Starożytna Litwa - Aleksander Brückner (czytelnia internetowa darmowa txt) 📖
Rozprawa Aleksandra Brücknera na temat mitologii litewskiej oraz tamtejszych ludów.
Brückner przedstawia w niej kontakty ludów z innymi kulturami — fińską, pruską i słowiańską — i analizuje wzajemne wpływy na wierzenia, język, obyczajowość. W swoich badaniach omawia historyczne dzieje dawnej Litwy i jej burzliwą drogę przez bogate wierzenia pogańskie aż do chrześnijaństwa, odnosi się również do dziejów i wierzeń Łotwy.
Aleksander Brückner to polski historyk literatury i kultury, slawista. Jego działalność naukowa przypada na drugą połowę XIX i pierwszą XX wieku. Zajmował się historią języków słowiańskich i literatury, etymologią. W 1890 roku odkrył w Bibliotece Petersburskiej Kazania świętokrzyskie, jeden z najstarszych zabytków języka polskiego.
- Autor: Aleksander Brückner
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Starożytna Litwa - Aleksander Brückner (czytelnia internetowa darmowa txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Aleksander Brückner
Kulturę Żmudzi, odciętej od świata, musimy sobie wyobrażać niższą niż litewską, wystawioną na wpływy Rusi. I na Żmudzi uprawiano rolę, ale jak rzadko słychać o polach, jak często zaś o lasach i wodach, o pastwiskach, łowach i bartnictwie; bez nich Żmudź, jak Witowt świadczy, wyżywić się nie może. Miast i grodów nie ma; zasieki bronią kraju i powiatu; górka albo nasyp, pilis, otoczone ostrokołem, za wodą, służą za przytułek w razie nagłego napadu; szkodę, jaką nieprzyjaciel w nich wyrządzi, natychmiast naprawiają. Są wsie, nieliczne i małe; wchodzi się do nich przez wrota; ludzie mieszkają w budach z bierwion i w szałasach, lub namiotach (wieżach) z chrustu i drzewa, szerokich, jakby wydętych u dołu, zwężających się ku górze, z oknem u wierzchu. Przemysł domowy zaspokaja najpospolitsze potrzeby odzienia i pożywienia; z darów, jakie Krzyżacy rozdają, w suknie, butach, siekierach, widoczna jest niewybredność Żmudzina, zmuszonego zamianą produktów swych lasów w pewnych nadgranicznych miejscowościach zaopatrywać się w sól, śledzie, mąkę itd. Obok bojarów-królików są wolni osobiście. Dzielą się niebawem na dwie klasy: wolnych zupełnie i czynszowników bojarskich; dalej niewolnicy, niebiorący udziału w wyprawach wojennych; wojnę obwołują; na „krzyk” mają się wszyscy stawiać, ze zbroją i żywnością na kilka dni, później i na wozach ją gromadzą i dowożą; wyprawy obejmują kilkuset do kilku tysięcy ludzi wedle tego, czy jeden lub więcej powiatów się zbierze.
Żmudź, okolona jak pasem właściwą Litwą, broniąca swej niezawisłości, lecz niewystępująca zdobywczo, mało przystępna i znana, pozostawiła w dawnych źródłach nieliczne ślady, stwierdzające wspólność wierzeń i obrzędów litewskich a żmudzkich; więc i tu napotykamy święte ognie, dęby i węże, ofiary z ludzi. Gdy roku 1259 bojarzy żmudzcy wyprawiają 3 000 mężów przeciw Kurlandii, ofiarnik ich rzucił los natychmiast wedle starego zwyczaju, i dobrze im z niego tuszył: „przysporzy wam wyprawa radości i smutku, lecz górę weźmiecie; ślubujcie trzecią część (zdobyczy) bogom, oni was dobrze zachowają; oni godni, by im zbroje, konie, a z nimi dzielnych ludzi palić wedle naszego zwyczaju”. Roku 1320 napadł marszałek zakonu z Samii i Memelu na ziemię miednicką (około Worń), lecz gdy straż przednia, paląc i łupiąc ją, przechodziła, rzuciła się uzbrojona ludność ziemi na główny huf i wycięła go; padł sam marszałek, zaś Gerharda Rude, wójta samijskiego, Żmudzini bogom na ofiarę spalili w zbroi i na wierzchowcu. Wedle nieco późniejszego źródła, włożyli na niego zbroję trzech mężów i wsadzili na konia, uwiązanego wedle zwyczaju do czterech palów; nanieśli drzewa, że zakrywało i konia i męża, i tak ich spalili. Ostatnia taka ofiara spłonęła w lutym 1389 roku. Komtur Kłajpedy (Memlu) z wójtem samijskim i innymi wpadli na ziemię miednicką, łupiąc i paląc. Litwini, (tak pisze kronikarz, zamiast: Żmudzini) gonili w ich tropy do niezamarzłego moczaru, a spadły były ogromne śniegi, i pojmali komtura. Umyślili zaś Litwini wedle obrzędu swego ofiarować bogom jednego z chrześcijan i padł los na rzeczonego komtura; wsadzili go na wierzchowca jego; oblany krwią z ran, ukazał się cały czerwony; przywiązali go za ręce i nogi do czterech brzóz; w rozłożonym na okół ogniu udusił się komtur. (Roku 1475 czy 1476 „Litwini” napadają i wycinają Krzyżaków w ziemi kołtyńskiej; jednego jeńca Krzyżaka przywiązali do drzewa i ofiarowali bogom, zakłuwszy go małymi włóczniami). Za główną świętość żmudzką uchodził ogień, niecony na szczycie wysokiego wzgórza nad Niewiażą; w roku 1443 zapalają wieżę, rozrzucają i gaszą ogień, aby zaś poganie, czekający tylko odwrotu króla i orszaku jego, z popiołów nie wykrzesali ponownie świętego płomienia, zebrano je najstaranniej, wrzucono w Niewiażę i zalano całe ognisko do tła. W licznych lasach i gajach świętych nie tylko drzew, lecz i zwierza nie tykano, tak że zwierzęta i ptaki całkiem się obłaskawiły; kto niepowołany do gaju wkraczał lub go uszkadzał, siła bóstwa zaduszała go lub na rękach i innych członkach karała, tylko ofiary cieląt i kozłów przywracały zdrowie. Z dziejów chrystianizacji opowiada Długosz ciekawy szczegół: gdy mianowicie dominikanin, kaznodzieja królewski, Mikołaj Wężyk, przez tłumacza zebrane tłumy pouczał o stworzeniu świata itd., zawołał Żmudzin, że ksiądz nieprawdę mówi, gdyż prawi o stworzeniu świata, jak gdyby był mimo swego młodego wieku przy tym obecnym, a my wiemy przecież od ojców i dziadów, że świat tak od dawna stoi; dopiero król sam musiał jedno i drugie pogodzić. Czy Żmudzin ten nie znał własnych mitów o powstaniu świata?
Wobec braku dawniejszych źródeł, przechował nam wiek szesnasty najobszerniejszą, najobfitszą relację o pogaństwie żmudzkim; byłby to najważniejszy dokument religijny całego szczepu litewskiego, gdyby mu ślepo zawierzyć wolno. Autorem tej relacji jest JMP. Jakub Laskowski, herbu Leszczyc, rodem z kaliskiej ziemi, rewizor żmudzki za Zygmuntów, który swych notatek Janowi Łasickiemu (protestantowi) udzielił; ten, podczas pobytu na Litwie, zredagował je, rozszerzył (np. wypiskami z Gwagnina, Michalona i całym pisemkiem Małeckiego ojca o pogaństwie pruskim) i przypisał je roku 1580 ks. Aleksandrowi Słuckiemu, znanemu nam z kroniki Stryjkowskiego. Na świat wyszło łacińskie dziełko „o bogach Żmudzinów i innych Sarmatów i fałszywych chrześcijan”, dopiero w roku 1616. Cel notatek Laskowskiego i pisemka Łasickiego był dwojaki: podać światu ciekawe etnograficzno-antykwarskie wiadomości z zapomnianego kąta Europy, pokazać, że jeżeli o Prusach można (jak u Małeckiego) niesłychane dziwy prawić, u Żmudzinów dwa razy tyle się znajdzie; prócz tego zamierzał Łasicki odbić katolicki kult świętych w skrzywionym zwierciadle, wystawić go światu na pośmiewisko. Około roku 1580 wydali bowiem wileńscy protestanci Panteon, to jest księgi bałwochwalstwa rzymskiego (katolickiego) dla domowego polskiego użytku; może równocześnie wysłali oni do drukarza bazylejskiego, Piotra Perny, owo pisemko łacińskie, by je urbi et orbi rozgłosić. Dlaczego go Perna wtedy nie wydrukował, nie wiemy; wydobył je dopiero z jego pozostałości predykant bazylejski Jakub Grasser i wydał w Bazylei 1616 roku, poświęciwszy je księciu Aleksandrowi Prońskiemu.
Notatki Laskowskiego (o Łasickim nie ma co i wspominać) doczekały się kilku wydań i najskrzętniejszych badań kilkunastu uczonych, rozwiązujących kosztem niepomiernych wysiłków łamigłówki pana Jakuba. Sił swoich na tym polu próbowali różni, od księdza Pretoriusza w siedemnastym wieku począwszy, aż do roku 1895, kiedy po pracach Chłopa z Mariampola (Akielewicza), Mannhardta, Mierzyńskiego, Solmsena, Grienberger obszerne studium (owoc kilkoletniej pracy) pisemku poświęcił44; niestety, wyniki tych prac stoją w odwrotnym stosunku do łożonego trudu. Mimo woli przedstawiamy sobie p. Jakuba jakby mitografa babińskiego, muskającego brodę i mrużącego oczyma, a śmiejącego się w duszy z tych biednych badaczy, co to nieraz, nie umiejąc dobrze po litewsku, ze słownikami Nesselmana czy Kurszata w ręku, przebijają się mozolnie przez te notatki, każdą na wagę złota biorą, próbują, jakby to ukryty jej sens wymacać, prowadzą jednym słowem robotę w nieskończoność. Obeznani nieco z facecjami i fantazją staroszlachecką, od Reja przez Babin aż do Panie Kochanku, nie damy się zwieść choćby panu Jakubowi. W szczegóły nie wchodząc, zaznaczamy, że jeśli odrzucimy z katalogu Laskowskiego naleciałości chrześcijańskie, nazwiska miejscowości, imiona osób, to zapas „bogów pogańskich” bardzo zeszczupleje; wierzymy Laskowskiemu tam, gdzie niezawisłe i nieposzlakowane źródła jego wiadomości potwierdzają; pisemko jego uważamy za źródło pomocnicze, lecz mimo to nie odmawiamy mu największej wagi.
Laskowski, brnąc po Żmudzi wszerz i wzdłuż, wyuczywszy się jako tako języka, jednostajną pracę rewizorską urozmaicał sobie wypytywaniem o szczegóły wierzeń i bytu, lecz na prawdziwe źródło nie natrafił wcale, nie spotkał się na Żmudzi, czy z winy własnej, czy przypadkiem, z żadnym starcem ofiarnikiem, który by go o tradycjach przodków mógł lepiej zawiadomić, z starcami, na jakich przecież w kilkadziesiąt lat później jezuici jeszcze trafiali; dał nam, co w przelocie pochwycił, źle zrozumiał, gorzej dosłyszał, wreszcie własnym konceptem dopełnił.
Rzecz, zakrojona jakby na rozmiary Germanii Tacyta, zaczyna się od położenia i osiedlenia Żmudzi (naturalnie przez zbiegów rzymskich): następują notatki o klimacie, urodzajach, hodowli bydła, łowach itd., o mieszkaniu i pożywieniu Żmudzinów, o ich długoletniości, ich cnotach, o karności ich niewiast, o bezinteresowności w kojarzeniu małżeństw. I tu jednak budzą pewne szczegóły naszą nieufność: o poważnym wieku, w jakim Żmudzinki w śluby wstępują (od lat 25–30) itp.; inne zgadzają się z opisem Długosza i Eneasza Sylwiusza; inne ciekawe o używaniu wyłącznie drewnianych pługów i wozów, o zastępowaniu chleba pieczoną rzepą, wielką nieraz jak głowa (?); mężczyźni przędą (jak i starzy Prusowie) itd. Przechodzi potem Laskowski do wierzeń religijnych.
Z początku bawi się w misjonarza: każe karczować gaje i ścinać drzewa, uchodzące za święte, za mieszkanie bogów; niechętnych Żmudzinów wprawdzie żadnym cudem, à la Hieronim z Pragi, nie przekonał, choć sam musiał pierwszy za siekierę chwytać, za to przechował charakterystyczną anegdotę. Żmudzin, widząc, że drzewa, dla których dotąd z tylu gęsi i kur, przynoszonych w ofierze, się ogałacał, ścięte, i żałując kosztów próżnych, a chcąc się pomścić nad nimi, obłupił je z kory, mówiąc: „wyście mnie obrały z gęsi, kur, za to ja i was obiorę”. Bardzo to realistyczne zachowanie się Żmudzina wobec przedmiotu kultu przypomina inną anegdotę u współczesnego Stryjkowskiego (s. 543): gdyż się to niedawno za naszego wieku i w Kownie trafiło, iż gdy na Wielki Piątek bernardyński kaznodzieja, według zwyczaju, o męce Pańskiej każąc, znak umęczenia Pana Chrystusowego, gdy przyszło ad flagellationem45, miotełką i biczem siekł, Żmudzin, chłop prosty, pytał towarzysza: „a ką tutaj muszi kunigas?”, on mu odpowiedział: „Pana Diewa”. A on zaś pytał: „ar aną kuris mumus padare piktus rugius?”, bo się było tego roku zboże źle urodziło, odpowiedział mu towarzysz: „anu”, a chłop zaraz krzyknął na kaznodzieję: „gieraj miłas kunige płuk szitą diewa, piktus mumus dawe rugius”. („A kogo to bije ksiądz?” — „Pana Boga” — „Czy tego, co nam złe żyta poczynił?” — „Tego”. — „Dobrze, chłoszcz miły księże tego boga, złe nam dał żyta”). Zresztą i w Neapolu niewiele inaczej ze świętymi się obchodzą, i na Rusi można się z ukaraniem świętego spotkać. Również charakterystyczną jest druga anegdota, zbijanie monoteizmu Laskowskiego przez uwagę Żmudzina, że wielość bóstw musi większą moc mieć i może o więcej rzeczy dbać, niż pojedyncze bóstwo.
Wyliczanie bóstw żmudzkich zaczyna p. Jakub od tłumaczenia epitetów — chrześcijańskiego Boga. Dalej opowiada o Perkunie — gromie, jak Żmudzin, słysząc grzmoty, wychodzi w pole, z gołą głową, z połciem słoniny i z modlitwą: Perkunie bożeńku, nie bij w moje pole, proszę; rzucę ci połeć (choć go później sam zjada46). Następuje niby mit solarny: Perkuna tete, ciota (lecz i matka) Perkuna, przyjmuje kąpielą znużone i zapylone słońce i wypuszcza je nazajutrz omyte i błyszczące47. Przypominamy, że Jucewicz w Przysłowiach ludu litewskiego (1840 r.) wymienia: „Długo się myje jak słońce”: kiedy dzień pochmurny, mówią: „słońce się zaleniło wykąpać”. Następnych pozycji katalogu p. Jakuba przechodzić nie myślimy, dwa przykłady wystarczą, aby dać poznać wartość całości. I tak twierdzi p. Jakub: „Są też niektóre dawne familie szlacheckie, czczące osobnych bogów, jak Mikuccy Symonajta, Michałowicze Sidzium, Szemioty i Kieżgajłowie Wentis Rekicziovum, inne innych”. Pozostawiliśmy formy tekstu łacińskiego w ustępie, szydzącym jawnie z rodów żmudzkich, jakie może na niełaskę p. Jakuba czymś zasłużyły; pogaństwa nie ma tu żadnego, są tylko śmieszne wymysły; kazawszy bowiem Mikuckim modlić się do św. Szymona, musiał Michałowiczów odesłać do św. Judy, towarzysza apostoła, Żidzius bowiem to Żyd — Juda; Wentis — nazwa miejscowa, a w Rekicziovius nietrudno odszukać Rekuciów, familii znanej w dziejach Żmudzi. Kieżgajłowie jeszcze przed Radziwiłłami protestantyzm na Litwie szerzyli i może dlatego przyczepił im p. Jakub łatkę.
„Polengabia jest boginią, której powierzono zarząd gorejącego ogniska... poleciwszy pieczę ogniska bóstwu, by ani ogień domostwu zaszkodził ani zarzewie nocą wygasło”; „bogini Matergabii ofiaruje kobieta pierwszy placek, jaki z dzieży bierze, palcem oznacza i piecze”, zjada go potem tylko sam gospodarz lub gospodyni; zboże dla krótkiego lata na polu nie wysycha, więc suszą je w domu przy ogniu, dla ustrzeżenia od przypadku „przywołują bożka Gabie słowami: Gabie bożeńku, podnieś par, spuszczaj iskry”. Nazwy te odnoszą się do bóstwa strzegącego ognia i ogniska, lecz ta Gabia, to nie poganka, tylko ruska Agafja, polska Agata, strzegąca chaty od ognia; Gabia nazywa się i świeca, w jej dzień święcona i poważana jak gromnica. W oracjach weselnych częste są o niej wzmianki; zapraszając na wesele, wymawiają sobie Żmudzini „żeby stół był (świętą) Gabią oświecony; uciecha naszych mitologów z „bożyszcza pogańskiego”, domysły ich co do etymologii tej nazwy — wszystko mylne. Spis Laskowskiego obejmuje kilkadziesiąt pozycji; są to bądź gołe nazwy, bądź dodano, czym się „bóstwo” opiekuje, włada; znacznie krótszy spis Stryjkowskiego wylicza głównie, jakie kokosze „bóstwu” ofiarowano. Co z obu spisów dla mitologii wynika, roztrząśniemy niżej w wywodach ogólnych.
Na uwagę zasługują tu jeszcze dwa ustępy: jeden opisuje, jak wróżą dziewczęta, czy len i konopie (artykuły dla żmudzkiej gospodyni niezbędne) na bezrok48 się udadzą. W tym celu, wnet po Iłgach (Wszystkich Świętych), zbierają się dziewczęta; najwyższa staje na jednej nodze na stołku czy ławie, wznosi ręce, w prawej kruż piwa, w lewej pęk łyka trzymając, i mówi: „bożeńku (przy czym niezrozumiała jakaś nazwa), daj, by len urósł tak wysoko jak ja, nie daj nam chodzić nago”. Potem dziewczyna wypija kruż, nowo napełniony wylewa na ziemię i wysypuje placki, jakich w podołek na brała; jeśli przez cały proceder na nodze się dobrze utrzyma, wróżba na urodzaj lnu pomyślna; jeśli się zachwieje i drugą nogą wesprze, wróżba niepomyślna49. Drugi ustęp wspomina o ucztach dla zmarłych, dla Welów, zastawianych w dnie zaduszne po lasach (w szałasach umyślnie na to kleconych), a spożywanych przez obcych smolarzy i rębaczy, jak potrawy Bela przez kapłanów jego. Także, zarznąwszy wieprza, zapraszają ich: „Wele, przyjdźcie do nas do stołu”, ofiarują im (albo jakiemuś Welniowi, diabłowi czy ich wodzowi) placki, po końcach rozcięte, i zwą je „placki Welów” czy „Welnia pokarmy”.
Niemal
Uwagi (0)