Gargantua i Pantagruel - François Rabelais (gdzie mozna czytac ksiazki online txt) 📖
Gargantua i Pantagruel, tytułowi bohaterowie powieści Francois Rabelais'go, to olbrzymy znane francuskiej publiczności z podań ludowych.
Podobno Rabelais kupił na straganie anonimowe dzieło opisujące losy Gargantui, a lektura utworu zainspirowała go napisania własnej wersji dziejów olbrzyma oraz jego syna, Pantagruela. Powieść przedstawia życie bohaterów od samego początku — włącznie z historią ich poczęcia i narodzin; ukazuje zarówno ich codzienność, jak i przygody: udział w walkach i podróżach. Dzieło zachowuje ludowy, trochę sowizdrzalski charakter — przygody są wzbogacane trywialnym humorem obfitującym w dowcipy o tematyce fekalnej i płciowej. W Gargantui i Pantagruelu łączy się wulgarność i erudycja autora — niektóre z żartów mają charakter lingwistyczny i wymagają znajomości francuskiego i łaciny. Niewątpliwie wiele słuszności ma tłumacz, wskazując, że w całej pełni smakować w pismach Rabelais'go mogą bodaj tylko mężczyźni; bowiem wśród beztroskich fantazji i facecji dochodzi mimo wszystko do głosu kulturowe dziedzictwo mizoginii, szczególnie w stosunku do kobiecej fizyczności i fizjologii.
Gargantua i Pantagruel to najsłynniejsze dzieło autorstwa Francois Rabelais'go. Poszczególne tomy były wydawane od lat 40. XVI wieku, ostatni z nich doczekał się publikacji już po śmierci pisarza w latach 60.
- Autor: François Rabelais
- Epoka: Renesans
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Gargantua i Pantagruel - François Rabelais (gdzie mozna czytac ksiazki online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 François Rabelais
Jeszcze nie dokończył tych słów, kiedy przeleciało koło nas z jakie dwadzieścia pięć albo trzydzieści ptaków o kolorze i upierzeniu, jakich dotąd nie widzieliśmy na wyspie. Pióra ich mieniły się co chwilę, jako skóra kameleona i jako kwiat trypolionu albo teukrionu. I wszystkie miały ponad lewym skrzydłem znak jakoby dwóch średnic krzyżujących się w kole albo też linii pionowej padającej prostopadle na drugą1102. U wszystkich był ów znak prawie tego samego kształtu, ale nie u wszystkich jednego koloru: u jednych był biały, u drugich zielony, u innych czerwony, u innych fioletowy, u innych niebieski.
— Co to są — spytał Panurg — za ptaki i jak je nazywacie?
— To są — odparł Odźwiernik — metysi1103. Nazywamy je Komdory: mają one wiele sutych Komdorii w waszym świecie.
— Proszę — rzekłem — każcie im trochę śpiewać, abyśmy usłyszeli ich głos.
— Nie śpiewają — odparł — nigdy1104; ale za to żrą podwójnie, dla kompensaty.
— A gdzież są — spytałem — samiczki?
— Nie mają ich — odparł.
— Skąd się tedy bierze — spytał Panurg — że są cali owrzodziali i stoczeni srogą francą?
— Jest ona — rzekł — wrodzona temu gatunkowi ptaków z przyczyny wilgoci morza, na którym czasem przebywają.
Potem nam rzekł:
— Przyfrunęły tutaj, aby się przekonać, czy nie rozpoznają pośród was pewnej wspaniałej odmiany gotów, straszliwych ptaków drapieżnych, wszelako nieprzychodzących do przynęty i nieposłusznych rękawiczce sokolnika. Mówią, iż owe ptaki przebywają w waszym świecie. Z tych jedne noszą na łapach wstęgi1105, bardzo piękne i kosztowne, z napisem na obrączce, iż ktokolwiek źle o tym pomyśli, będzie natychmiast, z najwyższego wyroku, ofajdany1106; inne, na przedzie swego upierzenia, noszą trofeum Ducha potwarzy1107, inne runo baranie1108.
— Mistrzu Odźwierniku — rzekł Panurg — to wszystko być może, ale my takich wcale nie znamy.
— Ale — rzekł Odźwiernik — dość już tej gawędy, chodźmy popić.
— A pojeść nie? — spytał Panurg.
— Pojeść, to się rozumie — rzekł Odźwiernik — i takoż dobrze popić: trochę jedno, trochę drugie, na przemian. Nie masz nic kosztowniejszego jak czas; użyjmyż1109 go tedy do zacnych uczynków.
Chciał nas najpierw zaprowadzić do kąpieli, do łazienek Kardynangów, bardzo pięknych i rozkosznych, gdzie, po wyjściu z łaźni, mieli nas aliptowie namaścić cennym balsamem. Ale Pantagruel rzekł, iż ma aż nadto pragnienia bez tego. Zaczem zaprowadził nas do dużego i rozkosznego refektarza i rzekł:
— Wiem, że pustelnik Pludrian kazał wam pościć cztery dni: owóż teraz, na odwrót, musicie przetrwać cztery dni, nie ustając w jedzeniu i piciu.
— Wszelako przespać się będzie nam wolno?
— Ile tylko chcecie — odparł Odźwiernik — bowiem kto śpi, pije.
Ej, Bożeż ty miłosierny, co tam było za używanie! O, zacny, luby poczciwina!
Wszelako Pantagruel zdawał się czegoś markotny i jakby niekontent1111 z tego czterodniowego pobytu, jaki naznaczał nam Odźwiernik. Spostrzegł to nasz gospodarz i rzekł:
— Panie, wszak wiecie, iż na siedem dni przed mgłą i na siedem dni po mgle nigdy nie trafia się na morzu burza. A dzieje się to dla miłości, jaką mają żywioły ku zimorodkom, ptakom poświęconym Tetydzie, które wówczas niosą się i wysiadują jajka na wybrzeżu. Tutaj znowuż morze mści się za swój długi spokój i przez cztery dni sroży się jak wszyscy diabli, ilekroć zawitają k’nam jacy podróżni. Sądzimy, iż myśl przyrody jest taka, aby przez ten czas goście zmuszeni byli tutaj pozostać i pozwolili się hojnie ugościć z naszych podzwonnych dochodów. Dlatego nie uważajcie tego czasu za gnuśnie zmarnowany. Żywa konieczność was tu zatrzyma, jeżeli nie chcecie walczyć z Junoną, Neptunem, Dorydą, Eolem i wszystkimi Wejonami. Zatem myślcie jeno, jak ten czas wesoło spędzić.
Po pierwszej zakąsce, brat Jan spytał mistrza Odźwiernika:
— Widzę na tej wyspie jedynie same klatki i ptaki. Nie pracują, nie uprawiają roli. Całe ich zatrudnienie to weselić się, gaworzyć i śpiewać. Z jakiejż krainy tedy spływa na was ten róg obfitości i mnogość tylu bogactw i smacznych kąsków?
— Z całej reszty świata — odparł Odźwiernik — z wyjątkiem paru krajów północnej okolicy, które od niejakiego czasu zaczęły mącić bajorko patykiem1112.
— Sza! — rzekł brat Jan. — Pożałują tego, hej, hej, pożałują, hej, hej: pijmy, moi przyjaciele.
— Ale z jakiego kraju wy jesteście? — spytał Odźwiernik.
— Z Turenii — odparł Panurg.
— Doprawdy — rzekł Odźwiernik — nie z byle jakiego gniazda pochodzicie, skoro jesteście z owej błogosławionej Turenii. Turenia nam przynosi najtłustsze dochodziki. Słyszeliśmy od ludzi tamecznych, wędrujących tędy swojego czasu, że całe dochody księcia Turenii nie starczą mu na omastę do wieczerzy, z przyczyny niezmierzonych darowizn, jakie jego poprzednicy poczynili na rzecz tych przewielebnych ptaków: a to, iżbyśmy tu mogli opływać w bażanty, kuropatewki, pulardki, kurki indyjskie, tłuste kapłony londyńskie i inny wszelaki drób i zwierzynę.
Pijmy, przyjaciele! Patrzcie na ten rój ptaków, jak one są pulchne i dobrze odżywione, a wszystko z dochodów, które nam płyną od waszych Tureńczyków. Toteż śpiewają sumiennie za zbawienie ich duszy. Żadne słowiki tak pięknie nie wyciągają, jak one przy stole, kiedy ujrzą te dwa złote kijki...
— Oj, zdałyby się im kijki — rzekł brat Jan.
— ...i kiedy im zadzwonię nad uchem w te wielkie dzwony, które widzicie oto zawieszone nad klatkami. Pijmy, przyjaciele; jakoś się dobrze pije dzisiaj, jak zresztą i co dzień. Pijmy! Przepijam do was z całego serca, niech wam Bóg da wszystko najlepsze.
Nie bójcie się, aby nam tu zabrakło wina i wiwendy, bowiem, gdyby nawet niebo było ze spiżu, a ziemia z żelaza, jeszcze by nam jadła nie zabrakło, choćby na siedem, zgoła na osiem lat, na dłużej niźli trwał głód w Egipcie. Pijmy razem w zgodzie, dla miłości bliźniego.
— Ha, do czarnego diaska — wykrzyknął Panurg — nieźle wam się tu dzieje, na tym bożym świecie!
— Na drugim — rzekł Odźwiernik — będzie nam się działo jeszcze o wiele lepiej. Nie miną nas Pola Elizejskie, to już co najmniej. Pijmy, przyjaciele: przepijam do całego zgromadzenia.
— W istocie — rzekłem — wielce boską i doskonałą myśl mieli wasi Sytycynowie, wynajdując środki, za pomocą których macie to, do czego wszyscy ludzie z natury swojej dążą, a co niewielu z nich, albo, ściślej mówiąc, żadnemu nie jest w życiu dane. To się nazywa osiągnąć raj w tym życiu, a podobnież i w drugim! O ludzie szczęśliwi! O bogowie na ziemi! Dałożby1113 niebo, abym i ja dostąpił tej szczęśliwości.
Skorośmy się dobrze najedli i napili, Odźwiernik zaprowadził nas do komnaty dobrze zaopatrzonej, pięknie obitej i całej wyzłacanej. Tam kazał nam przynieść owoce mirobolanu, laseczki cynamonu, imbier zielony smażony, mnogo hipokrasu i najprzedniejszego wina: i zapraszał nas, abyśmy za pomocą tych antydotów, jakoby za pomocą napoju z rzeki Letejskiej, pogrążyli w zapomnieniu i niebycie trudy, jakie ucierpieliśmy na morzu; takoż kazał zanieść obfitość jadła na okręty stojące w porcie. I tak ułożyliśmy się do spoczynku na tę noc; ale, co się mnie tyczy, nie mogłem spać z powodu ciągłego pobrzękiwania dzwonów.
O północy Odźwiernik obudził nas, aby popić; on sam przepił pierwszy, mówiąc:
— Wy, z tamtego świata, powiadacie, że nieświadomość jest matką wszystkiego złego, i powiadacie prawdę; wszelako nie wypędzacie jej precz z waszego rozumu i żyjecie w niej, z nią i przez nią. Dlatego tyle niedoli trapi was dzień po dniu; zawsze się skarżycie, zawsze lamentujecie, nigdy nie jesteście zadowoleni. Widzę to dziś jasno jak na dłoni. Bowiem nieświadomość trzyma was spętanych w łóżku, jako był spętany bóg bitew przez sztukę Wulkana. Nie rozumiecie, że obowiązkiem waszym było oszczędzać waszego snu, a nie oszczędzać bogactw tej sławnej wyspy. Powinniście już byli odprawić trzy posiłki. Usłyszcie to ode mnie, że, aby dać radę zapasom wiwendy Wyspy Dzwonnej, trzeba wstawać dobrze rano; im się ich więcej pożywa, tym bardziej się mnożą, gdy się ich oszczędza, maleją.
Skoście łąkę w swoim czasie, trawa odrośnie jeszcze gęstsza i lepsza; nie skoście jej, za parę lat jeno mchem będzie pokryta. Pijmy, przyjaciele, pijmy wszyscy wkoło: najchudsze z naszych ptaków przyśpiewują nam teraz chórem1115; przepijmyż życzliwie do nich, jeśli wasza wola. Pijmy, jeśli łaska, tym lepiej wam się będzie spluwać. Pijmy: raz, dwa, trzy, do dziewięciu, non zelus, sed charitas1116.
O świcie podobnież nas obudził, abyśmy skosztowali zupy ze świeżych jarzynek. Później był już tylko jeden posiłek, który trwał cały dzień; i nie wiedzieliśmy, czy to było śniadanie czy obiad, podkurek czy wieczerza. Jeno, dla odsapnięcia, przeszliśmy się parę razy po wyspie, aby napatrzyć się i nasłuchać śpiewu tych błogosławionych ptaków.
Wieczorem Panurg rzekł do Odźwiernika:
— Panie, jeśli wola wasza, opowiem wam ucieszną historię, która zdarzyła się w ziemi kastelrandzkiej przed dwudziestoma i trzema księżycami. Masztalerz jednego szlachcica przejeżdżał rankiem, w miesiącu kwietniu, szlachetne koniki po polach: tam spotkał hożą pasterkę, która
a wraz jednego osła i kilka kóz. Wdawszy się w rozmowę, namówił ją, aby usiadła za nim na siodle i pojechała obejrzeć dworskie stajnie, a wraz1117 sobie tak, z prosta, troszkę pofiglować. Podczas tej ich rozmowy koń zbliżył się do osła i rzekł mu do ucha (bowiem trzeba wam wiedzieć, iż owego roku zwierzęta przemawiały głosem, co zauważono w wielu miejscach): „Biedny ty, lichy osiołku, wzrusza mnie twój los i żal mi ciebie. Pracujesz codziennie ciężko, widzę to po twoim wytartym zadku: i to jest dobrze, bowiem Bóg stworzył cię dla użytku ludzi. Poczciwy z ciebie osiołek. Ale żeby przy tym wszystkim nie czyszczono cię lepiej, nie chędożono, nie pielęgnowano i nie żywiono przyzwoiciej niż oto widzę, to mi się wydaje postępowaniem tyrańskim i przechodzącym wszelkie zrozumienie. Toć cały jesteś zmierzwiony, cały ognojony, cały wyświchtany; jesz same tylko chwasty, ciernie i osty kłujące. Dlatego radzę ci, mój osiołku, chodź trochę ze mną i przypatrz się, jak my, których natura przeznaczyła do dzieł wojennych, jesteśmy pielęgnowani i żywieni. Nie obejdzie się bez tego, żebyś nie skosztował mojego stołu”. „Doprawdy — odparł osieł — pójdę bardzo chętnie, panie koniu”. „Wypadałoby — rzekł mierzyn — mój osiołku, żebyś mówił: panie mierzynie”. „Wybacz mi — odparł osieł — panie mierzynie; my ludzie prości, wieśniacy, jesteśmy nieuczeni i prostacy w mowie. Zatem, jestem do waszych usług: będę z daleka szedł za wami, z obawy kijów (całą skórę mam od nich wygarbowaną), skoro wam się podoba uczynić mi tyle łaski i zaszczytu”.
Skoro pasterka wsiadła na koń, osieł szedł sobie z dala w statecznym postanowieniu porządnego napchania żywota w owej błogosławionej stajni. Masztalerz spostrzegł go i polecił chłopakom stajennym przyjąć go widłami i uraczyć gradem kijów. Osieł, słysząc to, polecił się bogu Neptunowi i z wielkim pośpiechem pomknął w pole, sylogizując sobie w duchu: „Słusznie mówi: bo też nie jest rzeczą mego stanu odwiedzać dwory wielkich panów; natura stworzyła mnie jeno ku pomocy biednym ludziom. Ezop dobrze mnie przestrzegał w swej bajce. To była istotnie bezczelność z mej strony; nie ma innej rady, jak zmykać stąd i to czym prędzej”. I dalejże puścił się nasz osiołek kłusa, wnet podskakując, pobrykując, popierdując galopkiem przez pola i rowy.
Pasterka, widząc pierzchającego osła, rzekła masztalerzowi, iż bydlątko było jej i prosiła, aby się z nim dobrze obchodzono: inaczej wnet się sama wróci, zgoła nie zagrzawszy miejsca. Wówczas nakazał masztalerz, iżby raczej wszystkim koniom brakło przez osiem dni owsa, niżby osieł miał cierpieć najmniejszą prywację. Najtrudniej było go zwabić z powrotem, bowiem daremnie chłopcy stajenni schlebiali mu i wołali: „Pódź, pódź, osiełku, pódź ino”. „Nie pójdę — odpowiadał osieł — wstydzę się”. Im go uprzejmiej wołali, tym on ogniściej pomykał, skacząc i powierzgując. Jeszcze by dotąd się z nim pewnie parali, gdyby pasterka nie była doradziła, aby mu pokazano garść owsa. Tak się też stało. Zaraz osieł obrócił głowę, mówiąc: „Owies, dobrze, owszem, to co innego, ale widły, to przepraszam”. I tak pozwolił się ująć, śpiewając melodyjnie, jako to wiecie, że miło jest słyszeć głos tych bydlątek arkadyjskich. Przyprowadziwszy go w ten sposób w obejście dworskie, umieszczono go zaraz w stajni końskiej, wytarto, wyskrobano zgrzebłem, wychędożono, dano świeżej podściółki aż po same brzucho, pełną drabinę siana, pełny żłób owsa. Zasię gdy chłopcy przesiewali owies, strzygł ku nim uszami, dając znaki, iż zje go chętnie i bez przesiewania i że nie zasługuje na tyle honoru.
Skoro się dobrze nakarmili, ozwał się koń do osła: „No i cóż, biedny osiołku, jakże ci się udało? Jakże ci się podoba nasz tryb życia? Gwałtem cię trzeba sprowadzać? Cóż ty na to?”. „Na tę figę — odparł osieł — którą zjadłszy jeden z moich przodków przyprawił o śmierć Filemona (bowiem
Uwagi (0)