W cieniu wiązów - Anatole France (internetowa czytelnia książek TXT) 📖
W cieniu wiązów to pierwsza część tetralogii Historia współczesna autorstwa Anatole'a Franca.
Uczony Bergeret, uznawany za porte-parole autora, obserwuje współczesną mu rzeczywistość i konfrontuje się z jej problemami. Wchodzi w kontakt ze społecznością duchownych, z którymi odbywa interesujące dysputy, a także wyrabia sobie opinię dotyczącą kleru, mogąc dostrzec różne ułomności i niegodziwości. Uprzejmy, ale sceptyczny obserwuje przedstawicieli wyższych sfer, a odpoczywa w intelektualnej atmosferze w księgarni w towarzystwie starożytnych klasyków. Powieść W cieniu wiązów została wydana w 1896 roku.
Anatole France był francuskim pisarzem, którego lata twórczości przypadają na przełom XIX i XX wieku. Był bibliofilem i historykiem, prezentował postawę racjonalistyczną i sceptyczną, jego dzieła mają charakter filozoficzny, ale także satyryczny. Miał duży wpływ na twórczość m.in. Conrada, Prousta i Huxleya. W 1921 roku został uhonorowany Nagrodą Nobla w dziedzinie literatury.
- Autor: Anatole France
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «W cieniu wiązów - Anatole France (internetowa czytelnia książek TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Anatole France
Pan Worms-Clavelin, z początku obojętny i sceptyczny, wkrótce z niepokojem śledzić zaczął niezwykłe powodzenie wróżbiarki, która przepowiadała kres Republice i powrót Francji do monarchii chrześcijańskiej.
Pan Worms-Clavelin wstąpił do służby politycznej w czasie skandalów w pałacu Elizejskim za prezydenta Grévy. Odtąd był świadkiem wielu nieczystych spraw, które ciągle tuszowano, a które jednak ciągle się odradzały z wielką szkodą dla parlamentu i władz. Ten stan wydawał mu się naturalny i jego serce nabrało wielkiej pobłażliwości, którą rozciągał również na wszystkich mieszkańców swego departamentu. Jeden senator i dwaj deputowani jego okręgu byli ścigani sądownie. Inżynierowie i finansiści, osobistości najbardziej wpływowe ze stronnictwa siedziały w więzieniu lub uciekały. W takich czasach, zadowolony z przywiązania ludności do ustroju republikańskiego, nie żądał od niej ani gorliwości, ani czci, które jemu samemu zdawały się uczuciami przestarzałymi, pustymi zabytkami minionych czasów. Wypadki rozszerzyły jego pierwotnie ciasne poglądy. Niezmierna ironia wszelkich rzeczy przenikała do jego duszy i uczyniła ją przystępną, uśmiechniętą, lekką. Przekonawszy się, że komitety wyborcze stanowią jedyny i istotny autorytet w departamencie, słuchał ich z pozorną gorliwością i tajemnym, skrytym oporem. Jeśli wykonywał rozkazy, czynił to łagodząc znacznie ich surowość. Wreszcie z oportunisty46 stał się liberałem i postępowcem. Chętnie pozwalał każdemu mówić i działać wedle woli. Był jednak za rozumny, by tolerować zbyt wielkie wybryki, więc jako sumienny urzędnik dbał o to, by rząd nie doznał żadnej krzyczącej obelgi oraz by ministrowie mogli w spokoju korzystać z tej ogólnej obojętności, która udzielała się zarówno ich przyjaciołom, jak i wrogom, co zapewniało rządowi siłę i spokój.
Rad był, że zarówno dzienniki rządowe, jak i opozycyjne, zaplątane jedne i drugie w nieczyste sprawy finansowe, tak się zdyskredytowały, że ani pochwały, ani obelgi ich nic nie znaczyły. Tylko dziennik socjalistyczny, jedyny nie skompromitowany, atakował ostro. Ale dziennik ten był bardzo ubogi, a strach, jaki wzbudzał, jeszcze bardziej skłaniał umysły na stronę rządu. Toteż prefekt Worms-Clavelin z zupełną szczerością informował ministra spraw wewnętrznych, że sytuacja polityczna w jego departamencie jest doskonała. A oto prorokini z placu Św. Eksuperego zamąciła ten błogi stan rzeczy. Pod dyktandem świętej Radegondy zapowiadała upadek gabinetu, rozwiązanie Izby, dymisję prezydenta Republiki i kres rządów, grzęznących w błocie. Przemawiała o wiele gwałtowniej od „Liberała” i daleko więcej jej słuchano. „Liberał” miał bardzo ograniczony nakład, a panna Deniseau przyjmowała całe miasto. Duchowieństwo, wielka własność ziemska, szlachta, prasa klerykalna, wszyscy pochylali się nad nią i spijali jej słowa. Święta Radegonda zbierała pokonanych przeciwników Republiki i skupiała „konserwatystów”. Zgromadzenie nie niebezpieczne, lecz dokuczliwe. Pan Worms-Clavelin obawiał się głównie, by jakiś dziennik paryski nie poruszył tej sprawy. „Przybrałaby wtedy — szeptał — rozmiary skandalu i naraziłaby mnie na naganę od ministra”. Postanowił więc znaleźć jak najłagodniejszy sposób, by panna Deniseau musiała zamilknąć. Przede wszystkim kazał zasięgnąć wiadomości o trybie życia państwa Deniseau.
Rodzina ze strony ojca nie była dobrze widziana w mieście. Deniseau byli nieszczególnego pochodzenia. Ojciec panny Klaudyny miał kantor pośrednictwa pracy, ani lepszy, ani gorszy od innych biur tego rodzaju. Chlebodawcy i służba narzekali na niego, ale wracali doń. W r. 1871 Deniseau wydał rozkaz proklamowania komuny na placu Św. Eksuperego. Później, przy wydalaniu trzech dominikanów manu militari47 stawił opór żandarmom i był aresztowany. Odtąd kandydował w wyborach miejskich jako socjalista, ale otrzymywał bardzo małą ilość głosów. Była to głowa szalona, umysł słaby. Uchodził za człowieka uczciwego.
Matka była z domu Nadal. Nadalowie, bardziej szanowani niż Deniseau, byli drobną szlachtą, ale mieli dobrą opinię, tyle tylko, że panna Nadal, ciotka panny Klaudyny, miewała halucynacje i przebyła kilka lat w domu zdrowia. Nadalowie byli pobożni i mieli księży w rodzinie. Pan Worms-Clavelin niczego więcej dowiedzieć się nie mógł.
Pewnego rana miał w tej sprawie rozmowę ze swoim osobistym sekretarzem, panem Lacarelle, który należał do starej rodziny miejscowej i znał cały departament.
— Mój kochany Lacarelle, trzeba raz skończyć z tą wariatką. Boć jasne jest, że panna Deniseau to wariatka.
Lacarelle odrzekł poważnie, nie bez pewnej dumy, nieodłącznej od jego długich blond wąsów:
— Panie prefekcie, zdania są podzielone co do tego i dużo osób sądzi, że panna Deniseau jest przy zupełnie zdrowych zmysłach.
— Ależ, panie Lacarelle, nie wierzysz chyba, że święta Radegonda przychodzi co dzień z nią rozmawiać i w rozmowach tych z błotem miesza prezydenta i rząd.
Lacarelle sądził, że ludzie bardzo przesadzają i że niechętni rządowi wyzyskują ten niezwykły objaw. Niezwykłe bowiem istotnie było to, że panna Deniseau przepisywała lekarstwa skuteczne na nieuleczalne choroby; uzdrowiła dozorcę drogowego Jobelin i byłego woźnego, niejakiego Favru. To jeszcze nie wszystko. Zapowiadała wypadki, które istotnie się zdarzały.
— Jeden fakt mogę poświadczyć. W zeszłym tygodniu panna Deniseau powiedziała: „Na polach Faifeu w Noiselles jest ukryty skarb”. Zaczęto kopać w oznaczonym miejscu i natrafiono na kamienną płytę zamykającą wejście do podziemia.
— Ależ raz jeszcze powtarzam — zawołał prefekt — że niemożliwe jest, by święta Radegonda...
Przerwał — i zamyślił się zaciekawiony.
Nie znał zupełnie ani hagiografii Galii chrześcijańskiej, ani wczesnych dziejów Francji. W szkołach jednak uczył się kiedyś z podręczników historii. Usiłował przywołać wspomnienia z młodych lat.
— Święta Radegonda — to matka świętego Ludwika?
Pan Lacarelle, znający lepiej przeszłość, zawahał się tylko na chwilkę.
— Nie — rzekł. — Matką świętego Ludwika była Blanka Kastylska. Święta Radegonda to daleko dawniejsza królowa.
— Bądź co bądź nie mogę pozwolić na to, by podnosiła taki gwałt w głównym mieście departamentu. A ty, mój kochany Lacarelle, powinien byś dać do zrozumienia jej ojcu... to znaczy temu Deniseau, żeby dobrze dał w skórę swej córce i zamknął ją pod kluczem.
Lacarelle pogładził swe galijskie wąsy:
— Panie prefekcie, radzę, żeby pan odwiedził pannę Deniseau. Jest bardzo zajmująca. Przyjmie pana oddzielnie i prywatnie.
— Co też mówisz, Lacarelle! Ja miałbym iść do tej smarkatej, aby mi powiedziała, że rząd mój leży w błocie!
Prefekt Worms-Clavelin nie był człowiekiem łatwowiernym. Na religie zapatrywał się z punktu widzenia urzędowego. Po swych rodzicach, obcych wszelkim przesądom i tradycyjnym przywiązaniom, nie odziedziczył nic. Żadna gleba nie syciła jego duszy swym pokarmem pradawnym. Był człowiekiem pustym, bezbarwnym i wolnym. Swą niezdolnością do metafizyki i swym instynktem, by działać i posiadać, trzymał się tylko prawdy widomej, dotykalnej i w dobrej wierze miał się za pozytywistę. Niegdyś w kawiarniach Montmartre przesiadywał w towarzystwie politykujących chemików; z tych czasów pozostał mu pełen ufności szacunek dla metod naukowych, które z kolei w lożach zachwalał nauczycielom-masonom. Swe intrygi polityczne i szacherki administracyjne chętnie przybierał w piękne pozory socjologii doświadczalnej. I tym więcej cenił naukę, im pożyteczniejsza mu była: „Wyznaję — mówił szczerze — tę absolutną wiarę w fakty, która cechuje uczonego-socjologa”. I dlatego właśnie, że wierzył tylko w fakty i wyznawał pozytywizm, sprawa z jasnowidzącą zaczynała go niepokoić.
Pan Lacarelle, jego osobisty sekretarz, powiedział mu: „Ta młoda osoba uleczyła dozorcę drogowego i woźnego. To są fakty. Wskazała miejsce, gdzie ma być odnaleziony skarb, i naprawdę znaleziono tam płytę nakrywającą wejście do podziemia. To jest fakt. Przepowiedziała nieurodzaj szczepów winnych. To jest fakt”. Prefekt Worms-Clavelin miał poczucie śmieszności i absurdu, ale dla jego umysłu wyraz fakt był wszechwładny. Przychodziło mu na myśl, że lekarze tacy jak Charcot48 robili w szpitalach obserwacje na chorych posiadających władze niezwykłe. Przypomniał sobie dziwne fenomeny histerii i jasnowidzenia. I zapytywał sam siebie, czy panna Deniseau nie jest czasem histeryczką na tyle interesującą, żeby powierzyć ją lekarzom psychiatrom i w ten sposób usunąć z miasta. Rozmyślał dalej:
„Mógłbym z urzędu kazać zamknąć tę dziewczynę w domu obłąkanych, jak każdą osobę, której stan umysłowy zagraża porządkowi publicznemu i bezpieczeństwu obywateli. Przeciwnicy naszych rządów skrzeczeliby jak sroki i słyszę już, jak adwokat Lerond oskarża mnie o nieprawne pozbawienie wolności. Trzeba rozplątać intrygę, jeżeli w ogóle jest to intryga naszych klerykałów. Bo nie można pozwolić na to, by jakaś panna Deniseau co dzień kazała sobie powtarzać przez świętą Radegondę, że Republika grzęźnie w błocie. Przyznaję, że popełniono niejedno, czego żałować należy, częściowe zmiany, zwłaszcza w parlamencie, byłyby pożądane, ale Republika, chwała Bogu, jest dość jeszcze silna na to, żebym ja ją podtrzymywał.”
Ksiądz Lantaigne, rektor seminarium, i pan Bergeret, profesor nadzwyczajny na wydziale humanistycznym, siedząc na jednej z ławek w parku gwarzyli, jak to było ich zwyczajem podczas miesięcy letnich. We wszystkich sprawach mieli wręcz przeciwne poglądy. Trudno było znaleźć dwóch ludzi bardziej odmiennych umysłem i charakterem. Ale tylko oni w całym mieście interesowali się ideami ogólnymi. To ich łączyło. W piękne wieczory letnie w cieniu alei pocieszali się filozofowaniem i zapominali: jeden o smutkach celibatu, drugi o kłopotach rodzinnych, obaj — o przykrościach zawodowych i niepopularności.
Tego dnia ze swej ławki widzieli pomnik Joanny d’Arc, jeszcze okryty płótnem. Dziewica Orleańska nocowała raz w tym mieście u zacnej niewiasty, pani Gausse, więc w roku 189... miasto przy udziale państwa postawiło pomnik na pamiątkę tego zdarzenia. Dwaj artyści pochodzący z tej okolicy, rzeźbiarz i architekt, wznosili ten pomnik, na którego wysokim piedestale stała Dziewica uzbrojona i zadumana.
Datę odsłonięcia wyznaczono na najbliższą niedzielę. Oczekiwano przyjazdu ministra oświaty. Liczono na szczodre rozdawnictwo orderów i palm akademickich. Mieszczanie schodzili się na plac oglądać płótno pokrywające posąg z brązu i kamienny cokół. Na wałach rozbijali namioty wędrowni kramarze. Na budach wzniesionych w alejach handlarze wody sodowej przybijali pasy perkalu z wielkimi napisami: „Prawdziwe piwo Joanny d’Arc” albo „Kawiarnia pod Dziewicą”.
Na ten widok pan Bergeret zauważył, że podziwiać należy zgodny udział obywateli w oddaniu czci oswobodzicielce Orleanu.
— Szczególnie wyróżnił się spośród innych pan Mazure, archiwista departamentalny. Opracował on memoriał, by wykazać, że sławny arras historyczny, przedstawiający spotkanie w Chinon49 nie był wykonany w Niemczech w 1430 roku, jak dotychczas sądzono, lecz wyszedł w tejże epoce z jakiejś pracowni flamandzkiej we Francji. Wnioski swego memoriału przedłożył panu prefektowi Worms-Clavelin, który nazwał je wysoce patriotycznymi, pochwalił i wyraził nadzieję, że autor tego odkrycia otrzyma palmy akademickie u stóp posągu Joanny. Zapewnia się jeszcze, że w swej mowie inauguracyjnej prefekt zwracając oczy ku Wogezom50 powie, że Joanna d’Arc jest córką Alzacji i Lotaryngii51.
Ksiądz Lantaigne, niewrażliwy na żarty, nie odrzekł nic i zachował twarz surową i poważną. W zasadzie pochwalał te uroczystości na cześć Joanny d’Arc. Sam przed dwoma laty wygłosił w kościele Św. Eksuperego panegiryk na cześć Dziewicy Orleańskiej i ukazał w tej bohaterce typ dobrej Francuzki i dobrej chrześcijanki. Nie sądził, by uroczystość, będąca gloryfikacją ojczyzny i wiary, mogła być tematem do szyderstw. Żałował tylko jako patriota i chrześcijanin, że biskup ze swoim klerem nie zajmie w niej pierwszego miejsca.
— Ciągłości Ojczyzny francuskiej nie zawdzięczamy ani królom, ani prezydentom Republiki, ani prefektom lub innym urzędnikom królewskim czy republikańskim, lecz episkopatowi, który od pierwszych apostołów Galii aż po dziś dzień trwał bez przerwy, bez zmian, bez uszczuplenia; tworzył on, że tak powiem, krzepki rdzeń dziejów Francji. Potęga biskupów jest duchowa i trwała, władza królów, prawowita, lecz przemijająca, jest wątła już od swych narodzin. Od jej trwania nie jest zawisłe trwanie ojczyzny. Ojczyzna jest duchem, polega całkowicie na łączności moralnej i religijnej. Ale duchowieństwo, nieobecne ciałem w przygotowywanych uroczystościach, zaiste przytomne tu będzie duchem. Joanna d’Arc do nas należy i daremnie niedowiarki usiłowały nam ją wydrzeć.
P. Bergeret: Jest jednak rzeczą bardzo naturalną, że do tej prostej dziewczyny, która stała się symbolem patriotyzmu, roszczą sobie prawa wszyscy patrioci.
Ks. Lantaigne: Nie rozumiem — mówiłem to panu — ojczyzny bez religii. Każdy obowiązek pochodzi od Boga, obowiązek obywatelski tak samo jak każdy inny. Bez Boga wszystkie obowiązki upadają. Jeśli prawem i obowiązkiem jest bronić ziemi rodzinnej przed obcym najeźdźcą, to nie dla jakiegoś rzekomego prawa narodów, które nie istniało nigdy, lecz dlatego, że zgodne to jest z wolą Boga. Ta zgodność objawia się w dziejach Jael i Judyty52. Uwidocznia się również w księgach Machabeuszów. Można odnaleźć ją w czynach Dziewicy Orleańskiej.
P. Bergeret: Więc ksiądz rektor sądzi, że Joanna d’Arc otrzymała swe posłannictwo od samego Boga? Myśl ta napotyka na liczne trudności. Jedną tylko przedstawię, bo ta leży całkowicie w dziedzinie waszych wierzeń. Tyczy się to głosów i widzeń, które objawiały się wieśniaczce z Domrémy. Ci, którzy wierzą, że córce Jakuba d’Arc istotnie ukazała się święta Katarzyna w towarzystwie świętego Michała i świętej Małgorzaty, będą, jak sądzę, bardzo zakłopotani, gdy im się wykaże, że święta Katarzyna z Aleksandrii nigdy nie istniała i że jej historia jest tylko kiepskim greckim romansem. A dowiódł tego w XVII wieku nie jakiś ówczesny niedowiarek, lecz uczony doktor Sorbony, Jan de Launoy, człowiek pobożny i dobrych obyczajów. Rozsądny Tillemont, tak uległy Kościołowi, uważa biografię
Uwagi (0)