Golem - Gustav Meyrink (pedagogiczna biblioteka .txt) 📖
Praga, przełom XIX i XX wieku. Podczas zwiedzania zamku królewskiego mężczyzna znajduje kapelusz i zabiera go, by zwrócić właścicielowi, Atanazemu Pernatowi, podpisanemu na metce. Kolejny poranek to już początek historii Pernata.
Mężczyznę, mieszkańca praskiego getta, odwiedza tajemniczy przybysz, staromodnie ubrany, o twarzy, której nie sposób zapamiętać. Daje mu do naprawienia Księgę Ibbur, którą Pernat zaczyna czytać. Wkrótce doświadcza wizji i zaczyna gubić poczucie własnej tożsamości…
Golem Gustava Meyrinka nawiązuje do żydowskiej legendy o golemie, czyli glinianej — ale możliwej do ożywienia — istocie ulepionej na kształt człowieka. Powieść wydana została w 1915 roku. To utwór często porównywany z Procesem Kafki, egzystencjalistyczny, mroczny i mistyczny.
- Autor: Gustav Meyrink
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Golem - Gustav Meyrink (pedagogiczna biblioteka .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Gustav Meyrink
— Skądże — krzyknęło mi coś prawie w ucho — masz wiadomości, dzięki którym wleczesz życie? Kto cię nauczył wycinania kamei, kto cię nauczył sztuki rytowniczej i wszystkiego innego? Czytać, pisać, mówić — i jeść — i chodzić, oddychać, myśleć, czuć?
Wnet uchwyciłem się wskazówki mego wnętrza. Systematycznie szedłem wstecz przez moje życie. —
Zmusiłem się w odwróconej, ale nieprzerwanej kolei zdarzeń wyrozumieć193, co się stało ostatnio, jaki był ku temu punkt wyjścia, co stało się przedtem i tak dalej?
Znowu dotarłem do łuku pewnej bramy.
Teraz — teraz! Tylko mały skok w próżnię, w otchłań, która mnie oddzielała od zapomnianego; ten mały skok powinien bym zrobić. Naraz ukazał mi się obraz, który dostrzegłem przy powrotnym biegu swoich myśli: Szemajah Hillel przeciągnął mi rękę przed oczami — ściśle tak, jak przedtem na dole w swym pokoju. —
I wszystko się zatarło. Nawet pragnienie dalszych poszukiwań. —
Tylko jedno osiągnąłem jako zysk trwały i niezmienny; świadomość, że szereg przygód w życiu to ślepa ulica, jakkolwiek zdaje się szeroka i dogodna do przechadzki.
Drobne to są, ukryte szczeble, co prowadzą do zatraconej ojczyzny: to, co delikatną, prawie niewidzialną farbą w naszym ciele jest wyryte — nie zaś ohydna blizna, jaką pozostawia po sobie raszpla194 życia zewnętrznego — to właśnie ukrywa rozwiązanie ostatecznych tajemnic. —
Podobnie jak mógłbym wyobrazić sobie ruch wstecz ku dniom mojej młodości, jak gdybym z elementarza uczył się abecadła w odwrotnym porządku od Z do A, aby z tego punktu dojść do szkoły, w której zacząłem się uczyć — tak samo, zrozumiałem, musiałbym też umieć powędrować do innej dalekiej krainy, która leży po tamtej stronie wszelkiego myślenia. —
Glob świata toczył się z trudem na moich barkach. I Herkules195 jakiś czas dźwigał na głowie sklepienie niebios, przyszło mi do głowy — i utajony sens baśni odsłonił mi się przejrzyście. I jak się na nowo podstępem wyzwolił, mówiąc do olbrzyma, atleta: „Pozwól mi jeno196 wiązką szpagatu197 głowę obwiązać, aby mi czaszka nie pękła od tego straszliwego ciężaru” — tak może byłaby jakaś ciemna droga, którą udałoby mi się zejść z tej stromej skały.
Naraz198 opanowała mnie mocna podejrzliwość: nie chciałem już ślepo ufać kierownictwu swoich myśli. Położyłem się na grzbiecie — i palcami zasłoniłem oczy i uszy, aby mnie zmysły nie prowadziły na manowce. Ażeby zabić wszelką myśl.
Jednakże wola moja łamała się o żelazne prawo: mogłem tylko wypędzać jedną myśl przy pomocy drugiej — i skoro tylko jedna marła, druga wnet wyłaniała się z mogiły tamtej. Uciekałem w huczący potok swej krwi, ale myśli szły za mną aż do nóg; ukryłem się w kowadle swego serca: ale trwało to jedną chwilę, odkryły mnie natychmiast.
Znowu przybiegł mi z pomocą życzliwy głos Hillela i rzekł: „Zostań na swojej drodze i nie bądź chwiejny. Klucz sztuki zapomnienia należy do naszych braci, którzy wędrują po ścieżce śmierci; ale ty jesteś brzemienny duchem — żywota”.
Księga Ibbur ukazała się przede mną — i dwie litery płomienne z niej błysły: jedna, która oznaczała kobietę ze spiżu199, mającą tętna pulsu tak potężne jak trzęsienie ziemi — i druga w nieskończonej dali, hermafrodyta200 na tronie z masy perłowej, w koronie z czerwonego drewna na głowie.
Po raz trzeci Szemajah Hillel przeciągnął rękę przed moimi oczyma — i pogrążyłem się w głęboki sen.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
„Drogi i szanowny mistrzu Pernath!
Piszę do Pana ten list w niesłychanym pośpiechu i najwyższej trwodze. Proszę, niechaj Pan ten list natychmiast zniszczy — po przeczytaniu, albo jeszcze lepiej niech mi go Pan zwróci wraz z kopertą. — Inaczej nie miałabym ani chwili spokoju. — Żadnej ludzkiej duszy niech Pan nie mówi, żem do Niego pisała. Ani też, dokąd Pan dziś pójdzie.
Pańska zacna, dobra twarz — „świeżo” (ta krótka aluzja pozwoli Panu przypomnieć zdarzenie, którego Pan był świadkiem — i odgadnąć, kto pisze list, gdyż lękam się podpisać tu swe imię) — obudziła we mnie tyle zaufania, a nadto ponieważ drogi Pański nieboszczyk ojciec był moim nauczycielem, kiedym była dzieckiem — wszystko to daje mi śmiałość, że zwracam się do Pana jako do jedynego człowieka, do którego zwrócić się mogę.
Błagam Pana, niechaj pan dziś wieczorem o godzinie piątej przyjdzie do katedry na Hradczynie201.
Znana Panu dama”.
Więcej niż kwadrans siedziałem bez ruchu i trzymałem list w ręce. Szczególny, uroczysty nastrój, który mnie opanował od wczoraj w nocy, nagłym uderzeniem został rozbity — został rozwiany świeżym powiewem nowego dnia ziemskiego.
Młode przeznaczenie — uśmiechnięte i gorące — dziecię wiosny — przyszło do mnie. Ludzkie serce szukało u mnie pomocy. U mnie! Jakże inaczej wyglądał teraz mój pokój! Od robaków202 stoczona203 szafka patrzyła na mnie ze szczególnym zadowoleniem, a cztery krzesła wydały mi się jak czworo poczciwych ludzi, którzy zasiedli dokoła stołu i chichocząc wesoło, grają w taroka204.
Godziny moje nabrały treści, treści bogatej i świetnej. Miałożby więc powiędłe drzewo — jeszcze przynosić owoce?
Czułem, jak zaszemrała we mnie siła żywotna, która dotychczas we mnie drzemała — ukryta w głębiach mojej duszy, przysypana wrzawą dnia powszedniego: wytrysła jak krynica205 spod lodu, kiedy zima pęka.
I wiedziałem na pewno, trzymając ten list w ręku, że choćby nie wiem co się stanie, potrafię znaleźć ratunek. Radość mego serca dawała mi pewność.
Jeszcze raz — i jeszcze raz czytałem ten ustęp „a nadto ponieważ drogi Pański nieboszczyk ojciec był moim nauczycielem, kiedy byłam dzieckiem — —”; oddech miałem cichy. Czyż nie brzmiało to jak zapowiedź: czy dziś jeszcze będziesz ze mną w raju206?
Ręka, co się wyciągnęła ku mnie, szukając pomocy, dar trzymała dla mnie: odrodzenie wspomnień, których pożądałem. Ona mi objawi tajemnicę, ona mi pomoże podnieść zasłonę, która się zamknęła nad moją przeszłością.
„Drogi Pański nieboszczyk ojciec” — — jakże osobliwie brzmią mi te słowa, które sobie wywróżyłem! — Ojciec! — Przez chwilę widziałem zmęczoną twarz siwowłosego starca — wynurzającą się w fotelu koło skrzyni — twarz obcą, a jednakże tak oczywiście mi znaną; — — potem oczy moje znów wróciły do siebie, a młot uderzeń mego serca wybijał uchwytną godzinę teraźniejszości.
Podniosłem się przerażony. Czyżem przemarzył czas207? Spojrzałem na zegarek: chwała Bogu, wpół do piątej.
Zaszedłem do swej sypialni, wziąłem kapelusz i płaszcz — i zszedłem na dół po schodach.
I cóż mnie dziś obchodzić mogła ta zgroza ciemnych kątów i owe złowrogie, cisnące, pełne przygnębienia myśli, co się tu wszędzie ku mnie wydobywały: „Nie opuścimy cię — tyś nasz; nie chcemy, żebyś się radował — dopieroż byłoby to dobre, radość w tym domu!”
Lekki, zatruty pył, co się tu ze wszystkich przejść i zakamarków wydobywał i kładł się na mnie dławiącymi rękami, dziś rozpraszał się przed żywym tchnieniem mej piersi. Na chwilę zatrzymałem się przed drzwiami Hillela.
Czyż miałem wejść?
Tajemnicza trwoga powstrzymała mnie: nie zastukałem. Jakoś inaczej było we mnie — tak mianowicie, jakbym nie powinien wchodzić do niego. I już ręka żywota popychała mnie naprzód, w dół po schodach.
Ulica była biała od śniegu.
Zdaje się, że wielu ludzi mi się kłaniało. Nie pamiętam, czym też im odpowiadał ukłonem. Nieustannie czułem na piersi, że list przy sobie niosę. Ciepło tchnęło z tego miejsca.
Szedłem przez łuki arkad208 z ciosowego kamienia209 na rynku Staromiejskim i obok spiżowej studni, której barokowe sztachety obwieszone były soplami z lodu, dalej przez kamienny most z posągami świętych i figurą świętego Jana Nepomucena210.
W dole pieniła się rzeka, pełna nienawiści ku fundamentom mostu.
Przez pół211 w marzeniu rzuciłem wzrok na wydrążony piaskowiec ze świętym Luitgardem i „mękami potępionych” na nim; gęsto leżał śnieg na członkach212 pokutników i łańcuchach, pętających ich do góry podniesione ręce.
Łuki arkad były już poza mną, teraz ciągnęły się powoli pałace o dumnych, snycerską robotą213 zdobnych podwojach, a na nich lwie głowy z kółkiem spiżowym w paszczy.
I tu wszędzie śnieg — śnieg. Miękki, biały jak skóra olbrzymiego niedźwiedzia spod bieguna lodowatego214.
Wszystkie, dumne okna, gzymsy pokryte szromem i lodem, obojętnie spoglądały w przestwór ku obłokom.
Dziwiłem się, że niebo jest pełne ciągnących ptaków.
Gdym wchodził po niezliczonych stopniach granitowych na Hradczyn215, a każdy szeroki na miarę czworga chłopa, krok za krokiem miasto ze swymi dachy i szczyty216 zapadało się w mgły przed moimi zmysłami.
Już czołgał się zmierzch wzdłuż szeregu domów, gdy wszedłem na samotny plac, z którego środka katedra unosi się ku tronowi aniołów.
Ślady nóg, których brzegi zakrzepły lodem — prowadziły do bocznej bramy.
Skądziś z jakiegoś odległego mieszkania dzwoniły łagodne zabłąkane tony harmoniki217 — śród218 powszechnej ciszy wieczornej. Jak kropelki łez żałoby, dźwięki te zapadały w omdleniu.
Usłyszałem poza sobą westchnienie wyściełanej poduchy219, gdym zamykał za sobą drzwi kościelne poduchą wewnątrz wyścielone; wówczas znalazłem się w mroku, a złoty ołtarz w niemym spokoju migał ku mnie zielonym i niebieskim skrzeniem220 zamierającego światła, które spływało na klęczniki poprzez kolorowe szyby.
Iskry się sypały z czerwonych szklanych ampl221.
Powiędły zapach wosku i kadzidła.
Opieram się o ławkę. Krew moja dziwnie się uspokaja w tym królestwie nieruchomości.
Życie bez uderzeń serca napełniało przestrzeń — tajemnicze, cierpliwe oczekiwanie.
Srebrne skrzyneczki z relikwiami leżały we śnie wiekuistym.
Oto z wielkiej, wielkiej oddali przenikał turkot kopyt końskich przytłumiony, ledwie wyczuwalny uchem, jakby chciał się przybliżyć i milknąć.
Matowy dźwięk, jak kiedy turkot kół ścicha.
Szelest jedwabnej sukni zbliżył się do mnie i subtelna, wytworna kobieca ręka dotknęła się mego ramienia.
— Proszę, proszę — chodźmy tam pod kolumnę; przykro by mi było tu koło klęczników mówić z panem o rzeczach, o których mam mu powiedzieć.
Uroczyste obrazy dokoła wypłynęły w trzeźwej jasności, światło nagle mi się jawiło.
— Nie wiem wcale, jak mam Panu dziękować, mistrzu Pernath, że Pan był łaskaw na tak brzydką niepogodę zrobić dla mnie tak daleką drogę.
Szepnąłem parę banalnych wyrazów.
— — Ale nie znam innego miejsca, gdzie była bym pewniejsza od szpiegów i niebezpieczeństwa, jak222 tu. Tu do katedry na pewno nikt za nami nie chodził.
Wyjąłem list i wręczyłem go damie.
Była ona prawie jak zamaskowana, w kosztownym futrze — ale już z dźwięku jej głosu poznałem ją jako tę, która niegdyś pełna strachu uciekła przed Wassertrumem do mego pokoju na Kogucim Zaułku. Nie byłem też bynajmniej zdziwiony, gdyż tego właśnie oczekiwałem.
Oczy moje zawisły na jej twarzy, która w zmierzchu śród223 tej niszy muru zdawała się jeszcze bledszą, niż to mogło być w rzeczywistości. Piękność jej była tak zdumiewająca, żem powstrzymał oddech i stałem jak zaklęty. Najchętniej padłbym jej do nóg i całowałbym jej stopy, dziękując, że to ona była, co wzywała mojej pomocy; że ona mnie do tego wybrała.
— Niech pan zapomni, najserdeczniej błagam Pana — przynajmniej dopóki tutaj jesteśmy — o sytuacji, w jakiej mnie Pan kiedyś widział — mówiła z pewnym zażenowaniem — choć nie wiem nawet, co pan o takich sprawach myśli — —.
— Stary już jestem, ale ani razu w życiu nie miałem tyle pychy, aby pozwolić sobie być sędzią swoich bliźnich! — oto jedyna rzecz, którą powiedziałem.
— Dziękuję panu, mistrzu Pernath — rzekła mi ciepło i szczerze. — A teraz niech pan słucha cierpliwie, czy pan nie mógłby mi w moich wątpliwościach dopomóc, albo przynajmniej rady jakiej udzielić.
Czułem, jak ją dzika trwoga opanowuje. Głos jej drżał.
— Wówczas — — w pracowni — — — wówczas ze straszliwą świadomością błysła mi pewność, że ten okropny ludożerca śledzi mnie nieustannie z rozmysłem. Już od paru miesięcy zauważyłam, że gdziekolwiek pójdę — czy to sama — czy ze swoim mężem — — czy — — czy z doktorem Savioli, zawsze bezecna, zbrodnicza twarz tego tandeciarza gdzieśkolwiek krąży w moim pobliżu. We śnie czy na jawie prześladują mnie jego zezowate oczy. Jeszcze nie masz224 żadnego znaku, który by świadczył, co on zamyśla, ale tym bardziej dręczy mnie trwoga po nocy: kiedy poczuję jego pętlę na szyi225.
Początkowo doktor Savioli chciał mnie uspokoić, drwiąc, co w ogóle mógłby tam zrobić taki nędzny tandeciarz226 jak Aron Wassertrum — co najwyżej chodzi tu może o jakie błahe wyciśnięcie pieniędzy lub coś podobnego. Uważałem jednak, że zawsze, gdy zabrzmiało imię Wassertrum — wargi jego stawały się prawie białe. Czuję, że doktor Savioli ukrywa przede mną jakąś tajemnicę, aby mnie uspokoić — coś straszliwego, co albo on, albo ja mogę zapłacić życiem. —
I oto dowiedziałam się tajemnicy, którą on starannie chciał przede mną zasłonić: że tandeciarz wielokrotnie nocą odwiedzał jego mieszkanie! — Wiem o tym, czuję to każdą fibrą227 swego ciała: dzieje się coś, co powoli dokoła nas się zacieśnia, jak pierścienie wężowe. — Czego szuka ten morderca? Dlaczego doktor Savioli nie może go precz wypędzić? Nie, nie! dłużej tak wytrzymać nie mogę: muszę coś uczynić! Co bądź, zanim wpadnę w obłąkanie. —
Chciałem jej powiedzieć kilka wyrazów na pocieszenie, ale ona aż
Uwagi (0)