Gucio zaczarowany - Zofia Urbanowska (na czym czytać książki elektroniczne txt) 📖
Gucio zaczarowany to powieść Zofii Urbanowskiej skierowana do młodszych czytelników. Głównym bohaterem jest 8-letni Gucio, bardzo leniwy chłopiec, który nie potrafi zrozumieć, jak ważna w życiu jest praca, a nie wyłącznie zabawa.
Gucio zostanie przemieniony przez wróżkę w muchę, by móc odpokutować swoje nieposłuszeństwo — na znak tego nosi czerwoną czapeczkę. Jako mucha przemierza świat wraz z Joasią, która pokutuje jako pszczoła. Oboje poznają tajemniczy świat zwierząt — książka zawiera bardzo realistyczne opisy zwyczajów i anatomii różnych zwierząt.
Powieść ma charakter przyrodniczo-fantastyczny i została wydana w 1884 roku. Jest yo pozycja o charakterze dydaktycznym i odzwierciedla sposób wychowywania dzieci pod koniec XIX wieku. To jedna z najpopularniejszych pozycji literackich dla dzieci, której echa odbijały się w twórczości autorów takich jak Cz. Miłosza czy T. Różewicz.
- Autor: Zofia Urbanowska
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Gucio zaczarowany - Zofia Urbanowska (na czym czytać książki elektroniczne txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zofia Urbanowska
Odziane czarnymi pancerzami, z dwiema żółtoczerwonawymi pręgami na skrzydłach wyglądały jak żałobnicy, a trójkątne hełmy na głowach i ostrogi przy tylnych nogach zdawały się mówić, że te mundury zostały przywdziane dla oddania honorów wojskowych nieboszczykowi43. Co jednak Gucia najwięcej uderzało w tym stroju to duże rogi, jakimi były hełmy opatrzone. Z całej tych rycerzy postaci milczącej, ponurej zdawało się, że to chyba piekło ich przysłało po duszę śpiewaka. Ale co taki poczciwy ptaszek, który rozweselał i cieszył ludzi zmęczonych pracą i nie tylko ludzi, bo wszystkie stworzenia, mógł zgrzeszyć?
Jak stolarz obchodzi dokoła ciało nieboszczyka, kiedy bierze miarę na trumnę, tak obaj czarni rycerze krążyli dokoła zwłok nieszczęśliwego śpiewaka; po czym stanęli, kilkakrotnie dotknęli się rogami swoich hełmów, jakby dając sobie jakieś znaki tajemnicze, i jeden się oddalił, a drugi pozostał na straży.
„Ciekawy jestem, czego oni chcą?” — pytał sam siebie Gucio i czekał, co dalej będzie.
Niedługo czekał. Z górnych warstw powietrza doleciał go głuchy szmer, szmer szczególny, zagadkowy, nigdy jeszcze dotąd niesłyszany, który stawał się coraz wyraźniejszy, i jednocześnie rozeszła się silna woń piżma. Zaciekawiony, kto też się tak uperfumował, spojrzał w górę i zobaczył lecący cały oddział czarnych rycerzy; wiódł ich prawdopodobnie ten sam owad, który się stąd niedawno oddalił. Oddział składał się z kilkunastu.
Stanąwszy na ziemi, wszyscy zaczęli wspólnymi siłami ściągać zwłoki śpiewaka ze ścieżki, gdzie było pełno ostrych żwirowatych kamyczków, na piasek, pod krzak lilii, na którym siedział Gucio.
— Moi panowie, co chcecie zrobić z tym biednym ptaszkiem? — odezwał się Gucio, przemógłszy swoją niechęć do czarnych postaci. — Nie róbcie mu nic złego, bardzo was o to proszę!
— Człowiek pokutujący! Człowiek pokutujący! — szeptali pomiędzy sobą rycerze, oglądając się na niego, a jeden, wyglądający na starszego od innych, odpowiedział:
— Bądź spokojny, chłopczyku, nie mamy żadnych złych zamiarów, chcemy tylko zamordowanego ptaszka pochować.
Gucio niezmiernie się zdziwił.
— Przepraszam bardzo za moją ciekawość — odezwał się znowu — ale... dlaczego panowie bierzecie się do tego? Czy grzebanie umarłych jest zwykłym waszym zatrudnieniem?
— Tak, chłopczyku. Jesteśmy grabarzami wszystkich nieżywych stworzeń małego rozmiaru, jak na przykład ptaków, myszy, susłów, chomików i wielu innych. Groby, które kopiemy, są zarazem kolebkami naszych dzieci; składamy bowiem jajka w martwe ciało, żeby wylęgnięte z nich potomstwo znalazło zaraz gotowy pokarm pod ręką. Bóg chce, abyśmy z pracy, jaką podejmujemy dla świata, i dla siebie też wyciągali jakąś korzyść. Innej zapłaty za robotę nie bierzemy.
— Nie rozumiem, co świat na tym korzysta — wtrącił Gucio.
— Czyż nie zgadujesz tego, chłopczyku? Gdyby nie my, wszystkie nieżywe zwierzątka rozkładałyby się i zatruwały powietrze, a zarazem w krótkim czasie zdziesiątkowałyby ludność.
— A jeżeli padnie koń albo krowa, to kto się zajmuje ich pogrzebem?
— Nasi krewni, nazywający się grobowcami i kąsawcami; ale oni nie grzebią umarłych tak jak my, tylko ich pożerają, i to nie prędzej, aż ciało zacznie się rozkładać. Jeżeli rozkład nie dość prędko następuje, grobowce wydają z siebie ciecz brunatną i cuchnącą, prawdziwy napój śmierci, pod wpływem którego ciało prędzej gnije.
Gucio się cały wstrząsnął, zgroza go przejmowała.
— Wgryzają się one pod skórę zwierzęcia — mówił grobarz44 dalej — i w krótkim czasie tak dokładnie wszystko wyjadają, że nie zostaje ani kosteczka. Załatwiają się one z największymi zwierzętami prędzej niż psy i wilki. Wy, ludzie pokutujący, dziwicie się wszystkiemu. Niedawno na pogrzebie małej myszki, która przez łakomstwo wpadła w pułapkę, musiałem opowiedzieć to samo pewnej małej księżniczce, która za złe obchodzenie się ze służącymi musi teraz służyć u królowej pszczół za popychadło. A ty, chłopczyku, za co pokutujesz?
Gucio, którego w najgorszy humor wprowadzały pytania dotyczące tego drażliwego przedmiotu, udał, że nie słyszy.
— Bądź pan łaskaw powiedzieć mi jeszcze, kto was zawiadamia o śmierci zwierzątek? Czy rodzina i przyjaciele zmarłych?
— Nasz własny węch: z daleka czujemy śmierć. Ale dość tej gawędki! Towarzysze, do roboty!
Jakby na komendę cały oddział, pochyliwszy się, zaczął się wciskać łapkami pod ciało ptaszka, kopiąc jednocześnie przednimi nogami ziemię z nadzwyczajną szybkością i odrzucając ją na bok tylnymi. Gucio podziwiał te nogi silne, opatrzone haczykami, doskonale zastępującymi łopaty. Zwłoki śpiewaka zagłębiały się w ziemię coraz więcej i więcej; a gdy się zupełnie schowały, czarni rycerze zaczęli wyprawiać na nich szalone skoki, istny taniec czarownic, po czym zasypali je ziemią, tworząc mały wzgórek, udeptali i odeszli. Nie pozostał najmniejszy ślad krwawego dramatu, jaki się tu w nocy odegrał45, tylko kilka piór leżących na ścieżce zostało jako jedyna po wielkim artyście pamiątka, a i te za chwilę wiatr rozwieje.
Biedny śpiewak! Niechaj mu ziemia lekką będzie...
Gdy grobarze po skończonym pogrzebie odeszli, Gucio wstrząśnięty głęboko widokiem, jaki miał niedawno przed oczyma, pozostał z niewesołymi myślami o śmierci i znikomości życia, o biednym śpiewaku śpiącym teraz cicho w mogile i zapytywał sam siebie, czy istotnie oprócz kilku piórek na ścieżce nic więcej po nim nie pozostało? O nie! Kto słuchał jego pieśni natchnionych, ten nie zapomni wrażenia, jakiego doznał, i zachowa w sercu życzliwe o nim wspomnienie. On sam czuł to po sobie.
Tu zaczął się zastanawiać, co by też to było, gdyby on umarł. Mateczka rozchorowałaby się ze zmartwienia, siostrzyczka i ojciec płakaliby bardzo, nawet słudzy żałowaliby go, bo szczerze lubili panicza. Ale po pogrzebie każdy by sobie pomyślał: „ten chłopiec tak martwił rodziców swoim lenistwem, że lepiej, iż go Bóg zabrał. Świat i tak nie miałby z niego żadnego pożytku”.
Zapłakał nad sobą.
Ale trudno jest wytrwać długo w myślach posępnych, gdy słońce świeci jasno, niebo jest pogodne, a usposobienie pokutnika z natury żywe. Toteż Gucio otrząsnął się prędko z przykrych wrażeń. Przypomniała mu się owa księżniczka Joasia, o której mówili mu wszyscy, wróbelek, muszka i grobarz. Ciekawy był ją poznać i dowiedzieć się od niej samej o jej losach. Gdyby wiedział, gdzie jej szukać, poszedłby prosto do niej. Ona tam pewnie biedaczka bardzo jest nieszczęśliwa, nieszczęśliwsza jeszcze od niego. On przynajmniej jest swobodny, robi co chce; a ją pewnie pszczoły pędzą do pracy od rana do nocy, dokuczają, łają, kolą żądłami i może nawet jeść nie dają. Biedna, biedna księżniczka! Może ona potrzebuje opieki i pomocy mężczyzny, może oczekuje wybawiciela!
Gucio czytał i słyszał nieraz o królewiczach wybawiających zaklęte księżniczki; czemu więc nie miałby jej wybawić albo przynajmniej los jej złagodzić? Nie był wprawdzie królewiczem, ale miał serce tkliwe na niedolę bliźniego i duży zapas rycerskiego zapału. Jak ją wybawić, nie wiedział i nawet nie próbował łamać nad tym sobie głowy. Alboż ów rybak z baśni czarodziejskiej, co złowił rybkę złotą, albo ów pasterz, co szedł na koniec świata dla odszukania jabłoni rodzącej złote jabłka, widzieli, jak zdobyć swoje skarby? Czy się choć trochę namyślali? Gdzie tam! Szli w drogę śmiało i pokonawszy tysiączne przeszkody i niebezpieczeństwa z pomocą bożą, zawsze dochodzili do celu. O tym, że dla małego owadka każde przedsięwzięcie musi być trudniejsze, niż było dla rybaka i pasterza — oraz że wybawiciel sam potrzebował wybawienia — rycerski nasz bohater nawet nie pomyślał. W drogę więc, w drogę! Pasieka mieści się w części ogrodu stykającej się z lasem. Gdyby zbłądził, to przecież spotka w podróży kogoś, co mu wskaże, w którą udać się stronę.
Widząc, jak ptaszki bujały, to wznosząc się, to opuszczając z pełną wdzięku swobodą, zapragnął odbyć podróż na skrzydłach i wzbił się w powietrze, kierując się ku lasowi. Już się trochę oswoił ze swym przyrządem do latania i nauczył sterować, zapatrując się na inne owady. Jak rybka pływająca ponad dnem rzeczki wysłanym kamyczkami i porostami, tak on unosił się nad kwiatami i krzakami, nad miejscami, które wczoraj jeszcze przebiegał jako chłopczyk. Poznawał ścieżki, drzewa, gąszcze, tylko dziwna rzecz, nie mógł zgadnąć, w której stronie jest dwór. Ilekroć mu się zdawało, że trafiła na ślad, zawsze zbłądził. Nie mogąc widzieć nikogo ze swych ukochanych, pragnął z daleka chociaż spojrzeć na dom, w którym żyli. Zdawało mu się, że gdyby się przekonał, że dom stoi na miejscu tak jak dawniej, byłoby mu lżej. Ale widać Bóg chciał go ukarać, bo odmówił mu tej pociechy.
Długo tak bujał, kąpiąc się z rozkoszą w cieple promieni słońca. Jazda powietrzna sprawiała mu więcej przyjemności niż niegdyś bujanie na huśtawce, która to zabawa była mu ulubioną.
Ale po półgodzinnej podróży spostrzegł, że jakoś nie zbliża się do celu. Ogród się w dwójnasób powiększył, że ani sposób się z niego wydostać; lasu ani widać, a skrzydełka już się zmęczyły i chcąc nie chcąc trzeba popasać46.
Zniechęcony usiadł pod drzewem na liściu łopianu, przemyśliwając, kogo by o dalszą drogę spytać, gdy nagle ujrzał z najniższej gałęzi drzewa spuszczającego się pająka.
Ciało jego okrągławe, ciemne, upstrzone było białymi kropkami ułożonymi na grzbiecie w kształt krzyża — a głowa zrośnięta cienką szyjką z gorsetem, opatrzona była czterema parami nóg przytwierdzonych do piersi. Lina, na której wisiał, przymocowana do gałęzi, przedłużała się tak szybko, jak gdyby pająk z kłębka ją odwijał. Nie było tam jednakże żadnego kłębka, ale coś ciekawszego, więcej zadziwiającego: pająk miał na końcu ciała kilka drobnych gruczołków, z których sączyła się jakaś lepka materia i w mgnieniu oka tężała na cieniutkie, ledwie dające się dojrzeć włókienka. Pająk, za pomocą nóg opatrzonych na końcach małymi grzebyczkami, zlepiał te włókienka w jedną niteczkę niby biegła prządka snująca swoją przędzę. Nitka ta przedłużająca się ciągle, a więcej jeszcze pyszczek zwierzątka zakończony ostrymi szponami i osiem okropnych oczu patrzących uporczywie w naszego podróżnego napełniły go niemałą obawą i gdyby nie ciekawość przykuwająca go do miejsca uciekłby niezawodnie.
Gdy już dzieliła ich mała tylko odległość, pająk wyciągnął ku niemu jedną z przednich łap, opatrzoną mocnym, ostro zakończonym haczykiem, i zrobił taki ruch, jakby się gotował do skoku. Gucio zerwał się, zatoczył krąg w powietrzu i usiadł na drugim liściu, a pająk cofnął się, mruknąwszy z niezadowoleniem:
— Do licha! Myślałem, że to zwyczajna mucha, a to człowiek pokutujący: i śniadanie przepadło! Czego tu chcesz, chłopcze? Czy masz do mnie jaki interes? Może się chcesz nauczyć robić siatkę?
— O nie — odpowiedział Gucio, patrząc nań z nieukrywanym wstrętem — idę do królestwa pszczół i zabłądziłem. Czy pan nie mógłby mi wskazać drogi?
— I owszem. Idź prosto przed siebie, a potem weź się na prawo47: zobaczysz tam duże miasto, które ludzie nazywają pasieką. Domy w nim wysokie a wąskie, podobne do wież z dachami spadzistymi. Była tu u mnie stamtąd przed godziną księżniczka Joasia, która służy u królowej za popychadło, i płakała bardzo z tęsknoty za matką.
— Płakała? — pochwycił Gucio ze współczuciem — biedna! Ja idę właśnie do niej. Bądź pan zdrów.
— Zaczekajże — wołał pająk — nie spiesz się tak bardzo, bo i tak nie zastaniesz jej teraz. Królowa wysłała ją po jakiś osobliwy pyłek z kwiatów wodnych, a to jest daleko. Będziesz miał jeszcze dosyć czasu. Chodź, zobaczysz tymczasem moją siatkę!
Gucio zgodził się, acz niechętnie, na obejrzenie warsztatu pająka. Bądź co bądź była to rzecz ciekawa i warta widzenia. Siatka rozpościerała się pomiędzy dwiema gałęziami, w kształcie koła, w którym nitki promieniste rozchodziły się w równych odstępach od środka. Gucio podziwiał doskonale zachowane wymiary i nieporównaną sztukę w urządzaniu tkanki.
— Bardzo to piękny i delikatny wyrób — powiedział nareszcie — ale szkoda, że nie przyda się nikomu na nic, chyba tylko dla pana samego jako sidła do łapania tych biednych muszek, które tu widzę uwikłane i już nieżywe. Cóż z tego, że wiedziesz żywot pracowity, kiedy dla nikogo więcej nieużyteczny. Czy nie byłoby lepiej, żebyś sobie próżnował?
— Mylisz się, chłopcze. Pajęczyna zmieszana z chlebem od wieków używana jest do tamowania krwi. Ale nie na tym koniec: próbowano z niej wyrabiać pończochy i rękawiczki, a Ludwik XVI, król Francji, kazał z niej nawet dla siebie utkać suknię. Wprawdzie rzucił ją wkrótce, narzekając, że się prędko podarła, ale to tylko dlatego, że nie wynaleziono jeszcze sposobu nadania pajęczynie trwałości. Kiedyś to przyjdzie. My tymczasem nie ustajemy w pracy i czekamy cierpliwie. Ty, chłopcze, jesteś czymś więcej ode mnie, bo jako człowiek masz pod ręką tysiące sposobów stania się użytecznym, a czy w swym życiu zrobiłeś coś lepszego od pajęczyny?
Gucio nie znalazł na razie odpowiedzi: mocno pomieszany pożegnał pająka i spiesznie się oddalił.
Na zakręcie ścieżki ukazał się stary ogrodnik Maciej w swoim wielkim słomianym kapeluszu z obszarpanymi brzegami i w granatowym płóciennym spencerku48, spod którego wyglądała koszula. Co dzień regularnie o tej porze poczciwy staruszek szedł do stawu, nabierał mętnej wody w blaszaną konewkę i podlewał kwiaty i krzewy delikatniejsze. Gucio na widok swego dobrego przyjaciela zerwał się i poleciał ku niemu.
— Dobry, kochany Macieju — wołał, krążąc koło jego kapelusza — ty mnie poznasz, ty odgadniesz w małej muszce swojego panicza i powiesz mi, czy w domu wszyscy zdrowi i czy się bardzo martwią, żem im zginął?
Maciej przystanął na chwilę, postawił konewkę na ziemi, zdjął kapelusz i jął się nim od natrętnej muchy opędzać, co brzęcząc głośno, latała mu ciągle koło ucha.
— A to ci uparte stworzenie! — rzekł nareszcie zniecierpliwiony i otworzywszy swoją żylastą dłoń tak nią machnął w powietrzu, że o mało nie zabił panicza.
Gucio z boleścią uciekł.
— Nie poznał mnie — mówił do siebie z płaczem — nie poznał, a ja go tak kochałem!...
I spoglądając wzrokiem pełnym wyrzutu za ogrodnikiem, który krok za krokiem postępując, podlewał dalej kwiaty, czuł do niego żal głęboki, że z takim spokojem wypełniał swoje codzienne zatrudnienie, zamiast się troskać o panicza, zamiast go szukać i wołać na wszystkie strony.
„Gdyby Helusia zginęła, to by jej szukał — myślał, czując że brzydkie uczucie zazdrości ściska mu serce. — Ona go nauczyła czytać...”
Gorzko mu było w sercu i gorzko w ustach; widok wody spadającej rzęsistym deszczem na kwiaty z koneweczki obudził w nim pragnienie. W powojach błękitnych rosnących nad brzegami trawników pełno było tego deszczu. Gucio usiadł na jednym kwiatku, ale zaledwie zajrzał
Uwagi (0)