W cieniu wiązów - Anatole France (internetowa czytelnia książek TXT) 📖
W cieniu wiązów to pierwsza część tetralogii Historia współczesna autorstwa Anatole'a Franca.
Uczony Bergeret, uznawany za porte-parole autora, obserwuje współczesną mu rzeczywistość i konfrontuje się z jej problemami. Wchodzi w kontakt ze społecznością duchownych, z którymi odbywa interesujące dysputy, a także wyrabia sobie opinię dotyczącą kleru, mogąc dostrzec różne ułomności i niegodziwości. Uprzejmy, ale sceptyczny obserwuje przedstawicieli wyższych sfer, a odpoczywa w intelektualnej atmosferze w księgarni w towarzystwie starożytnych klasyków. Powieść W cieniu wiązów została wydana w 1896 roku.
Anatole France był francuskim pisarzem, którego lata twórczości przypadają na przełom XIX i XX wieku. Był bibliofilem i historykiem, prezentował postawę racjonalistyczną i sceptyczną, jego dzieła mają charakter filozoficzny, ale także satyryczny. Miał duży wpływ na twórczość m.in. Conrada, Prousta i Huxleya. W 1921 roku został uhonorowany Nagrodą Nobla w dziedzinie literatury.
- Autor: Anatole France
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «W cieniu wiązów - Anatole France (internetowa czytelnia książek TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Anatole France
— Ksiądz rektor — zauważył profesor — gardzi wiedzą.
Ksiądz potrząsnął głową przecząco.
— Bynajmniej, panie Bergeret, bynajmniej! Za przykładem świętego Tomasza z Akwinu i wszystkich doktorów Kościoła sądzę, że wiedzę i filozofię należy starannie uprawiać w szkołach. Nie gardzi się wiedzą bez gardzenia rozumem, nie gardzi się rozumem bez gardzenia człowiekiem, nie gardzi się człowiekiem bez obrazy Boskiej. Niebaczny sceptycyzm względem rozumu ludzkiego jest pierwszym stopniem do zbrodniczego sceptycyzmu, który rzuca się na tajemnice boskie. Cenię wiedzę jako dobrodziejstwo dane nam od Boga. Ale jeśli Bóg dał nam wiedzę, nie dał nam swojej wiedzy. Jego geometria nie jest naszą. Nasza tyczy się płaszczyzny lub przestrzeni. Jego — spełnia się w nieskończoności. Bóg nas nie zwiódł; dlatego sądzę, że istnieje prawdziwa wiedza ludzka. Nie dał nam poznać wszystkiego; dlatego twierdzę, że ta wiedza, aczkolwiek prawdziwa, jest bezsilna wobec Prawdy Prawd. I rozdźwięk ten, ilekroć się z nim spotykam, stwierdzam bez lęku; nie dowodzi on niczego ani przeciwko niebu, ani przeciwko ziemi.
Pan Bergeret przyznał, że system ten wydaje mu się równie zręczny, jak śmiały i zgodny z interesami wiary.
— Ale — dodał — nie jest to doktryna naszego arcybiskupa. Jego Eminencja kardynał Charlot w swych orędziach pasterskich chętnie mówi o prawdach religijnych, potwierdzonych odkryciami nauki, a głównie doświadczeniami Pasteura.
— Och! — odrzekł ksiądz Lantaigne nosowym głosem, w którym brzmiało lekceważenie — w zakresie filozofii Jego Eminencja zachowuje ewangeliczne ubóstwo.
W chwili gdy zdanie to brzmiało wśród drzew, opasła postać w sutannie i kapeluszu księżym przesunęła się przed ławką.
— Niech ksiądz mówi ciszej, księże rektorze — rzekł profesor — ksiądz Guitrel nas słyszy.
Prefekt Worms-Clavelin rozmawiał z księdzem Guitrel w magazynie pana Rondonneau, złotnika i jubilera. Rozparł się w fotelu, założył nogę na nogę tak, że podeszwa trzewika prawie dotykała podbródka łagodnego staruszka.
— Księże profesorze, ksiądz może powiedzieć szczerze jako człowiek oświecony: ksiądz widzi w religii zbiór przepisów moralnych, niezbędną dyscyplinę, nie zaś przestarzałe dogmaty i tajemnice, których absurdalność wcale nie jest tajemnicza.
Guitrel jako ksiądz miał doskonałe zasady postępowania. Jedną z nich było unikanie skandalu i milczenie raczej niż podawanie prawdy na pośmiewisko niedowiarków. A że ostrożność ta zgadzała się z jego usposobieniem, zachowywał ją ściśle. Ale pan prefekt Worms-Clavelin nie odznaczał się dyskrecją. Jego wielki, mięsisty nos i grube wargi wydawały się jakby potężnymi narządami do wciągania i wchłaniania, czoło zaś w tył podane i wyłupiaste, blade oczy zdradzały doskonałą odporność na wszelką subtelność moralną. Nalegał więc dalej, przeciwko dogmatom chrześcijańskim przytaczał argumenty lóż masońskich i kawiarni literackich i zakończył tym, że dla człowieka inteligentnego niemożliwe jest wierzyć choćby w jedno słowo katechizmu. I kładąc na ramieniu księdza rękę wielką, zdobną w pierścienie, rzekł:
— Kochany ksiądz profesor nic nie odpowiada, ksiądz jest mego zdania.
Ksiądz Guitrel zmuszony był jak męczennik złożyć wyznanie wiary.
— Wybacz pan, panie prefekcie, ale katechizm, ta mała książeczka, którą w pewnych sferach ostentacyjnie lekceważą, zawiera więcej prawd niż tak okrzyczane w świecie grube traktaty filozoficzne. Katechizm łączy najuczeńszą metafizykę z najskuteczniejszą prostotą. Nie jest to moja ocena, wypowiedział ją znamienity filozof, pan Jules Simon44, który stawia katechizm wyżej niż Timaiosa Platona.
Prefekt nie śmiał sprzeciwiać się zdaniu byłego ministra. Jednocześnie przypomniał sobie, że jego hierarchiczny zwierzchnik, obecny minister spraw wewnętrznych, jest protestantem. Rzekł zatem:
— Jako urzędnik szanuję jednakowo wszystkie wyznania, protestantyzm tak samo jak katolicyzm. Jako człowiek jestem wolnomyślicielem, ale gdybym miał jakiemu systemowi dogmatów oddać pierwszeństwo, skłoniłbym się na stronę reformacji.
Ksiądz Guitrel odpowiedział głosem pełnym namaszczenia:
— Są niewątpliwie między protestantami ludzie wielce szanowni dla swych obyczajów, śmiem powiedzieć, ludzie wzorowi według opinii świata. Ale kościół rzekomo reformowany jest tylko członkiem oderwanym od Kościoła katolickiego, a miejsce rozdarcia krwawi dotąd.
Obojętnie słuchając tych silnych słów, zapożyczonych u Bossueta, prefekt wyjął grube cygaro z cygarnicy, po czym podał ją księdzu.
— Służę cygarem, księże profesorze.
Nie mając pojęcia o dyscyplinie kościelnej i przypuszczając, że palenie jest duchowieństwu wzbronione, chciał cygarem swym zakłopotać lub skusić księdza Guitrel. W nieświadomości swojej sądził, że cygarem doprowadzi księdza do grzechu lub skłoni go do nieposłuszeństwa, może do świętokradztwa, prawie do apostazji. Ale ksiądz Guitrel spokojnie wziął cygaro i włożył je ostrożnie do bocznej kieszeni sutanny, mówiąc, że je wypali u siebie w pokoju po wieczerzy.
Tak gwarzyli w gabinecie jubilera pan prefekt Worms-Clavelin i ksiądz Guitrel, profesor retoryki w seminarium. Rondonneau młodszy, dostawca arcybiskupstwa i prefektury zarazem, był obecny przy rozmowie nie biorąc w niej udziału. Załatwiał swe listy, a łysa jego czaszka pochylała się to nad rejestrami handlowymi, to nad próbkami kruszcu nagromadzonymi na stole.
Nagle prefekt podniósł się, pociągnął księdza Guitrel w drugi koniec pokoju, we framugę okna, i rzekł mu do ucha:
— Kochany księże Guitrel, czy ksiądz wie, że wakuje biskupstwo w Tourcoing?
— Istotnie — odrzekł ksiądz — słyszałem o śmierci księdza biskupa Duclou. To wielka strata dla Kościoła francuskiego. Biskup Duclou był człowiekiem równie zasłużonym, jak skromnym. Był świetnym uczonym w homiletyce. Jego listy pasterskie mogą służyć za wzór w tej dziedzinie. Ośmielę się wspomnieć, że znałem go w Orleanie, gdy był tylko księdzem Duclou, czcigodnym proboszczem parafii Św. Sylwestra, i że wówczas zaszczycał mnie swoją przyjaźnią i życzliwością. Wiadomość o jego przedwczesnym zgonie była dla mnie szczególnie bolesna.
Umilkł i opuścił dolną wargę na znak strapienia.
— Nie o to chodzi — rzekł prefekt. — Umarł. Ktoś musi go zastąpić.
Twarz księdza Guitrel w jednej chwili zmieniła się. Zmrużył małe, okrągłe oczka i wyglądał jak szczur, który spostrzegł słoninę w spiżarni.
— Ksiądz rozumie, kochany księże Guitrel — ciągnął prefekt — że cała ta sprawa nic mnie nie obchodzi. Nie ja mianuję biskupów. Nie jestem ani kanclerzem, ani nuncjuszem, ani papieżem, dzięki Bogu.
Roześmiał się.
— Ale proszę mi powiedzieć, w jakich stosunkach ksiądz jest z nuncjuszem?
— Nuncjusz, panie prefekcie, spogląda na mnie życzliwie jako na uległego i pokornego syna Ojca Świętego. Ale nie pochlebiam sobie, żeby mnie szczególnie wyróżniał na tym skromnym stanowisku, które zajmuję i na którym pozostać pragnę.
— Księże profesorze, mówię z księdzem o tej sprawie zupełnie poufnie, nieprawdaż? Bo mówi się o tym, żeby do Tourcoing posłać księdza z mego departamentu. Wiem z dobrego źródła, że wysuwają na pierwszym miejscu nazwisko księdza Lantaigne, rektora seminarium. Nie jest wykluczone, że zażądają ode mnie poufnej opinii o tym kandydacie. Jest on zwierzchnikiem księdza. Co ksiądz myśli o tym?
Ksiądz Guitrel odrzekł spuszczając oczy:
— To pewne, że na tron uświęcony niegdyś przez apostoła Lupusa ksiądz Lantaigne wniósłby znamienite zalety i cenny dar słowa. Jego kazania wielkopostne u Św. Eksuperego ceniono wysoko zarówno dla podniosłych myśli, jako też dla siły wysłowienia. Wszyscy zgadzają się na to, że do doskonałości brak im tylko namaszczenia, tej oliwy wonnej i błogosławionej, która, śmiem rzec, sama jedna tylko przenika serca. Proboszcz Św. Eksuperego pierwszy rad zaznaczył, że ksiądz Lantaigne, wstępując na mównicę najczcigodniejszej bazyliki diecezji, dobrze zasłużył się wielkiemu apostołowi Galii, jej założycielowi, przez zapał i gorliwość, których nadmiar nawet znajduje wytłumaczenie w swym miłosiernym źródle. Ubolewał tylko nad wycieczkami mówcy na teren dziejów współczesnych. Bo należy przyznać, że ksiądz Lantaigne nie waha się stąpać po żarzących jeszcze popiołach. Ksiądz Lantaigne jest człowiekiem znakomitym przez pobożność, wiedzę, talent. Jaka szkoda, że ksiądz ten, godzien wznieść się na najwyższe szczeble hierarchii, uważa, że na pokaz winien wystawiać przywiązanie, chwalebne zapewne w zasadzie, lecz nieumiarkowane w skutkach, do rodziny wygnanej, która darzyła go dobrodziejstwami! Chętnie pokazuje on egzemplarz Naśladowania Jezusa Chrystusa oprawny w złoto i purpurę. Otrzymał tę książkę od hrabiny Paryża45 i chlubi się swą wiernością i wdzięcznością. I jak to smutno, że pycha, którą wybaczyć można człowiekowi obdarzonemu tak wielkimi zdolnościami, ponosi go aż do tego stopnia, że w parku publicznie wyraża się o Jego Eminencji kardynale arcybiskupie w słowach, których nie śmiałbym powtórzyć! Niestety! Choćbym zmilczał, wszystkie drzewa w alejach naszego ogrodu powtórzą panu słowa księdza Lantaigne wyszeptane do pana Bergeret, profesora nadzwyczajnego na wydziale humanistycznym: „Jeżeli o rozum idzie, Jego Eminencja zachowuje ubóstwo ewangeliczne!” Tak wyraża się stale. Czyż nie słyszano go na ostatnim wyświęcaniu księży, gdy Jego Eminencja zbliżał się przybrany w szaty pontyfikalne, które mimo małego wzrostu umie nosić z taką godnością, czyż nie słyszano, jak powiedział: „Pastorał złoty, biskup drewniany”? Krytykował w ten sposób, bardzo nie w porę, zarówno przepych, z jakim Jego Eminencja odprawia nabożeństwo, jako też i wystawność jego oficjalnych obiadów, głównie zaś obiadu wydanego na cześć generała dowodzącego dziewiątym korpusem armii. Pan był również zaproszony na ten obiad, panie prefekcie. I właśnie lepsze stosunki, jakie zapanowały między arcybiskupstwem a prefekturą, szczególnie rażą księdza Lantaigne. Wbrew zasadom świętego Piotra i naukom Jego Świątobliwości Leona XIII ma on chęć przedłużać te przykre nieporozumienia, które szkodzą zarówno Kościołowi, jak i Państwu.
Prefekt słuchał z otwartymi ustami, jak to miał w zwyczaju. Potem wybuchnął:
— Ten Lantaigne jest przepojony najobrzydliwszym duchem klerykalnym! Cóż ma przeciwko mnie? Cóż mi zarzuca? Czyż nie jestem dość wyrozumiały, liberalny? Czyż nie przymykałem oczu, kiedy ze wszystkich stron mnisi i zakonnice wracali do klasztorów i do szkół? Bo choć stanowczo trzymamy się podstawowych praw Republiki, nie stosujemy ich wcale. Lecz księża są niepoprawni. Jesteście wszyscy jednacy! Gdy sami prześladować nie możecie, krzyczycie, że jesteście prześladowani. A co o mnie mówi ten wasz Lantaigne?
— Nie można nic określonego zarzucić rządom pana prefekta Worms-Clavelin, ale człowiek tak nieprzejednany, jak ksiądz Lantaigne, nie przebaczy ani związków z masonerią, ani pochodzenia izraelickiego.
Prefekt strząsnął popiół z cygara.
— Żydzi nie są mi przyjaciółmi. Nie mam żadnych stosunków ze światem żydowskim. Ale niech ksiądz będzie spokojny, księże profesorze, gwarantuję, że ksiądz Lantaigne nie będzie biskupem Tourcoing. Mam przecież dosyć wpływów w biurach ministerialnych, by mu dać mata... Proszę mnie słuchać uważnie, księże Guitrel: nie miałem pieniędzy, gdy rozpoczynałem karierę. Wyrobiłem sobie stosunki i dziś mam ich niemało, i to dobrych. Stosunki są warte prawie tyle, co majątek. Będę czuwał nad tym, żeby ksiądz Lantaigne skręcił kark w kancelariach ministerstwa. Moja żona ma zresztą kandydata na biskupstwo w Tourcoing. A tym kandydatem jest ksiądz, księże Guitrel.
Na te słowa ksiądz Guitrel spuścił oczy i wzniósł ramiona.
— Ja miałbym zasiąść na tronie uświęconym przez błogosławionego Lupusa i przez tylu pobożnych apostołów Galii północnej! Pani Worms-Clavelin powzięła myśl podobną?
— Kochany księże Guitrel, moja żona chce, żebyś nosił mitrę. I zaręczam, że potrafi mianować biskupa. Ja sam nie miałbym nic przeciwko temu, żeby dać Republice biskupa republikanina. To skończona sprawa, kochany księże Guitrel: proszę pomówić z arcybiskupem i z nuncjuszem, a ja i moja żona puścimy w ruch biura ministerstwa.
Ksiądz Guitrel szeptał składając ręce:
— Starożytny i czcigodny tron w Tourcoing!
— Biskupstwo trzeciego rzędu, dziura, kochany księże. Ale to na początek. A czy ksiądz wie, gdzie ja rozpocząłem swój zawód? W Céret! Byłem podprefektem w Céret, w Pirenejach wschodnich! Czy uwierzyłby kto? Ale czas tracę na gadaniu... Dobranoc, ekscelencjo.
Prefekt podał rękę księdzu.
Ksiądz Guitrel szedł krętą uliczką des Tintelleries pokorny, z pochylonymi plecami, rozważając, jakie starania czynić należy. Zarazem obiecywał sobie, że w dniu, w którym przywdzieje mitrę i weźmie pastorał w rękę, jako książę Kościoła będzie się opierał cywilnym władzom państwowym, będzie zwalczał masonów i rzuci klątwę na zasady wolnomyślicielstwa, Republiki i rewolucji.
Artykuł „Liberała” powiadomił miasto, że w swych murach gości prorokinię. Była nią panna Klaudyna Deniseau, córka właściciela biura pośrednictwa pracy dla służby folwarcznej. Aż do siedemnastego roku życia panna Deniseau dla najuważniejszego obserwatora nie zdradzała żadnych zaburzeń fizycznych czy duchowych. Była to dziewczyna jasnowłosa, tęga, mała, ani ładna, ani brzydka, ale miła i wesołego usposobienia. „Odebrała — jak pisał «Liberał» — dobre wychowanie mieszczańskie, była pobożna bez przesady”. Zaczynała osiemnasty rok życia, gdy pewnego wieczora, 3 lutego 189..., o szóstej godzinie, zajęta nakrywaniem do stołu w jadalni, usłyszała, jak się jej wydało, głos matki: „Klaudyno, idź do swego pokoju”. Poszła tam i ujrzała między łóżkiem a drzwiami wielką światłość, i usłyszała głos z tej światłości idący: „Klaudyno, trzeba, by kraj czynił pokutę. Wtedy uniknie wielkich nieszczęść. Jestem święta Radegonda, królowa Francji”. Panna Deniseau dostrzegła wtedy w blasku twarz świetlaną i jakby przejrzystą, w koronie ze złota i drogich kamieni.
Odtąd święta Radegonda przychodziła co dzień rozmawiać z panną Deniseau, której zwierzała proroctwa i odsłaniała tajemnice. Przepowiedziała mrozy, które zwarzyły latorośl winną, i objawiła, że ksiądz Rieu, proboszcz parafii Świętej Agnieszki, nie doczeka świąt wielkanocnych. Czcigodny proboszcz umarł istotnie w Wielki Czwartek. Następnie wciąż zapowiadała dla Republiki i Francji bliskie i straszne nieszczęścia, pożary, wylewy, rzezie. Lecz Bóg, znużony karaniem niewiernego narodu, da mu
Uwagi (0)