Darmowe ebooki » Powieść » Pierścień i róża - William Makepeace Thackeray (efektywne czytanie .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Pierścień i róża - William Makepeace Thackeray (efektywne czytanie .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 William Makepeace Thackeray



1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 17
Idź do strony:
pierścionek podobny do obrączki, którą nosiła księżniczka! — zauważyła Rózia.

— Cóż za myśl — wykrzyknęła Gburia-Furia. — Mam go już z dawien dawna. Okryj mi lepiej nogi pierzyną. Br... jakie zimne noce! Pójdziesz teraz najpierw do sypialni królewicza Lulejki i dobrze wygrzejesz mu łóżko szkandelą. Wrócisz potem i poprujesz moją zieloną jedwabną suknię, i jeszcze zrobisz mi na poczekaniu jaki ładny czepeczek na rano, potem zacerujesz mi pięty w pończochach... no, a potem będziesz mogła pójść spać. Tylko pamiętaj przynieść mi o piątej z rana gorącej herbaty z sucharkami!

— Czy jaśnie pani każe wygrzać szkandelą także i łóżko księcia Bulby? — zapytała Rózia.

Ale zamiast odpowiedzi — spod stosu pierzyn i poduszek doszło ją tylko dziwne mruczenie i sapanie: „U-u, hruu — au-ho! gruuu... hau-houg — huh-gruuu-uch!” — Hrabina Gburia-Furia chrapała w najlepsze.

Komnata Gburii-Furii przytykała do sypialni króla i królowej; zaraz w następnym pokoju sypiała Angelika. Nie otrzymawszy od ochmistrzyni żadnej odpowiedzi, poczciwa Rózia pośpieszyła do kuchni, żeby napełnić królewską szkandelę żarzącymi się węglami. Rózia była bardzo ładną, żywą i roztropną dziewczyną. Ale widocznie dziś było w niej coś nadzwyczajnego, bo ledwo weszła do izby czeladnej, zebrane tam służące zaczęły jej dogadywać i dokuczać. Gospodyni nazwała ją nieznośnym, zarozumiałym dziewczyniskiem. Pierwszą garderobianą oburzyło jej uczesanie. Rózia powinna rozumieć, że uczciwej i przyzwoitej służącej nie przystoi wplatać we włosy kwiatów ani wstążek. Kucharka (na dworze królewskim była oprócz kucharza także i kucharka) wzruszyła tylko pogardliwie ramionami i burknęła, że nie rozumie, jak ktoś może zwracać uwagę na tak pospolite i niepozorne stworzenie. Za to mężczyźni zebrani w izbie byli wręcz odmiennego zdania. Nadworny kamerdyner August, lokaj Marcin, kuchta dworski, mały paź księżniczki i Francuz, kamerdyner księcia Krymtatarii, zerwali się z miejsc ujrzawszy wchodzącą Rózię i podskoczyli ku niej, wołając jeden przez drugiego:

Olaboga!

Do kata!

Do kroćset!

O rety!

O nieba!

Patrzcie tylko, co to za śliczna dziewucha z tej Rózi!

— Precz ode mnie! Nie chcę słyszeć waszych uwag! — zawołała Rózia i oganiając się przed nimi szkandelą, wybiegła z kuchni. Z sali bilardowej dochodziły ją wykrzykiwania zabawiających się książąt. Rózia wygrzała najpierw starannie łóżko Lulejki, po czym udała się do komnaty księcia Bulby. Kiedy wychodziła z tego pokoju, we drzwiach natknęła się na Bulbę. Bulbo chwiał się nieco na nogach, bo wino, którym go raczył Lulejka, nie wyszumiało mu jeszcze z głowy, i ledwie rzucił okiem na Rózię, zaczął bełkotać:

— O-o! o-o! o-o! Cóż za cud pię-kno-ści zjawił się tutaj! Aniołku, rybko, pe-reł-ko, pą-czu-siu ró-ża-ny, pozwól księciu Bulbie zostać twoim niewolnikiem, twoim bul-bul-kiem (bulbul znaczy po persku słowik). Polecimy razem w pustynię — ach, leć ze mną, sarenko płochliwa, któraś me serce usidliła czarem błękitnych oczu, jakich jeszcze nie spotkałem u żadnej dziewicy! Weź serce moje, bijące pod mą książęcą kamizelką! Bądź moją! Ja będę twoim! Będziemy swoi! Będziesz księżną Krymtatarii. Król, rodzic mój, chętnie przyzwoli i pobłogosławi nasz związek! Co mi tam Angelika! Kpię sobie z Angeliki i jej rudych jak lisia kita włosów. Za jej miłość nie dałbym nawet złamanego szeląga.

— Niech mnie Wasza Książęca Mość puści i położy się spać! — rzekła Rózia, wywijając trzymaną w ręku szkandelą.

Ale Bulbo nie myślał ustąpić i wołał:

— Aniele mój, szkandelę rzuć nikczemną, ach, moją bądź, królewski tron dziel ze mną! Bierz serce me! Patrz, leżę u twych stóp, nie puszczę cię, aż nas połączy ślub!

I plótł androny swoje dalej, a zachowywał się tak zuchwale i natarczywie, że Rózia, nie mogąc sobie dać z nim rady, trzasnęła go w końcu raz i drugi gorącą szkandelą. Okrzyki zachwytu Bulby zmieniły się raptem w takie wrzaski bólu, że Lulejka nadbiegł z sąsiedniej komnaty, żeby dowiedzieć się, co się stało. Zorientowawszy się w mig w położeniu Rózi, skoczył jej na pomoc i chwyciwszy Bulbę za loki, miotał nim po dywanach i posadzce, tak że z pięknej kunsztownej fryzury księcia Krymtatarii pozostało zaledwie parę garści włosów.

Biedna Rózia nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Bulbo, odbijający się jak piłka nożna pod uderzeniami Lulejki, wyglądał tak pociesznie, że choć poczciwej Rózi żal go było trochę, uśmiała się do łez. Lulejka puścił go wreszcie i podczas gdy nieszczęsny Bulbo, płacząc w kącie, rozcierał sobie guzy i siniaki, Lulejka padł przed Rózią na kolana i ująwszy dłoń jej, najtkliwszymi słowy oświadczył, że kocha ją nad życie i gotów jest poślubić ją natychmiast. Możecie sobie wyobrazić wzruszenie Rózi, gdyż biedne dziewczę kochało Lulejkę już od dawna, kto wie, czy nie od tej chwili, w której ujrzała go po raz pierwszy, kiedy będąc małym, kilkuletnim dzieckiem, zabłąkała się w królewskim parku.

— O najsłodsza moja! — mówił na klęczkach Lulejka. — Jakież bielmo miałem na oczach, że spędziwszy piętnaście lat pod jednym z tobą dachem, nie dostrzegłem wcześniej całego blasku wdzięków twych i cnoty. Podobnej tobie nie ma ani w Europie, ani w Azji, ani w Afryce, ani w Ameryce, ani w Australii (nie wiem tylko na pewno, czy była już wtedy odkryta). Nie, nie, nie zaprzeczaj, czyż jest na świecie dziewica, która by godna była stanąć obok ciebie? Kto? Angelika? Ha! Ha! Ha! Gburia-Furia? Puh! Ha! Ha! Ha! Tyś moją królową! Tyś moją Angeliką, bo anielską masz postać i duszę!

— Nie mów tak, Wasza Wielmożność, jestem tylko biedną służącą — szeptała Rózia, do głębi uradowana słowami Lulejki.

— Któż mnie pielęgnował w chorobie? Czyż nie ty? Kto pamiętał o mnie, gdy wszyscy mnie opuścili? Czy nie twoja dłoń chłodziła moją skroń, słała me łoże i przyrządzała kurczę pieczone i galaretkę malinową?

— Tak, to moja dłoń — wykrzyknęła Rózia — i zawsze, proszę Jego Wielmożności, przyszywałam guziki do koszul Jego Wielmożności — dodało niewinne dziewczę, rumieniąc się z radości pod rozkochanym wzrokiem Lulejki.

Nieszczęsny Bulbo, pałający ciągle jeszcze miłością do Rózi, usłyszał te słowa, dojrzał tkliwe wejrzenia rzucane przez dzieweczkę na Lulejkę, więc ryknął z bezsilnej wściekłości i rwać począł resztę włosów ze łba i ciskać je o posadzkę, tak że wkrótce wszystkie dywany były nimi pokryte. Szkandela wysunęła się z rąk Rózi i leżała na podłodze, a Rózia widząc, że obaj książęta zaczynają znowu doskakiwać sobie do czubów, wymknęła się z komnaty.

— Wyłaź mi zaraz z kąta, głupi, gruby mazgaju! — zawołał Lulejka. — Zaraz ci przyślę sekundantów15 za to, żeś się ośmielił obrazić najsłodszą moją Rózię! Jak ci uszy obetnę, odechce ci się, nędzniku, napastować oblubienicę księcia Lulejki, prawowitego władcy Paflagonii!

— Ona nie jest oblubienicą Lulejki, ona jest oblubienicą Bulby! — ryczał Bulbo. — Ona będzie moją żoną, musi być moją żoną. Ona albo żadna!

— Jesteś zaręczony z moją kuzynką! — wrzasnął Lulejka.

— Kpię sobie z twojej kuzynki.

— Odpowiesz mi za tę obelgę! — krzyknął rozwścieczony Lulejka.

— Zabiję cię!

— A ja cię nadzieję na mą szpadę jak kurczę na rożen!

— A ja ci dziurki w nosie powystrzelam!

— Jutro poślę ci moich sekundantów!

— Jutro przeszyję cię kulką na wylot!

— Porachujemy się z sobą! — zakończył Lulejka i podsunął Bulbie ściśniętą pięść pod sam nos. Potem podniósł z ziemi szkandelę i... nie śmiejcie się, proszę, bo... Lulejka wycałował i wyściskał gorącą szkandelę, pewnie dlatego, że przed chwilą trzymała ją w rękach Rózia. Potem wybiegł z komnaty.

O zgrozo! Jakiż obraz przedstawił się jego oczom! Oto na samym dole schodów ujrzał Jego Królewską Mość Walorozę, odzianego zaledwie w szlafrok i szlafmycę16, pochylającego się ku zmieszanej Rózi i przemawiającego najczulszymi wyrazami. Król usłyszał hałas i zgiełk, a poczuwszy, jak twierdził, woń spalenizny, pośpieszył zobaczyć, czy ogień nie wybuchł w pałacu.

— Zapewne Ich Wielmożności palą papierosy, proszę Waszej Królewskiej Mości — rzekła Rózia.

— Najpiękniejsza z pięknych garderobiano17! — przerwał jej Walorozo (i on oszalał z miłości jak i tamci) — zapomnij o wszystkich młokosach i gołowąsach i spójrz łaskawym oczkiem na pewnego monarchę w średnim wieku, który za czasów swej młodości uchodził za bardzo przystojnego młodzieńca!

— Och, zaklinam, przestań, Wasza Królewska Mość! Gdyby to Jej Królewska Mość usłyszała! — szepnęła błagalnie Rózia.

— Jej Królewska Mość! Ha! Ha! Ha! — zaśmiał się monarcha. — Niechże sobie idzie do diabła. Czyż nie jestem wszechwładnym panem w Paflagonii? Czyż nie mam szubienic, stryczków, katów? Czyż nie szumi w pobliżu murów tego zamku głęboka, wezbrana toń morska? Czyż nie mam na strychu dość pustych worków? A worki moje szerokie, mocne, nowe; jeśli rozkażesz, wsadzimy w nie królową; nim się obejrzy, a już z ciepłego łoża przez okno chlupnie w milczącą bezdeń morza, a ty przy boku mym zabłyśniesz niby zorza!

Usłyszawszy straszliwe słowa Walorozy, Lulejka zapomniał o należnym ukoronowanej głowie uszanowaniu i wziąwszy szeroki rozmach, grzmotnął stryja szkandelą tak potężnie, że król rozpłaszczył się na posadzce sieni jak naleśnik. Lulejka wziął co prędzej nogi za pas, a Rózia uciekła również. Był już czas najwyższy, bo ze wszystkich komnat zaczęły wychylać się przerażone twarze: królowej, Gburii-Furii i Angeliki. Możecie sobie wyobrazić, jaki podniosły lament ujrzawszy dostojnego małżonka, ojca i władcę w tak smutnym stanie.

Rozdział dziesiąty. Król Walorozo sroży się.

Ledwie rozżarzone w szkandeli węgielki zaczęły przypiekać dostojny grzbiet królewski, Walorozo ocknął się z niemocy i skoczył na równe nogi. — Hej! Dawać tu komendanta Zerwiłebskiego! — wrzasnął, tupnąwszy gniewnie nogą.

Lecz... o straszliwa godzino! Nos króla Walorozy przekrzywił się na bok i, opuchły jak pomidor, zwieszał się z królewskiego oblicza. Stało się to skutkiem gwałtownego upadku Walorozy pod ciosem szkandeli. Monarcha raz po raz zgrzytał zębami z wściekłości.

— Mój Zerwiłebski — rzekł, wyciągając z kieszeni szlafroka wyrok śmierci. — Mój kochany Zerwiłebciu, pójdziesz natychmiast do komnaty księcia, zakujesz go w kajdanki i zetniesz mu łeb, rozumiesz? Ten zbrodniczy gołowąs ważył się targnąć świętokradzką dłonią na dostojną mą osobę i na ziemię mnie powalił, uderzywszy szkandelą! Marsz, w lewo zwrot, niechaj łotr ten zginie! Ty, komendancie, odpowiesz mi zań głową!

I zebrawszy poły szlafroka, król Walorozo zniknął w tłumie dam dworu, które powiodły go do jego komnat.

Usłyszawszy rozkaz królewski, zacny kapitan oniemiał z przerażenia. Kochał Lulejkę całym sercem, więc nie dziw, że grube łzy trysnęły z jego oczu i ciężkimi kroplami opadały na sumiaste wąsy. — Biedny, biedny mój książę — mruczał do siebie. — Czemuż musiałem dożyć tej chwili?! Czemuż właśnie dłoń moja musi przeciąć pasmo twego młodego żywota?! Ach!

— A niechże cię... z twoimi lamentami, mój kapitanie Zerwiłebski! — usłyszał za sobą przyciszony głos kobiecy. Z bocznego skrzydła wysunęła się Gburia-Furia, odziana tylko w bieliznę nocną. Usłyszawszy zgiełk w sieni, wybiegła z sypialni i była świadkiem całej sceny.

— Mój Zerwiłebciu — szeptała dalej — wszakżeż król nakazał ci poprowadzić na śmierć księcia! Czyż ci jednak powiedział, którego księcia?!...

— Nie rozumiem waćpani — odparł Zerwiłebski, który był mocniejszy w garści niż w rozwiązywaniu zagadek.

— Głupiś, mój Zerwiłebciu! — szepnęła ochmistrzyni. — Przecież król ci nie powiedział, że masz zabić księcia Lulejkę, tylko księcia, rozumiesz?

— Rozumiem, kazał mi zabić księcia, ale nie powiedział którego — rzekł kapitan.

— Walże więc do sypialni Bulby i zetnij mu łeb czym prędzej!

Kapitan wytrzeszczył najpierw oczy, a potem zaczął tańczyć z uciechy. — Wiwat! Wiwat! — wołał. — I wilk będzie syty, i koza cała! Łeb księcia Bulby odpowiada wszelkim wymaganiom królewskim.

Ledwie nastał świt, kapitan zjawił się w pałacu z przyboczną strażą, podążył do księcia Bulby i do drzwi jego zapukał.

— Kto tam? — zapytał rozespany Bulbo.

— Kapitan Zerwiłebski.

— Proszę, proszę bliżej, kochany kapitanie. Cieszę się bardzo, że widzę waćpana. Właśnie miałem posłać po ciebie. Mój ochmistrz dworu, baron Safandullo, będzie mnie zastępować.

— Pozwolę sobie zwrócić uwagę Jego Książęcej Wysokości, że Jego Książęca Wysokość musi raczyć osobiście stanąć na placu. Zbyteczne byłoby fatygowanie barona Safandulli.

Bulbo nie brał widocznie tych słów do serca.

— Kapitanie — mówił, poziewając znowu — wszakże przyszedłeś w wiadomej sprawie księcia Lulejki?

— Do usług Waszej Wysokości, w sprawie księcia Lulejki.

— Cóż wybraliście, kapitanie? Pistolety czy szpady? — pytał dalej Bulbo. — Każda broń dobra, byle raz skończyć z tym pyszałkiem, którego nauczę rozumu, jakem książę Bulbo.

— Wasza Książęca Mość raczy wybaczyć, ale u nas w użyciu są... topory.

— Topory! Hm, to będzie trochę ciężko! — zamyślił się Bulbo. — Niech tam zresztą i topór. Zawołaj waćpan mego ochmistrza. On będzie moim sekundantem. Za dziesięć minut, pochlebiam sobie, obmierzły łeb tego Lulejki stoczy się z jego karku. Hu-uh! Hau! Żłopałbym krew tego nędznika! — wołał dyszący pragnieniem zemsty Bulbo i kłapał zębami jak ludożerca.

— Wasza Książęca Mość wybaczy, ale podług rozkazu królewskiego muszę bez zwłoki uwięzić Waszą Wielmożność i oddać ją w ręce nadwornego kata...

— Ależ co robisz? Co robisz, mój drogi?! Stój, powiadam ci, stój! — zdołał tylko wyjąkać nieszczęsny Bulbo, bowiem już na skinienie kapitana straż rzuciła się na niego, okryła mu zasłoną głowę, związała ręce i powiodła na plac egzekucji.

Ujrzawszy ponury orszak przechodzący przez podwórze król, który właśnie gawędził z Mrukiozem, zażył tabaki, kichnął i rzekł: — Pcich! I już po Lulejce! Chodźmy, ministrze, na śniadanie.

Kapitan Zerwiłebski oddał swego więźnia w ręce naczelnika policji wraz z wyrokiem śmierci, brzmiącym krótko:

„Niniejszym rozkazujemy o wpół do dziesiątej ściąć więźnia. 
WALOROZO XXIV”  
 

— Ależ to pomyłka! — powtarzał nieustannie Bulbo, który nie

1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 17
Idź do strony:

Darmowe książki «Pierścień i róża - William Makepeace Thackeray (efektywne czytanie .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz