Portret Doriana Graya - Oscar Wilde (internetowa wypozyczalnia ksiazek txt) 📖
Jedyna powieść Oscara Wilde'a, zaliczana do klasyki powieści gotyckich. Mimo wstępnego ocenzurowania przez redakcję magazynu literackiego, w którym się ukazała, wywołała oburzenie i ściągnęła na autora oskarżenia o obrazę moralności publicznej. Rok później Wilde opublikował znacznie poszerzoną wersję książkową, łagodząc lub usuwając przy tym najbardziej kontrowersyjne fragmenty. Dodatkowo zaopatrzył ją w przedmowę, która sama stała się głośnym manifestem artystycznym w obronie nieograniczonej swobody twórczej oraz koncepcji sztuki dla sztuki.
Dorian Gray jest nieśmiałym, choć niezwykle przystojnym młodym dżentelmenem. Kiedy pozuje swemu przyjacielowi Bazylemu, spotyka jego znajomego, lorda Henryka. Ten przekonuje młodzieńca, że najważniejsze to korzystać z życia, póki jest się pięknym i młodym. Dorian, przyglądając się swemu portretowi, oznajmia pochopnie, że oddałby swoją duszę, by zachować młodość i urodę, żeby to twarz na obrazie starzała się i szpetniała zamiast niego.
- Autor: Oscar Wilde
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Portret Doriana Graya - Oscar Wilde (internetowa wypozyczalnia ksiazek txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Oscar Wilde
— To niemożliwe, mój drogi chłopcze.
— A jednak tak będzie. Ona nie tylko jest artystką, nie tylko posiada zmysł artystyczny, ale jest również indywidualnością, a ty mi przecież mówiłeś, że indywidualności, nie zasady, rządzą światem.
— Kiedy zatem pójdziemy?
— Zaczekaj. Dziś jest wtorek. Powiedzmy, jutro. Jutro gra Julię.
— Dobrze. Czekam w Bristolu o ósmej i przyprowadzę Bazylego.
— Nie o ósmej, proszę cię, Henryku. O wpół do siódmej. Musimy być przed podniesieniem kurtyny. Musicie zobaczyć ją w pierwszym akcie, kiedy spotyka Romea.
— O wpół do siódmej! Co za godzina! To jakby proszona herbata w dzień albo czytanie angielskiej powieści. Już najwcześniej o siódmej. Nikt z towarzystwa nie jada przed siódmą. Czy zobaczysz się przedtem z Bazylim? Czy ja mam napisać do niego?
— Kochany Bazyli! Nie widziałem go od tygodnia. Brzydko to właściwie z mej strony, zwłaszcza, że przysłał mi mój portret w cudnej ramie, którą umyślnie zamawiał według własnego rysunku, a choć zazdroszczę nieco obrazowi, gdyż jest o cały miesiąc ode mnie młodszy, ale muszę przyznać, że cieszę się nim bardzo. Może lepiej napisz do niego. Nie chciałbym być z nim sam na sam. Mówi mi rzeczy, które mnie gniewają. Udziela mi dobrych rad.
Lord Henryk uśmiechnął się.
— Ludzie lubią o dawać to, czego najwięcej potrzebują sami. Nazywam to przepaścią dobrodziejstwa.
— O, Bazyli jest najlepszym człowiekiem pod słońcem, ale wydaje mi się nieco filistrem45. Zauważyłem to wówczas dopiero, gdy poznałem ciebie, Henryku.
— Bazyli, mój drogi chłopcze, cały czas, jaki posiada, wciela w sztukę. Dlatego na potrzeby własnego życia pozostały mu tylko przesądy, zasady i zdrowy rozsądek. Ze znanych mi artystów ci, którzy czarują sobą, są marnymi artystami. Dobrzy artyści istnieją tylko w tym, co tworzą, jako ludzie są zgoła nieciekawi. Wielki poeta, naprawdę wielki poeta jest najbardziej niepoetycznym stworzeniem. Ale poeci podrzędni są czarujący. Im gorsze ich rymy, tym bardziej malowniczo wyglądają sami. Już samo to, że ktoś ogłosił tom lichych sonetów, czyni go niezwyciężonym. On żyje poezją, której nie umiałby napisać. Inni piszą poezje, której nie umieliby urzeczywistnić.
— Czyż tak jest naprawdę, Henryku? — rzekł Dorian Gray, skrapiając swą chusteczkę perfumami z postawionego na stole dużego złotego flakonu. — Tak być musi, jak mówisz. A teraz odchodzę. Imogena czeka na mnie. Nie zapomnij o jutrze. Do widzenia.
Gdy wyszedł z pokoju, lord Henryk, przymknąwszy swe ciężkie powieki, począł rozmyślać. Mało ludzi zajmowało go do tego stopnia, co Dorian Gray, a teraz szalona miłość młodzieńca dla kogoś innego sprawiała mu niemały ból przykrości lub zazdrości. Podobało mu się to jednak. Zagadnienie stawało się bardziej zajmujące. Górowało w nim zawsze upodobanie do metod nauk przyrodniczych, choć zwykły przedmiot ich badań wydawał mu się pospolity i bez znaczenia. Zaczął więc analizować samego siebie, aby skończyć na analizowaniu bliźnich. Życie ludzkie było dla niego jedynym przedmiotem godnym badania. W porównaniu z nim nic nie miało wartości. Oczywiście, ktokolwiek przyglądał się życiu w jego ciekawym tyglu trudu i radości, ten nie może zasłaniać twarzy szklaną maską, która by ochroniła jego mózg od wyziewów siarczanych, mącących go i zatruwających wyobraźnię potwornymi widziadłami i szpetnymi rojeniami. Istnieją trucizny tak łagodne, że trzeba zachorować przez nie, aby doświadczyć ich działania. Istnieją choroby tak niezwykłe, że trzeba je przebyć, by zrozumieć ich istotę. A jakaż wielka za to nagroda! Jak cudowny staje się wówczas cały świat! Zgłębiać dziwnie nieugiętą logikę namiętności i burzliwie barwne życie umysłu, podpatrywać, gdzie łączą się, a gdzie rozdzielają, gdzie zlewają się w harmonię, a gdzie brzmią dysonansem — na tym polega rozkosz! Cóż znaczy cena? Za silne wrażenie jeszcze nikt nie zapłacił za drogo.
Był przeświadczony — a świadomość ta błyskiem triumfu zaświeciła w jego agatowych, ciemnych oczach — że to dzięki potędze jego słów, słów melodyjnych i wypowiedzianych głosem melodyjnym, dusza Doriana Graya zwróciła się ku tej białej dziewczynie, aby ugiąć się przed nią w zbożnym podziwie. Młodzieniec był w dużej mierze jego dziełem. Rozwinął go przedwcześnie. I to coś znaczy. Zwykli ludzie czekają, aż życie odsłoni im swe tajemnice, a tylko nieliczni, tylko wybrani oglądają je przed uchyleniem zasłony. Niekiedy bywa to wynikiem sztuki, zwłaszcza sztuki słowa, która czerpie bezpośrednio z uczuć i z umysłu. Ale od czasu do czasu jakaś złożona indywidualność bierze na siebie rolę sztuki, sama stając się sztuką, bo i życie ma swe arcydzieła, podobnie jak poezja, rzeźba i malarstwo.
Tak, młodzieniec dojrzał przedwcześnie. Zbierał swoje żniwo w porze wiosennej. Namiętnie tętniła w nim młodość, ale już zdobywał świadomość samego siebie. Rozkoszą było przyglądać mu się. Wraz ze swą piękną głową i piękną duszą był rzeczą godną podziwu. Nie pora zastanawiać się, jak się to skończy lub co mu jest w końcu przeznaczone. Był niby któraś z wdzięcznych postaci jakiejś płaskorzeźby lub dramatu, których radości są tak nam dalekie, cierpienia budzą w nas zmysł piękna, a rany są jak róże czerwone.
Dusza i ciało, ciało i dusza — jakże są tajemnicze! Dusza ukazuje właściwości ciała, a ciało ma swe chwile uduchowienia. Zmysły mogą uszlachetniać się, a duch poniżać. Kto zdoła powiedzieć, gdzie kończą się popędy ciała, a gdzie zaczynają się pragnienia ducha? Jakże płytkie są arbitralne określenia zwykłych psychologów! A jednak jakże trudno rozejrzeć się wśród twierdzeń różnorodnych szkół! Czy dusza jest cieniem, przebywającym w domu grzechu? Albo byłożby ciało w duszy, jak mniemał Giordano Bruno46? Oddzielenie ducha od materii jest tajemnicą, tajemnicą również jest połączenie ducha z materią.
Począł rozmyślać nad tym, czy uda nam się kiedyś podnieść psychologię na wyżyny nauki tak ścisłej, że będzie mogła odkrywać najdrobniejsze źródła życia. Tak, jak jest teraz, błędnie rozumiemy samych siebie i rzadko rozumiemy bliźnich. Doświadczenie nie posiada wartości etycznej. Jest ono tylko nazwą, którą człowiek nadał swym pomyłkom. Moraliści uważali je na ogół za przestrogę, przyznawali mu pewną wartość etyczną w kształceniu charakteru, cenili jako naukę, za czym należy dążyć, a co omijać. W doświadczeniu nie ma jednak zgoła siły czynu. Jest ono równie drobnym czynnikiem działania, jak sumienie. Czego jedynie dowodzi, to tego, że nasza przyszłość będzie podobna do przeszłości i że grzech, w jaki popadliśmy z obrzydzeniem, popełnimy wiele razy, i to z przyjemnością.
Było dlań jasne, że metoda doświadczalna jest jedyną, która umożliwia naukowe zbadanie uczuć, i że Dorian Gray jest bez wątpienia przedmiotem wprost do tego stworzonym, obiecującym wynik bogaty i owocny. Jego nagła, szalona miłość do Sybilli Vane była objawem psychologicznym nader zajmującym. Ciekawość odgrywa tu, bez wątpienia, dużą rolę, ciekawość i chęć nowych doświadczeń. Nie było to jednak uczucie proste, lecz raczej niezwykle złożone. Co było w nim z czysto zmysłowych pobudek młodości, przetworzyło się pracą wyobraźni, przemieniło w coś, co dla samego młodzieńca wydawało się dalekie od wszelkiej zmysłowości, stając się tym bardziej niebezpieczne. Bo właśnie te uczucia, których powstanie mylnie oceniamy, tym bezwzględniej owładają nami. Najsłabsze są te popędy, które sobie uświadomiliśmy. Nieraz wydawało się nam, że czynimy doświadczenia na bliźnich, gdy w istocie doświadczaliśmy siebie samych.
Lord Henryk był pogrążony w rozmyślaniach, gdy nagle zapukał do drzwi służący, aby oznajmić, że czas przebrać się do obiadu. Wstał i wyjrzał przez okno na ulicę. Zachodzące słońce szkarłatnym złotem oblewało górne okna przeciwległego domu. Szyby płonęły jak płyty rozżarzonego do czerwoności metalu. Wyżej niebo przybrało barwy zwiędłej róży. Przyszło mu na myśl płomienne młode życie przyjaciela i zadał sobie w myśli pytanie, jaki będzie jego koniec.
Gdy o wpół do pierwszej w nocy powrócił do domu, w poczekalni na stole zastał depeszę. Otworzył ją. Była od Doriana Graya, który donosił, że zaręczył się z Sybillą Vane.
— Matko, matko, taka jestem szczęśliwa! — wzdychała dziewczyna, chowając twarz w suknię zwiędłej, znużonej kobiety, siedzącej na fotelu, będącym w pokoju jedynym sprzętem do tego użytku, odwróconej plecami do przenikliwie rażącego światła. — Taka jestem szczęśliwa! — powtarzała — i ty także musisz być bardzo szczęśliwa!
Pani Vane zadrżała i położyła swe chude, wybielone bizmutem47 ręce na głowie córki.
— Szczęśliwa! — powtórzyła. — Tylko wtedy jestem szczęśliwa, Sybillo, gdy widzę cię na scenie. Tylko o scenie powinnaś myśleć. Pan Isaacs był dla nas bardzo dobry i winne jesteśmy mu dosyć dużo pieniędzy.
Dziewczyna podniosła nadąsaną twarz.
— Pieniądze, matko? — zawołała. — Cóż nas obchodzą pieniądze? Miłość znaczy więcej niż pieniądze.
— Pan Isaacs dał nam pięćdziesiąt funtów zaliczki na spłacenie naszych długów i na sprawienie przyzwoitego ubrania dla Jakuba. Nie powinnaś zapominać o tym, Sybillo. Pięćdziesiąt funtów to duża kwota. Pan Isaacs był dla nas bardzo życzliwy.
— On, matko, nie jest dobrym człowiekiem, nienawidzę sposobu, w jaki rozmawia ze mną — rzekła dziewczyna, wstając i podchodząc do okna.
— Nie mam pojęcia, jak byśmy dały sobie radę bez niego — odparła z żalem starsza kobieta.
Sybilla Vane wstrząsnęła głową i roześmiała się.
— Nie potrzebujemy go więcej, matko. Teraz książę z bajki myśli za nas. — Zamilkła. Krew uderzyła jej do twarzy, oblewając pąsem jej policzki. Szybki oddech rozchylił płatki jej warg. Drżały. Południowy wietrzyk uczucia owionął ją i poruszył fałdy jej sukni. — Kocham go — rzekła po prostu.
— Głupi dzieciaku! Głupi dzieciaku! — zabrzmiało w odpowiedzi papuzie zdanie. Ruch krzywych, lśniących od fałszywych kamieni palców dodawał śmieszności jej słowom.
Dziewczę śmiało się ciągle. W głosie jej brzmiała radość ptaka z klatki. Oczy jej chwytały melodię, promieniejąc nią, po czym przymknęły się na chwilę jakby dla ukrycia tajemnicy. Gdy je otworzyła, przeszła po nich mgła marzenia.
Z wypełzłego fotela wąskie wargi mądrości głosiły roztropność czerpaną z księgi tchórzostwa, której autor nadużywa miana zdrowego rozsądku. Nic nie słyszała. Czuła się wolna w więzieniu uczucia. Był z nią jej książę, książę z bajki. W pamięci odtwarzała go sobie. Wysłała swą duszę na poszukiwanie go i ona jej go przywiodła. Jego pocałunek palił jej usta. Jego powieki były gorące od jego oddechu.
Mądrość zmieniła wówczas metodę, mówiąc o potrzebie wywiadu i zbadania. Młody człowiek może być bogaty. Jeżeli tak, należałoby pomyśleć o ślubie. O muszlę jej ucha uderzyły fale życiowej chytrości. Świsnęły w nią strzały przebiegłości. Widziała, że wąskie wargi poruszają się, i uśmiechnęła się.
Nagle poczuła potrzebę mówienia. Zaniepokoiło ją jej własne milczenie.
— Matko, matko — zawołała — dlaczego on mnie tak bardzo kocha? Ja wiem, dlaczego go kocham. Kocham go, bo on wydaje mi się samą miłością. Ale co on widzi we mnie? Nie jestem go warta. A jednak... dlaczego, nie umiem wyrazić tego... choć wydaję się sama sobie tyle gorsza od niego, nie czuję się upokorzona. Jestem dumna, bardzo dumna. Mamo, czyś tak kochała mego ojca, jak ja kocham księcia z bajki?
Stara kobieta pobladła pod grubą warstwą pudru, a jej suche wargi chwycił skurcz bólu. Sybilla przypadła do niej, oplotła jej szyję ramionami i poczęła ją całować.
— Wybacz mi, matko. Wiem, że wspomnienie ojca sprawia ci przykrość, ale to dlatego, że tak bardzo go kochałaś. Nie bądź smutna. Taka jestem dziś szczęśliwa, jak ty przed dwudziestu laty. Ach, pozwól mi być zawsze szczęśliwą!
— Moje dziecko, jeszcześ za młoda, aby oddawać się miłości. Zresztą, cóż ty wiesz o tym młodym człowieku? Nawet nie wiesz, jak się nazywa. Wszystko to nie na miejscu, i doprawdy teraz, kiedy mam tyle kłopotów z wyjazdem Jakuba do Australii, mogłabyś być rozsądniejsza. Choć, jak już powiedziałam, jeżeli jest bogaty...
— Ach, matko, matko, pozwól mi być szczęśliwą!
Pani Vane spojrzała na nią i chwyciła ją w objęcia tym sztucznym ruchem teatralnym, jaki dla aktora staje się często drugą naturą. W tej chwili otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł młody chłopak o ciemnym, najeżonym włosie. Miał przysadzistą postawę, duże ręce i nogi, w ruchach był niezgrabny. Nie miał w sobie nic z wdzięku siostry. Z trudnością można było pomyśleć o łączącym ich bliskim pokrewieństwie. Pani Vane utkwiła w nim oczy, uśmiechając się silniej. W jej wyobraźni syn wyrastał do godności widowni. Była przekonana, że obraz był zajmujący.
— Mogłabyś, Sybillo, zachować trochę pocałunków dla mnie — dobrodusznie mruknął chłopak.
— Ach, przecież ty, Jakubie, nie lubisz całowania — zawołała. — Straszny z ciebie niedźwiedź. — Podbiegła ku niemu przez pokój i uścisnęła go.
Jakub Vane patrzył na siostrę z czułością.
— Przyszedłem zabrać cię, Sybillo, na przechadzkę. Nie wiem, czy zobaczę jeszcze kiedyś ten obrzydliwy Londyn. Najpewniej nie.
— Nie mów, synu, tak strasznych rzeczy — wyszeptała pani Vane, biorąc się do łatania jakiegoś jaskrawego ubioru teatralnego. Była nieco rozczarowana, że syn nie przyłączył się do grupy. Byłby tak podniósł teatralną malowniczość sytuacji.
— Czemu nie, matko? Tak mi się zdaje.
— Przykrość mi sprawiasz, synu. Mam nadzieję, że wrócisz z Australii na dobre stanowisko. Zdaje mi się,
Uwagi (0)