Kilka słów o kobietach - Eliza Orzeszkowa (życzenia dla biblioteki .TXT) 📖
Ta książka dawno powinna zastąpić na liście lektur Nad Niemnem lub należałoby czytać powieść jako zbeletryzowaną ilustrację niezwykle trzeźwej diagnozy społecznej przedstawionej przez autorkę w artykule z 1870.
Stanowi on fundamentalny tekst XIX-wiecznego feminizmu, realizującego się wówczas głównie poprzez ruch emancypacyjny i dążącego do usamodzielnienia się ekonomicznego kobiet. Ze zdumieniem dowiadujemy się, czym karmiono, czego uczono i w ogóle jak „hodowano” dziewczynki 150 lat temu oraz jakie były przyczyny takiego stanu rzeczy, który prowadził do reprodukcji niezawinionej głupoty i dojmującego nieszczęścia. Zdumiewa również to, że Orzeszkowa, która przecież nie podaje nawet w wątpliwość oczywistości powołania kobiet do macierzyństwa i prowadzenia gospodarstwa domowego, a więc jest dość zachowawcza, dopominała się jednak o pewne rzeczy, które i dziś nadal stanowią treść słusznych postulatów, jak np. równa płaca za takie same kwalifikacje bez względu na płeć.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kilka słów o kobietach - Eliza Orzeszkowa (życzenia dla biblioteki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
U młodej Amerykanki nigdy prawie dostrzec nie można tej dziewiczej nieświadomości, ani tego naiwnego wdzięku znamionującego w Europejce przejście z dzieciństwa do lat młodzieńczych. Rzadko się przytrafia, aby Amerykanka jakiegokolwiek bądź wieku była nieśmiała lub nieświadoma, również jak europejskie dziewice pragnie ona podobać się, ale wie dobrze, do jakich podobanie się to prowadzi ją wyników. Nie ulega złemu, lecz je zna; obyczaje jej czystsze są niż myśl jej świadoma wszystkiego, co dzieje się w świecie i pomiędzy ludźmi.
Łatwo jest spostrzec, że wśród zupełnej niezależności, jakiej używa młoda Amerykanka, nie przestaje ona nigdy doskonale władać sama sobą, używa wszystkich dozwolonych przyjemności, ale żadnej z nich nie oddaje się zbytecznie, bo rozum zawsze trzyma na wodzy wrażenia jej uczucia.
My wychowujemy kobiety w nieświadomości, w zamknięciu, prawie pod klauzurą, a potem rzucamy je nagle w bezład towarzyski, bez przewodnika i wsparcia.
Amerykanie są logiczniejsi.
Sądzą oni, że niepodobieństwem jest prawie stłumić w kobiecie najprzeważniejsze namiętności serca ludzkiego i że należy raczej podać jej broń, z pomocą której zwalczyć by je ona mogła. Ponieważ nie są w stanie usunąć całkiem niebezpieczeństwa, na jakie narażoną bywa godność kobiety, pragną, aby sama siebie bronić umiała i więcej ufają w swobodną, a umiejętnie skierowaną moc jej woli niż w przeszkody, które zawsze obalanymi być mogą.
Chociaż Amerykanie są narodem bardzo religijnym, nie samą tylko religię dali kobietom jako oręż do bronienia ich godności przeciw pokusom, ale starali się jeszcze uzbroić jej rozum. W tych, jak w wielu innych razach, trzymają się oni raz obranej metody postępowania. Najprzód czynią wszelkie możebne usiłowania dla doprowadzenia jednostki do jej osobistego i samoistnego rozwoju, a doszedłszy dopiero do ostatecznych granic siły ludzkiej, wzywają ku jej podtrzymaniu religię. (Toqueville, De la Democratie aux Etats Unis.) To praktyczne i samodzielne kształcenie Amerykanek nie odziera ich jednak z poezji i kobiecego wdzięku.
Kobieta w Ameryce jest poetyczną iskrą i promieniem dla swej społeczności. Surowy Amerykanin kocha ją miłością czułą, a zarazem rozumną. Jest mu ona równą istotą, jest mu szczęściem, prawdziwą towarzyszką życia, duszą i ozdobą jego domowego ogniska. Szukali się oni wzajem wśród tłumu i wolną wolą wybrali siebie. Ona przyszła do niego nie ze spuszczonymi oczami, nieśmiała i niema, ale z dłonią otwartą i czołem wzniesionym; jest mu ona pomocą, radą, pociechą i natchnieniem.
Piękna, wesoła, strojna, lekką ci się wydaje, uśmiecha się do ziemi, jak mówi perski poeta, ale męskie i gruntowne wychowanie wszczepiło w jej serce poczucie obowiązku, szlachetną dumę i jakieś nieledwie bohaterstwo w myślach i postępkach” (Augusto Langel, Les Etats Unis).
„Ona przyszła do niego nie ze spuszczonymi oczami, nieśmiała i niema, ale z dłonią otwartą i czołem wzniesionym”. Co znaczy, że nie na oślep wybiera sobie towarzysza na życie całe, że aktu małżeństwa dokonywała, wiedząc dobrze o tym, co czyni, rozumiejąc tę drogę, na którą wchodzi, cel, co u kresu drogi tej stoi i wszystkie powinności, trudy i uciechy, jakie ją na niej czekają. Toteż nie dziw, że później z tąż samą śmiałością i świadomością swoich dróg i celów postępuje w życiu cnotliwa i spokojna. Miłość, która skłoniła ją do wejścia w życie rodzinne, nie była przemijającym wrażeniem ani uniesieniem rozmarzonej wyobraźni, ale prawdziwym trwałym uczuciem, zatwierdzonym i wspomaganym przez rozum. Ten sam rozum nie daje potem wygasnąć łatwo raz powziętemu uczuciu, z niego to kobieta wysnuwa jasność pojęć i siłę przekonań jako podstawę wszystkich swych czynności; rozum ten oparty na gruntownej wiedzy i szerokich na rzeczy poglądach, tworzy w niej samej świat pełen treści, który ją chroni od próżnowania, nudy, żądzy próżnych a błyskotliwych rozrywek, od zmienności w uczuciach i niezdrowych wrażeń, będących wynikiem próżni wewnętrznej i bezmyślnych far-niente.
„Próżnowanie wyradza znudzenie, znudzenie szuka rozrywek, cóż ma czynić niezapełniona niczym dusza, skazana na wieczną z samą sobą rozmowę, a niemająca sobie nic do powiedzenia?
Trzeba duszy tej dać wewnętrznego obrońcę; niech sumienie jej, niech jej rozum będzie dla niej wiecznie obecną i wiecznie zbrojną strażą przeciw niebezpieczeństwom ukrytym, przeciw podszeptom węża-kusiciela.
Trzeba w kobiecie utworzyć duszę bogatą we wszystko co piękne i prawdziwe, we wszystko święte na ziemi, aby w miarę wartości duszy swojej sama siebie cenić umiała i aby z poczucia własnej wartości czerpać mogła szlachetną dumę, będącą świadectwem cichej cnoty.
Uczyć kobietę mamy, uzbrajać ją przeciw wszelkim zasadzkom, wszystko, co potęguje rozum, służy do osłabienia kaprysu; dusza ludzka ma wstręt do próżni: jak koło młyńskie ciągle jest ona w ruchu i jak młyn ziarn do zmlenia4 potrzebuje coraz nowych do rozrabiania w sobie żywiołów. Jeżeli do młyna duszy nie włożymy myśli zdrowej, pójdą doń namiętności”.
(Eug. Pelletan, La mère.)
Daremnie od dzieciństwa kobieta uczy się machinalnie powtarzać ustami zasady katechizmowej moralności, daremnie ci, co ją wychowują, dociągają strunę jej duszy do jednego z góry wyznaczonego dla niej i konwenansem uświęconego tonu: daremnie słyszy ona sakramentalny frazes: „kobieta stworzona jest, aby zostać dobrą żoną, matką, gospodynią”. Dopóki umysł jej nie posiądzie gruntownych zasad i szerokiego rozwoju, dopóki myślą nie zespoli się ona z całą ludzkością i nie ogarnie dalszych światów jak spiżarnia, salon lub garderoba, dopóki nie zdobędzie głębokiego przeświadczenia o tym, iż jest człowiekiem, mającym koniecznie do celu jakiegoś dążyć z pracą i cierpieniem, i dopóki nie nauczy się pracować i cierpieć, dopóty katechizmowe morały i sakramentalne frazesy rozwiewać się będą bez śladu i dopóty ogół narzekać będzie na rozstrój rodzin, na próżność, złe obyczaje i błyskotliwość kobiet.
IIITak się ma z kobietami, które dochodzą do jedynego wskazanego im celu życia — małżeństwa. Ale spójrzmy poza tę najliczniejszą falangę, złożoną z żon, matek i gospodyń i zobaczmy, czy oprócz nich nie ma innych jeszcze kobiet, które błądzą po świecie, daremnie szukając celu, na doścignięcie którego mogłyby użyć wszystkich moralnych i umysłowych sił swojej istoty?
Kobieta powinna być żoną, matką, gospodynią; oto jej cel jedyny, jej nieodzowne przeznaczenie, a gdy go nie osiągnie, gdy życie jej innymi pójdzie drogami, jest ona śród ludzkości jak niepotrzebna odrośl urodzajnego drzewa, istotą o chybionym życiu, czymś nieokreślonym i niemogącym zdać sobie i innym sprawy, dlaczego istnieje. Oto teoria ogólna celów i przeznaczeń kobiety, oto wyrazy, fatalistycznym kołem opasujące istnienie tych parii5 społeczeństw, które w ślepej-babce małżeńskich gonitw nie mogły lub nie chciały pochwycić pierwszej lepszej męskiej indywidualności albo które nieszczęściem jakim utraciły ognisko rodzinne.
Zdarza się niekiedy słyszeć naiwne zapytania dziecięce: po co Bóg stworzył muchy, komary i tym podobne żyjątka, które pozornie żadnego nie przynoszą użytku, a tylko dokuczają ludziom? Na to starsi odpowiadają w kształcie objaśnienia, że: lubo6 muchy, komary i tym podobne żyjątka żadnego widocznego nie przynoszą użytku, są przecie potrzebne światu, bo zjadają niniejsze od siebie owady, które by wielką szkodę roślinom lub ludziom wyrządzać mogły. Kobiety nieposiadające związków i niepełniące spraw rodzinnych, nie zjadają zapewne szkodliwych owadków jak muchy i komary, ale zda się, iż społeczność mniema, że na to chyba są stworzone, aby wchłaniać w siebie pewną ilość tlenu i pewną też dozę kwasu węglanego wydychać, gdyż inaczej mogłaby się zepsuć równowaga gazów, utrzymujących życie roślinne i zwierzęce.
I otóż nowa kategoria istot ludzkich z przeistoczonym duchem i przyobleczonych w obcą sobie naturę. Gdy panna na wydaniu, dążąca dopiero do ukazywanego jej za mgłą różaną małżeństwa, jest aniołem nieświadomości, kwiatkiem, a raczej pączkiem kwiatka, zwijającym swe listki przy najlżejszym zetknięciu się z rzeczywistością, gdy następnie kobieta, która już wstąpiła w nieznane sobie krainy rodzinnego życia i spraw jego, staje się bóstwem, przed którym pochylają się głowy magistrów salonowej filozofii, słońcem, koło którego krążą nieustannie salonowe księżyce lub co najwięcej „drewnem ku podpaleniu kuchennego ogniska...”, kobieta, przed którą los zamknął podwoje świętego przybytku, widzi się śród ludzkości w roli... komara i muchy.
Kobieta niebędąca żoną, matką i gospodynią czymże jest w społeczności dzisiejszej? Jakie ma pole do użytecznej i podnoszącej ją moralnie pracy? Do jakich ma dążyć celów?
Na te pytania wszystkie usta milczą albo się uśmiechają szyderczo. Kobieta niebędąca żoną, matką ni gospodynią! Ależ to stara panna, istota śmieszna, złośliwa, na piersi i ręku nosząca szkaplerze i różańce, które nie przeszkadzają jej pobożnymi obmowami szarpać sławę bliźniego! Albo znowu to kobieta, która zerwała związki małżeńskie, a więc niemoralna, nieoddająca należnego szacunku wielkiej idei rodzinnej! Wartoż myśleć o podobnych istotach? Wartoż zajmować się nimi i szukać dla nich celów życia? Zresztą są to wyjątki. Zasady tworzą się dla ogółu, a wyjątki niech sobie same radę dają, jaką chcą i mogą. Tak wyrokuje ogół, ale czyż wyrok ten nie spotka pytania brzemiennego mnóstwem boleści, wzywającego ratunku dla tych, których pochłania ogrom społecznych przesądów: co znaczą te parie7 w naszym wieku, którego zasadą i dążeniem najwyższym jest światło dla wszystkich i miłość dla wszystkich? Co znaczą te wyjątki równie przecież jak ogół od niewoli cieniów wykupione wiekową walką pokoleń ze złym duchem fizycznej, a więc liczebnej przewagi! Za co na istotach tych cięży straszny wyrok moralnej nicości? Czemu są one dla ludzkości przedmiotem szyderstw i potwarzy?
Tak, stare panny bywają często śmieszne, złośliwe, obłudnie nabożne, ale: dlaczego takimi bywają? Kobiety, które miały, ale utraciły ognisko domowe, stają się niekiedy niemoralnymi i postępowaniem swym oburzają na siebie ogół, ale znowu: dlaczego tak się z nimi dzieje? Czy przyszły one na świat z tymi przywarami i ułomnościami swymi? Czy inaczej jak resztę śmiertelnych wytworzyła je natura? Albo raczej, czyliżby nie można przypuścić, że Najsprawiedliwsza i Najmędrsza wola uczyniła je zrazu bez żadnej fatalistycznie narzuconej im ułomności, ale że duch ich urobił się z zepsutego tchnienia przesądów, zesłabł i zmarniał w pasowaniu się z życiem, na którego mężne i zacne przeniesienie nie dano im sił umysłowych i samoistnych?
Pozbawione rodzinnego życia, nie umiejąc wybrać sobie żadnego celu ani mogąc rozmiłować się w żadnym, czują w sobie samych próżnię, której nie mają czym zapełnić. Więc do młyna duszy starych panien idzie zazdrość i nienawiść, idą ołtarzyki i różańce, grzeszki sąsiadek, pieski, koty i papugi, a do młyna duszy innych samotnych kobiet dostają się zalotność i niebezpieczna wrażliwość, księżyce salonowe i magazynowe wystawy. Koło ducha wciąż się obraca i wciąż potrzebuje żywiołów do rozrabiania w swym młynie; gdy nie posiada dobrych, chwyta złe, bo bądź co bądź karmy ciągłej potrzebuje. A gdyby ten młyn duchowy znalazł w głowie kobiety myśl zdrową i oświeconą, wiedzę, znajomość społeczeństwa i jego potrzeb, miłość dla pięknej jakiej idei, pragnienie czynu i umiejętność pracowania, wytworzyłby zapewne w wiecznie dążącym i niepowstrzymanym ruchu swoim zamiast śmiesznego pożyteczne, zamiast złośliwego zbawienne, zamiast występnego cnotliwe.
Lecz niestety, łatwiej jest wybuchać śmiechem lub obrzucać wzgardą, niżeli dochodzić źródła, z którego płynie zło i śmieszności. Tak zapewne: weselej jest śmiać się i wygodniej oburzać, niżeli przez pracę myśli i wielką miłość bliźniego wyszukiwać skutecznych leków na smutną chorobę społeczną, od której wiele istot umiera nędzną moralną śmiercią. Ale jestże sprawiedliwym, że pośmiewiskiem i wzgardą społeczność okrywa istoty, którym sama nie dała podstawy moralnego bytu, usuwając spod ich stóp niezłomną opokę, jakim jest powzięte od pierwszych dni życia przekonanie, że kobieta jest nade wszystko i przede wszystkim człowiekiem i czy zostanie ona żoną i matką, czy też imion tych odmówi jej przeznaczenie, nigdy przecie nie traci znamienia człowieczeństwa wzywającego ją do myśli rozumnej, do życia pracy, tym pełniejszego zasługi, że samoistnego, że odartego z uciech i ułatwień, jakich darmo by szukać na drodze samoistnej kobiety.
Oto na przykład: szeroką ulicą miasta płynie tłum rozliczny, a śród niego sama jedna i zagubiona przechodzi kobieta. Przed nią, za nią, wkoło niej idą ludzie ręka w rękę, gwarzą poufnie lub wesoło, wzajem torują sobie drogę śród tłumu, dłonie ich wspierają się wzajemnym uściskiem. Ona tylko idzie sama jedna, żadne ramię jej nie wspiera, żadna opiekuńcza dłoń nie usuwa tej fali, która ją potrąca, zalewa, pochłania, żadne oko nie strzeże bezpieczeństwa jej kroków, niczyje usta nie zwracają się ku niej z uśmiechem przywiązania lub bratniej myśli wyrazem. Droga jej przez tę gwarną ulicę tak samotna i trudna, jak wędrówka całego jej życia.
Albo znowu wśród towarzyskiego koła żony i matki zasiadły w całym majestacie wysokich godności swoich. Złote główki dziecięce tulą się do macierzyńskich piersi, oczy mężów szukają wzroku żon, spojrzenia żon biegną ku twarzom mężów, a ludzie z poszanowaniem schylają się przed tymi, które wedle nich jedynie pełnią przeznaczenia kobiece, jedynie warte są uznania i cześci8. A kobieta samotna znowu znajduje się pomiędzy tymi uprzywilejowanemu niewiastami jak drobna kropelka zagubiona w potężnych falach oceanu. Patrzy wokoło i myśli, że do jej piersi nigdy się nie przytuli tak śliczna niewinna główka dziecięca, że nikt z obecnych nie szuka jej spojrzenia, aby w nim szczęście i miłość wyczytać, że ci, co ją otaczają, zwać ją zwykli chwastem, bezowocnym drzewem, istotą z chybionym przeznaczeniem.
I gdy kobieta owa zostanie potem z sobą tylko, z własnymi myślami, gdy przed umysłem jej przesuną się widziane obrazy rodzinnych uciech i zaszczytów, a obok nich stanie własna jej dola twarda, sieroca, czyliż w sercu jej nie rozsiądzie się żałość bezmierna?
Czyliż zadziwi, że stęsknionym okiem szukać ona będzie czegokolwiek, coby ubarwiło blade godziny jej życia, coby zapełniło próżnię mrożącą jej piersi, coby smutnym skargom jej ducha przyniosło ubogą lecz kojącą pociechę
Uwagi (0)