Listy z podróży do Ameryki - Henryk Sienkiewicz (współczesna biblioteka .TXT) 📖
Cykl szkiców należących do literackiego gatunku „listów z podróży”, popularnego w drugiej połowie XIX wieku. Sienkiewicz, który był początkującym autorem i pracował jako dziennikarz, zniechęcony marazmem panującym w Polsce, wyruszył do Stanów Zjednoczonych. Pociągał go młody, dynamicznie rozwijający się kraj, postrzegany jako państwo równości społecznej i ogromnych możliwości, gdzie razem z grupą przyjaciół, między innymi z Heleną Modrzejewską, zamierzał osiąść na stałe i prowadzić farmę.
W kilkunastu tekstach, publikowanych na łamach „Gazety Polskiej”, autor opisał swoją podróż przez zachodnią Europę, rejs przez Atlantyk oraz wrażenia z pobytu w Ameryce. W beletrystyczno-publicystycznej formie ukazał bezpośredniość i bezceremonialność Amerykanów, szybko rosnące miasta, rozległe przestrzenie kontynentu, który przemierzał koleją, konno i pieszo, żyzne doliny, skalne pustkowia i dzikie zwierzęta. Na uwagę zasługują trafne refleksje na temat losu Indian, dziesiątkowanych, demoralizowanych i pozbawianych ziemi przez amerykańskich osadników. Wyróżnia się również relacja z pierwszego triumfu Heleny Modrzejewskiej na scenach amerykańskich.
- Autor: Henryk Sienkiewicz
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy z podróży do Ameryki - Henryk Sienkiewicz (współczesna biblioteka .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Sienkiewicz
W ciągu kilku dni para i druty telegraficzne rozniosą wiadomość po wszystkich zakątkach Ameryki o tym niezwykłym zjawisku; wszystkie teatra staną artystce otworem, wszystkie dyrekcje będą sypać złotem i licytować się wzajemnie.
Kto czytał amerykańskie tutejsze gazety, ten zrozumie, że nie za wiele, ale za mało mówię. Podobnego sukcesu nie widziano tu nigdy, jak również nigdy nie czytano podobnych recenzji. Najznakomitsze dzienniki nie znajdują słów uniesienia. „Evening Post”, „Morning Post”, „Evening and Morning Call”, „Bulletin”, „Daily Alta California”, „Chronicle”, „The Mail”, „The Footlight”, specjalna gazeta teatralna, gazety francuskie i niemieckie pieją jeden hymn pindarowego590 nastroju. Nigdy podobne recenzje nie były pisane nawet w Warszawie. W każdym dzienniku znajdziecie mnóstwo porównań naszej artystki z Rachel i Ristori; w każdym zaś przyznają naszej wyższość: „San Francisco powinno być dumne — wykrzykuje „Footlight” — że ten promień upadł najpierw na nas”. Poważny „Morning Call” oświadcza, że wystąpienie pani Modrzejewskiej było rewolucją w dziejach miasta. „The Mail” woła w uniesieniu, że to epoka w sztuce dramatycznej. Inni twierdzą, że teraz dopiero Amerykanie przekonają się, iż panna Neilson była humbug. „Alta” zaznacza, że podobnego sukcesu nie widziano nigdy w Stanach Zjednoczonych. Posyłam wam zresztą wszystkie te wycinki, abyście się przekonali, że nie mówię na wiatr. Powinniście je przetłumaczyć. Możecie zrobić z nich kilka felietonów. Co dziwniejsze: wszystkie dzienniki zachwycają się językiem i wymową naszej artystki, wszystkie opowiadają jak o cudzie o tym, że wyuczyła się tak mówić i wymawiać od ośmiu miesięcy, a na koniec wszystkie wyznają, że, jeśli jest jeszcze pewien mały odcień w jej akcencie, powinna wszelkimi siłami starać się go utrzymać, odcień ten bowiem to wcielony wdzięk, wcielona słodycz i niedościgniona doskonałość, do której dążyć powinny miejscowe amerykańskie artystki.
A teraz ten tylko, kto zna potęgę prasy w Ameryce, może pojąć, jaką istotną rewolucję uczyniły w mieście te sprawozdania. Słowa, jakie najczęściej teraz usłyszysz na ulicy, są: „Helena Modjewska”. Zapomniano o businessie, o wojnie. W cukierniach, kawiarniach i restauracjach wszyscy zamiast do telegramów znad Dunaju rzucają się do „Amusements”, to jest do teatralnej rubryki. Najznakomitsze osoby w mieście, nie wyłączając gubernatora, stanowego senatora, deputowanych i szeryfa złożyły swe karty u drzwi artystki. Kluby przesłały jej odezwy z dziękczynieniami. Kalifornijskim uczuciom patriotycznym pochlebia to istotnie do najwyższego stopnia, że artystka zaczęła występy tu, a nie gdzie indziej. Dziś już poczynają ją nazywać „naszą” i wszystkie prawie oświadczają zgodnie z tym, co powiedziałem, że przestała już być tylko polską, a stała się artystką świata, że talent jej wyższy nad wszelkie języki, etc. etc.
Dziś jest czwarty dzień jej przedstawień. Pierwszym razem teatr, jak wspomniałem, nie był napełniony; wczoraj zaś i onegdaj pękał od natłoku publiczności. Wczoraj bilety na następny tydzień były już rozkupione.
W San Francisco nastała literalnie moda na nas wszystkich. „Evening Post”, który dotychczas raczej nieprzychylnie odzywał się o nas, obecnie, jak mówił mi Hinton, przygotował artykuł w duchu wprost przeciwnym. Unoszą się także powszechnie nad zamiarem artystki grania Ofelii po polsku. Będzie to jej benefis591, a zarazem i złote żniwo, o którego plonach nie zaniedbam was zawiadomić.
Nie potrzebuję także wam mówić, jak szczęśliwą i uniesioną czuje się obecnie nasza artystka. Wszystko to tak było niespodziewane, nieoczekiwane, że istotnie talentowi tylko niezwykłemu należy przypisać zwycięstwo. Tu wiele rzeczy robi się przez ogłoszenia, stosunki i pieniądze. Tego wszystkiego brakło. Z prasy artystka nie miała nikogo znajomego, obecnie, gdym przyszedł na drugi dzień, aby powinszować powodzenia, zastałem kilkunastu redaktorów czekających na artystkę w wielkim „parlorze” w „Palace Hotel”. Poprzednio było za mało anonsów, obecnie gazety nie chcą brać za nie pieniędzy. Cóż dopiero mówić o dyrektorze teatralnym, reżyserze i miejscowych artystach?
A jednak trudno wypowiedzieć, przez jakie głębokie troski musiała przechodzić artystka, zanim przyprowadziła wystąpienie do skutku. Pozbawiona zupełnie pomocy z kraju i obarczona troskami arcypowszedniej natury, jak sama mówiła mi potem, prawie uginała się czasem pod brzemieniem. Nikt tu o niej nie słyszał. Z początku w teatrze patrzono na nią jak na debiutantkę. Wiadomo, że każdy głupiec lubi przede wszystkim radzić i ostrzegać. Nie radzono jej występować w Szekspirze. „My tu mamy szkołę i tradycję (mówiono), wy cudzoziemcy tego mieć nie możecie”. Dyrektor początkowo chciał jej dać jedno przedstawienie próbne wtedy, gdy znajdzie się czas między odjazdem jednej gwiazdy a przyjazdem drugiej. Oczywiście przedstawienie miało być bezpłatne. Zaledwie mogła uprosić dyrektora i reżysera, aby pozwolili jej zagrać przed sobą tylko. Odwlekali to z dnia na dzień, wymawiając się zajęciem, tak że próba ta miała miejsce dopiero parę tygodni temu. Prawda, że po niej pan dyrektor zmienił się jak pod dotknięciem czarodziejskiej laski i natychmiast oświadczył, że już o jednorazowym bezpłatnym przedstawieniu nie może być mowy. Artyści poznali się na artystce najpierw. Poczęły chodzić głuche odgłosy, które znajdowały echa i w prasie. Znaleziono tydzień wolny. Główne trudności były już złamane; ale nadeszła kwestia kostiumów, niezmiernie trudna i przykra kwestia. Po załatwieniu jej było jeszcze pytanie, czy jeden tydzień gry opłaci koszta, potem przyszło wystąpienie i... obecnie, według wyrażenia amerykańskiego redaktora, podpis naszej artystki jest wart w Stanach dwieście tysięcy dolarów.
Obecnie o kwestii materialnej, gdy każdy wieczór przynosi po kilkaset dolarów, gdy po dwóch tygodniach nastąpi jeszcze cztery tygodnie, a po nim zamówienia do New Yorku, Chicago, Bostonu, St. Louis, Filadelfii, New Orleans etc., obecnie o tej kwestii, powtarzam, nie może już być mowy. Wspominałem o niej dlatego tylko, aby z jednej strony ukazać czytelnikom, jakiej żelaznej organizacji moralnej, jakiej siły duszy i prawdziwego geniuszu trzeba było, aby te trudności zwyciężyć; z drugiej, aby z wami pożałować, że nadesłano artystce przedwcześnie dymisję. Gdyby w swoim czasie nadesłano zamiast dymisji zaproszenie do powrotu, wiem to z pewnością, że artystka wróciłaby niechybnie. Wystąpienie na tutejszych scenach nie leżało w pierwotnych jej zamiarach, chwyciła się zaś planu tego dopiero wtedy, gdy nie miała przed sobą wyboru.
Wreszcie, gdyby nawet i była wystąpiła, okryłoby to ją nową chwałą i uczyniło tym pożądańszym nabytkiem dla naszej sceny. Przyjechałaby ze sławą powszechną, przyjechałaby zaś niezawodnie, bo i dziś nie porzuca jeszcze tego zamiaru. Jak dalece trudno jej rozstać się z myślą o polskiej scenie, świadczą jej słowa, które wypowiedziała do mnie obecnie, chociaż otoczona jest niezmiernym blaskiem i mająca przed sobą sławę, bogactwa i stokroć szersze horyzonty artystyczne. „Proszę napisać do Warszawy (rzekła), że gdziekolwiek będę, w każdym mieście, tak w Ameryce jak w Anglii, będę grała Ofelię po polsku”. A potem prawie ze łzami w oczach dodała: „I w Warszawie muszę, muszę grać choć raz jeszcze jeden w życiu”.
Cześć talentom, które przez oceany przenoszą sławę rodzinnego imienia i które wśród szczęścia i blasku nie zapominają o swoich!
Wczoraj, dnia 23, odbyło się trzecie przedstawienie Adrianny. Przed samym przedstawieniem przybyła do artystki deputacja592 niemiecka, aby grała w niedzielę, w który to dzień nie ma zwykle przedstawień w Ameryce. Po skończeniu drugiego aktu ofiarowano girlandy laurowe przewiązane wstęgami barw amerykańskich i innych miłych artystce. Na wstęgach największej girlandy drukowany był napis: „Od Róży Eytinge”.
Uniesienie niezmierne.
Ofelia w polskim języku • Wrażenie • Opinia dzienników • Z San Francisco do New Yorku • Owacje • Panna Eli Wilton • „Golden Era” • „Rachel czy Ristori” • Zamówienia • Popyt na polskie sztuki • Polemika z „Chronicle” • Adres i dary prasy • Oda Hintona • Panna Rosa Eytinge • Artyści i artystki tutejsze • Układy
W zeszłym liście doniosłem wam o zamiarze naszej znakomitej artystki wystąpienia w roli Ofelii po polsku. Otóż zamiar ten przyszedł już do skutku. Pierwotnie artystka zamierzała wybrać rolę tę na swój benefis, ponieważ jednak grający rolę Hamleta artysta Mac-Cullough miał wyjechać na wschód, przedstawienie więc zostało przyśpieszone o dni kilka, na benefis zaś pani Heleny przeznaczona została Julietta. Przedstawienie Ofelii udało się świetnie. Nie potrzebuję mówić, że nie poszli ci tylko, którzy nie mogli dostać biletów, a o bilety było trudno. Rozgłośna już sława artystki, niesłychane pochwały i uniesienia, jakimi przepełnione są pisma, ściągają publiczność nie tylko z miasta, ale i z okolic. Każde przedstawienie w ciągu ubiegłych dwóch tygodni był szeregiem owacji. Przedstawienie Ofelii było tym bardziej wzruszające, że zgromadzili się na nie wszyscy Polacy i wszyscy Żydzi polscy zamieszkali w San Francisco. Ludzie ci dawno, dawno już nie słyszeli rodowitego języka w miejscu publicznym, nic więc dziwnego, że słuchali go z nieopisanym rozrzewnieniem.
Ileż to wspomnień dawnych, drogich, a zatartych już stanęło żywo w pamięci tych słuchaczów. Czas przesłania przeszłe lata, dawne wspomnienia i dawno już nie widziane twarze niby mgłą, niby tumanem, z początku przezroczystym, potem coraz gęstszym, ciemniejszym. Po każdym upłynionym roku widzisz je coraz niewyraźniej, coraz mętniej, a potem to już jakby cienie błąkające się po Polach Elizejskich. Nagle przed słowami natchnionych ust ta mgła niepamięci pierzchnęła i wszystko, co przeszło, stanęło, jak żywe, teraźniejsze i obecne w oczach i sercach słuchaczów. Była to dla każdego jakby czarowna wizja, jakby wrócone lata młodości, jakby mała przelotna chwila wiosny z mrukiem rodzinnych strumieni, z szelestem rodzinnych drzew, ze śpiewaniem naszych szarych skowronków i z odgłosami fujarek pastuszych. Każdy też słuchał, wstrzymując łzy. Dźwięczny, przeczysty język nasz brzmiał wśród ciszy teatralnej obok chrapliwych dźwięków angielskich jak anielska muzyka; opanował je, zwyciężył; doszedł wszędzie i podbił serca wszystkich słuchaczów. Dziennik „The Mail” napisał nazajutrz, że nigdy amerykańskie uszy nie słyszały słodszych dźwięków. Znajomi mi Amerykanie utrzymywali, że rozumieją wszystko. Doprawdy, dziwne to było przedstawienie. Mała rola Ofelii pokryła sobą wszystkie inne; zniknął Hamlet, zniknął król Klaudiusz, Poloniusz, Laertes, zdawało się, że gra sama tylko Ofelia. Uważałem, że ilekroć artystka nasza ukazywała się na scenie, robiło się cicho jak makiem siał, ilekroć zeszła, a wchodzili na jej miejsce inni, powstawał w całym teatrze szmer; zamiast słuchać, co inni mówią, udzielano sobie uwag i spostrzeżeń; powtarzano półgłosem pojedyncze dźwięki; jednym słowem, całe przedstawienie o tyle miało w oczach publiki wartość, o ile brał w nim udział polski język i Ofelia. W czasie antraktów przywoływano artystkę, bito oklaski i rzucano kwiaty. W przedostatnim akcie panna Eli Wilton, grywająca dotąd rolę Ofelii, ofiarowała pani Helenie przepyszną koronę kwiatową, w ostatnim zaś dyrektor wyszedł na scenę i miał do naszej artystki dziękczynną mowę w imieniu publiczności i artystów. Po tej mowie całą prawie scenę zarzucono bukietami. Najbardziej rozczulająca jednak owacja miała miejsce już po przedstawieniu, gdy rodacy udali się do artystki. Prawdę rzekłszy, że i dzienniki tutejsze zmieniły swe poglądy na nasze rzeczy widocznie. Zwracają teraz powszechnie uwagę na nadzwyczajne zdolności ras słowiańskich, przypominają Kopernika, wyrażają swe głębokie uznanie dla nas itd. Dziennik „Golden Era” ogłosił nazajutrz dzień artykuł zatytułowany „Rachel czy Ristori”, w którym porównywa naszą artystkę ze wspomnianymi i przyznaje naszej absolutną wyższość. „Dwie poczty” (Evening and Morning)593, „Bulletin”, „Call”, „Pacific Life”, „The Mail”, „Argonaut” ogłosiły już życiorysy pani Heleny, w których popisały takie rzeczy, że rychło patrzyć, jak zaczną wywodzić ją od Apollina594 i jakiej muzy. Niektóre dzienniki przesłały swe recenzje drogą telegraficzną dosłownie do New Yorku, Bostonu, Filadelfii etc., wkrótce więc będziecie je mogli odczytywać w tamtejszych gazetach. W Stanach Zjednoczonych dla dziennika posłać telegrafem cały artykuł stuwierszowy znaczy tyle, co u nas przesłać pięć słów. Nie brak także teraz przedsiębiorców i agentów, ofiarowujących artystce swe usługi. Niesłychane to powodzenie prawdopodobnie przyśpieszy wyjazd pani Heleny na wschód. Za miesiąc lub półtora będzie już zapewne w New Yorku, gdzie wystąpi w rolach: Adrianny, Ofelii, Julietty, Kleopatry, Fedry, Dalili i innych, których zdoła się wyuczyć. Kleopatrę i Dalilę już prawie umie. Prócz tego wskutek żywego zajęcia, jakie budzą teraz rzeczy nasze, literaci tutejsi prosili artystkę, aby wprowadziła na tutejszą scenę te utwory polskie, które uważa za najlepsze. Artystka waha się jeszcze w wyborze. Z dramatów prawdopodobnie wybierze najprzód Mazepę595. Zamiar ten jednak, według mego widzenia rzeczy, napotka niezwalczone prawie trudności. Utwory te (np. Mazepę) trzeba najprzód przerabiać z wiersza na prozę, a potem dopiero tłumaczyć na język angielski. Otóż kto się tym zajmie? Z Polaków prócz Sygurda Wiśniowskiego596 nikt nie włada tak angielskim językiem, aby mógł się podjąć tego zadania, Wiśniowskiego zaś nie ma jeszcze w Ameryce.
Niektórzy chcą, aby artystka sama zajęła się przekładami. Wiem, że nie brak jej ani chęci, ani nawet możności, obznajmiona jest bowiem przede wszystkim z językiem scenicznym, ale za to brak jej czasu. Uczyć się coraz nowych ról, utrzymywać w pamięci dawniejsze, układać się przy tym z agentami, przyjmować tysiące odwiedzin, którym nie można zapobiec, wszystko to zajmuje czas nie żartem.
Ale wracam do opisywania dalszych występów. Po Ofelii nastąpiła Julietta. Wiecie, jakie wrażenie robiła ta rola w Warszawie, domyślicie się więc łatwo, jak się tu musiała podobać. Rolę tę w Ameryce uważano dotąd jako wyłączną niemal własność panny Neilson, młodej i pięknej artystki, którą parę miesięcy temu widziałem i która mi się nie podobała, ale która w Ameryce uchodzi za najpierwszą. Ogólna opinia publiczności i dziennikarzy mówiła dotąd, że Julietta tak właśnie i tylko tak musi być grana, jak ją grała Neilson, pani Helena więc miała tu do walczenia z utartymi już pojęciami. Ale podjęła tę walkę bez wahania i wyszła z niej ze świetnym zwycięstwem. Dzienniki tutejsze, należy im oddać tę sprawiedliwość, oceniły nader trafnie różnice w grze
Uwagi (0)