Darmowe ebooki » Rozprawa » Wybór pism - Ksenofont (książka czytaj online .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Wybór pism - Ksenofont (książka czytaj online .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Ksenofont



1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 64
Idź do strony:
zechcę się uraczyć, nie kupuję na rynku drogich rzeczy — to byłoby zanadto kosztowne; moją klucznicą163 pożądanie i głód. A różnica, i to niemała, jeśli chodzi o rozkosz, zaczekać, aż się pożąda, a potem spożywać, niż mieć coś cennego nawet, ale bez pragnienia; jak na przykład teraz piję to thazyjskie164 wino — ot, bo się tak przypadkiem złożyło. No i jest rzeczą naturalną, że sprawiedliwsi są ci, co prostoty w życiu pragną, a nie wzbogacenia się. Bo komu najzupełniej wystarczy to, co ma, ten najmniej pożąda cudzego. A warto pamiętać, że takie bogactwo budzi hojność w ludziach. Albowiem tu obecny Sokrates, od którego je nabyłem, nie odliczał mi go ani nie odważał, lecz dawał tyle, ile mogłem unieść. I ja dziś nikomu nie żałuję ani się przed przyjaciółmi nie kryję z dostatkiem, ale kto tylko chce, każdemu sypię hojnie bogactwa z mej duszy. A już najmilszy nabytek mego całego bogactwa to wolny czas, którego, jak widzicie, mam pod dostatkiem, tak że starczy na to, żeby patrzeć na coś, jeśli jest godne oglądania, i słuchać, jeśli coś warto posłyszeć, a przede wszystkim, co najwięcej cenię, mogę swój wolny czas całymi dniami spędzać z Sokratesem. I on nie dla tych jest z usłużnym szacunkiem, co najwięcej pieniędzy płacą, lecz z tym stale przestaje, kto mu się podoba.

Tak mówił Antystenes. Gdy skończył, Kallias rzekł:

— W istocie, na Herę165, zazdroszczę ci bogactwa, a zwłaszcza tego, że państwo ze swoimi nakazami nie postępuje z tobą jak z niewolnikiem166, a ludzie nie mają do ciebie żalu, jeśli im nie dasz pożyczki.

— Na Zeusa — przerwał Nikerat — nie zazdrość! Przyjdę ja do niego po pożyczkę: prosić o taki sposób, żeby mi już niczego nie było trzeba od nikogo. Niestety, nie mogę się odzwyczaić od pragnienia jak największych skarbów; tak to nauczyłem się rachować u Homera według liczby i wagi:

Siedm dam ognia językiem jeszcze nie tkniętych trójnogów, 
Dziesięć złota talentów i miednic lśniących dwadzieścia, 
Koni rączych dwanaście167. 
 

Kto wie, może dlatego uważają mnie niektórzy za wielkiego chciwca.

Wtedy roześmiali się wszyscy z jego — jak myśleli — szczerego wyznania, sądzili bowiem, że mówi prawdę.

Nagle ktoś powiedział:

— Teraz z tobą sprawa, Hermogenesie, wymień swoich przyjaciół; musisz wykazać, że wielką mają potęgę i dbają o ciebie, inaczej nie byłoby słuszne szczycić się nimi.

Hermogenes:

— Jest rzeczą powszechnie znaną, że i Hellenowie, i barbarzyńcy168 wierzą, iż dla bogów nie ma tajemnicy ani teraźniejszość, ani przyszłość. Nieprawdaż? Przynajmniej wszystkie państwa i wszystkie ludy za pośrednictwem mantyki169 pytają bogów, co wolno, a czego nie wolno czynić. I to przecież także jest całkiem jasne, że wierzymy, iż bogowie mogą obdarzać łaską lub zsyłać nieszczęścia; wszyscy przynajmniej proszą bogów o łaskę i o obronę przed nieszczęściem. Otóż ci tak wszechwiedzący i tak wszechmocni bogowie z życzliwej przyjaźni tak dalece o mnie dbają, że nigdy, dniem i nocą, nie mogę ujść uwagi ich troskliwego oka, dokądkolwiek pójdę, do jakiejkolwiek czynności się zabiorę. Dzięki temu, że wiedzą naprzód, jaki obrót weźmie każda sprawa w przyszłości, dają mi znać przez swoich gońców, co wolno czynić, a co nie, śląc mi głosy, sny i ptaki170. Jeśli tych gońców słucham, nigdy potem tego nie żałuję, ale za nieposłuszeństwo już spotkała mnie swego czasu kara.

Na to rzekł Sokrates:

— Prawda, prawda, w to wszystko chętnie wierzymy, ale o tym chciałbym się dowiedzieć, jaką to czcią zyskałeś sobie w bogach takich przyjaciół.

— Na Zeusa — odrzekł Hermogenes — to całkiem proste. Mianowicie wielbię ich, co nie jest dla mnie połączone z żadnymi kosztami, z ich darów własnych im znowu przynoszę ofiary, wyrażam się, o ile mogę, w sposób nie obrażający bogów i nigdy nie powiem świadomie kłamstwa, kiedy ich wezwę na świadków.

— Na Zeusa — zauważył Sokrates — jeśli za to masz w nich takich przyjaciół, to i bogowie widocznie mają pociechę z szlachetnej duszy.

Taki to był przebieg tej poważnej mowy.

A kiedy przyszła kolej na Filipa, pytali go, co takiego widzi w rzemiośle wesołka, że się nim szczyci.

— Czy może nie warto? — spytał. — Przecież wszyscy wiedzą, iż jestem wesołkiem, i ochotnie mnie zapraszają, gdy tylko co dobrego im się przytrafi; a jeśli ich co złego napotka, uciekają bez oglądania się, w obawie, że mogliby się roześmiać wbrew własnej woli.

Na to Nikerat:

— Na Zeusa, całkiem słusznie się szczycisz. Bo mnie z daleka omijają ci przyjaciele, którym się dobrze powodzi; tylko ci, którym coś złego się stało, powołują się na pokrewieństwo, snując dalekie genealogiczne wywody, i nie mogą znieść rozłąki ze mną.

— Już dobrze — rzekł Charmides. — Ale teraz ty, Syrakuzańczyku, powiedz, z czego jesteś dumny. Pewnie z chłopca?

— Broń boże — odpowiedział — wcale nie. Przeciwnie nawet, mocno się obawiam o niego. Bo, jak widzę, niektórzy czyhają na jego zgubę.

— Na Heraklesa171! — zawołał Sokrates, usłyszawszy to. — Czymże według ich zdania ten chłopiec ich skrzywdził, że chcą go zabić?

— Ależ nie zabić — odpowiedział — tylko namówić, by spał z nimi razem.

— A ty, jak się zdaje, uważasz, że w tym byłaby jego zguba.

— I to do cna.

— A sam nie śpisz z nim razem?

— Oczywiście śpię co nocy, i to przez całą noc.

— Na Herę — rzekł Sokrates — toż to wielkie szczęście, że jedynie twa skóra nie grozi zgubą współśpiącym. Skutkiem tego możesz się szczycić nie czymś innym, tylko właśnie swą skórą.

— Ależ, na Zeusa — rzekł — tym się nie szczycę.

— Ale czym?

— Głupcami, na Zeusa. Ci bowiem, oglądając moje kuglarskie sztuki, pozwalają mi zarobić na kawałek chleba.

— Dlatego to ja — odezwał się Filip — słyszałem niedawno, jak w modlitwie zwracałeś się do bogów z prośbą, by wszędzie, gdzie staniesz, było w plony tłusto, a w rozumy pusto.

— Dobrze, dobrze — rzekł Kallias. — A teraz ty, Sokratesie, co masz do powiedzenia na poparcie twego zdania, że słusznie byś się mógł szczycić tą przez ciebie wymienioną sztuką, co tak smutną ma sławę.

— Musimy naprzód — rzekł Sokrates — stwierdzić, na czym polega zadanie rajfura; więc na każde moje pytanie odpowiadajcie bez wahania, byśmy wiedzieli, jak daleko sięga zgodność naszych zapatrywań. Czy to wam odpowiada?

— Tak jest — powiedzieli wszyscy, i raz powiedziawszy „tak jest”, stale w dalszym ciągu tę samą dawali odpowiedź.

— Czyż nie należy do zadania dobrego rajfura postarać się, by osoba, którą stręczy — może to być on lub ona — podobała się tym, z którymi by miała przestawać?

— Tak jest.

— Czyż nie przyczynia się do tego, by się podobać — jako jeden ze szczegółów — przystojny i odpowiedni sposób ubierania się i uczesania?

— Tak jest.

— Prawda, że można tymi samymi oczyma spoglądać przyjaźnie na kogoś i wrogo?

— Tak jest.

— Co dalej: czy można tym samym głosem mówić pokornie i śmiało?

— Tak jest.

— Dalej, niektóre słowa mogą budzić nienawiść, inne przyjaźń. Nieprawdaż?

— Tak jest.

— Zatem dobry rajfur tylko tak będzie kształcił, jeśli o te szczegóły chodzi, by można się podobać?

— Tak jest.

— A czy lepszy ten, co postara się wzbudzić upodobanie dla swego wychowanka u jednego człowieka, czy może ten, co u wielu?

Tu podzielili się na dwie grupy. Jedni mówili: „Pewnie, że ten, co u jak największej liczby”, drudzy: „Tak jest”172.

— W takim razie i na to zgoda: kto by potrafił tak kogoś ułożyć, by podobał się całemu państwu, ten byłby już doskonałym rajfurem?

— Na Zeusa, toż to jasne — rzekli wszyscy.

— Czyż nie słusznie szczyciłby się swą sztuką i brał wielką zapłatę ten, kto by potrafił swoich wychowanków tak urobić?173.

Gdy wszyscy się na to zgodzili, mówił dalej:

— Otóż takim mistrzem jest moim zdaniem ten oto... Antystenes.

A Antystenes zawołał:

— Mnie, Sokratesie, oddajesz swą sztukę?

— Tak, na Zeusa — odrzekł — gdyż widzę, żeś już i jej towarzyszkę dostatecznie opanował.

— Mianowicie?

— Sztukę przywodzenia.

A ten, bardzo obrażony, zapytał:

— Znasz takie moje postępki?174

— Wiem — odpowiedział Sokrates — żeś naszego Kalliasa przywiódł do mędrca Prodykosa, kiedyś zauważył, że miłuje filozofię, a tamten potrzebuje pieniędzy; już nie mówię o Hippiaszu z Elidy175, od którego nauczył się sztuki pamiętania. Od tego to czasu jest znacznie kochliwszy, bo teraz, zobaczywszy coś ładnego, nie może już nigdy zapomnieć. Nawet wobec mnie niedawno chwaliłeś tego przybysza z Heraklei176, a potem zaznajomiłeś mnie z nim, kiedyś swymi pochwałami wywołał u mnie pragnienie poznania go. Ajschylosa zaś z Fliuntu177 i mnie, chwaląc nas jednego przed drugim, doprowadziłeś do takiego zakochania się swymi mowami, żeśmy się tropili wzajemnie, aby się spotkać. Widząc więc, że ty takie rzeczy potrafisz, uważam cię za dobrego przywodziciela. Kto bowiem zdoła zrozumieć, że ci a ci są dla siebie samych pożyteczni, i potrafi ich do tego doprowadzić, by pragnęli obcować z sobą, to ten potrafi i państwa do przyjaźni między sobą doprowadzić i małżeństwa szczęśliwe kojarzyć. Mieć takiego człowieka, co to za skarb dla państw, przyjaciół i sprzymierzeńców! A ty tak się obraziłeś, kiedy cię nazwałem dobrym przywodzicielem, jakbyś usłyszał ode mnie jakąś obelgę.

— Ale na Zeusa — odrzekł — już się nie czuję obrażony. Jeżeli bowiem to potrafię, to moja dusza będzie już zupełnie przepełniona bogactwami.

Tak to zakończyły się te w krąg idące mowy.

V. Tu Kallias spytał:

— Jak to, to ty, Krytobulu, nie stajesz do zawodów o piękność z Sokratesem?

— Na Zeusa — zawołał Sokrates — być może, że widzi, jaki mir178 ma rajfur u sędziów.

— A przecież — odparł Krytobul — nie uchylam się. Daj więc dowód, jeśli mądrość twą stać na to, żeś piękniejszy ode mnie.

— Niech no ktoś lampę bliżej przysunie — rzekł Sokrates. — A teraz wzywam cię — ciągnął dalej — naprzód do przesłuchania w sprawie naszego sporu prawnego. Więc odpowiadaj.

— Pytaj więc.

— Czy piękność twym zdaniem jest cechą wyłącznie ludzką, czy posiada ją i coś innego?

— Moim... na Zeusa, posiadają ją i konie, i krowy, i wiele nieżywotnych przedmiotów — odpowiedział. — Przynajmniej wiem, że może być i piękna tarcza, i miecz, i włócznia.

— Jakżeż te wszystkie rzeczy, nie mając nic ze sobą wspólnego, mogą być piękne?

— Jeśli są tak wykonane, że nadają się do tego zadania, dla jakiego je nabywamy, lub jeśli z natury odpowiadają naszym potrzebom, to i te rzeczy — powiedział Krytobul — są piękne.

— Czy wiesz, w jakim celu potrzeba nam oczu?

— Oczywiście, by widzieć.

— W takim razie to już moje oczy byłyby piękniejsze niż twoje.

— A to czemu?

— Albowiem twoje oczy widzą tylko prosto przed sobą, a moje i z boku, na ukos, dzięki temu, że są tak wyłupiaste.

— Czy ty twierdzisz, że rak ma najpiękniejsze oczy ze wszystkich stworzeń?

— Z całą stanowczością — rzekł Sokrates — bo i co do siły są przez naturę doskonale wyposażone.

— Już dobrze. A czyj nos piękniejszy, twój czy mój?

— Ja myślę, że mój, jeśli bogowie dali nam nosy w tym celu, by wąchać. Gdyż twoje nozdrza są zwrócone ku ziemi, tymczasem moje są rozwarte na wszystkie strony, skutkiem czego mogą przyjmować zewsząd dochodzące wonie.

— Więc perkaty nos piękniejszy od prostego? Jakże to?

— Bo nie stawia przed oczyma żadnej zasłony, lecz pozwala im widzieć do woli, nos zaś wysoki jakby na przekór buduje między oczyma przegradzającą ścianę.

— W takim razie — rzekł Krytobul — jeśli chodzi o usta, poddaję się; jeżeli bowiem są stworzone do odgryzania, to potrafisz odgryźć znacznie większy kęs niż ja.

— A ponieważ mam grube wargi, to bardziej miękkie można na nich wyciskać pocałunki niż na twoich.

— Jak się zdaje, to ja wedle twych słów mam jeszcze brzydsze usta niż osioł.

— A czyż nie stanowi dowodu, że jestem piękniejszy niż ty, ta okoliczność, że i najady179, boginie przecież, rodzą sylenów, podobniejszych do mnie niż do ciebie?

— Ale niech oddają głosy, bo już nie mam sposobu ci się sprzeciwiać. Niech wiem jak najprędzej, jaka kara czy grzywna mnie czeka. Tylko jedno jeszcze: niech oddają swe głosy tajnie, gdyż obawiam się, by mnie nie zgnębiło zupełnie twoje i Antystenesa bogactwo.

Otóż chłopiec i dziewczyna tajnie oddawali swoje głosy, a tymczasem Sokrates polecał przysunąć lampę bliżej do Krytobula, by zapobiec pomyłce sędziów, i występował za tym, by zwycięzcy dostały się od sędziów nie wstążki, lecz przepaski180 z pocałunków. A kiedy głosy wszystkie wypadły na korzyść Krytobula, westchnął Sokrates:

— Och, niejednakowe twoje pieniądze i Kalliasa. Jego pieniądze potęgują poczucie sprawiedliwości, a twoje, jak to najczęściej bywa, zabijają je nawet u tych, co w sądzie lub w zawodach wydają wyroki181.

VI. Wtedy jedni wzywali Krytobula, by kazał sobie wypłacić nagrodę za zwycięstwo w postaci pocałunków, inni kazali prosić pana tych

1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 64
Idź do strony:

Darmowe książki «Wybór pism - Ksenofont (książka czytaj online .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz