Listy z podróży do Ameryki - Henryk Sienkiewicz (współczesna biblioteka .TXT) 📖
Cykl szkiców należących do literackiego gatunku „listów z podróży”, popularnego w drugiej połowie XIX wieku. Sienkiewicz, który był początkującym autorem i pracował jako dziennikarz, zniechęcony marazmem panującym w Polsce, wyruszył do Stanów Zjednoczonych. Pociągał go młody, dynamicznie rozwijający się kraj, postrzegany jako państwo równości społecznej i ogromnych możliwości, gdzie razem z grupą przyjaciół, między innymi z Heleną Modrzejewską, zamierzał osiąść na stałe i prowadzić farmę.
W kilkunastu tekstach, publikowanych na łamach „Gazety Polskiej”, autor opisał swoją podróż przez zachodnią Europę, rejs przez Atlantyk oraz wrażenia z pobytu w Ameryce. W beletrystyczno-publicystycznej formie ukazał bezpośredniość i bezceremonialność Amerykanów, szybko rosnące miasta, rozległe przestrzenie kontynentu, który przemierzał koleją, konno i pieszo, żyzne doliny, skalne pustkowia i dzikie zwierzęta. Na uwagę zasługują trafne refleksje na temat losu Indian, dziesiątkowanych, demoralizowanych i pozbawianych ziemi przez amerykańskich osadników. Wyróżnia się również relacja z pierwszego triumfu Heleny Modrzejewskiej na scenach amerykańskich.
- Autor: Henryk Sienkiewicz
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy z podróży do Ameryki - Henryk Sienkiewicz (współczesna biblioteka .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Sienkiewicz
A jednak i Mohave ma teraz swoje odgłosy przerywające wieczną ciszę. Wyszedłem właśnie na kraniec lasu do Pera i koni, gdy usłyszałem ten odgłos z pustyniowej oddali. Z początku był to niby szmer cichy, potem coraz głośniejszy, bliższy; stopniowo zmieniał się w łoskot, potem usłyszeliśmy bicie dzwonu, potem świst, a raczej ryk pary. Pero wpatrzył się w dal smętnych kolumn i rzekł:
— Wielkie wozy białych.
Tymczasem odgłos zbliżył się, doszedł do zenitu i nagle ujrzeliśmy pociąg wypadający z lasu. Dziwny to był widok na tej pustyni! Tłoki maszyny, widziane z daleka, poruszały się z szybkością, jakby nogi jakiegoś potworu; paszcza jego ziała kłębami dymu. Była w tym jakaś niepojęta siła, jakaś wściekłość; cały pociąg wydawał się jak olbrzymie zwierzę goniące na oślep za łupem. Nie biegł, ale rwał naprzód, jak wicher albo huragan. Przeleciał na kształt jakiegoś piekielnego korowodu, dysząc, dzwoniąc i hucząc, wpadł na równiny stepowe i leciał dalej, aż znikł wreszcie w stepach w kierunku Los Angelos.
— Biali nie lękają się Mohave! — ozwał się Pero.
I miał słuszność. Kto wie, co za lat kilka lub kilkanaście stanie się z tymi obszarami i z samym umarłym lasem?... Kto wie, czy biali nie wytną drzew i nie osiądą tu, gdzie żadne stworzenie mieszkać dotąd nie śmiało?... Może olbrzymią siłą poroztrącają wschodnie góry i wydobywszy jak Mojżesz drzemiącą w głębi skał wodę, sprowadzą o setki mil ożywcze jej strumienie na piaszczyste obszary?... A wtedy dzisiejsza pustynia kołysać się będzie falami zbóż wszelkich, palmety ustąpią miejsca gajom prawdziwych palm, pomarańczom, figom, gwar ludzki zamąci ciszę panującą obecnie. Cóż powstrzyma tę niepohamowaną rasę „bladych twarzy”, w jej pochodzie naprzód przez pustynie, stepy i lasy dziewicze? Dziś, gdy to piszę, Mohave w całej swej szerokości i długości przestała już być zaklętym krajem, o którym Indianin tylko podawał Indianinowi błędne512 wieści. Kolej południowa Oceanu Spokojnego (Southern Pacific Railroad) do Los Angelos dawno już skończona. Z Los Angelos jedna linia biegnie przez Anaheim, dalej na południe, ku San Diego; druga, skręcając się na wschód, przechodzi całą Mohavę, przerzuca się przez góry San Gabriel i śnieżyste San Bernardino; za górami i za Agua Caliente znów zstępuje na pustynię i kończy się aż w forcie Yuma, na granicy Kalifornii, Arizony i Meksyku, niedaleko od ujścia Colorado.
Kalifornia słusznie chlubi się budową tych linii, przyrównując trudy i zwyciężone przeszkody do trudów i przeszkód, jakie musieli łamać inżynierowie prowadzący wielką kolej Dwóch Oceanów. I słusznie. Może nawet łatwiej było budować na chłodnych płaskowzgórzach Ajowy, Nebraski, Wyomingu i Utah niż w tych bezwodnych pustyniach, w których żar słoneczny dochodzi do przeszło stu stopni513 i w których przez dziesięć miesięcy w roku nie pada ani jedna kropla deszczu. W wielu miejscowościach, w których miały stanąć stacje, nie można było wcale dokopać się wody. Im posuwano się dalej, tym przeszkody stawały się większe. Miałki jak popiół piasek nie trzymał się pod pokładami: wiatry rozdmuchiwały nasypy. Za pustynią nastąpiły niebotyczne szczyty San Bernardino, dalej jeziora suche i znów jeszcze bezpłodniejsza pustynia. Tysiące białych i Chińczyków pracowały od rana do wieczora ze zwykłym amerykańskim, gorączkowym pośpiechem, który największych przedsięwzięć nie lubi na lata rozkładać. Roboty wreszcie skończono. Fort Yuma został połączony z San Francisco i nowe kraje tak dla górnictwa, jak i dla kolonizacji otwarte.
Wszystko to tym godniejsze uwagi, iż kolej ta nie jest dziełem całych Stanów Zjednoczonych, ale samej tylko Kalifornii. Wprawdzie wszystkie koleje są tu w rękach prywatnych kompanii, ale gdy akcjonariusze na linię Dwóch Oceanów rekrutowali się istotnie od Oceanu do Oceanu, akcje południowej drogi rozchodziły się przeważnie tylko w Kalifornii mającej sześćset tysięcy mieszkańców.
Ale tu wszystko idzie prędko. Mógłby ktoś powiedzieć, że też wszelka przedsiębiorczość prywatna, mając pod każdym względem rozwiązane tu ręce, więcej znajduje pola niż gdzie indziej. Z tym, jako z faktem uznanym, sprzeczać się nie będę, zauważę jednak, że tu, w Ameryce, taż sama energia, która w rozwoju swym nie znosi żadnych ograniczeń, umiałaby wyzyskać wszelkie okoliczności, aby usunąć to, co by jej na drodze stawało.
Inne pytanie jest: czy takie koleje prowadzone przez kraje puste do jakichś placówek cywilizacji, jak np. fort Yuma, opłacają się przedsiębiercom? — ale i na to pytanie niepodobna inaczej odpowiedzieć, jak twierdząco. Przede wszystkim są to przedsięwzięcia obliczone na lata, na przyszłość. Arizona np. jest krajem dziś jeszcze prawie pustym, ale przedsiębiercy liczą na to, że przestanie być pustym, gdy kolej ułatwi do niej drogę. Wiedzą dobrze, że bogactwa mineralne tego kraju, niewyczerpane kopalnie srebra, ściągną mnóstwo górników z całych Stanów; że za górnikami pójdą handlujący, za tymi kolejno rolnicy; że powznoszą się miasta, powstanie przemysł, a w końcu prace i nakłady aż nadto obfity plon przyniosą.
Jednym słowem: w Ameryce koleje otwierają nowe kraje. Przy tym zachodzi jeszcze jedna okoliczność. Oto rządy stanowe w chęci popierania tak pożytecznych przedsiębierstw nadają kolejom ogromne przestrzenie gruntów drogom przyległych. Następnie, gdy kolonie wychodźców przybywają z Europy z zamiarem osiedlenia się w Nowym Świecie, oczywiście wolą nabywać ziemie kolejowe niż wszelkie inne, najprzód bowiem można je nabyć tanio, a po wtóre ziemie te, leżąc wzdłuż linii, mają zapewnioną łączność z wielkimi ogniskami handlowymi, a tym samym i zbyt swoich produktów. Toteż zarządy kolejowe sprzedają rokrocznie setki tysięcy akrów kolonistom niemieckim, irlandzkim, duńskim, szwedzkim, norweskim, a nawet i polskim. Koloniści, osiadając gromadnie po kilkadziesiąt i więcej familii, śmiało zapuszczają się w nieznane strony, nie lękając się ani Indian, ani odległości, byle znaleźć ziemię urodzajną, dostatek wody i drzewa. Z czasem też dochodzą do zamożności i prowadzą życie spokojne. W ten sposób na pustyniach Wielkiego Zachodu powstają miasta, które przez odległość stanowią jakby zawiązki państw nowych; w ten sposób także ściąga się ludność w krainy puste, a „terytoria” zmieniają się z wolna w stany.
Stan taki rzeczy trwa do dziś dnia. Czytelnicy słyszeli zapewne o licznej i groźnej dla Galicji i Poznańskiego emigracji wieśniaków do Ameryki. Ludność ta wieśniacza, a zatem rolnicza, narażoną bywa częstokroć po przyjeździe na wielką nędzę po miastach; dlatego też istnieje w niej powszechne dążenie do osiadania na koloniach. Dążność ta objawiła się ze szczególną siłą w ostatnich czasach. Obecnie prowadzą się układy o nabycie od kolei kilkudziesięciu tysięcy akrów w Arkansas, między rzekami Arkansas i Missisipi, w kraju lesistym, zdatnym pod uprawę zbóż wszelkich i bawełny, a przez pół jeszcze pustym. Inna znów partia, a raczej duchowni stojący na jej czele pragną wyprowadzić swe owieczki na stepowe, bezleśne pastwiska Nebraski; obie zaś partie prowadzą z tego powodu nader zaciętą polemikę, w której tak jedna, jak i druga strona nie przebiera zarówno w środkach, jak i w wyrażeniach.
Rozpisałem się obszernie w końcu niniejszego listu o kolejach, owa bowiem nieustraszona odwaga i przedsiębierczość, z jaką są budowane, stanowi jedną z wybitniejszych cech amerykańskiego charakteru. Obecnie kto spojrzy na kartę Stanów Zjednoczonych, dostrzeże obok linii już istniejących mnóstwo innych, dopiero wytkniętych, które jednak w ciągu kilku lat zostaną ukończone. Linie te biegną, krzyżują się i łamią we wszystkie strony, pokrywając swą potężną siecią góry, pustynie, lasy i bezludne prawie zupełnie jeszcze stepy. Są w Oregonie, w Washington Territory, w Montana, w Idaho, w Dakota, Nebrasce, Colorado, Arizonie, New Meksyku, Teksasie i Indian Territory, słowem: w okolicach, w których przed kilkunastu laty, prócz niezliczonych trzód bawołów i uganiających się za nimi miedzianych jeźdźców strojnych w pióra, nie było innych panów. Ale to nie dosyć! Zuchwalsze jeszcze zamiary lęgną się już podobno w głowach Jankesów. Za mało już im Stanów Zjednoczonych, więc chcieliby okuć w żelazną sieć całą tę część świata nie tylko w jej szerokości, ale i w długości. Czy te zamiary przyjdą do skutku? Doprawdy wątpić niepodobna, bo energia tego wolnego ludu istotnie nie zna niebezpieczeństw, a jednym prawdziwym hasłem jego jest: „Go ahead!”514
Wyoming • Zamierzona wyprawa • Góry Skaliste • Przygotowania • Trochę geografii • Góry i rzeki Wyomingu • Droga do Omaha • Różnica między Górami Skalistymi a Sierra Nevada • Kraina skał i kamieni • Cheyenne • Charakter i zajęcia mieszkańców • Pierwsze wrażenia • Mała ludność kraju • Forty środkowe • Klimat Wyomingu • Kaniony • Pokolenia indyjskie • Bawoły jako warunek istnienia Indian • Wędrówki bawołów • Polowania • Zmniejszanie się ilości bawołów • Wielka przeszkoda wędrówek • Schronienia • Kaniony jako zwierzyńce
Nie pisałem do was dawno, ponieważ długi czas spędziłem w Wyomingu na wyprawie myśliwskiej, która trwała przeszło miesiąc. Towarzystwo sportsmenów w San Francisco, złożone z bogatych ludzi, często nie wiedzących, co robić z pieniędzmi, przesłało mi zaproszenie do owej wyprawy wraz z biletem na podróż do lasu i na powrót. Zrozumiecie łatwo, że nie namyślałem się długo. Na drugi dzień po odebraniu zaproszenia udałem się do naczelnika przyszłej wyprawy, pana Woothrup, którego poznałem na parę miesięcy przedtem. Chciałem dowiedzieć się czegoś i o samej wyprawie, i o przygotowaniach, jakich wymagała. Objaśnienia jego zwiększyły tylko moją ochotę wzięcia w niej udziału. Miała się składać ze dwudziestu przeszło ludzi wraz z końmi, wozami krytymi płótnem, z zapasami żywności, amunicji i tak dalej. Koszt jej obliczał się zapewne na setki dolarów, ten jednak wzgląd mnie, jako zaproszonego gościa, nie dotyczył. Co do przygotowań moich osobistych, to nie licząc broni, której nie potrzebowałem kupować, koszt ich ograniczał się na zakupieniu dwóch kołder flanelowych i futrzanej czapki. Miałem za to perspektywę przepędzenia miesiąca czasu w Górach Skalistych (Rocky Mountains), wśród zapóźnionej już pory roku i wśród wojowniczych pokoleń indyjskich, a wreszcie wśród rozmaitego rodzaju niebezpieczeństw, na jakie narażają się polujący na bawoły.
Dla mnie, który mam pociąg do takiego życia, a po trochu już i do niego przywykłem, była to perspektywa powabna; kupiłem więc jak najśpieszniej dwie kołdry, opatrzyłem broń rdzewiejącą nad łóżkiem w mieszkaniu Horaina, nabyłem jeszcze nowy nóż, stary bowiem złamałem w Maripozie, i byłem gotów. W dwa dni później wyruszyliśmy na wschód. Drogi tej nie będę opisywał, ponieważ opisywałem ją już poprzednio. Przez całą długość Wyomingu przechodzi na południowej granicy linia kolei Dwóch Oceanów. Licząc od zachodu, nim się do niego dojedzie, przejeżdża się przez trzy stany: Kalifornię, Nevadę, Utah. Sam Wyoming stanowi obszerne płaskowzgórze przecięte z północo-zachodu na południowo-wschód pasmem Gór Skalistych i rozmaitymi odrzutami tegoż pasma, noszącymi nazwy Gór Czarnych, Gór Słodkiej Wody itd. Północna część terytorium przybiera charakter bardziej stepowy, a raczej jest częścią olbrzymich łąk (prerii) zalegających wschód Montany, zachód Dakoty, całą Nebraskę, Iowę itd. W tej części wznosi się tylko jedna, samotna grupa Gór Wielkorożnych (Big Horn Mts.), leżących na samej granicy Wyomingu i Montany. Pomiędzy wspomnianymi pasmami, a dalej między głównym grzbietem Gór Skalistych a pomniejszymi odrzutami ciągną się tak zwane kaniony, to jest płaszczyzny zawierające ziemię urodzajną, pokryte trawą i gdzieniegdzie drzewami. Środkiem kanionów, rozszerzających się czasem na setki mil, czasem zwężających się w proste gardła górskie, płyną strumienie, rzeczki i rzeki, w ogóle jednak wód tych jest skąpo i kraj cały nie ma ani jednej znakomitszej drogi wodnej. Większa część rzek i dorzeczy bierze początek w Wyomingu, nie może się więc należycie rozwinąć, skutkiem czego też same rzeki, które w sąsiednich stanach odznaczają się już znaczną obfitością wód, w Wyomingu tworzą niezbyt godne uwagi koryta. Najznakomitszą rzeką jest Platte River, a raczej jedna jej odnoga nosząca nazwę: Północnych Wideł Rzeki Platty, jest bowiem i druga odnoga (Południowej Widły), która nie leży już w Wyomingu. Inne, jako to: Big Horn R. na północy, Powder R. również na północy, Cheyenne na północo-wschodzie i źródła Zielonej Rzeki na południu, tworzą początki koryt skąpo zasilanych strumieniami, a żyjących głównie śniegiem topniejącym w Górach Skalistych w czasie letnich upałów. Ten brak wielkich wód, skalistość gruntu lub jednostajność stepowa kanionów nadają całemu krajowi charakter groźny, ponury i demoniczny. Gdy pociąg kolei idący na wschód wpadnie między owe kamienne złomy, mury, korytarze i wąwozy Gór Skalistych, podróżnemu zdaje się, że nie wyjedzie z nich nigdy i że nie ma wcale wyjścia z tego chaosu przepaści, szczytów i skał. Droga tu skręca się ustawicznie. Gdym stał na platformie wagonu, widziałem nieraz lokomotywę to ginącą za jaką kamienną ścianą wraz z częścią bliższych wagonów, to znów skręcającą po wklęsłym boku góry tak, że wydało mi się, iż zawraca na
Uwagi (0)