ty moją żoną, ani siostrą
(ty byłabyś matką), etc. Wszystko jest fizycznie
niemożliwe. Albo i nie. Cóż, może innym razem
obudzę się na skałach.
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Milenium
Już jest milenium. Już zawsze i wszędzie
pochody dziewcząt w bieli i chłopców w błękitach
przez złote miasta uśmiechnięte do pustego nieba.
Siódmego dnia deszcz ustał, powstały kolejki.
Szare chmury opadły jak muzyczna tapeta.
W ulewie piosenek stojąc tuż za tobą,
obserwując ludzi splecionych w sznury haseł
zastanawiam się, czy rzeczywiście stoimy jedynie
po łut szczęścia, po los pocięty na tysiące
kolorowych kartoników, pewnie całkiem na niby
jak szyldy „Alleluja” na blokach oraz transparenty
proklamujące radość i dożynki sensu. A ty?
„Jak ci Indianie senni wśród posągów,
zaspani na tarasach zarośniętych świątyń,
odkrywamy w błysku flesza, że historia to spektakl,
diamentowy pył na butach świetnego aktora”.
Tyle ona. I już ani słowa więcej, nic,
żadnego pytania co robić w tych nowych warunkach,
żadnej prośby o ekspertyzę. Bo wszyscy
spodziewają się nieprzyzwoitości, jakiegoś „pomyśleć
i umrzeć”, albo odmiany przez zmysły, przez wszystkie
czy i w czym i z kim i co. Więc owszem, leć
pierwszym samolotem na Berdyczów lub Barwistan —
tam się spotkamy.
Jesień
Oni też przekraczają miarę, burmistrz i elita,
przysyłając listy pełne świetnych ofert
życia tak zawrotnego, że blask na peronach
gra jak pozytywka i ktoś parska śmiechem
kiedy wiatr podrzuca liście i odsłania krew,
którą skryło złoto jesieni. I chce się płakać,
bo cierpimy oszczędnie pośród znacznych ofiar.
Ale ktoś komuś tłumaczy, że żyje zachłannie,
przeskakując z nocy w pospieszne poranki,
a ktoś tłumi skowyt, wkładając wieczorem
ironiczny uśmiech jak dwurzędowy garnitur.
I tylko jesienią zdołasz poznać ideoplastykę
snu, co wyrasta na zboczach powietrza:
in girum imus nocte et consumimur igni2
(w koło idziemy nocą i trawi nas ogień).
Posłowie
Niedługo można żyć z jednym słowem w ustach.
Nawet na poligonie lub w trakcie bankietu
kiedy wiatr przyniesie złomki głuchych rytmów
sierżant i orkiestra zagłębią się w sobie
nie pojąwszy melodii w czymś, co niby echo
wibracji strun — włókien świata — tak ich niepokoi.
Tę muzykę z wnętrza ziemi czują też kobiety
odarte z odzieży na śniegu lub w altanach
gdy sekundę przed gwałtem omiatają myślą
inicjał miłości na końcu lunety. Ludzie,
o których mówię, odchodzą z pustymi rękami
zwięźli niby supły na pięciolinii napięcia,
odurzeni przez deszcz, co zniewala, by mówić
zawsze chcieli żyć z jednym słowem na ustach.
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Wiersz dla Oberona
Rozwinąć wrażliwość na te nagłe
skupiska znaczeń w mętnej strudze
zdarzeń: zapisz, to praca domowa.
Starorzecza, rowy irygacyjne, panika
chmur, liliowych przed burzą, młodzież
z Czantorii, wioski, która ma niezłą
łunę w nocy, może ciut za światową.
Dokazują wieczorami, łowiąc małe rybki
w oczkach pozostawionych przez rzekę
na polu: spinning, żaki, sznury.
Chociaż lato nie znęci w nas słońca.
Błyszcz słońca nie złapie w nas lata.
Potrzebne mi są twoje oczy. We wtorek
mieliśmy zielsko w śrubie, w środę
poszedł klin. Nazajutrz przyrumienione żeberka
chmur, a w piątek „co to, to nie”,
rzekł księżyc i wszedł na nieboskłon.
Cuda. Siwe deszcze. Rejterada liści.
Przyszedł wiatr i łódź zanurzyła się w trzciny.
Ustał wiatr i z trzcin wyfrunęły komary —
bierze chętka, żeby się zaszyć w głąb koi
pod koce, albo stać na pokładzie
z głową w chmurach.
I widzisz: my, ludzie, po stokroć będziemy
grali w te proste sprawy, których miłość
nie umiała załatwić. Np. rzeki
dążą do coraz większej prostoty;
nie musisz wyciągać żadnych wniosków.
A poza tym, po staremu: łabędzie
żebrzą o chleb i burze mkną jedna za drugą.
Dni niby wygrane na niemych klawiszach
usychają sznurami jak grzyby pod piecem.
A czasem jak elfy pod zielony wieczór
na twardych, piaszczystych łąkach nadnarwiańskich
pośród świeczek jałowca lub gdzieś pod Uranem —
Oberon, Oberon. Pora iść na spacer.
Poszedłeś na spacer w pole gwiazd.
Sieć gwiazd ma za duże oka.
Śmierć człowieka nieuformowanego
Jest twoja: po prostu uśmiechnij się
do potrzeby uproszczeń, zatrzymaj ciało
poruszając duszę, bo ten zawrót głowy
jest inny niż kiedyś: nie ciężkie sny zimy
jak loty narciarskie na mamuciej skoczni
ani impet wiosny: raca, szarfa tancerki
strzelająca w mrok, po której sunąłeś
niby po zjeżdżalni wprost w baseny lata.
Jak długo można wędrować po linie?
Boksujesz się z cieniem i po silnym ciosie
lecisz koziołkując w przestrzeń międzygwiezdną —
szept świata za tobą jak zdyszana lawina.
I odpadasz od spraw, co poczniesz bez spraw
sam jak palec na lodzie? Nasza mowa brzmiała
„tak, tak” w dobrych chwilach, a gdy było gorzej
„cokolwiek, gdziekolwiek”. I jest coraz gorzej:
przesiadujesz w kurzu przy podmiejskim murze,
podrzucając kamyki jak zbędny zalotnik,
patrzysz w czyste niebo, wspominając chmury,
nawałnice dawnych spraw i gromkich sensów.
A nocą twoje światło ściąga świat i nic —
tylko pukanie ćmy w szybę i świerszcz
jakby ktoś stąpał w butach z klamerkami.
Chciałbym paść ofiarą dowolnej intrygi.
Esej o chmurach
Fragmenty obcych światów i te znane światy
w epizodach obłoków, co uczą bierności i
wrażliwość na szczegół: „zapach słoni po deszczu”,
cienie chmur i woń światła na mokrych źdźbłach trawy,
mądra, dziecięca radość skryta we wzruszeniu,
z jakim podsłuchałeś piękne, obce nazwy,
góra Hancock, Wahiti Rangers, miejsca objawień?
„Powinniśmy naszej mowie nadać obce brzmienie —
ludzi olśniewa to, co przybywa z daleka”.
A kiedy w letni ranek pijesz piwo w barze
i cieszysz się, że są tęgie beczki, grube kufle
strzelające w blat, błyszczące pipy i mistrzowie
nalewania, i piana, którą można kroić żyletką
lub zdmuchnąć jak obłok dmuchawca —
pomyśl o chmurach, podnieś wzrok i długo
patrz w chmury, aż zakołysze się świat.
„Jaki będzie miał smak ten nowiutki świat?”
Uderza do głowy jak piwo w upalny dzień.
Gorycz, słodycz, gorycz i ulga radości
jakbyś słońce jak akron zażył i gardło wyleczył
spuchnięte od nadmiaru oczywistych kwestii —
precz od wszystkich słońc, a zostają chmury,
wstęgi, kłęby pary i formy powietrza
o ruchu tak pozornym i zawsze w milczeniu,
najpierw światło i wiatr, a potem koniecznie obłoki
nie jako dekoracja lecz proste przesłanie.
Chmura przyszła mi na myśl i zaćmiła grzechy.
Oko musi porzucić ostre kontury rzeczy
i spocząć w wiedzy przestronnej, oddechu obłoków.
„Trzy dni brnęliśmy przez gęste opary,
szron kleił oczy i mroził oddechy,
choć słońce stało tuż za ścianą bieli.
Szliśmy po grani, a potem po tęczy
niby na nartach wprost na łeb na szyję
przez strugi blasku zjeżdżaliśmy chyżo
w szyby powietrza, by upaść za chwilę
w kołdry ze śniegu, co kaleczą ręce.
«Poznaj fizykę tych kopalni wiatru»,
rzekł Mistrz, wylazłszy spod białego puchu,
«wszak każda rzecz ma miarę, liczbę, wagę.
Kropelki wody i kryształki lodu,
zmrożenie pary i jej kondensacja,
wślizg mgły ku niebu, oto tajemnica
wielkich pejzaży sadów troposfery.
Stratus, Cirrus, Nimbus są niby owoce
i tłusty Cumulus plus modyfikacje,
Cumulonimbus albo Cirrostratus.
Innymi słowy: kłębiaste, pierzaste,
brzemienne deszczem lub złożone z warstw,
wysokie, niskie, jak góry lodowe,
ślubne welony lub ławice ryb.
Lecz strzeż się gry kształtów i zwodniczych barw,
aby twój umysł nie był jako chmura
lub gwiezdny pył z głębi stratosfery —
obłok świecący bądź iryzujący.
Wspomnij Hamleta: niejednego chmury
zwiodły z drogi na dzikie manowce»”.