Pan Wołodyjowski - Henryk Sienkiewicz (gdzie czytac ksiazki .TXT) 📖
Pan Wołodyjowski to trzecia część pisanej ku pokrzepieniu serc Trylogii Henryka Sienkiewicza.
Autor przenosi czytelnika w lata 1668–1673. W Polsce panuje Michał Wiśniowiecki, ale Rzeczpospolita musi się mierzyć z kolejnymi konfliktami. Tym razem Sienkiewicz opowiada o walkach z Turkami — obronie Kamieńcka Podolskiego i zwycięskiej bitwie chocimskiej. Tytułowy bohater, Wołodyjowski, pozostający w żałobie po śmierci ukochanej, wstępuje do klasztoru. Dzięki interwencji przyjaciół dołącza jednak do walk w obronie Ojczyzny. Michał Wołodyjowski to postać wzorowana na autentycznym rycerzu, Jerzym Wołodyjowskim, który zasłynął w walkach.
Pan Wołodyjowski ukazywał się w odcinkach w „Czasie”, „Słowie” i „Kurierze Poznańskim” w latach 1887–1888. W wersji książkowej wydane po raz pierwszy w tych samych latach w Warszawie.
- Autor: Henryk Sienkiewicz
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pan Wołodyjowski - Henryk Sienkiewicz (gdzie czytac ksiazki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Sienkiewicz
Następnie jednak spojrzał surowo w oczy Zagłoby i spytał:
— Chybaś waść podchmielił?
— Z całego serca ci to mówię: ożeń się!
Pan Wołodyjowski spojrzał jeszcze surowiej.
— Memento mori!
Lecz Zagłoba nie zrażał się łatwo.
— Michale, jeśli mnie kochasz, uczyń to dla mnie i pocałuj psa w nos, razem ze swoim „memento”. Repeto81, że uczynisz, jak zechcesz, ale ja tak myślę: niech każdy służy Bogu tym, do czego go stworzył, a ciebie stworzył do rapiera, w czym widoczna była jego wola, gdy ci w onej sztuce do takiej doskonałości dojść pozwolił. A gdyby chciał cię mieć księdzem, tedy byłby cię zgoła innym dowcipem przyozdobił i serce ci więcej do ksiąg a łaciny nakłonił. Zauważ także, że święci żołnierze nie mniejszego respektu w niebie zażywają od świętych zakonników i na wyprawy przeciw komputowi piekielnemu chodzą, i praemia z rąk bożych otrzymują, gdy z chorągwiami zdobycznymi wracają... Wszystko to prawda, nie zaprzeczysz?
— Nie zaprzeczę i to wiem, że trudno jest przeciw waścinemu rozumowi na harc wychodzić; ale i waćpan również nie zaprzeczysz, że dla smutku lepsze jest w zakonie niż na świecie pożywienie.
— Ba! jeśli lepsze, to tym bardziej należy zakonów dla smutku vitare82. Głupi, kto smutki prowiantuje83, zamiast je o głodzie trzymać, żeby bestie zdechły jako najprędzej!
Pan Wołodyjowski nie znalazł na razie argumentu, więc umilkł i po chwili dopiero ozwał się utęsknionym głosem:
— Waćpan mi o ożenku nie wspominaj, bo takie wspominki jeno żałość na nowo budzą! Dawnej ochoty też nie staje, bo ze łzami spłynęła, a i lata nie po temu. Toćże mnie i czupryna już siwieć poczęła. Czterdzieści dwa lat, a dwadzieścia pięć trudów wojennych, nie żart, nie żart!
— Boże, nie karz go za bluźnierstwo! Czterdzieści dwa lat! Tfu! Przeszło dwa razy tyle mam na karku, a jeszcze człowiek czasem dyscyplinować się musi, aby upały ze krwi jako kurzawę z szat wytrzepać. Szanuj pamięć onej słodkiej nieboszczki, Michale! Toś dla niej był dobry? A dla innych jesteś za tani? Za stary?
— Daj waćpan spokój! Daj waćpan spokój! — odezwał się bolesnym głosem Wołodyjowski.
I łzy poczęły mu ściekać na wąsiki.
— Nie powiem więcej ni słowa! — rzekł Zagłoba — daj mnie tylko parol84 kawalerski, że co bądź się z Ketlingiem pokaże, przez miesiąc zostaniesz z nami. Trzeba, byś i Skrzetuskiego zobaczył... Jeśli później zechcesz wrócić do habitu, nikt ci impedimentów nie będzie stawiał.
— Daję parol! — rzekł pan Michał.
I zaraz jęli o czym innym rozmawiać. Pan Zagłoba począł opowiadać o konwokacji, o tym, jako sprawę rugów przeciw księciu Bogusławowi poruszył, i o Ketlingowej przygodzie.
Chwilami wszelako przerywał opowiadanie i pogrążał się w myślach. Musiały być to wszelako wesołe myśli, bo od czasu do czasu uderzał rękoma o kolana i powtarzał:
— Hoc! Hoc!
W miarę jednak jak zbliżali się do Mokotowa, na twarzy pana Zagłoby pojawiła się pewna niespokojność. Obrócił się nagle do Wołodyjowskiego i rzekł:
— Pamiętasz? Dałeś parol, iż cokolwiek się z Ketlingiem pokaże, przez miesiąc zostaniesz z nami?
— Dałem i zostanę — odrzekł Wołodyjowski.
— Ot i Ketlingowy dwór! — zawołał Zagłoba. — Zacnie mieszka!
Po czym zakrzyknął na woźnicę:
— A pal no z bata! Święto dziś w tym domu będzie!
Rozległy się gromkie trzaskania z bicza. Ale jeszcze wasąg bramy nie przejechał, gdy z ganku wypadło kilku towarzyszów, pana Michałowych znajomych; byli między nimi i starzy kompanionowie z czasów chmielnicczyzny, i młodzi towarzysze z czasów ostatnich; między nimi pan Wasilewski i pan Nowowiejski, dzieciuchy jeszcze, ale kawalerowie ogniści, którzy w pacholęcym wieku uciekłszy ze szkół, od kilku lat wojnę praktykowali, pod panem Wołodyjowskim służąc. Tych lubił mały rycerz niezmiernie.
Ze starszych był pan Orlik, herbu Nowina, z czaszką złotem lutowaną, bo mu ją szwedzki granat czasu swego nadłupał, i pan Ruszczyc, półdziki rycerz stepowy, niezrównany zagończyk, jednemu Wołodyjowskiemu w sławie ustępujący, i kilku innych. Wszyscy, dojrzawszy dwóch mężów na powózce, poczęli krzyczeć:
— Jest, jest! Vicit85 Zagłoba! Jest!
I rzuciwszy się ku wasągowi porwali małego rycerza na ręce i nieśli ku gankowi powtarzając:
— Witaj! Żyj nam, towarzyszu najmilszy! Mamy cię i nie puścim! Vivat86 Wołodyjowski, pierwszy kawaler, ozdoba wszystkiego wojska! W step z nami, bracie! Na Dzikie Pola! Tam ci wiatr smutki wywieje!
Na ganku dopiero puścili go z rąk. On witał się ze wszystkimi, bo bardzo był owym przyjęciem rozrzewnion, a potem zaraz począł wypytywać:
— Jak się ma Ketling? Zali żyw jeszcze?
— Żyw! żyw! — odpowiedziano chórem i wąsy starych żołnierzy poczęły się poruszać w dziwnym uśmiechu. — Chodź do niego, bo nie doleży, tak cię niecierpliwie wygląda.
— Widzę, że nie tak mu blisko do śmierci, jako pan Zagłoba prawił — odrzekł mały rycerz.
Tymczasem weszli do sieni, a stamtąd do dużej izby. Na środku jej stał stół z przygotowaną ucztą, w jednym zaś kącie tapczan pokryty białą końską skórą, na którym leżał Ketling.
— Przyjacielu! — rzekł pan Wołodyjowski spiesząc ku niemu.
— Michale! — krzyknął Ketling i zerwawszy się na równe nogi, jak gdyby był w pełni sił, chwycił małego rycerza w objęcia.
Ściskali się tedy tak, że chwilami Ketling Wołodyjowskiego, a chwilami Wołodyjowski Ketlinga podnosił w górę.
— Kazali mi chorobę symulować — mówił Szkot — umarłego udawać, ale przecie na twój widok nie mogłem wytrzymać! Zdrów jestem jako ryba i żadna przygoda mnie nie spotkała. Ale chodziło o to, żebyć z klasztoru wydobyć!... Przebacz, Michale!... Z serca uczyniliśmy tę zasadzkę!...
— Na Dzikie Pola z nami! — krzyknęli znów rycerze i poczęli twardymi dłońmi uderzać po szablach, aż chrzęst groźny uczynił się w komnacie.
Lecz pan Michał zdumiał bardzo. Przez chwilę milczał, za czym jął spoglądać na wszystkich, a szczególniej na pana Zagłobę, wreszcie rzekł:
— O zdrajcy! Myślałem, że Ketling na śmierć usieczon!
— Jak to, Michale? — zawołał Zagłoba. — To gniewasz się o to, że Ketling zdrów? To żałujesz mu zdrowia, a śmierci życzysz? Także to skamieniało ci serce, że rad byś wszystkich na marach widzieć: i Ketlinga, i pana Orlika, i pana Ruszczyca, i tych młodzików, ba! nawet Skrzetuskiego i mnie, i mnie, który cię jak syna miłuję!
Tu Zagłoba oczy zatknął i wołał jeszcze żałośniej:
— Nic nam po życiu, mości panowie, bo nie masz wdzięczności na tym świecie, jeno zatwardziałość sama!
— Dla Boga! — odpowiedział Wołodyjowski — zła wam nie życzę, aleście mojego smutku nie umieli uszanować.
— Życia nam żałuje! — powtarzał Zagłoba.
— Dajże waść spokój!
— Powiada, że smutku jego nie chcemy szanować, a jakież to zdroje wyleliśmy nad jego nieszczęściem, mości panowie! Prawda! Boga biorę na świadka, że twój smutek radzi byśmy na szablach roznieść, bo tak zawsze przyjaciele czynić powinni. Ale że dałeś parol, iż przez miesiąc z nami zostaniesz, to przynajmniej przez ten miesiąc kochaj nas jeszcze, Michale!
— Ja i do śmierci będę waściów kochał! — odrzekł Wołodyjowski.
Dalszą rozmowę przerwało przybycie nowego gościa. Żołnierze, zajęci panem Wołodyjowskim, nie słyszeli, jak ów gość zajechał, i spostrzegli go dopiero teraz, we drzwiach. Był to mąż ogromny, wspaniałej tuszy i postawy, twarz miał rzymskiego cezara, w niej potęgę, a zarazem iście monarszą dobroć i łaskawość. Zgoła był inny od tych wszystkich żołnierzy, niezmiernie większy, i stał wobec nich, jakoby król ptaków, orzeł, stanął wobec jastrzębi, rarogów87, kobuzów88...
— Pan hetman wielki! — zawołał Ketling i skoczył, jako gospodarz, witać.
— Pan Sobieski! — powtórzyli inni.
Wszystkie głowy pochyliły się w pełnym uszanowania pokłonie.
Prócz Wołodyjowskiego wiedzieli wszyscy, że pan hetman przyjedzie, bo się był Ketlingowi obiecał, a jednak przybycie jego tak silne wywarło wrażenie, że przez chwilę nikt pierwszy ust nie śmiał otworzyć. Łaska też to była nadzwyczajna. Ale pan Sobieski kochał nad wszystko żołnierzy, zwłaszcza tych, którzy już z nim tylekroć tratowali po karkach czambułów tatarskich; uważał ich jakoby za rodzinę swoją i przeto właśnie postanowił powitać Wołodyjowskiego, pocieszyć go, wreszcie okazaniem niezwykłego faworu i pamięci wśród szeregów zatrzymać.
Więc powitawszy się z Ketlimgiem wyciągnął zaraz ręce ku małemu rycerzowi, a gdy ów się zbliżył i za kolana go chwycił, ścisnął mu dłońmi głowę.
— No, stary żołnierzu! — rzekł — no! Boża ręka cię przycisnęła do ziemi, aleć cię ona podniesie i pocieszy... Bóg z tobą! Już też zostaniesz z nami...
Szlochanie wstrząsnęło piersią pana Michała.
— Ostanę! — rzekł wśród łez.
— To i dobrze, takich mi jak najwięcej! A teraz, stary towarzyszu, przypomnijmy te czasy, kiedyśmy to w ruskich stepach pod namiotami do uczty siadali. Dobrze mi między wami! Dalej, gospodarzu, dalej!
— Vivat Joannes dux89! — zakrzyknęły wszystkie głosy. Uczta się rozpoczęła i trwała długo.
Nazajutrz przysłał pan hetman dla Wołodyjowskiego bułanego90 dzianeta91 wielkiej wartości.
Ketling z Wołodyjowskim obiecywali sobie, byle się okazja trafiła, znowu strzemię przy strzemieniu jeździć, przy jednym ogniu siadać, z głowami na jednej kulbace sypiać.
Ale tymczasem wypadek ich rozłączył nie później jak w tydzień po pierwszym powitaniu. Oto z Kurlandii przybył posłaniec z oznajmieniem, iż ów Hassling, który młodego Szkota był adoptował i majętnością obdarzył, teraz nagle zachorzał i przybranego syna pilno widzieć pożąda. Młody rycerz nie namyślał się; siadł na koń i pojechał.
Przed wyjazdem prosił tylko pana Zagłobę i Wołodyjowskiego, by dom jego uważali za swój własny i tak długo w nim mieszkali, póki by się im nie uprzykrzyło.
— Może Skrzetuscy przyjadą — mówił. — Gdy elekcja nastanie, przynajmniej on sam z pewnością przybędzie; ale choćby ze wszystką dziatwą, znajdzie się tu dla całej rodziny miejsce. Ja nikogo z krewnych nie mam, a choćbym i braci miał, nie byliby mi od was bliżsi.
Zagłoba szczególniej był z tych zaprosin rad, bo mu było w domu Ketlingowym bardzo wygodnie, lecz przydały się one i dla pana Michała. Skrzetuscy wprawdzie nie przyjechali, ale natomiast dała znać o swym przybyciu siostra Wołodyjowskiego, która była za panem Makowieckim, stolnikiem latyczowskim. Wysłaniec jej przyjechał na dwór hetmański dopytywać, czy kto z dworzan czego o małym rycerzu nie wie. Oczywiście, wskazano mu natychmiast dom Ketlingowy.
Wołodyjowski uradował się bardzo, bo lata całe upłynęły od czasu, jak pani stolnikowej nie widział, a dowiedziawszy się, że w braku lepszej gospody stanęła na Rybakach, w nędznym domku, poleciał zaraz, by ją do Ketlingowego dworu zaprosić.
Szaro już było, gdy wpadł do niej, ale poznał ją od razu, chociaż dwie insze jakieś niewiasty znajdowały się z nią w izbie, bo pani stolnikowa była małego wzrostu, a okrągluchna jak kłębek nici.
Ona także go poznała; więc padłszy sobie w objęcia, długi czas słowa nie mogli przemówić i on czuł jej ciepłe łzy na twarzy, a ona jego; przez ten czas owe dwie inne niewiasty stały jak świece, przyglądając się powitaniu.
Pierwsza pani Makowiecka odzyskała mowę i poczęła wykrzykiwać cienkim i dość piskliwym głosem:
— Ile lat! Ile lat! Boże cię wspomóż, bracie najukochańszy! Jak tylko przyszła wieść o twoim nieszczęściu, zaraz zerwałam się jechać. I mąż mię nie wstrzymywał, bo od Budziaku burza grozi... Mówiono też o białogrodzkich Tatarach. I pewno szlaki się zaczernią, bo ptastwa92 okrutne stada widać, a przed każdym napadem zawsze tak jest. Boże cię pociesz, bracie kochany! Drogi! Złoty! Mąż sam na elekcję ma tu przyjechać, więc mi powiedział tak: „Weź panny i jedź wcześniej. Michała (powiada) w smutku utulisz, przed Tatary i tak (powiada) trzeba by gdzie głowy schronić, bo kraj stanie w ogniu, więc jedno z drugim się składa. Ruszaj (powiada) do Warszawy, gospodę dobrą zajmij, póki czas, żeby było gdzie mieszkać”. On tam z powietnikami na szlaki ruszy ucha nadstawiać. Wojska mało w kraju. U nas tak zawsze. Mójże ty Michale kochany! Chodź do okna, niechże ci w twarz spojrzę. Gęba ci schudła, ale w smutku nie może inaczej być. Łatwo było powiedzieć mężowi na Rusi: szukaj gospody! A tu nic nigdzie; my same ot, w chałupie! Ledwie trzy wiązki słomy na spanie dostałam.
— Pozwól, siostro!... — rzekł mały rycerz.
Ale siostra nie chciała pozwolić i mówiła dalej, jakoby młynek turkotał:
— Tuśmy stanęły, bo nie było gdzie indziej. Gospodarzom jakoś wilkiem z oczu patrzy, może i źli ludzie. Prawda, że to mamy czterech czeladzi, dobrych pachołków, a i my same niepłochliwe, bo to w naszych stronach i niewiasta kawalerskie serce mieć musi, inaczej nie mogłaby tam mieszkać. Mam też bandolecik93, który zawsze ze sobą wożę, a Baśka dwie krócice94. Jeno Krzysia oręża nie kocha... Ale że tu obce miasto, więc wolałybyśmy w jakiej pewniejszej gospodzie się zatrzymać...
— Pozwól, siostro... — powtórzył pan Wołodyjowski.
— A ty gdzie mieszkasz, Michale? Musisz mi pomóc w wyszukaniu gospody, boś w Warszawie bywały...
— Gospodę mam gotową — przerwał pan Michał — i tak zacną, że senatorski dwór mógłby w niej stanąć. Mieszkam u mego przyjaciela, kapitana Ketlinga, i zaraz cię tam zabiorę...
— Ale pamiętaj, że to nas trzy i dwie sług, i czterech czeladzi. Toż na Boga! Ja cię dotąd z kompanią nie poznajomiłam!
Tu zwróciła się do towarzyszek:
— Waćpanny wiedzą, kto on, ale on nie wie, kto waćpanny; uczyńcie choć i po ciemku znajomość. Nawet nam w piecu dotąd nie zapalono... To jest
Uwagi (0)