Darmowe ebooki » Powieść » Świat pani Malinowskiej - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (książki czytaj online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Świat pani Malinowskiej - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (książki czytaj online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Dołęga-Mostowicz



1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 35
Idź do strony:
dziewczyny. Dziewczyna powiedziała:

— To jest mój chłopiec.

Powiedziała „mój chłopiec” i Bogna nie mogła oczu oderwać od tej sprężystej sylwetki wysportowanego młodzieńca o prostym beztroskim uśmiechu na opalonej twarzy.

— Tak musi wyglądać chłopiec — pomyślała i cała jej świadomość rozjaśniła się niespodziewanym odkryciem: — szczęście, prawdziwe szczęście zamyka się w tym żeby mieć swego chłopca. Kochać go, być przez niego kochaną, dzielić z nim zabawy, sporty, pracę, radości, smutki, dzielić z nim życie. Jakby podwoić swoje własne przez podzielenie go z nim.

Myśl ta opanowała ją od tego dnia, zawładnęła jej nerwami i wyobraźnią. Początkowo próbowała przemienić treść swoich stosunków z mężem. Było to jednak niewykonalne. Osiągnęła efekt najmniej spodziewany: zaczął ją obserwować tak, jak się obserwuje chorą. Mimo to nie czuła się zrozpaczona. Zawód przyjęła jako rzecz naturalną, a w jej rezygnacji nie tylko Józef, lecz i ona sama nie mogłaby doszukać się rozgoryczenia. Sama nie wiedziała czy tę zdolność przystosowania się do rzeczywistości zawdzięcza swemu spokojnemu rozsądkowi, czy wynika ona wprost z jej ustroju psychicznego, bezpośrednio, bez udziału umysłu i woli.

Na szereg lat, jedynym wyraźnym śladem, jaki pozostał w jej wrażliwości po owym wieczorze kinowym była potrzeba szukania wokół siebie takich par, które urzeczywistniły jej marzenia o szczęściu. Nie było ich wiele. Świat, w którym żyła aż do śmierci Józefa, znajdował się nieomal na odwrotnym biegunie rozumienia życia. Jedno małżeństwo, dwie pary narzeczeńskie i Dora. Lecz tej nie można było brać za przykład. Po pierwsze ukrywała się ze swymi uczuciami, a po drugie zbyt często zmieniała na nich adres.

W bliskim swym otoczeniu Bogna nie spotykała też mężczyzn, do których dałby się jako tako przystosować tytuł chłopca. Najbliższy jej Stefan Borowicz był zawsze dobrym przyjacielem, był niezastąpionym partnerem do rozmowy, a nawet, co spostrzegała od czasu do czasu, przystojnym mężczyzną. Ale typ jego charakteru, usposobienia, typ jego pojmowania życia i w ogóle on cały, było to raczej przeciwieństwo człowieka, jakiego mogłaby nazwać swoim chłopcem.

I Ewaryst nie był pod tym względem skończonym wzorem. Brakowało mu tego, co nazywała rozmachem. Brakowało mu może i drugiego ważnego rysu: nie umiał zawsze być sobą, to znaczy takim, jakim był niezmiennie ilekroć znajdowali się we dwójkę, bez świadków. Bogna jednak wierzyła swemu domysłowi, że jest to wynikiem pewnej nieśmiałości, niedostatecznego wyrobienia towarzyskiego i subtelnego wyczuwania swej niewysokiej pozycji społecznej. Nie odbierało to jej jednak przeświadczenia, że nastąpi w nim zasadnicza zmiana pod tym względem w miarę urzeczywistnienia się jego ambicyj życiowych.

Na pierwszy rzut oka istotnie mógł wywierać wrażenie zawodowego urzędniczka zadowolonego z siebie i ze świata. Gdy zaczęła pracować w Funduszu Budowlanym i poznała Malinowskiego, nie zwróciła nań większej uwagi. Uderzyła ją jego uroda, a do pewnego stopnia ujęła poprawność. Oto wszystko. Dopiero, gdy udało się jej znaleźć w Funduszu posadę dla Borowicza i okazało się, że ten jest dawnym kolegą Malinowskiego, sytuacja szybko zaczęła się zmieniać. Borowicz zbliżył ich. Z biegiem czasu stopniowo odkrywała w nim to wszystko, co czyniło go coraz bardziej podobnym do owego chłopca z amerykańskiego filmu. Prosty, wesoły, trochę dziecinny, trochę za lekko, trochę zanadto optymistycznie patrzący na życie, silny, wysportowany, zdrowy fizycznie i psychicznie, ot zwyczajny dobry chłopiec, który ma zdrowe męskie aspiracje, a aspiracje te zamknął w pragnieniu zbudowania przyszłości dla siebie i dla kochanej kobiety.

Była to jedna z pierwszych ich rozmów, gdy powiedział:

— Proszę pani, żeby pokochać trzeba najpierw mieć możność realizowania tego uczucia. To znaczy, trzeba wiedzieć, że się zapewni przyzwoity byt kochanej istocie. Ale co zrobić, jeżeli się pokocha wcześniej?

Był nieśmiały. Bogna wiedziała poza tym, że w biurze nie zaleca się do żadnej z pracowniczek, a gdy częściej bywali ze sobą, spostrzegła, że zupełnie nie zwraca uwagi na inne kobiety. Minęło też pół roku od ich zbliżenia się, gdy zdobył się na wyznanie. Nie umiał obchodzić się z kobietami i to stanowiło jego zaletę. Wówczas pojechali kajakiem aż pod Wilanów. Wisła tu była pusta, pomimo niedzieli. Wyciągnął kajak na piaszczystą łachę, a później przenosił Bognę na brzeg, brnąc po pas w wodzie. Oczy mu się iskrzyły, a chociaż śmiał się, miał zaciśnięte szczęki. Nie puścił jej od razu. Stał, trzymając ją mocno i lekko zdyszanym głosem powiedział:

— Żeby pani wiedziała, jak ja panią kocham...

Przytuliła się do niego i podała mu usta. Później położył ją na trawie i całowali się aż do utraty tchu. Było to takie proste i takie piękne. Uczucia ich powstały i rozwijały się nie mierzone, nie ważone, nie analizowane. Dlatego były jasne, przejrzyste i bezpośrednie. Nie zgłębiała ich, nie badała. Otrzymała to jako dar od życia i chciała się tym cieszyć. Toteż broniła się przed refleksjami i tym zawzięciej broniła się przed ludźmi, którzy chcieli w jej proste piękne szczęście wnieść swoje zwątpienia, obawy, sądy i ostrzeżenia. Posypały się te pociski ze wszystkich stron. Szubert, Borowicz, Dora, kuzynki, nawet poczciwa Jędrusiowa. Każdy miał coś do powiedzenia, każdy chciał, w najlepszej zresztą wierze, zajrzeć do jej radości i oskubać te świeże kwiaty z płatków, by — dla dobra Bogny — zmniejszyć jej szczęście. Tylko jeden ojciec w odpowiedzi na jej list napisał:

„....cieszę się wraz z Tobą, wraz z Tobą jestem pewien, że człowiek, którego wybrałaś będzie godzien Ciebie”.

To najbardziej bawiło Bognę, że wszyscy, tu już nie wyłączając ojca, zdawali się przypisywać jej jakąś dużą wartość. Było to śmieszne. Znała przecie siebie dobrze, dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że jest zwykła, przeciętna, taka, jakich tysiące chodzi po ziemi. Jeżeli robiła coś, co w oczach ludzi uchodziło za dobre, jeżeli w jej postępowaniu dopatrywano się szczególnych zalet, w żadnym razie nie mogła brać sobie tego za zasługę. Zasługa wynikałaby z walki, z wyrzeczeń się, z przymusu woli wbrew naturze, a ona robiła to, co odpowiadało jej upodobaniom, żyła tak, jak chciała, wybierała z życia to, co lubiła. Nie pozbawiała się nawet takich wad, jak próżność. Niepotrzebnie ubierała się zbyt ładnie i zbyt kosztownie. Nie umiała sobie odmówić przyjemności dowiadywania się różnych ploteczek, nie miała siły, by zmusić siebie do pozbycia się pewnej zalotności. To były wielkie wady. Wielkie właśnie przez swoją małość. I jeszcze jedna, którą na próżno usiłowała tłumić: zmysłowość. Jakże często łapała siebie na brzydkich jej objawach. Nawet przy czytaniu dzieł naukowych spostrzegała, iż największe zajęcie wywołują w niej rozdziały, traktujące o sprawach płciowych. Wstydziła się tego przed samą sobą, ale i w uczuciach dla Ewarysta te rzeczy zajmowały za dużo miejsca. Już dotyk jego ręki wywoływał nieznaczny, ale przecież znany Bognie dobrze prąd podniecenia.

Pobudliwość jej rozwinęła się późno i tu można było szukać przyczyny nadmiernego jej nasilenia. Bogna nie uważała tego za zbrodnię, ani nawet za wykroczenie, że jeszcze przed ślubem, jeszcze zanim postanowili małżeństwo, należeli do siebie. Jeżeli z tego powodu odzywało się w niej niezadowolenie z siebie, to tylko dlatego, że powinna była walczyć z instynktem, bezsprzecznie najniższym w naturze ludzkiej, zwierzęcym.

Nie lubiła wszakże myśleć, a raczej rozmyślać o tych rzeczach, gdyż takie rekolekcje wywoływały najczęściej skutek wręcz przeciwny: przywodziły na pamięć wspomnienia, które przyśpieszały tętno krwi.

Zresztą przed ślubem miała nieprawdopodobny nawał pracy. Po prostu na widywanie się z Ewem brakło czasu. Poza zdaniem wszelkich swoich obowiązków biurowych należało przemeblować mieszkanie.

Postanowili, że on przeniesie się do niej. Było to najrozsądniejsze. Jednakże Bogna, chociaż on nie miał żadnych w tym względzie obiekcyj, zdecydowała się zmienić urządzenie pokoju po swoim pierwszym mężu. Byłoby jej przykro zostawić te same meble. I w ogóle całe mieszkanie wypadało odnowić, nadać mu nowy wyraz. To zagadnienie wywołało między nimi nie sprzeczkę, bo tak tego nie mogła nazwać, lecz różnicę zdań. Ewaryst, gdy już przemeblowanie gabinetu zostało postanowione, oświadczył, że zrobi to ze swoich oszczędności. Wynosiły one około trzech tysięcy złotych. Wysokość tej kwoty zdziwiła Bognę. Z niedużej pensji odłożyć w ciągu kilku lat tyle było sztuką nie lada. Zrozumiała to dopiero wtedy, gdy chcąc mu sprawić niespodziankę, wstąpiła do niego. Mieszkał na Pradze przy odległej małej uliczce. Nie zastała go w domu, lecz widziała ten ciemny pokoik, który zajmował przy jakiejś kolejarskiej rodzinie na czwartym piętrze. Żelazne łóżko, krzywy stolik, umywalka blaszana, szafa podparta klockiem i dwa krzesła wiedeńskie. Byłoby to straszne, gdyby nie było rozczulające. Odmawiał sobie wszystkiego, byle tylko oszczędzić, a teraz, gdy powstała kwestia urządzenia ich wspólnego domu, bez wahania oddawał wszystko.

Nie było to nawet konieczne. Bogna miała dość własnych pieniędzy. Niemała pensja i dochód z części Iwanówki przynosiły tyle, że mogła nie liczyć na jego pomoc. Jednakże uparł się, co ładnie o nim świadczyło. Spór powstał na innym tle. Ewaryst chciał swój przyszły gabinet umeblować nowocześnie, ale gdy dał to sobie wyperswadować i Bogna wyszukała w antykwarniach śliczne bidermajerowskie mebelki, orzekł, że to za skromne. Zaraz nazajutrz zaprowadził ją sam do sklepu, gdzie znalazł wspaniałe empiry. Kosztowały drogo, nie nadawały się do mieszkania o niskich sufitach i niedużych pokojach, ale Ewaryst twierdził, że wyglądają reprezentacyjnie i oświadczył w końcu, że musi je mieć.

Ustąpiła. Nie przekonał jej argument, że w skromnym mieszkaniu stare, imponujące meble świadczą o dawnych dobrych czasach właścicieli. Ustąpiła raczej przez wspomnienie tego biedniutkiego pokoiku na Pradze. Poczciwy chłopiec, który przez tyle lat ograniczał swoje wydatki aż do przesady i zmuszał siebie do bytowania w takiej brzydocie, miał ostatecznie prawo na empirowe antyki ze złoconymi bronzami. Oczywiście nie powiedziała mu tego. Zataiła przed nim nawet swoją bytność u niego, przypuszczając, że sprawiłaby mu przykrość.

— Czy to ty, najdroższa, złożyłaś mi wczoraj wizytę? — zapytał, a gdy bez namysłu zaprzeczyła, odetchnął z widoczną ulgą — mówiono mi w domu, że była jakaś szykowna pani.

— Tak? Ew!... Będę zazdrosna! — zażartowała.

— Ależ przysięgam ci, że nie mam pojęcia, kto to mógł być.

— Jednakże znała twój adres. Strzeż się! Przyjmujesz w swojej kawalerce szykowne kobiety, a ja tego nie ścierpię, mój ty cudny chłopaku!

Śmiała się. Nie brała mu za złe tego, że się wstydzi swego pokoiku. Świadczyło to o jego zmyśle estetycznym, a przede wszystkim o tym, że właśnie nie przyjmował tam kobiet. W ogóle nie był zepsuty, może nawet niewyrobiony, ale to dodawało mu wdzięku. W jego komplimentach nie było wyrafinowania, w jego czułych zwrotach zaznaczała się pewna szorstkość i brak zarozumiałości. Robił wrażenie, jakby wciąż powątpiewał w swoje szanse. Nieśmiałość ta, pokryta cienką warstewką nadrabianej miny, bardzo zjednywała Bognę.

A przy tym czuła, że jest mu potrzebna.

— Zapewne — mówił Ewaryst — człowiek nie opuszczał się w pracy, na żadne zbytki sobie nie pozwalał, ale i specjalnego pędu życiowego nie miał. Bo na co? Dla kogo?... Teraz, kiedy będę miał ciebie, wyciągnę się na skos. Nie zostanę przecież przez całe życie mizernym urzędnikiem. Głupsi ode mnie porobili kariery.

— Oczywiście, kochanie, jestem przekonana, że potrafisz więcej, niż prowadzić referat w Funduszu.

— Serio tak myślisz? — pytał z odcieniem zaniepokojenia.

— Ależ całkiem serio. Zobaczysz, zostaniesz jeszcze ministrem, albo milionerem.

— Dlaczego by nie? Tylko żeby ludziom dać się poznać, żeby mieć styczność z takimi, którzy mogą człowieka popchnąć w górę.

Miał ambicje i nie zamierzała mu ich odbierać. Przeciwnie. Sama spodziewała się po nim wprawdzie nie milionów, nie teki ministerialnej, lecz w każdym razie dostatecznych zdolności, by dojść do poważnego stanowiska.

— Mnie trudniej było — mówił — niż wielu innym. Rodzice moi byli niezamożni. Wchodziłem w życie bez kapitału zakładowego. Każde przedsiębiorstwo musi mieć kapitał, a ja miałem tylko dziesięć palców i maturę. Z tym nie łatwo daleko zajechać. Człowiek jest tak samo przecie jak przedsiębiorstwo, nie?... I stosunków żadnych nie miałem, ani bogatych krewnych. Jednak, jakoś utrzymałem się na powierzchni, a odtąd da Bóg lepiej pójdzie.

I rzeczywiście jakby zaczynało się na to zanosić. W przeddzień wyjścia Bogny z Funduszu wszyscy urzędnicy zebrali się, by ją pożegnać. W wielkiej sali posiedzeń wygłoszono kilka ciepłych przemówień, a ponieważ ślub miał być cichy, bez zaproszonych gości, teraz składano Bognie życzenia. Była naprawdę wzruszona. Wśród tych stukilkudziesięciu osób nie było nikogo, kto by żegnał ją bez żalu. Prawdę powiedział w swym serdecznym zwrocie naczelnik Korf: aż dziwno, ale po długiej współpracy trzeba stwierdzić że między odchodzącą koleżanką a resztą kolegów nigdy nie było najmniejszej niechęci, najniklejszej zwady. Jakaż czuła się szczęśliwa, że w tych słowach nie było cienia przesady. W biurach Funduszu czuła się zawsze jak w rodzinie i nie dlatego, że wiedziano o jej wpływie na prezesa, lecz lubiono ją dla niej samej. Ilekroć mogła komuś w czym pomóc, za kimś się wstawić, kogoś pogodzić, robiła to zawsze z radością.

Pomimo wszystko nie spodziewała się aż takiego wyrazu ich życzliwości: wręczyli jej akt własności parceli budowlanej na Saskiej Kępie. Biedacy musieli się wykosztować i wielu z nich będzie spłacało raty za ten upominek przez szereg miesięcy!...

— Po co takie wydatki — mówiła zakłopotana i rozrzewniona — moi drodzy, moi kochani...

Żegnała się z wszystkimi po kolei, a nie mogąc ściskać kolegów, tym goręcej odbijała to sobie na koleżankach, przy czym oczywiście popłakała się, jak i one.

Jedno tylko dotknęło ją boleśnie: nikogo tu nie brakowało oprócz Borowicza. Nie przyszedł. Na pożegnalnej „laurce” był

1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 35
Idź do strony:

Darmowe książki «Świat pani Malinowskiej - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (książki czytaj online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz